Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wykład ze statystyki ciągnął się w nieskończoność.

Aiden dobrze radził sobie z matematyką i całkiem ją lubił, więc teoretycznie statystyka także powinna przypaść mu do gustu.

Tak się jednak nie stało.

Siedział teraz w przedostatnim rzędzie na audytorium i walczył z zamykającymi się powiekami. Profesor nie ułatwiał mu sprawy, mówiąc ciągle nużącym, jednostajnym tonem. Nie raczył także używać mikrofonu, więc Aiden praktycznie go nie rozumiał.

Dziewczyny siedzące przed nim również nie wydawały się zainteresowane wykładem. Szeptały o czymś gorączkowo, pokazując sobie jakieś małe kolorowe naklejki w kształcie koniczyny i półksiężyca. Blondyn nie miał pojęcia, czy były to jakieś naklejki rabatowe na zakupy, czy może dodatki na paznokcie, ale wszystko zdawało się być już ciekawsze od rozpisanych na tablicy zadań.

Odchylił się na krześle i przetarł dłońmi powieki.

Nie spał za dużo poprzedniej nocy. Po powrocie z lasu zdrzemnął się na dwie godziny, a niedługo później wyszedł przed akademik i czekał na Nathana, aby zapisać jego czas.

Wciąż nie wierzył, że został zmuszony do zostania jego Opiekunem. Jakby nie miał innych rzeczy do roboty. Wyjątkowo nie uśmiechało mu się zajmować się tym chłopakiem, tym bardziej, że wspomnienie tego, jak widowiskowo wylał na niego kawę, wciąż było świeże w jego głowie.

Przez myślenie o tym, uświadomił sobie, jak bardzo potrzebuje się jej teraz napić. Nie chodziło już nawet o pobudzenie, był zwyczajnie uzależniony od kawy. Czasami miał wrażenie, że w jego żyłach płynęła czysta kofeina.

Gdy wykład się skończył, Aiden udał się od razu do najbliższego automatu z gorącymi napojami. Kawa stamtąd nie była tak dobra jak z kafeterii, ale nie chciało mu się przechodzić przez cały budynek wydziału. Idąc korytarzem, napotkał kilka ukradkowych ciekawskich spojrzeń, skierowanych pod jego adresem, głównie ze strony pierwszoroczniaków. Starsze roczniki starały się raczej nie krzyżować z nim spojrzenia, tak jakby to miało rzucić na nich jakąś klątwę.

Aiden zdążył się już do tego przyzwyczaić. Do opinii tego dziwnego, wrednego chłopaka, który zrobi ci z życia piekło, jeśli wejdziesz mu w drogę. W liceum było podobnie, chociaż tutaj, przez Fores, takie rzeczy zdawały się mieć dwa razy większą siłę rażenia, a chłodne spojrzenia i oschłość ze strony blondyna tylko ją wzmagały.

Po części to było bardzo wygodne. Jego reputacja i nieprzyjazna aura sprawiały, że inni studenci nie przymilali się do niego, oczkując zysków, tak jak do innych członków Fores. Nawet Shane'owi zawracano często dupę, chociaż sam nie był przyjemniaczkiem i nie patrzyło mu zbyt dobrze z oczu.

Aiden miał więc absolutny spokój.

Gorzej, że ten spokój zaczynał go śmiertelnie nudzić.

Nie sądził jednak, aby ta nuda była tak ogromna, aby był w stanie z wielkim zapałem wypełniać powierzone mu przez Shane'a zadanie i pełnić rolę Opiekuna dwóch kandydatów. W tamtym roku zmusił go do tego jego brat, teraz sam król. Osobiście nigdy by się tego nie podjął.

Szczególnie nie widziało mu się zajmować Nathanem. Nawet jeśli chłopak zapunktował u niego po słynnej domówce, wciąż było w nim coś, co irytowało Aidena.

Starał się jednak szukać pozytywów.

Szatyn był zdecydowanie ogromną odskocznią od bractwa i wszystkich ludzi wchodzących w jego skład. Aiden wciąż do końca nie rozumiał, czemu chłopak postanowił zgłosić swoją kandydaturę. Gdy zaczepiał go w Tea&Me robił to z czystej złośliwości, nie myślał, że Nathan rzeczywiście będzie chciał wrzucić do pucharu karteczkę ze swoim nazwiskiem. Z jakiegoś powodu nie wyglądał na oddanego fana Fores. Może właśnie ten fakt sprawiał, że za warstwą irytacji, którą blondyn do niego odczuwał, kryła się nuta ciekawości.

Drugim pozytywem była możliwość oderwania się od codziennej rutyny i męczących go depresyjnych myśli. Jedyne osoby z jakimi miał obecnie większy kontakt, należały do Fores, a wypadałoby wspomnieć, że Aiden nie przepadał za ludźmi z tego bractwa, z Shanem na samym czele. Delikatnie mówiąc. Fores samego w sobie też zresztą nie znosił, jego idea i założenia były po prostu idiotyczne.

Nathan mógłby więc być idealnym pochłaniaczem czasu. Jego niechęć do Aidena była wyczuwalna na kilometr, ale blondynowi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, dzięki temu mogło być nawet ciekawiej.

Mógł go też zaprząc do czegoś pożytecznego. Materiały na zajęcia same się nie przygotują.

Jedyną problematyczną kwestią było zadanie, które dał mu Shane. Chłopak oczekiwał, że Aiden zniszczy psychicznie Nathana, podczas gdy ten będzie wypruwał sobie flaki, aby dostać się do Fores.

Dlaczego to zadanie było problematyczne?

A dlatego, że Aiden nie zamierzał się go podejmować.

Nie chciało mu się ani spędzać czasu z Nathanem, ani psychicznie go maltretować.Taki cyrk i upodlanie drugiego człowieka do stopnia, gdzie jest już namiastką samego siebie, było specjalnością jego starszego brata. On, mimo chłodnego spojrzenia i jadowitego uśmiechu, nie był w tym dobry. I jakoś niespecjalnie go to martwiło. Nie zamierzał także ślepo wykonywać rozkazów Shane'a.

Brunet (jak i większość osób) był jednak przekonany, co do wysokich kompetencji Aidena w niszczeniu ludzkiej psychiki, jak i do tego, że wykona zadanie bez mrugnięcia okiem. Słowa króla Fores były przecież absolutne.

Aiden nie był jeszcze do końca pewny, jak to wszystko rozwiąże.

Stanął przed automatem i sięgał już do kieszeni spodni po gotówkę, gdy nagle doskoczyła do niego jakaś dziewczyna.

- Cześć! – przywitała się nieznajoma. – Pozwól, że zapłacę – rzuciła, wsuwając do maszyny pięciodolarowy banknot.

Była niska i drobna, rude włosy miała starannie związane w warkocz. 

- Na co masz ochotę? – zapytała głosem ociekającym słodyczą.

Aiden uniósł tylko brew, po czym bez słowa wcisnął przycisk z kawą.

- Uwielbiam kawę – oznajmiła. Podczas gdy napój był przygotowywany, oparła się o automat i zagarnęła za ucho niesforny kosmyk włosów. – Więc... jaki był mój czas?

- W sensie? – odezwał się Aiden. Zaczynał podejrzewać, że ta dziewczyna go z kimś pomyliła.

- W sensie dosłownym – zaśmiała się. – Kto wrócił szybciej na uniwersytet? Ja czy Nathan?

W głowie blondyna rozległo się ciche „ooch".

A więc to była Martha Copperath. Aiden nie miał wcześniej bladego pojęcia, jak wygląda. Teraz skojarzył sobie, że była jedną z dziewczyn na polanie.

Cóż, po „wybraniu" Nathana, musiał zatwierdzić kogoś jeszcze, więc po prostu zagrzebał ręką w pucharze i wyciągnął pierwsze, lepsze nazwisko.

- A o której wróciłaś? – zapytał.

- Szósta czterdzieści trzy – oznajmiła dumnie.

- W takim razie Nathan cię wyprzedził – oznajmił, sięgając po kawę. – Rozumiem, że to rekompensata i próba wkupienia się w moje łaski? – Uniósł kubek.

- Oj tam, zaraz próba wkupienia się. – Machnęła ręką. – Słyszałam, że lubisz kawę, chciałam być po prostu miła.

Aiden pokiwał głową.

- Pa – mruknął, odwracając się. – Dzięki za kawę.

- Czekaj! – zawołała Martha. – Kiedy odbędzie się następna próba? Jakakolwiek? Jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?

- O głównych próbach będziecie powiadamiani w swoim czasie. – Blondyn spojrzał na nią przez ramię. – A jeśli chodzi o inne zadania, póki co niczego od ciebie nie potrzebuję.

- Och, w porządku – rzuciła z uśmiechem. – A może chcesz mój numer? Tak na wszelki wypadek, gdybyś jednak coś chciał...

- Nie, dzięki – mruknął i oddalił się korytarzem.

***

Dzień dłużył się Nate'owi niesamowicie.

Spóźnił się na zajęcia z hiszpańskiego trzydzieści minut, ponieważ nie był wstanie zwlec się z łóżka, gdy zadzwonił jego budzik.

Kiedy wszedł przed siódmą do pokoju, obudził swoim powrotem Martina, który po pozbyciu się resztek sennej mgły, zasypał go dziesiątkami pytań, na które Nate nie miał w tamtej chwili sił odpowiadać. Streścił mu tylko szczątkowo, co się wydarzyło, obiecując, że o szczegółach porozmawiają później, po czym poszedł wziąć gorący prysznic, a następnie zakopał się pod kołdrę.

Zaraz po skończeniu zajęć, powlókł się prosto do biblioteki. Na samą myśl o tym, że miał się teraz użerać z Aidenem, robiło mu się słabo. Był wykończony.

Blondyn czekał już na niego w środku przy jednym z wolnych stolików. Zajął miejsce na uboczu, nieopodal wysokiego, łukowatego okna. Widać było przez nie, że na zewnątrz gwałtownie pociemniało od zbierających się ciężkich, deszczowych chmur. Mimo tego w bibliotece było jasno, ciepło i przytulnie, a przynajmniej mogłoby tak być, gdyby nie obecność Aidena.

Nate odsunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko chłopaka, przygotowując się na najgorsze. W jego głowie wciąż odbijały się echem słowa Shane'a o tym, że Aiden psychicznie go wykończy. Ponieważ szatyn nie miał najmniejszego pojęcia, czego się spodziewać, odczuwał cały czas wyraźne napięcie, które, potęgowane zaledwie kilkoma godzinami snu, rozsadzało mu głowę.

- Więc? – zapytał, aby przerwać nieznośną ciszę. – Po co tu jestem?

Aiden w końcu uniósł na niego wzrok. Pochylał się aktualnie nad jedną z kilku leżących na stole książek.

Postukał w woluminy długopisem.

- Przeglądasz je po kolei, szukasz wszystkiego, co jest związane z koncepcją PEN Eyesacka i zaznaczasz mi to zakładkami – powiedział Aiden. – Jasne?

Szatyn sięgnął niepewnie po pierwszą z książek.

- I to wszystko?

- Na razie tak – odparł chłopak, wracając do lektury.

Nate czuł się lekko zdezorientowany, ale posłusznie zabrał się za wertowanie stron.

Szukając wskazanych informacji, cały czas zerkał ukradkiem na Aidena. Miał wrażenie, że ta atmosfera spokoju jest tylko ułudą i gdy tylko straci czujność, blondyn zamachnie się i wbije mu ołówek w rękę.

Cóż, może i Nate miał lekką paranoje, ale lepiej dmuchać na zimne. Lubił swoje dłonie.

Czterdzieści minut później we wszystkich siedmiu książkach sterczały zakładki.

- Gotowe – oznajmił szatyn, wyciągając się na krześle i lustrując uważnie wzrokiem Aidena, który był w trakcie czytania artykułu naukowego. – Co teraz?

Kiedy blondyn podniósł na niego powoli wzrok, Nate poczuł ukłucie niepokoju.

- Teraz... – zaczął powoli. – Pójdziesz i mi to wszystko skserujesz – oznajmił, wskazując na książki. - Chcę mieć każdą zaznaczoną przez ciebie stronę. I zepnij to jakoś, żeby miało ręce i nogi.

Po czym wrócił do dalszego czytania.

Nate przyglądał mu się chwilę bez zrozumienia, po czym poczuł, że jeśli nie naprostuje pewnych rzeczy, nie wytrzyma napięcia.

- Dobra, dosyć tego – oznajmił, zatrzaskując książkę z artykułem przed nosem Aidena. – O co tu chodzi?

Blondyn zmarszczył brwi.

- O to, że jestem twoim Opiekunem i chyba nie powinieneś zachowywać się w taki sposób – odparł, siląc się na cierpliwość. – Chyba słyszałeś na polanie, że przez najbliższy miesiąc kandydaci są na każde nasze skinienie?

- I to ma być jedno z zadań? – Szatyn wskazał na książki. – I czemu nie ma tu Marthy?

- Nie muszę spotykać się z waszą dwójką jednocześnie. – Blondyn spojrzał na niego znużonym wzrokiem. – I tak, dokładnie, to jest właśnie jedno z zadań. Na chwilę obecną jestem zawalony po uszy artykułami, więc będziesz mi przy nich pomagać.

- Dobra, może w takim razie powiem wprost – stwierdził Nate. – Rozmawiałem na polanie z Shanem i wiem doskonale o tym, że kazał ci zostać moim Opiekunem, abyś mógł psychicznie się nade mną znęcać, tak długo aż sam nie zrezygnuję, więc może daruj sobie tę otoczkę normalności.

Aiden odchylił się na krześle i skrzyżował ramiona. Na jego ustach wykwitł uśmieszek.

- Chcesz, abym zaczął się nad tobą znęcać? – zapytał. – Czyżbyś był masochistą, Nate?

Chłopak wzniósł oczy pod sufit, starając się jednocześnie zignorować fakt, jak bardzo nie podobało mu się zdrobnienie jego imienia w ustach blondyna.

- Nie o to mi chodzi – sprostował. – Po prostu wiem, że taki jest twój cel i nie masz najmniejszego zamiaru bawić się w normalnego Opiekuna. Pewnie nawet nie bierzesz na poważnie mojej kandydatury. Ani ty, ani Shane, ani żadna osoba z bractwa.

- Jeśli wiesz to wszystko, to co tu jeszcze robisz? – zapytał spokojnie.

Nate nie wiedział, jak udzielić odpowiedzi na to pytanie. Nie wiedział też do końca, czemu wygadał się teraz z tym wszystkim przed Aidenem. Pewnym było, że nienawidził wszelkich niejasności, jednak rozgrywanie sytuacji w ten sposób, nie było najmądrzejszym posunięciem. Być może powinien wyczekiwać ataku ze strony chłopak tak długo, ile było to konieczne, a potem odpierać każdy kolejny, aż blondyn uświadomiłby sobie, że Nate nie zrezygnuje. Prawdopodobnie powinien być też bardziej potulny i zwracać się do Aidena z większym szacunkiem, ale ta myśl nasilała u niego odruchy wymiotne. Naprawdę chciał zrealizować swój plan i dostać się do Fores, ale był jednocześnie zbyt uparty, aby podporządkować się do panujących reguł. Miał chociaż nadzieję, że Abigail ma więcej cierpliwości i radzi sobie lepiej od niego.

- Szczerze, sam do końca nie wiem – przyznał. – Może mimo tego wszystkiego wierzę, że i tak nie uda się wam mnie złamać.

Uśmiech Aidena odrobinę się poszerzył. Chłopak nachylił się do niego ponad stołem, tak, że jego twarz znalazła się nieprzyjemnie blisko.

- Wiesz co? – szepnął. – Też zamierzam być z tobą szczery. Skoro już rozmawiałeś z Shanem, powiem ci, jak to wygląda z mojej perspektywy – oznajmił, świdrując go szarymi oczami. – Osobiście wolałbym być teraz gdzie indziej. Nie widzi mi się z tobą tutaj siedzieć, ani teraz, ani nigdy. A już na pewno nie być twoim Opiekunem i codziennie nadzorować, jak się sprawujesz. – Odsunął się odrobinę, ale wciąż nie spuszczał z niego wzroku. – Jeszcze dwa tygodnie temu myśl o znęcaniu się nad tobą psychicznie byłaby pewnie kusząca, ale obecnie to tylko wrzód na tyłku. Myślisz, że nie mam co robić? – zaśmiał się gorzko. – Nie wiem, czy to do ciebie dociera, ale także jestem studentem i także będę pisać egzaminy. Więc dużo bardziej od znęcania się nad tobą, wolę pożytkować ten czas w ten sposób, jasne? – Wskazał na materiały naukowe.

Nate zmarszczył brwi.

- Więc... zignorujesz polecenie Shane'a? – zapytał. Nie był pewien, czy dobrze zrozumiał blondyna.

- Nie jestem jego psem na posyłki – odparł chłodno Aiden. – Więc z łaski swojej nie zadawaj więcej głupich pytań, a kiedy Shane będzie w pobliżu, wyglądaj jakby moje towarzystwo psychicznie cię wykańczało, okej?

- To nie będzie trudne – prychnął Nate.

To, co powiedział przed chwilą Aiden, nie miało dla niego większego sensu. Wynikało z tego, że blondyn zamierzał być zwyczajnym Opiekunem i wysługiwać się nim tak jak pozostali członkowie Fores innymi kandydatami. Bez psychicznego wyżywania się i czekania, aż chłopak się złamie. To było zbyt podejrzane, aby mogło być prawdą. Być może to była właśnie jego forma psychicznego nękania? Może próbował właśnie omamić Nate'a?

- To jest twój plan? – Szatyn myślał na głos. – Próbujesz uśpić moją czujność, aby psychiczna przemoc bolała później dwa razy bardziej?

Aiden spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, po czym westchnął ciężko.

- Boże, człowieku, jaką ty masz paranoje – powiedział.

- Wiesz, to nie jest bezpodstawne – prychnął Nate. – Zapewne wiesz, jaką masz opinię na kampusie. Dlatego to co mówisz, nie ma większego sensu.

- Powiedziałem jak jest, nie musisz mi wierzyć – odparł Aiden. – Nie zamierzam się nad tobą pastwić i psychicznie cię niszczyć, chociaż jeśli bardzo mnie zirytujesz, jeszcze się nad tym zastanowię.

- Skoro to wszystko jest ci tak bardzo nie na rękę, czemu po prostu nie odmówiłeś? – zapytał.

- Nie twoja sprawa – odparł blondyn, ucinając rozmowę.

Nate przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, po czym westchnął z kapitulacją i zabrał trzy pierwsze książki do skanowania.

Pół godziny później rzucił na ich stolik stos spiętych kartek.

- Mogę już iść? – zapytał.

- Nie – odparł blondyn, podsuwając mu kolejną książkę. – Jest jeszcze trochę artykułów do prześledzenia.

Nate opadł z powrotem na krzesło i zabrał się do pracy. Cieszył się, że artykuły, które przegląda są przynajmniej ciekawe. Dotyczyły różnych koncepcji temperamentu.

- Co studiujesz? – zapytał odruchowo Nate.

Aiden oderwał wzrok od lektury i spojrzał na niego. Szatyn myślał już, że nie doczeka się odpowiedzi.

- Kognitywistykę – mruknął w końcu blondyn. – A ty?

- Kryminologię – odparł.

Przy stoliku ponownie zapanowała cisza. Zbliżała się już ósma i biblioteka zaczynała powoli opustoszeć. Cichły niewyraźne rozmowy i szelest przewracanych kartek. Nate zerknął w stronę okna. Deszcz ciął siarczyście po szybach, co potęgowało tylko senność.

- Hej, nie zasypiaj! – Aiden pstryknął mu przed twarzą. – Nie sprawdziłeś jeszcze wszystkich artykułów.

- Wybacz, że przysypiam, ale nie mogłem dzisiaj spać – odparł. – Byłem zajęty wędrówką po ciemnym lesie. Przez osiem kilometrów.

- Nie ja to wymyśliłem – oznajmił Aiden. - I nie wiem, czy pamiętasz, ale też tam byłem.

- Po czym wsiadłeś w samochód z ogrzewaniem i wróciłeś nim na uczelnię – napomknął szatyn.

Zauważył teraz jednak coś, co umknęło wcześniej jego uwadze.

Aiden rzeczywiście wyglądał na zmęczonego. Miał lekko przekrwione oczy, pod którymi malowały się szare cienie. Przy jego dłoni stał kubek z kawą. Trzeci odkąd przyszli do biblioteki.

- Co jest? – zapytał nagle blondyn, widząc, że Nate patrzy na kubek. – Chcesz kawy? Automat jest na prawo od wejścia.

- Nie. – Chłopak się skrzywił. – Nie cierpię kawy.

Aiden spojrzał na niego, jakby był z innej planety.

- Nawet tego nie skomentuję – odparł.- W moich żyłach płynie praktycznie sama kawa.

- Och, może to wyjaśnia, dlaczego cię tak nie lubię – stwierdził Nate z teatralnym zamyśleniem.

- Czy ty na pewno chcesz dostać się do Fores? – zapytał blondyn, przyglądając mu się badawczo. – Bo każde twoje słowo zniechęca mnie do ciebie jeszcze bardziej. A chyba wiesz, że to ja zadecyduję o twoim przyjęciu?

- Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że moje zachowanie nie ma tu większego znaczenia – stwierdził. – Nawet gdybym podlizywał ci się dwadzieścia cztery na dobę, koniec końców i tak wybrałbyś Marthę, prawda?

Aiden zmierzył go tylko chłodnym spojrzeniem, ignorując jego pytanie. Zamiast tego zadał własne.

- Dlaczego chcesz się w ogóle dostać do Fores?

Ton chłopaka wydawał się być zaskakująco neutralny, a pytanie brzmiało szczerze, co zbiło Nate'a lekko z tropu.

- No... z takiego powodu jak każdy, prawda? – odparł, starając się brzmieć pewnie i nonszalancko. – Dla pozycji, pieniędzy i innych korzyści.

Blondyn uniósł w odpowiedzi brew i uśmiechnął się lekko.

- Matko – prychnął. – Beznadziejny z ciebie kłamca.

Szatyn zagryzł nerwowo wargę.

- Nie kłamię – upierał się dalej, chociaż wiedział, że brzmi to dosyć niemrawo. – Niby po co chciałbym w takim razie być częścią Fores?

- No właśnie. – Aiden nachylił się do niego ponownie ponad stołem. – Po co, Nate?

Chłopak wytrzymał jego spojrzenie przez kilka długich sekund, po czym przeniósł wzrok na artykuły naukowe.

- Możemy wrócić już do artykułów? – westchnął. – Naprawdę chciałbym już to skończyć.

Aiden zaśmiał się cicho pod nosem.

- Jasne.

***

Kiedy wyszli z biblioteki, było już po dziewiątej. Przestało padać, jednak powietrze było chłodne i pachniało mokrą ziemią. To nie był zapach przyjemnej, letniej bryzy po deszczu, czuć w nim było, że powoli zbliża się zima. Najbliższe tygodnie miały być ostatnim podrygiem kilkunasto stopniowej temperatury, w drugiej połowie października miało już przyjść wyraźne ochłodzenie.

Nate wzdrygnął się z zimna, zapiął bluzę pod samą szyję i przykurczył ramiona. Chociaż Aiden nie był wcale ubrany cieplej, nie okazywał w żaden sposób, aby było mu chociaż chłodno. Szedł obok szatyna swobodnym krokiem i wstukiwał coś w telefonie.

Może rzeczywiście był pół-demonem. One chyba nie czują zimna.

Obydwaj weszli do męskiego akademika i skierowali się w stronę pokoi. Ponieważ Aiden mieszkał piętro niżej, zatrzymał się wcześniej na rozwidleniu i spojrzał na Nate'a.

- Jutro w bibliotece o tej samej godzinie – powiedział.

- Zamierzasz męczyć mnie każdego dnia? – jęknął szatyn.

- Zastanowię się – oparł tylko Aiden, po czym zniknął w odnodze korytarza.

***

W pokoju Aidena było cicho i ciemno, jak zawsze zresztą, kiedy do niego wracał.

Rzucił plecak na łóżko, po czym położył się obok. Był naprawdę zmęczony.

Zerknął na swoje biurko. Walały się po nim książki i notatki z wczorajszych wykładów. Wiedział, że chociaż zamykałyby mu się oczy, nie zaśnie póki tego wszystkiego nie ogarnie. Nienawidził bałaganu.

Podniósł się i podszedł leniwie do biurka, zerkając odruchowo na wiszący przy nim kalendarz. Kiedy był młodszy, miał nawyk zaznaczania wszystkich ważnych dla niego dat na papierze. Nie było ich zbyt wiele, zwykle dotyczyły premier kolejnych części książek, które mu się podobały, albo ciekawych wydarzeń astronomicznych, które starał się na bieżąco śledzić. Oglądanie nocnego nieba było dla niego nawykiem, którego uparcie się trzymał, odkąd był mały. A przynajmniej do lutego tego roku.

Zastanawiał się teraz, co miał właściwie na myśli, mówiąc Nate'owi w bibliotece, że ma ważniejsze rzeczy do roboty, niż nadzorowanie go. Owszem, nie chciał tego robić, ale czy to dlatego, że był zajęty? Na dobrą sprawę oprócz nauki, robił tylko jedno.

Czekał.

Zerknął na łóżko po drugiej stronie pokoju. Stało puste już od ośmiu miesięcy. Tyle minęło odkąd jego brat Cole postanowił pewnego dnia po prostu zniknąć, zostawiając mu jedynie głupi liścik z krótkimi wyjaśnieniami, o ile można to tak było nazwać.

Muszę na jakiś czas wyjechać. Nie wiem, kiedy wrócę. W razie czego pamiętaj, aby trzymać się blisko Shane'a i Fores".

I tyle.

Od tamtego dnia kontakt z nim zupełnie się urwał i Aiden więcej go nie widział.

To było totalnie w jego stylu.

Aiden miał całkowitą świadomość tego, że jego brat był chory, miał problemy psychiczne, a jego nastrój zmieniał się jak wahadełko. Przysporzył mu niezliczoną ilość bólu, a mimo to, kiedy zniknął, chłopak poczuł się, jakby ktoś wyrwał mu kawałek duszy.

Może dlatego, że mimo całej tej psychozy, Cole był jedyną osobą, która kiedykolwiek się o niego troszczyła.

Łóżko Cole'a, jak i jego strona pokoju, były od tamtego czasu nienaruszone. W rogu stał rozpięty plecak z zeszytami, z pod łóżka wychylała się deskorolka, a na granatowej pościeli leżały zostawione tam słuchawki.

Aiden niczego nie ruszał. Miał wrażenie, że jeśli to zrobi, Cole już nigdy nie wróci.

A przecież musiał.

Kiedyś. W końcu. Kiedy załatwi to, co miał do zrobienia. Cokolwiek to było.

Nie mógł przecież tak rzucić studiów. A nawet jeśli, nie mógł zostawić za sobą brata, jakby był tylko zbędnym balastem.

A przynajmniej tak powtarzał sobie codziennie Aiden.

Dzień w dzień.

Aby nie zwariować.

***

Nate doczłapał się na swoje piętro. Każdy mięsień jego ciała protestował i domagał się porządnego snu. To musiało jednak jeszcze poczekać, ponieważ kiedy otworzył drzwi pokoju, przywitała go cała trójka przyjaciół.

- Zaczynam sądzić, że traktujecie ten pokój jak drugą świetlicę – zwrócił się do dziewczyn, kierując się automatycznie w stronę swojego łóżka.

- Ciebie też miło widzieć – rzuciła Emma.

Razem z Abigail siedziały na posłaniu Martina, podczas gdy chłopak zajął miejsce na obrotowym krześle przy swoim biurku.

Nate opadł z jękiem na łóżko, zrzucił resztkami sił buty i wtulił się w swoją poduszkę.

- Okeej. – Usłyszał głos Abby. – Było aż tak źle?

Szatyn dopiero po chwili zrozumiał, że pyta o spotkanie z Aidenem.

- Och, nie. – Nate uniósł się na łokciach. – Mój obecny stan to po prostu wynik zmęczenia po... - zamilkł, przenosząc wzrok na Emmę.

- Spokojnie, o wszystkim już wiem – oznajmiła, patrząc na niego z pod byka. – O waszej chorej wyprawie do lasu o północy i ośmiokilometrowym powrocie. Przemoczeni. W zimną noc. Cud, że nie dostaliście zapalenia płuc.

- Spokojnie, mamo, jesteśmy zahartowani – rzuciła do niej z uśmiechem Abby.

Czarnowłosa zgromiła ją wzrokiem.

Abby uniosła ręce w obronnym geście i spojrzała na Nate'a.

- Opowiedziałam im już o wszystkim – wyjaśniła. – Ponieważ byłeś dzisiaj niedostępny, Martin cały czas zasypywał mnie wiadomościami. Emmy też nie mogłam pominąć.

- Och, dziękuję, że wtajemniczacie mnie w swoje chore przeżycia – fuknęła.

- Wolałabyś nie wiedzieć? – zapytał Nate.

- Nie – odparła stanowczo. – Nawet jeśli z każdą taką informacją dostaje migreny od waszej głupoty, wolę to niż zatajanie prawdy, jasne?

Szatyn kiwnął lekko głową.

- Nie wierzę, że przeszliście do kolejnej rudny – kontynuowała Emma. – Zwłaszcza ty. – Wskazała na Nate'a.

- Dzięki – zaśmiał się krótko.

- Wiesz, o co mi chodzi... - powiedziała. Jej głos był twardy i nieprzejednany, jednak coś w jej oczach zdradzało, że dziewczyna w rzeczywistości szczerze się martwi. – Słyszałam, że Aiden ma w planach psychicznie cię wykończyć.

- Niekoniecznie. – Nate zmusił się, aby usiąść i oparł się o ścianę. – Podczas dzisiejszego spotkania oznajmił, że nie zamierza niszczyć mnie psychicznie i będzie po prostu zwyczajnym Opiekunem.

- Bo...? – Martin patrzył na niego bez przekonania.

- Szczerze, sam do końca nie rozumiem. – Szatyn wzruszył ramionami. – Powiedział, że to dla niego wrzód na tyłku, że nie jest psem na posyłki Shane'a i ma ważniejsze rzeczy do roboty, niż znęcanie się nad kimś psychicznie.

- Podejrzane to – stwierdził rudowłosy. – To brzmi jakby Aiden był... normalny. A nie jest, prawda?

- Tak to właśnie jest z plotkami – westchnęła Abby.

- To nie są bezpodstawne plotki – mruknęła Emma. – Ludzie, którzy naprzykrzyli się w jakiś sposób Aidenowi, naprawdę zazwyczaj źle kończyli. Jego opinia nie wzięła się z nikąd.

- Nie wiem już, co jest prawda, a co nie – przyznał Nate. – Czy to właśnie jego plan na uśpienie mojej czujności, czy rzeczywiście nie zamierza zawracać sobie mną głowy, bardziej niż to konieczne. Oczywiście wolałbym drugą opcję, ale czas pokaże jak jest naprawdę. A jak u ciebie? – Zerknął na Abby. – Co z Shanem?

- Na razie nic – odparła. – Póki co się nie odezwał.

- Zazdroszczę – mruknął Nate, przymykając powieki.

Przez chwilę w pokoju panowała cisza, którą przerwała szatynka, podnosząc się z łóżka.

- Dobra, powinnyśmy się chyba zbierać – oznajmiła. – Nate wygląda jak żywy trup, a ja osobiście także najchętniej poszłabym już spać. Zgadamy się później.

Szatyn pomachał dziewczynom na odchodne i odprowadził je wzrokiem do drzwi. Pomyślał jednocześnie, że Emma zaczęła chyba powoli przyzwyczajać się do towarzystwa Abigail. Wciąż nie pałała do niej zbytnią sympatią, ale przynajmniej nie pluła już jadem w jej obecności.

Kiedy drzwi się zamknęły, Nate przeniósł wzrok na Martina, widząc, że ten patrzy się na niego i kręci z politowaniem głową.

- Wpakowaliście się po uszy – rzucił z uśmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro