Rozdział VIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Biegliśmy ile sił w nogach, lecz Nick w pewnym momencie wziął mnie na swój grzbiet, bo zaczęła mnie boleć stopa, w którą noc wcześniej wbiło mi się szkło. Powoli zaczęło wschodzić słońce. Na szczęście na Nicka wciąż padał blask księżyca, który świecił na zachodzie. Obydwoje wiedzieliśmy że za niedługo dzień będzie dla nas niebezpieczna. Zapewne Jay i Elizabeth już zaczęli wywieszać pergaminy, ktore mówiły że jesteśmy poszukiwani. Policja pewnie też zaczęła swoje poszukiwania.

Musieliśmy to jakoś zdzierżyć. Byliśmy silni, ale jedynie razem. Osobno nie mamy najmniejszych szans na przetwranie.

Mijaliśmy kolejne drzewa, dziury i krzaki, a nawet udało nam się spotkać niedźwiedzicę prowadząc trzy, o wiele mniejsze od siebie niedźwiadki do gawry. Dziwię się że nie przestraszyła się wilkołaka z wampirem na grzbiecie. Słońce było coraz wyżej, a księżyc niżej.

Nick zwolnił, a ja zeszłam z jego włochatych pleców i stanęłam z boku, patrząc na jego przemianę w pierwszych promykach słońca. Strasznie muskularne ciało stawało się lekko umięśnione, postura groźnego zabójcy stała się niewinna, jego oczy stały się znów przyjazne, a jego blond włosy były lekko rozczochrane i ciut ubrudzone od krwi. Było jedno ale...

... Był nagi. Całkiem nagi. Zawstydziło mnie to trochę, a raczej jego opalona, umięśniona klatka z sześciopakiem. Patrzyłam się na niego z lekkim podziwem. Uśmiechnął się do mnie, a po chwili podszedł do jednego z drzew i potrząsnął nim porządnie. Coś spadło. Patrzyłam się na to pytającym wzrokiem. Podniósł to. Ujrzawszy czerwoną koszulkę, niebieskie jeansy i białe buty, podeszłam do niego.

- Nie wiedziałam że ubrania rosną na drzewach - powiedziałam patrząc w górę. Nick się zaśmiał.

- Dla Ciebie też coś mam - powiedział znów potrząsawszy drzewem, z którego spadły kolejne ubrania. Tym razem czarna jak źrenice suknia za kolana i równie czarne trampki. - przebierz się - podał mi ubrania, a ja zrobiłam jak mi rozkazał. Syknęłam ściągając postrzępioną i pobrudzoną krwią sukienkę od Elizebeth gdy ta, zachaczyła o rany na moich nadgarstkach.

Gdy już byliśmy przebrani, ruszyliśmy dalej. Szliśmy powolutku omijając kolejne drzewa, do momentu gdy dotarliśmy do końca lasu i końca drogi. Krótko mówiąc, staliśmy na dość sporej górce. Naszym oczom ukazało się małe miasteczko z fontanną na środku placu, który był okrążony budynkami i, z którego szły cztery, kamienne uliczki w cztery kierunki świata. Na zachód, południe, północ i wschód. Wszystkie domki miały czerwone dachy. Miałam wrażenie że ten delikatny czerwień pasował do blado żółtych ścian budynków. Większość domków wyglądała na opuszczone, ponieważ nie miały okien lub drzwi. Natrafiłam wzrokiem też na parę czarnych jak moja suknia wraków architektury. Wyglądały na spalone. Po dachach zostały jedynie deski, które je podtrzymywały, a po ścianach zostały cegły i troszeńkę farby.

Nagle na północej dróżce pojawił się powóz, jadący w stronę południa. Brunatne konie ciągnęły małą przyczepkę z kocami, które zakrywały różne pudła. Człowiek prowadzący konie był ubrany w starą, brązową, skórzaną kamizelkę i szarawe spodnie z dziurami. Zatrzymał się przy jednym z budynków ze złotym, rzucającym w oczy napisem na ciemno zielonym tle "West End Bar". Miałam plan jak stąd uciec. Zmieniłam się szybko w nietoperza, złapałam Nicka za tył koszulki i zleciałam z nim na dół. Nie wiedział co miałam w głowie, ale gdy tylko dotknął ziemi, zmieniłam się spowrotem w wąpierza i podbiegliśmy do fontanny. Kucnęliśmy za nią i patrzyliśmy jak woźnica wchodzi do baru.

Wyjrzawszy czy powoźnicy nie było, ruszyliśmy powoli w stronę przyczepki. Szybko, lecz ostrożnie by nie zrobić hałasu, wyciągaliśmy kartony i stawialiśmy je za rogiem, na wschodniej drodze. Gdy tylko zbliżaliśmy się do rogu by odstawić pudła, słychać było śmiechy, które uderzając o ściany i okna niczym pociski wydostawały się na zewnątrz. Cienkie ściany nie były w stanie się bronić. Były jak sitko, przez które każda kropla wody była w stanie przelecieć. Oprócz śmiechów było również słychać co niektóre dialogi.

- Polej mi jeszcze, John! - zadudnił zdrowy, donośny głos - o tak! Już, wystarczy! Dzięki! - z ciekawości co się tam dzieje zajrzałam do śródka, niestety przez zabrudzone i zaplute okno nie było wszystkiego dobrze widać. Nie musiałam widzieć dokładnie wszystkiego, wystarczyło mi trochę.

Dorodni, wysocy mężczyźni w spódniczkach w czerwoną kratkę i czarnymi paskami siedzieli na stołkach klaszcząc w rytm muzyki gdy na środku lokalu tańczyły, czasami siadając na kolanach mężczyzn. Zaczęły stepować i skakać jak szczęśliwe sarny na polu lub w lesie. Parę mężczyzn zaczęło skakać razem z nimi jak dorodne i silne jelenie szukając partnerki do końca swoich dni.

Poczułam szturchnięcie. Nick mnie upomniał o naszym planie. Oderwałam się od tego pięknego wyobrażenia. Spojrzałam ostatni raz w okno baru i zabrałam się do roboty.

Wzięłam ostatnie pudło, odłożyłam i podeszłam ostatni raz do powozu. Weszliśmy na drewnianą przyczepkę, usiedliśmy i zarzuciliśmy na siebie koc. Leżeliśmy tam. Zaczęliśmy się całować po cichutku. Po paru minutach usłyszeliśmy otwieranie drzwi i śmiechy. Szybko przestaliśmy się ruszać, ustając na jednym, bardzo długim pocałunku. Czuliśmy jak woźnica wgramolił się na pojazd. Zaczkał. Usłyszawszy to, ja i Nick uśmiechnęliśmy się nadal będąc złączeni ustami.

Nim się obejrzeliśmy, powóz ruszył po kamiennej drodze. Podskakiwaliśmy podczas gdy konie ciągnęły przyczepkę. Odczepiliśmy się od siebie, dając ustom odpocząć. Patrzyliśmy sobie w oczy i trzymaliśmy za ręce.

- Twoje oczy - wyszeptał, gładząc mój policzek - zmieniły się na różowe... Co czujesz przy mnie? Lub do mnie?

- Jestem po prostu zakochana - również wyszeptałam uśmiechając się. Nick przysunął mnie delikatnie do siebie, przytulając i głaskając mnie po głowie. W jego ramionach czułam się bezpiecznie. - Nie mogę uwierzyć że po takim czasie, mam brata, em, ukochanego. - nagle posmutniałam.

- Co się dzieje? - spytał.

- Miałam zły sen... Śniło mi się że bawiłam się z mamą, potem poszła do taty, pojawił się jakiś facet i zaczął się bić z tatą... Poszłam bawić się lalkami i spadłam w przepaść... - poleciała mi pojedyncza łza.

- Nic ci przecież nie jest, to tylko zły sen. - wytarł mi łzę swoją ciepłą dłonią. Spojrzałam na niego. Uśmiechał się. - Mogę się o coś spytać?

- Już spytałeś.

- No too... Mogę zadać Ci dwa pytania?

- Zadałeś.

- Jak to? - spytał zdziwiony.

- Tak to. - zaczęłam się uśmiechać prawie roniąc łzy. Pocałował mnie w czoło.

- Przebiegła mała. - przytulał mnie z całej siły. - Kocham cię krwiopijko moja. - znów mnie pocałował. Uroniłam łzę, tym razem ze szczęścia.

- Ja Ciebie też wilczurku. - przytuliliśmy się i zamknęliśmy oczy. Usnęliśmy. Miałam nadzieję że będziemy długo jechać. Chciałam żeby to trwało wiecznie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro