Upadły

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był to jeden z tych snów gdzie działo się coś makabrycznego, a ty jesteś świadom tego, że to tylko sen bądź iluzja, czy magiczna sztuczka naszego własnego mózgu.

Mówisz sobie wtedy w myślach„To tylko sen" lecz pomimo tego wierzysz w to co widzisz, boisz się.

Znów był nad morzem, myślał, że to kolejny sen o jego siostrze.

Sen który był prawdziwym wydarzeniem, a nie żadnym złudzeniem.

Ten sen zawsze pojawiał się, tylko po to aby mu przypomnieć, że mu się nie udało.

Lecz teraz nie było jego siostry na pomoście, czy dnie morza, bądź chociażby biegnącej po złocistym piasku.

Nic nie słyszał, tylko świst dziwnej ciszy, tej która jest wtedy, gdy nikogo nie ma, trwa ona tylko chwilę...

Lecz jego nogi jakby unosiły się.

Przez chwilę myślał, że lata.

Może był to dobry sen...

Lecz to woda wypełniała jego uszy i nos, jego stopy nie dotykały niczego.

A dłonie odbijały się z coraz głośniejszym chlupotem od wody, jak od gumowej powierzchni.

To on się topił.

To on wołał o pomoc.

To on czuł jak woda wlewa mu się do ust.

Lecz nie może nic zrobić.

Tylko opaść na dno jak ten samotny kamień rzucony z mostu.

Rzucony z myślą „To ja rzuce dalej nie ty"

Na pomoście stała jego siostra, to ona stała jak sparaliżowana nie on.

Thomas wiedział, że tak nie było, był pewien, że to ona się utopiła.

Lecz ten koszmar nie odpuszczał, a iluzja będąca snem zmuszała go do myślenia, iż to on umiera.

***
Otworzył oczy, natychmiast zaczynając kaszląc, cały czas nie przestając, tchu już wcale nie mając.

W końcu się uspokaja, oddychając wolniej.

Mrugając kilkukrotnie, a potem szybciej.

Kręcąc głową nie wiedząc gdzie jest, wcale nie pamiętając co tu robi.

Zastanawiał się czy to sen, czy może koszmar.

Kolejna iluzja? Złudzenie? Sztuczka?

Wtedy poczuł ten palący ból na całej niemalże lewej połowie twarzy.

Nie wiedział jak rana jest głęboka.

Lecz mógł być pewien, że jest duża.

Przypomniał sobie, że to on mu ją zrobił.

Wysłannik śmierci.

Głowa również go bolała jak tysiące igieł wbijanych w tym samym momencie.

Powstrzymał się od krzyku, a może bardziej skowytu.

Teraz już wiedział, że spadł z schodów...

Chciał wstać, ruszyć przed siebie, walić pięśćmi w drzwi.

Lecz nie mógł.

Nie potrafił.

Siedział dalej na krześle.

Jego stopy przy każdym ruchu wydawały dźwięk.

Szczęk łańcuchów, ciasno oplatających jego kostki aż do łydek.

Spiętych kłódką, wielkości dwóch złożonych dłoni.

Gdy szarpnął się do przodu z całej siły.

Krzesło również nie ruszyło.

Nogi krzesła były przypięte liną, do otworów w ścianach, tak samo jak górna część krzesła.

Jego dłonie również były ciasno oplecione sznurem, mógł poruszyć nimi delikatnie były one zaraz zza plecami złożone.

Thomas uniósł głowę w górę, chwilę temu mając ją bezwładnie opadłą ku dołowi.

Zacisnął zęby, wytrzymując falę bólu głowy, która pojawiała się przy każdym ruchu.

Ściany były białe, tak jak podłoga, tylko drzwi były z stali, ciężkie i duże.

Zaraz przed samym Thomasem.

Krzesłem na środku.

Krześle białym...

Jego głowa opadła znów.

Jego usta wydobyły z siebie jedynie głośny krzyk paniki i przerażenia.

Były ubrany na biało.

On... On musiał go przebrać...

Ta wizja napawała go jedynie obrzydzeniem.

Na tle tego wszystkiego tylko łańcuchy i lina były koloru innego.

Może jeszcze czarne włosy jego, i oczy równie czarne jak kota polującego.

Lecz wcale nie mogącego, bo do klatki przykutego...

Drzwi się otworzyły.

Całe ciało Toma się spięło, jakby w gotowości do ucieczki...

Chodził w koło krzesła, widział kątem oka rękawiczki zlewające się z tłem...

-Co cię tutaj sprowadza?

Jego głos był spokojny...

Thomas nie ważył się drgnąć, siedział cicho czekając tylko na jego kolejne bezsensowne zdanie, z ust wypowiedziane.

Tylko po to aby je zignorować...

-WIESZ CO TUTAJ ROBISZ?!

Jego dłoń zacisnęła się na Toma szyi, coraz mocniej, jak te więzy na jego nadgarstkach...

Thomas przyglądał się mu z rosnącym strachem, jego głowa się trzęsła na różne strony, jakby przechodził przez jakiegoś rodzaju atak.

-Czemu go nie zabiłem? Dlaczego oszczędziłem? Czy ja go może zbawiłem? Czym sobie na to zasłużyłem?!

Próbuje się wyrwać, pomimo bólu głowy...

-ZAPEWNE NIE WIESZ?!

Puszcza go, próbuje złapać oddech lecz nie ma okazji.

Napotyka tylko dwa uderzenia w brzuch.

Następnie trzy kolejne również pięścią w twarz.

Thomas kaszle, chwilę potem krwią spluwając w bok.

On patrzy na to z pogardą wymalowaną w głębi tych oczu.

-Wiem już co powinienem!

Odszedł.

Thomas chciał zasnąć, lecz nie mógł.

Wrócił on chwilę później zaledwie.

Wybudzając z stanu uśpienia.

Lekkiego znużenia...

Dwoma wielkimi kubłami lodowatej wody.

Thomas długo się kaszlał, powietrza do płuc łapczywie nabierał.

Gdy przestał zauważył przed sobą mały stolik a zaraz przed nim krzesło.

Na którym on siedział.

Stolik pokrywały kartki z nabazgranymi słowami, długimi przerwami pomiędzy sobą zostawianymi.

Oraz stos jakiś długich długopisów...

Chyba piór...

-Czego ode mnie chcesz? -Powiedział to cały drżąc.

-Twej pomocy i zemsty zarówno.

Zmusił się do spojrzenia mu w te niebieskie oczy.

-Nic dla ciebie nie mam zamiaru zrobić, możesz mnie zabić bez jakiegokolwiek zawahania.

Nie wiedział czy była to durna odwaga, a raczej jej nikłe pokłady, czy równie idiotyczna obojętność.

-Koledzy twego ojca, zaraz przybędą, a raczej za niedługo, uciekać już muszę, lecz ty pomożesz mi zostawić wiadomość dla całego świata, którą oni pokażą wszystkim!

-Pierdol się.

Kolejne uderzenia, których ten już nie mógł wytrzymać.

Lecz wmawiał sobie, że go to nie obchodzi.

-Dlaczego nie zostawisz jej... -Przerywa ciąg słów atakiem kaszlu-Tak jak podczas każdej zbrodni?

-Potrzebuję pomocy kolejnego upadłego poety -Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Przybliżył się zaledwie o kilka kroków.

-Pomożesz mi w napisaniu wiadomości, przed ich przybyciem.

Kolejne przybliżenie zaledwie o kilka centymetrów.

-Jeżeli tego nie zrobisz, wystarczy moje jedno słowo, a twoja skrzypaczka będzie konać gorzej od ciebie jestem ciekaw jak długo by krzyczała...

Thomas splunął mu w twarz, ale ten bez żadnej reakcji dalej kontynuował.

-Szkoda, że nie mógłbym doświadczyć tego sam, lecz wiedz, iż będę mógł ukazać ci nagranie tego czynu... Pewnie tego byś chciał?

Wtedy przypomniała mu się rozmowa z Jane, że widziała mordercę...

Elegancko ubrany.

Puzzle w jego głowie się połączyły.

Nie wiedział czemu to zawdzięcza, ale czuł to.

Czuł to uczucie, że jego mózg działa na wszelkich obrotach.

-Jest was dwóch.

Brak odpowiedzi.

-Tym drugim jest nie wyłaniający się z tła niczym niewyróżniający elegancko ubrany portier?

Lekkie cofnięcie w tył.

-On ją zabije! Wcześniej robiąc to co mu każe! ROZUMIESZ?!

-Pewnie masz racje, on jest tylko durnym pionkiem nic nie znaczącym wykonującym twoje rozkazy, wtedy gdy ty nie możesz wyjawić swojej tożsamości. Musisz być dobrym szefem...

-Masz rację, on jest głupi nie ja... Ja jestem tym najmądrzejszym! Cały czas udającym!

-Tak.

Thomas czuł, że więzy niemalże, upadły z jego dłoni, jeszcze trochę...

Tylko chwilę.

Lecz on wtedy zrobił coś czego Thomas, wcale się nie spodziewał.

Ściągnął maskę.

-To ja potrafię odwrócić uwagę, nie ty.

Miał rację, przestał odwiązywać więzy, zapomniał o bólu, czy czymkolwiek...

-Witaj mój bracie, a teraz na mnie poczekasz, zawiadomię swojego pionka tak jak ci mówiłem.

Wyszedł.

Thomas wrzeszczał tak długo do momentu aż już nie mógł.

Znał tą twarz.

Wiedział, że tym razem nie żartował, wiedział, że ten drugi znajdzie Jane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro