Ten drugi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie pamiętała momentu w którym się tutaj znalazła, zapomniała jak on ją tutaj przyprowadził.

Jedyne co w tej chwili wiedziała, to miejsce pobytu.

Był to jeden z pokojów, tego mogła być pewna, po drewnianej obudowie tych ścian, podłodze, czy obrazach na ścianach, a nawet łóżku.

Znała to miejsce już niemalże na pamięć.

To przeklęte miejsce w którym nie wiedziała już jak długo przebywa, i czy tak właściwie kiedyś je opuści.

Czy Thomas je opuści.

Czy oboje umrą.

Nie miała pojęcia gdzie on zamknął Thomasa.

Lecz wiedziała, ze znajduje się za drzwiami, które stoją zamknięte przed nią.

Rozmawia z kimś.

Jego ton głosu nie wydaje się pewny, wręcz przeciwnie...

Próbuje poruszyć dłońmi czy stopami, lecz jest przywiązana.

Linami które coraz bardziej wrzynają się w skórę.

Tymi piekielnymi sznurami...

Nie tak wyobrażała sobie moment w którym umrze.

Nie przez psychopatę który zabił tamtych ludzi...

Chciała umrzeć w spokojnej starczej śmierci na jakieś wsi, z gromadą wnuków.

Przedtem maszerując trasą przez siebie wyznaczoną.

Z futerałem na plecach...

Nutami w dłoniach.

Smyczkiem w drugiej...

A samymi skrzypcami u boku.

W te wakacje chciała odpocząć.

Stało się całkowicie przeciwnie.

Miała już sama dość, była z dnia na dzień coraz bardziej zmęczona.

Wiedziała, że on jej coś wstrzyknął.

Lecz musiały być to leki nasenne, czuła się jakby spała kilka dni, budząc się dopiero jakiś czas temu.

Lecz była zmęczona.

Zmęczona ciągłym strachem, i tym, że on tam jest, że on gdzieś zamknął pewnie Thoma, a teraz zabije ją.

To nie tak miało być...

Więc dlaczego tak jest?

Łzy tworzyły mokry ślad po jej policzkach, spadając tylko po to aby rozpaść się o napotkaną powierzchnię.

Wiedziała, że drzwi się otworzyły.

Lecz zmusić się musiała aby unieść głowę, zbyt się bała.

Zamiast się ruszyć to on stał wsparty o ścianę.

Jane nie zauważyła w jego dłoniach broni.

Trzymał zaś w niej telefon, wpatrzony w wyświetlacz jakby czekał na wiadomość.

Lecz nie wyglądał tak jak sobie go wyobrażała.

Nie posiadał obłąkanego uśmiechu, czy oczu rządzą krwi zaślepionych.

Jego koścista dłoń drżała.

Był wysoki i przeraźliwie blady.

Wyglądał jak duch.

Jane coś nie pasowało.

Na co on czeka?

Czemu od razu nie zabije?

Czemu nie mówi tymi swoimi rymami którymi ścianę pokrywał?

Lecz nie oznaczało to, że się nie bała.

Przed oczami mroczki miała, i wiedziała, że gdyby wstała by od razu zemdlała.

Dźwięk powiadomienia wydobył się z urządzenia, powodując chwilę później głuchą ciszę.

Schował telefon i podszedł do niej nie pewnie.

Wyciągnął z kieszeni płaszcza zawiniątko, które rozłożył na stole.

Cały czas milczał.

Jane zdusiła w sobie krzyk zauważając zawartość tego kawałku materiału.

Strzykawki układał w kolejności od najmniejszej do największej.

Każda igła była coraz dłuższa...

Zawartość dwóch strzykawek po kolei zapełniał ciemnym płynem.

Z trudem przełykała ślinę, strzykawki stawały się coraz dłuższe, było ich coraz więcej...

Jane się coraz bardziej bała, a panika ją pochłaniała.

Zbliżył się do niej.

-Bardzo tego nie chcę robić ale muszę.

-Nie musisz. Naprawdę nie musisz! Zostaw mnie i wypuść!

-Będziesz moją pierwszą ofiarą, i bardzo tego nie chcę, ale to on mnie zmusza, w przeciwnym razie zabije całą moją rodzinę.

Jaki on?!

-Nie ma żadnego go! Jesteś ty i możesz tego nie robić!

Kręci pomału przecząco głową.

-Ty nic nie zrozumiesz, bynajmniej nie w tej chwili.

Przybliżył się bardziej.

-Przykro mi, to on kazał, ja muszę wykonywać jego rozkazy inaczej zabije to co kocham... Wolę ratować ich niż ciebie, lecz wiec, że jest mi bardzo trudno, ja nie jestem taki jak on...

Jane nie zdążyła nic powiedzieć.

Igła wbiła się w jej nadgarstek, po chwili pozostawiając pustą zawartość strzykawki.

Krzyczała, próbowała się wyrwać, lecz to nic nie dało.

-Jedna dawka nie zadziała, dobrze, że się przygotowałem, nie jestem taki jak on, ja nie będę zabijać jak on...

Przeszedł znów do miejsca z strzykawkami.

-Tak właściwie powinnaś być mi wdzięczna, że dzięki mnie umrzesz bezboleśnie, a nie jak ten chłopak za niedługo który jest z nim. Żal mi go, wykona swoje zadanie myśląc, że ten go uwolni, a ten go zabije w najgorszy sposób... Naprawdę jest mi was wszystkich żal.

Jane zauważyła, że jego oczy błyszczą.

Nie czuła zbytniej różnicy, chciało jej się tylko spać...

-Ale ja muszę to robić. Rozumiesz prawda? Chciałbym abyś umarła rozumiejąc moje poczynania, muszę chronić swoją rodzinę przed nim.

-Przed kim? -Wydusiła z siebie.

-Jesteś zmęczona, i nadal nie rozumiesz - Jego głos jest przepełniony politowaniem.

-Chce zobaczyć Thomasa...

-Jeszcze trochę, jak się obudzisz będzie wszystko dobrze.

Podchodzi do niej.

Jane obserwuje z pod prawie, że przymkniętych powiek wędrującą igłę ku jej ręce.

-Jeszcze tylko ta dawka...

Otworzyła szeroko oczy, jakby z snu wybudzona.

Wcale myśleć nie musiała, był to ruch czysto nieprzemyślany, automatyczny...

Zęby jej utkwiły w jego bocznej stronie szyi.

Odskoczył w bok.

Wypuszczając strzykawkę, jednym butem na nią wchodząc.

Jej zawartość drewno wypełniła.

Z szyi jego krew się lała.

-Coś ty zrobiła?!Pierdolona kretynko!

Łapie się za szyję

Sycząc z bólu.

Wziął kolejną, lecz nie mógł jej wypełnić zawartością trucizny.

Jego druga dłoń zbyt drżała, wszystko na boki rozlewała.

-Wszystko zepsułaś! Nie mogę wrócić do niego teraz-Jego ton jest niemalże, że płaczliwy.

Jane dopiero teraz zauważa, że jest to portier, coraz wolniej myśli...

Gdzie jestem?

Co tutaj robię?

Chce być z Thomem.

Mówiła sobie w myślach.

Jego oczy błysnęły.

-On kazał mi zrobić to od samego początku -Wyciąga z głębszej kieszeni płaszcza prostokątny przedmiot.

Jane go rozpoznaje, lecz nie wie jak się nazywa...

-On od początku kazał mi ciebie zastrzelić! Lecz ja byłem tak dobry, że chciałem zrobić ci tylko dwa zastrzyki! Dlaczego to zrobiłaś?! Teraz muszę cie zabić tak jak on by to zrobił!

Po jego policzkach ciekną łzy.

Przyjmuje postawę strzelecką.

Lecz jego dłonie nadal drżą.

Jane wiedziała, ze jeżeli zaraz się nie uspokoi to nie trafi.

Nie pamiętała skąd to pamiętała...

Lecz przez to co jej dał, się wcale nie bała...

Zapomniała, po co miałaby się bać...

Wykonał trzy sekundowe wdechy i wydechy.

-NAPRAWDĘ TEGO NIE CHCE ROZUMIESZ?!

Jane nie rozumiała, jedynie głuchy wystrzał słyszała.

Potem dźwięczącą pustkę w uszach, nic nie widziała...

Tylko ciemność.

-Otwórz oczy do cholery!

Jane to zrobiła jakby od razu się obudziła.

Czerwonowłosa stała przed nią, rozcinają więzy na nogach i rękach.

Przykłada palec do nakłucia.

-Co on ci zrobił? Czy zdążyłam?

Jane widziała ciało portiera na ziemi, i wielką ranę z boku głowy.

W dłoni Alice był trzonek jakiegoś kija...

Wtedy zrozumiała, Alice uderzyła go gdy ten strzelał...

Kij od bejsbola?

-Kurwa co to jest?! -Alice przygląda się strzykawką-Dobrze się czujesz?

Lecz Jane znów nie zdążyła odpowiedzieć.

Tylko wykrzyknęła jej imię.

Potem znów wystrzał można było słyszeć.

Portier stał ledwo na nogach, strzelając na oślep.

Lecz Alice nie było już tam.

Stała za nim.

Jest bardzo zręczna-Pomyślała.

-Dawno temu grałam w baseball, więc musisz mi wybaczyć, że zbytnio nie trafiłam.

Wtedy wzięła kolejny zamach, tym razem rozbijając czaszkę.

Alice wypuściła kij, i pociągnęła Jane za sobą.

Widziała krew wylewającą się z jego głowy...

-Alice co tu się...

-Posłuchaj mnie-Mówi stając

-Ty go zabiłaś!

-Inaczej by zabił ciebie! To nie ważne!
Ten prawdziwy morderca jest na dworze pod ziemią, z Thomasem rozumiesz?! Dasz radę chodzić?

Jane przytaknęła.

-Pójdę po pistolet jego, a ty idź na dwór, ja muszę spalić to miejsce.

-Co z ludźmi?!

-Ludzie są na dworze! Z Dziennikarką i pogotowiem. Rozumiesz? Ja spalę to miejsce a ty znajdź Thomasa!

Alice pobiegła w miejsce w którym przed chwilą obie były.

Wybiegła z pistoletem w dłoni.

Ona go zabiła.

Lecz on zabiłby mnie.

To nie ten prawdziwy.

Prawdziwy jest z Thomasem.

Jane dopiero teraz zauważyła, że jej cała ręka jest pokryta bandażami.

Nie będzie potrafiła strzelić... Czy ona umie strzelać?

Jane już pamiętała skąd wie jaka jest prawidłowa postawa strzelecka.

-Alice!

-Tak?

-Daj mi pistolet! Potrafię strzelać!

-Naprawdę?! Chyba nie przestaniesz mnie zaskakiwać skrzypaczko, samo to, że żyjesz po tym co ci wstrzyknął...

-Nie ma czasu!

-Masz racje. -Rzuca w stronę Jane pistolet.

Jane pamiętała lekcje na strzelnicy, odeszła podpierając się ciągle ściany, i powstrzymując od powiek zamknięcia.

Próbowała zapomnieć o ciele portiera.

Musi znaleźć Thomasa.

Na zewnątrz widziała błysk pogotowia, jak i kobietę nagrywającą ludzi, recepcjonistkę czy innych...

Lecz Jane ich obeszła.

Znikła, tylko po to aby szukać.

Wiedziała, że ten Pałacyk zaraz spłonie.

Wierzyła Alice, że nie ma w wnętrzu pałacyku nikogo.

To ona ją uratowała...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro