Rozdział LV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kocham Was❤️
Wasze komentarze są takie kochane:(<3
Większość z nich czytałam po trzy, cztery razy, szczególnie te długie xD
Dziękuję Wam bardzo, nawet nie macie pojęcia jak dużo dają mi wasze słowa!
BTW. ZAPRASZAM TU> nienormalni_pisarze
Razem z kilkoma innymi osobami będziemy pisac wspólne, trochę chore FF xD

Draco Malfoy obrał nową strategię - unikać Pottera.
Hermiona wraz z Pansy dobitnie wyjaśniły mu, że do całkowitego powrotu wspomnień potrzeba czasu i najlepiej, żeby do tego momentu schodził Harry'emu z drogi. I Draco to właśnie starał się robić. Gdzie tylko pojawiał się Gryfon, Malfoy natychmiast znikał.
Przez całą sobotę nawet mu się udawało. Widział Pottera tylko trzy razy - na śniadaniu, lunchu i prawie minął go na korytarzu, jednak zanim zdążyli się do siebie zbliżyć, szybko skręcił w inną stronę.
Wszystko szło zgodnie z planem, jednak Draco nie chciał trzymać się z dala od Harry'ego. Przez te kilka tygodni, kiedy byli razem, przywykł do obecności Gryfona i bez niego czuł się dziwnie pusty i niekompletny.
Niestety, wiedział, iż w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem było unikanie chłopaka.
Tego samego dnia, późnym wieczorem, Malfoy ruszył na obchód.
Przechodząc niedaleko Wielkiej Sali usłyszał kroki. Przyspieszył. Już przygotowywał się do odjęcia punktów temu, kto o tej porze włóczy się po zamku, gdy niespodziewanie zderzył się z kimś.
On oraz osoba, na którą wpadł, przewrócili się.
Zdenerwowany blondyn natychmiast się podniósł. W myślach odjął nieuważnemu uczniowi 30 punktów i właśnie miał odebrać je na głos, ale nagle blask księżyca wpadający przez okno oświetlił twarz, która należała do Harry'ego.
- Malfoy? - Potter poderwał się z posadzki. - Co ty tu robisz?
- Mógłbym ci zadać to samo pytanie - powiedział Ślizgon, starając się zachować spokój. - W przeciwieństwie do ciebie, jestem prefektem.
Brunet przez chwilę zamykał i otwierał usta, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
Draco prychnął mentalnie. Z wspomnieniami czy bez, Harry wciąż pozostawał Harrym.
- Ja... - zaczął Gryfon, ale nagle złapał się za głowę i syknął.
Malfoy przyjrzał mu się dokładniej.
Harry zacisnął oczy i podparł się o pobliski parapet, jedną ręką wciąż trzymając się za skroń.
- Potter? - odezwał się blondyn cicho.

* * *

- Ja... - zaczął Harry, ale nagle poczuł silny ból w okolicach skroni. Syknął i przycisnął dłoń do czoła. Stojący przy nim Malfoy drgnął.
Potter na oślep szukał ręką jakiegoś oparcia. Ku jego uldze, odnalazł parapet, którego natychmiast uchwycił się niczym ostatniej deski ratunku.
Przed oczami naprzemian z czarnymi śmigały mu kolorowe plamy.
- Potter? - usłyszał głos Ślizgona, jednak nie zwrócił na niego większej uwagi.
Nagle w jego głowie pojawił się obraz.
On i Malfoy, w tym samym miejscu, w tej samej sytuacji. Zderzyli się i upadli.
Niespodziewanie ukazał mu się także moment, który Draco pokazał mu w myślodsiewni - gra w butelkę oraz mecz quidditcha.
Wizja skończyła się tak niespodziewanie, jak zaczęła.
Gryfon wytarł pot z czoła, ciężko dysząc.
Poniósł wzrok i napotkał zaniepokojone spojrzenie Ślizgona.
Przez chwilę otwierał i zamykał usta, starając się wydobyć z nich choćby jedno słowo, niestety bezskutecznie.
A potem zrobił coś, do czego już chyba przywykł i co było bardzo nie - gryfońskie. Uciekł.

* * *

Malfoy stał w tym samym miejscu, odprowadzając wzrokiem uciekającego Harry'ego.
Nie miał pojęcia, co się właśnie odjebało.
Potter nagle dostał jakiegoś ataku... Może wizji?
A potem po prostu spieprzył.
Co zresztą ostatnio coraz cześciej mu się zdarzało.
Draco spędził kilka minut, wpatrując się w ciemny korytarz, w którym zniknął Gryfon, zanim zawrócił i skierował się do swojego dormitorium.
Było już późno, ale sporo Ślizgonów ze starszych roczników wciąż okupowało pokój wspólny.
Blondyn minął Pansy, która pomagała młodszej dziewczynie, chyba Astorii, w odrabianiu pracy domowej.
Pobieżnie rozejrzał się za Blaisem, ale tego najwyraźniej nie było.
Nie zastanawiając się nad tym dłużej, otworzył drzwi do sypialni i zatrzasnął je za sobą.
Przyzwyczaił się już do ucieczek Harry'ego, więc ta nie zrobiła na nim większego wrażenia, jednak mimo tego wolał zająć czymś myśli, aby odegnać je od Gryfona.
Postanowił napisać esej z eliksirów, który w piątek zadał im Snape.
Usiadł przy biurku i wyciągnął wszystkie potrzebne przybory, lecz po chwili stwierdził, że przydałyby mu się jakieś książki z dodatkowymi informacjami.
Westchnął ciężko. Biblioteka znajdowała się na czwartym piętrze, z lochów szło się tam dobre dwadzieścia minut.
Chcąc nie chcąc, podniósł się i opuścił dormitorium.
Przy wyjściu z pokoju wspólnego dogoniła go Pansy.
- Gdzie idziesz? - zapytała, zrównując z nim krok.
- Po kilka książek - odparł Malfoy.
- Świetnie, pójdę z tobą.
Szli przez jakiś czas w milczeniu, dopiero po chwili Parkinson odezwała się:
- Draco... Czy... Czy u Pottera coś się zmieniło?
Blondyn zmierzył ją dziwnym wzrokiem.
- Nie. - Odparł, wyraźnie pokazując, że nie ma ochoty kontynuować tego tematu.
Milczenie powróciło, jednak tym razem nie było ani niezręczne, ani nieprzyjemne. Po prostu potrzebne.
Ślizgoni dotarli już prawie pod same drzwi biblioteki, gdy nagle Malfoy zatrzymał się gwałtownie.
Pansy przystanęła.
- Wszystko w porządku? - zapytała zaniepokojona.
Chłopak nie odpowiedział. Poczuł pieczenie na lewym przedramieniu. Syknął z bólu i zgiął się w pół.
- Draco! - Zawołała brunetka. - Iść po panią Pomfrey? - blondyn zbladł.
- Nie... - jęknął. - Muszę tylko... - wydusił i podpierając się ściany, ruszył w stronę schodów. - Nie martw się o mnie. - Rzucił jeszcze na odchodnym, po czym zaczął powoli schodzić po stopniach.
Znak bolał coraz bardziej, Voldemort musiał być albo nieźle wkurzony, albo wręcz przeciwnie - podekscytowany.
Draco ledwo dotarł na parter. Stamtąd miał już tylko do pokonania krótki odcinek, dzielący go od drzwi.
Wyszedł na błonia, gdzie uderzył w niego ciepły wiatr.
Z trudem dotarł do Zakazanego Lasu.
Przedzierał się przez krzewy, szukając w miejsca, z którego swobodnie mógłby przenieść się poza Hogwart.
W końcu, kiedy ból był już nie do wytrzymania, poczuł wibrowanie Znaku. Oznaczało to, że przekroczył barierę antydeportacyjną.
Szybko podwinął rękaw i teleportował się.
Poczuł charakterystyczny ucisk w żołądku i już po chwili uderzył stopami w brukowaną uliczkę.
Przeniósł się do ślepego zaułka na przedmieściach Londynu, skąd blisko już było do miejsca spotkania z Czarnym Panem.
Powoli, nie chcąc zwracać na siebie uwagi, wychylił się zza muru i ruszył chodnikiem.
Mimo późnej pory, minęło go kilkoro rozchichotanych nastolatków, najwyraźniej już lekko wstawionych.
Latarnie oświetlały ulicę oraz kamieniczki dookoła.
Gdzieś w oddali zaszczekał pies.
Draco szybko pokonał dystans dzielący go od dzisiejszego miejsca spotkania.
Wszystko wskazywało, że był to jakiś dom na granicy miasta.
Malfoy podszedł do budynku i pchnął furtkę, która nieprzyjemnie zaskrzypiała.
Ruszył w stronę drzwi, a kiedy je otworzył, uderzył w niego silny zapach stęchlizny.
Pierwszy raz w życiu widział ten dom.
Wszedłszy do środka, zdał się na intuicję i ruszył zagraconym holem.
Wszystkie pomieszczenia, które mijał, ziały pustką. Z wyjątkiem tego na końcu korytarza.
Przez szparę pod drzwiami dostrzegł nikły blask światła.
Szybkim krokiem podszedł do nich i pociągnął za klamkę.
- Och, witaj Draco - usłyszał głos Voldemorta. - Już bałem się, że się nie pojawisz.
- Panie - Malfoy uklęknął na jedno kolano. Dopiero, kiedy się podniósł, mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Stał w nim długi stół, dookoła którego siedzieli Śmierciożercy. Jedna jednak twarz była nowa w ich kręgu.
Blondyn, gdy już rozpoznał tę osobę, wciągnął głośno powietrze i zamknął oczy.
To nie mogła być, kurwa, prawda.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro