Wspomnienie Wysłannika 2/2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jego ojciec był szczerze uśmiechaniętym wiecznie człowiekiem, gościnnym i pomocnym, zarówno tych których nie znał przygaszczał na swoją farmę.

Dawał im schronienie, ludzią którzy się zgubili.

Oni wierzyli w jego dobro, wierzyli, że jak zgodzą się na dłuższe pozostanie u miłego farmera, nic się nie stanie.

Jedynie mile spędzą czas.

Było tak przez pierwsze trzy dni.

Gdy ten czas uległ zakończeniu, sympatyczna maska jego rozbijajła się na tysiące kawałków.

Ulegała zastąpieniu, przez tą prawdziwą jego naturę.

Psychopaty, którego widok krwi napawał radością, a krzyk który słyszały jego uszy spokojem.

Ludzie nie spodziewali się co sie zaraz stanie, gdy wszedł on do ich pokoi.

Myśleli, że zapyta czy potrzebują czegoś do umycia się bądź czy są głodni.

Lecz on mówił tylko „Przyszedłem was uwolnić od tego świata ".

Uderzał twardym kijem w głowę wtedy tych zdziwionych ludzi, nie wierzących co się za niedługo z nimi stanie.

Zamykał w piwnicy, mówił, że za niedługo ich uwolni.

Lecz tak naprawdę faszerował ich organizmy pigułkami.

Tak długo, aż w końcu odurzeni powstać na równe nogi nie mogli.

Potem ich ciął, tak, że nawet gdy ręki nie mieli, nadal żyć mogli, bo się nie wykrwawili.

On wiedział jak to robić...

Trzymał ich przy życiu, do ostatniego momentu.

Potem ich ciała wieszał w szopie.

Tak, że zwisając przypominały szeregi manekinów, ociekających krwią.

Ściany oblężały zaś szeregi wielkich kolumn, aż po sam sufit sięgających.

Każda półka pokryta była ciągiem słoików pełnych różnych wyciętych organów...

Najczęściej pojawiały się wycięte serca.

W ten sposób morderca chodził do piwnicy, bądź po skaczeniu swego zadania napawającego go radością do szopy.

Zaś w dzień był serdecznym, sympatycznym farmerem z wioski na obrzeżach miasta.

Jego pierwszą ofiarą była jego żona.

Matka Arthura.

On widział jak jego ojciec zabił matkę.

Lecz jego ojciec mówił, że tak trzeba.

Bo mama go zdenerwowała.

W ten sposób co wieczór Arthur widział co dzień bądź noc wydarzenia w piwnicy, widział jak ojciec obiecywał im same dobre rzeczy a następnie okaleczał.

Jego ojciec międzyczasie mówił mu co ma robić.

Mówił mu, że to oni mają się go bać bo są słabi.

Są niczym.

A on kimś.

Arthur miał być złym.

Obserwował każdy dzień w którym gościł nowych ludzi, przyglądał się uśmiechu ojca, który był udawany.

Wsłuchiwał się w zdania przez niego wypowiadane, pełne troski i szczerości.

Wszystko udawane.

Wszystko nieszczere.

Aby zaufanie ich zdobyć, aby się nie spodziewali.

Blondyn zapamiętywał każdy szczegół, mimikę czy gest, słowo czy zdanie.

Nie wiedział, że w przyszłości pod każdym aspektem będzie przypominał ojca.

Nie wiedział, że nadejdzie dzień gdy ojca ktoś zabierze.

Że ktoś na jego sztuczki już się nie nabierze.

Ten dzień był właśnie tym, gdzie dziesięcioletni Arthur wracał do domu, po wepchnięciu swojej koleżanki pod ciężarówke, jak i zabicu psa.

Był szczęśliwy, chciał opowiedzieć o tym swojemu ojcu.

Lecz go nigdzie nie było, w pokoju gościnnym w którym zaufanie ludzi zdobywał również go nie zastał.

W kuchni czy innych miejscach pozostałych pustkę napotkał.

W końcu wszedł w głąb piwnicy.

Tam już ludzi czekających na powieszenie w szopie nie było, tylko plamy krwi...

Rozejrzał się po pustce owianej jedynie obecnością chłodu.

Był coraz bardziej przerażony.

Ojciec nie mówił mu o dniu w którym go nie będzie, w którym ktoś na jego sztuczki się nie nabierze, gdy ktoś go stąd zabierze...

Arthur nie był na to przygotowany.

Rozpoczął swój dziecięcy bieg w stronę szopy skrywającej trupy z sufitu zwisające.

Otworzył pomału wielkie drzwi.

Smród uderzył go natychmiast, lecz był przyzwyczajony, nauczony.

Widok odpadających, gnijących części ciała go nie zrażał.

Wisiało ich z trzydzieści...

Może nawet więcej, nie potrafił liczyć.

Niektóre nie posiadały twarzy czy oczu, tylko gołą kościaną czaszkę

Inni nie posiadali danej kończyny, w niektórych miejscach kości były widoczne...

Jednej z kobiet powieki zamrugały, nie była do końca dobita, była świeżą ofiarą.

Na którą ojciec jego czasu już dziś nie znalazł.

Ponieważ cały się trząsł, próbował schować wszelkie pudła czy szklane pojemnki, z organami.

Nagle cała kolumna się zachwiała, przewróciła w bok.

Tworząc morze robitego szkła.

Wszystko się wylało...

Jego ojciec podbiega do niego, kładzie wielkie dłonie na jego ramionach, szarpiąc nim.

Dłońmi którymi tyle zła wyrządził.

-Skup się-Powiedział spokojnie do Arthura widząc jego rozbiegany wzrok po wnętrzu szopy.

-SKUP SIĘ!-Ryknął wściekły, potrząsając nim całym.

Arthur pokiwał głową.

-George Mandez. Zapamiętaj to imię i nazwisko, tak bardzo abyś z pamięci go wymazać nie mógł, to on jest osobą która tu właśnie jedzie i odkryła naszą tajemnice.

-Skąd wie? A ty skąd wiesz, że tu jedzie?

-Mój przyjaciel mieszkający na początku wioski mi o tym powiedział. Zapamiętałeś imię?

-Tak.

-Zapamiętałeś wszystko co widziałeś i czego cię uczyłem, potrafisz udawać dobrego aby być złym i pomagać tym ludziom?

-Tak.

-Oni zabiorą cię do twojej ciotki, będziesz u niej mieszkał, od tego momentu masz udawać w każdej sytuacji w twym życiu. Gdy w pewnym momencie będziesz gotów, i znajdziesz sposób na zemście na nim. To przez niego nie będziemy mogli ratować tych ludzi. Rozumiesz prawda?

-Tak.

-Bądź potworem Arhur, bądź tym którego się boją, bądź tym który ich wybawi i dokona zemsty, pamiętaj im więcej zabijesz a on mniej uratuje, tym bardziej go zdenerwujesz.

Wtedy oni wbiegli do szopy, zamaskowani ludzie powalili jego ojca, osobą która stała z tylu i patrzyła bez jakich kolwiek emocji na wiszące trupy.

Był to wysoki mężczyzna o stalowo szarych oczach patrzących wprost na ciało ojca Arthura.

Nie wiedział wtedy, że tą osobą jest Mandez.

Odwieźli go do ciotki, tak jak mówił ojciec.

Został u niej.

Jeżdżąc co tydzień do psychologa.

Kłamiąc i udając, mówiąc, że bał się swego ojca, lecz nigdy nie wiedział o tym co robi w szopie czy piwnicy.

Udawał kogoś innego...

Niewinnego.

Aż w końcu nadszedł moment w którym w mediach odnalazł syna Mandeza.

Opracował cały plan.

Pojechał tam, jako chłopak chcący zmienić liceum.

Udający dobrego przyjaciela, ukrywający w wielu momentach chęć zabicia go.

Aż w końcu ten sam z siebie zaproponował wycieczkę, co było wielkim ułatwieniem.

Jakby sam chciał aby Arthur go zabił.

Prosił się o to.

Gdy poszedł do domu odnalazł drogę w stronę lotniska.

W drodze do lotniska napotkał ten pałacyk, o złej sprawie sprzed kilkunastu lat, czytał o niej.

Wiedział, że ludzie o niej pamiętają i część z nich, tak jak właściciel będą wierzyć w to, że demon który nawiedził ojca dzieci powrócił.

Skręcił w tą drogę, udając, że się zgubili.

Potem zostali.

Arthur zabił dzieciaka jako pierwszego, w nocy.

A na następny dzień stał tam udając równe przerażenie i szok jak wszyscy.

Chęć ucieczki samochodem Henrego była celowa, aby oni żyli w jeszcze większym przekonaniu, że Arthur równie jak wszyscy nie chce tu być.

To drzewo które spadło było przypadkiem.

Tak naprawdę chciał rozbić się trochę dalej.

Ale zawalona droga jeszcze bardziej mu ułatwiła.

Dzięki niej nie mogli uciec.

Stworzył sobie maskę z skóry matki Alexa.

Lecz po tym gdy Jane odnalazła jej ciało.

Specjalnie pisał wiadomości w formie poetyckiej.

Chciał go tylko jeszcze bardziej zdenerwować.

Tak samo jak zabijaniem tych ludzi chciał zdenerwować Mandeza.

Jego ojciec mówił, że nie uratowane ofiary będą go denerwować.

Tego się trzymał.

Widział znów te stalowe szare oczy, pełne chłodu i obojętności.

Teraz patrzył w te same oczy.

Pomimo, że Tom siedział z blizną na twarzy, wyczerpany i głodny.

Z kolejną raną na klatce piersiowej.

Drżącymi dłońmi krwią kapiącą na ziemie.

Jego czarne oczy były wściekłe.

Nie chłodne jak jego ojca.

Tylko lodowate.

Ostre spojrzenie zabijało.

Czarne oczy wciągały Arthura w lęk.

W lęk który poczuł pierwszy raz w swoim życiu.

Przestraszył się.

Tego, że on po tym wszystkim mimo przerażenia nadal ma to spojrzenie ojca.

Dziesięciokrotnie gorsze...

Zabójcze.

Uderzył sam siebie w twarz.

Nie mógł się bać.

To on jest potworem.

To go się mają bać.

A Thomas napewno kiedyś odpuści i jego spojrzenie łzami będzie zalane...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro