Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Albus

Do końca podróży, nie widziałem już Scorpiusa.
Gdy wychodziłem z pociągu, próbowałem go odnaleźć wzrokiem, ale było za dużo osób.
Podobnie było w Wielkiej Sali, gdy siedziałem przy stole Slytherinu a mojego przyjaciela nigdzie nie było.

Oczywiście wiedziałem, że młody Malfoy najpewniej pocieszał Rose i teraz pewnie z nią rozmawia.
Jednak ten fakt nie podobał mi się ani trochę.

Jeszcze bardziej nie podobało mi się też to, że pokłóciłem się o nią ze Scorpiusem.

Wiem, że trochę przesadziłem, ale ona naprawdę bardzo mnie irytuje.
Już nawet nie chodzi o to, że jest z Grifindoru a ja ze Slytherinu...
W sumie ten fakt nigdy jakoś mi nie przeszkadzał.

Najbardziej irytuje mnie w niej ta jej nachalność i to, że jest taka "idealna" i że nawet Scorpius na nią leci.

Nie dość, że zadaje się z nami tylko dlatego, że rodzicie jej kazali się ze mną zaprzyjaźnić to jeszcze Scorpius skupia na nią całą swoją uwagę...

Przecież to my jesteśmy przyjaciółmi! A ostatnimi czasy, ciągle słyszę od niego o Rose.
Jaka to ona jest wspaniała, miła, ładna, idealna...

A ta kłótnia to był jeszcze dodatkowy gwóźdź do trumny, którego niepotrzebnie wbiłem.
I teraz będzie mi jeszcze bardziej o niej gadał. I pewnie więcej spędzał z nią czasu...

W każdym razie. Teraz siedziałem przy stole Slytherinu i grzebałem widelcem w talerzu, nie mając ochoty na jedzenie.
Scorpiusa nigdzie nie było a już zaczęła się uczta.

Nie martwiłem się o niego, bo wiedziałem, że da sobie radę.
Tylko bez niego czułem się jeszcze bardziej samotny niż normalnie...

Wtedy usłyszałem kroki za sobą.
Instynktownie się odwróciłem i zobaczyłem Scorpiusa, który szedł z moją stronę z promiennym uśmiechem na twarzy.
Zauważyłem też Rose, która dopiero weszła do sali, co znaczyło, że oboje wcześniej rozmawiali.

Blondyn podszedł do stołu i usiadł naprzeciw mnie, wzdychając i zaczął sobie nakładać jedzenie.

- A co ty taki szczęśliwy? - zapytałem, widząc jego promienny uśmiech.
Chłopak spojrzał na mnie.

- Dzięki twojemu "wybuchowi" udało mi się porozmawiać z Rose - powiedział Malfoy i nałożył sobie na talerz jajecznicę.

- Czyli mam rozumieć, że to dobrze, że ją obraziłem? - zapytałem dla pewności.

- Samo obrażenie jej było świństwem, ale z drugiej strony zbliżyłem się trochę do niej, więc nie było aż tak źle. Jestem w stanie Ci to wybaczyć - odparł blondyn.

- Wow, ale ty jesteś łaskawy. Już myślałem, że mi tego nie wybaczysz - powiedziałem ironicznie i przewróciłem oczami.

- Nie bądź wredny. Równie dobrze mogłem Ci tego nie wybaczyć - mruknął Scorpius.

- Czepiasz się i robisz z igły widły

- Dobra, nieważne - rzekł Malfoy i zaczął jeść jajecznicę, tym samym kończąc ten temat.
Ja za to, powróciłem do grzebania w talerzu.

- A ty czemu nie jesz? - zapytał po chwili ciszy mój przyjaciel.

- Jakoś nie mam nastroju... - mruknąłem zgodnie z prawdą.

- Dlaczego? - spytał blondyn i spojrzał na mnie.
Też na niego spojrzałem i nasze spojrzenia się spotkały.

Nienawidziłem jak tak się działo.
Wtedy zazwyczaj nie mogłem oderwać od niego wzroku i kończyło się to tak, że zawsze robiłem z siebie debila.

Teraz było podobnie.
Mimo iż usłyszałem pytanie chłopaka, nie byłem w stanie na nie odpowiedzieć.
Zupełnie jakbym zapomniał języka w gardle.

Zawsze gdy tak się działo, starałem się jak najszybciej oderwać od niego wzrok, albo modliłem się, żeby on to zrobił pierwszy.

Chłopak zauważył moje dziwne zachowanie i zmarszczył lekko brwi, wzdychając.

- Jak nie chcesz to nie mów... - powiedział i wrócił do jedzenia, tym samym przerywając nasz kontakt wzrokowy.

Odetchnąłem z ulgą i wbiłem wzrok w talerz, udając, że jest tam coś ciekawego.

Znowu zrobiłem z siebie idiote.

Wiedziałem, że Scorpius nic sobie nie zrobił z tej sytuacji.
Taką przynajmniej miałem nadzieję za każdym razem, gdy tak się działo.
Gdyby chłopak zaczął coś podejrzewać, byłbym skończony.

Ale w sumie, chłopak mógłby zacząć coś podejrzewać.
Ostanio moje...
Zachowanie względem niego się zmieniło.
Kto wie czy na lepsze czy na gorsze.

Zacząłem coraz częściej tracić nad sobą kontrolę...
Nad swoimi uczuciami.
Starałem się, żeby nie było tego widać, ale w rzeczywistości za każdym razem gdy widziałem Scorpiusa, miałem ochotę zrobić coś... Coś niestosownego.

Wiedziałem jednak, że na to nie ma szans, więc pozostało gapienie się w jego oczy, co zapewne robiło ze mnie jeszcze większego dziwaka, niż byłem.

Nie wiedząc co zrobić, nie mogłem wytrzymać w miejscu i tak poprostu siedzieć bezczynnie naprzeciw chłopaka. Który przecież wolał Rose...

Wstałem, na co blondyn spojrzał na mnie pytająco.

- Idę się przejść. Widzimy się później - rzuciłem i zacząłem odchodzić.
Uczta i tak już powoli się kończyła a ja w ogóle nie czułem się głodny, więc siedzenie w Wielkiej Sali było bezsensowne.

Wyszedłem na korytarz i zacząłem iść w kierunku lochów, gdzie było moje Dormitorium.
Po drodze mijałem kilku innych uczniów, którzy w najlepsze rozmawiali, trzymali się z ręce, przytulali...
A ja byłem jak zwykle sam.

Gdy przechodziłem obok niektórych uczniów, oni odrywali się od swoich zajęć i patrzyli prosto na mnie, szepcząc coś pod nosem.

Udawałem, że tego nie słyszę.
W rzeczywistości, słyszałem wszystko. Zawsze słyszałem wszystko.

Starałem się to ignorować i myśleć o czymś innym. Ale kiedy już prawie udawało mi się to zignorować, nowe obelgi i szepty docierały w moją stronę.

Nieświadomie przyspieszyłem kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w swoim Dormitorium.
Mimo iż na korytarzu nie było dużej ilości osób to i tak za każdym razem ktoś musi zacząć szeptać.
A potem jest już tylko lawina obelg rzucanych w moją stronę.

Starałem się iść dumnie z uniesioną głową, starając się pokazać, że mam gdzieś zdanie innych.
W rzeczywistości, w ogóle tak nie było.

Szczególnie w takich sytuacjach bolało mnie to, że ludzie nawet mnie nie znają a oceniają.
To zawsze było najgorsze.

W pewnej chwili byłem już blisko lochów i szepty się skończyły, bo jak zwykle nie było wielu osób przy Dormitorium Ślizgonów.
Odetchnąłem z ulgą, myśląc, że teraz wreszcie spokojnie dojdę do swojego celu. Jednak nie miałem racji.

Gdy szedłem, nagle poczułem, że potknąłem się o coś i upadłem na podłogę.
Zdezorientowany chciałem się podnieść, ale wtedy ktoś postawił mi nogę na plecach przyciskając mnie do podłogi, co uniemożliwiło mi wstanie.

Byłem zdezorientowany i nie wiedziałem co się dzieje.

Po chwili jednak usłyszałem znajomy śmiech. Był to śmiech mojego brata, Jamesa.

Przekląłem się w myślach, gdy usłyszałem ten śmiech.
Dlaczego to musiał być on?

Po chwili starszy odemnie chłopak, wziął nogę z moich pleców a ja spojrzałem na mojego nadal śmiejącego się brata z dołu.

- Ale się wywaliłeś Al! Powinieneś dostać za to Oscara! - chłopak wyraźnie mnie wyśmiewał.

- Czego chcesz, James? - spytałem, podnosząc się i spojrzałem na niego jeszcze z dołu, bo chłopak był odemnie wyższy.

- Ależ nic braciszku. Poprostu chciałem się trochę z tobą podroczyć - odparł brązowooki i zmierzwił mi włosy, czego z całego serca nienawidziłem.

- No to już się podroczyłeś, a teraz daj mi spokój - odparłem i starałem się go wyminąć.

- Hola, hola, a gdzie ty się wybierasz? - zapytał James, zagradzając mi drogę.

- Śpieszy mi się - odparłem w odpowiedzi i znów próbowałem go wyminąć, co oczywiście mi się nie udało.

- Oh, mojemu młodszemu braciszkowi się gdzieś spieszy? Jak te dzieci szybko dorastają - powiedział z udawaną nostalgią w głosie mój brat.

- Daj mi spokój - powtórzyłem, starając brzmieć się stanowczo, ale coś mi nie wyszło.

- Przecież nic złego nie robię - wzruszył ramionami chłopak, dalej nie dając mi przejść. Rozejrzał się.

- A gdzie ten twój przyjaciel... Jak mu tam było... Scorlas? Scormius?

- Scorpius - poprawiłem go i w końcu udało mi się wyminąć chłopaka.

- A no tak! Scorpius. Jedyna osoba, która widzi w tobie coś więcej niż tylko zwykłego wyrzutka... Jak mogłem zapomnieć - powiedział James i zaczął za mną iść.

Starałem się go ignorować, ale w rzeczywistości, krew się we mnie gotowała gdy chłopak mówił o Scorpiusie.

- Ale nie powiem, to nawet dobra taktyka. Znaleźć sobie na przyjaciela jakiegoś idiote, który nie dość, że jest Malfoy'em to jeszcze synem Voldemorta. Nieźle przemyślane, Al - powiedział z uznaniem w głosie chłopak, ale dla mnie to była przesada.
Odwróciłem się do niego, wściekły.

- Scorpius nie jest idiotą ani synem Voldemorta. Jedynym idiotą to jesteś ty. Masz to natychmiast cofnąć, bo inaczej pożałujesz - warknąłem w jego strone i poczułem jakąś dziwną odwagę, która nagle we mnie wstąpiła.

James wydawał się zaskoczony moim nagłym wybuchem, ale po chwili się zaśmiał.

- Dobra, nie spinaj się tak. Już nigdy nie powiem niczego złego o twoim mężu - powiedział złośliwie chłopak, akcentując ostatnie słowo.

- On nie jest moim mężem - zaprzeczyłem od razu a na moją twarz nieoczekiwanie wpłynął rumieniec, za co przekląłem się w myślach.
Niestety, James to zauważył.

- Jasne, wmawiaj to sobie. Ja i tak wiem swoje - odparł brązowooki i uśmiechnął się dwuznacznie.
Ja w odpowiedzi tylko prychnąłem pod nosem.

- To sobie wiedz. Mam to gdzieś. A teraz, możesz dać mi spokój? - zapytałem po raz kolejny, starając się brzmieć obojętnie, ale rumieniec nie pomagał mi w tym.

- Dobra, już sobie idę braciszku. Tylko pamiętaj, masz mnie zaprosić na wasz ślub - powiedział chłopak i zaśmiał się złośliwie. Potem zaczął odchodzić, zostawiając mnie samego z jego ostatnimi słowami.

Chciałem jeszcze za nim krzyknąć, że żadnego ślubu nie będzie, ale gdy James zniknął mi z oczu, odpuściłem sobie.

Po chwili rozmyślania nad słowami mojego głupiego brata, westchnąłem i odwróciłem się napięcie, powolnym krokiem udając w stronę Dormitorium Ślizgonów.

Podczas tego ostatniego, końcowego odcinka drogi, jak zwykle zacząłem nad tym wszystkim rozmyślać, wpatrując się w podłoge.
W sumie, rozmyślanie było jedyną rzeczą, która mi się udawała w moim nędznym życiu.
Oczywiście, nie licząc robienia z siebie debila przed wszystkimi.

Gdy w końcu dotarłem do swojego Dormitorium, od razu poszedłem do pokoju, którego dzieliłem wraz z Scorpiusem (mieliśmy jedyne podwójne Dormitorium w całym Slytherinie).

Położyłem się na swoim łóżku i patrząc w sufit, przez cały czas rozmyślałem nad słowami James'a.

Po chwili doszedłem do wniosku, że nie ma po co dłużej rozmyślać nad jego słowami, szczególnie, że mój brat był wielkim idiotą.

Usiadłem i przeczesałem swoje czarne włosy, które opadły mi na czoło.
Jednak w mojej głowie ciągle pozostawały słowa mojego brata i nie mogłem ich wymazać z pamięci.
Do tego jeszcze dochodziło jedno pytanie.

Czy aż tak było widać, że czuję coś do Scorpiusa?

_______________________________________

Cześć!

I jak wam się spodobał rozdział 2?
Czy mam coś poprawić?
Jak podoba wam się fabuła?

Moim zdaniem chyba jest dobrze, ale mogę zawsze się mylić XD

Jeśli chodzi o następny rozdział, to (jak mówiłam wcześniej) mam dosyć dużą wenę na tą historię, więc w miare możliwości postaram się dodać rozdział 3 już niedługo.

No i to chyba tyle, jeśli chodzi o ten rozdział.
Nie ma po co dalej przedłużać.
Do następnego rozdziału!

Papa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro