•1•

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W moich uszach szumiała delikatna melodia, jednak w gęstym lesie nie było nawet mowy o jakiejkolwiek muzyce, poza naturą i jej kojącymi, cichymi dźwiękami. Może to przez te białe lilie w których stoję bosymi stopami od trzydziestu minut? Może mam jakieś zwidy lub gorączkę, od zmarzniętych stóp. Spoglądam przed siebie. Przede mną maluje się biały marmurowy ołtarz a na nim siedem lilii w szklanym flakoniku oraz śpiący mały baranek. Taki spokojny, nie czujący zagrożenia. Dookoła ołtarza zabrane były osoby w moim wieku z którymi spędziłam ostatnie 8 lat w szkole podstawowej. Dziewczyny na lewo w białych, prostych, aczkolwiek odświętnych sukniach przez których wybryki, moje włosy, niczym siano sterczały zawsze na boki od wody z toalety, a na prawo chłopacy w podobnych strojach przypominających greckie togi. Nic jednak nie mieli wspólnego z greckimi bogami poza mściwością, której sam Zeus nie pozazdrościł. A za uczniami ich anioły, piękne postacie o pół-przezroczystej skórze, obu płci i włosach pływających na wietrze. Aura, którą tworzyli dookoła siebie sprawiała, że cała sytuacja w jakiej się znajdowaliśmy wydawała się nadzwyczaj spokojna i melancholijna, jakbyśmy znajdowali się w pięknym śnie, a gdzieś w krzakach jakiś bard przygrywa nam na lutni. Moje stopy powoli zaczęły tracić czucie w zimnej, porannej ziemi, jednak nie mogłam się stamtąd ruszyć choćbym chciała. Mogłam tylko stać i czekać na to co wydarzy się dalej. Mój anioł nigdy nie istniał. Moje drżące spojrzenie spotkało się ze wzrokiem Aniela stojącego tuż za mną. Członek specjalnej jednostki zajmującej anielimi stróżami kontrolujący przywoływania w lśniącym pancerzu z kości słoniowej i złota budził zawsze we wszystkich poczucie bezpieczeństwa i harmonii. Czarnoskóry mężczyzna ukryty pod kilkoma kilogramami zbroi poruszył się minimalnie a po moich plecach przebiegły ciarki, a strach zamącił w głowie tak, że musiałam złamać swoją obojętną postawę, obejmując rozpaczliwie ramionami. Jeśli mój anioł nie przybędzie, skończę tak jak on...

Spojrzałam na chłopaka pod swoimi nogami. Widok jego krwi wydobył z moich krtani cichy szloch.

Wróciłam mimo to wzrokiem na ołtarz, czując jak na moją osobę pada wzrok jednego z chłopaków w białych szatach. W jego mimice nic się nie zmienia, jednak ja już widzę w głowie jak wyobraża sobie moje martwe ciało leżące obok ciała Thomasa. Usta anioła za chłopakiem poruszają się chwilę, słowa słyszalne tylko jemu, a chłopak, najwidoczniej zawstydzony ucieka wzrokiem na lilie za swoje mętne myśli.

W jednej chwili słychać świst metalu i stukot kamieni szlachetnych, gdy miecz Aniela zatrzymuje się przy moim gardle, które nagle zastyga w bezruchu razem z resztą mojego ciała a ja nie mogę nawet przełknąć śliny. Jedynie zaciskam mocniej dłonie na swojej szyi, jakby to miało je ochronić przed ostrzem.

- Aderio z dzielnicy Polan - moje serce samo przyśpiesza. - Jeszcze raz. Powtórz swoją modlitwę. Inaczej czeka cię życie w Zagrodzie.

Zagroda? Wlepiłam wzrok w lilię pod moimi stopami. Mówią, że śmierć od tego lepsza... Może...

- Recytuj! - ostry głos pozwolił bym się ocknęła.

- Święty Aniele, czuwający nad moją biedna duszą i nieszczęśliwym życiem, nie porzucaj mnie, grzesznika i nie odwracaj się ode mnie z powodu mojej nieczystości.

Broń mnie przed duchem złej mocy, aby nie zdobył nade mną władzy przez tyranię śmiertelnego ciała. Panuj nad moją biedną i osłabioną ręką, i prowadź mnie drogą zbawienia.

Święty Aniele Boży, strzegący mojej biednej duszy i mojego ciała, przebacz mi wszystko, co mogłoby Cię obrażać w ciągu całego mojego życia; także dziś, gdybym popełniła jakiś grzech.

Chroń mnie nadchodzącej nocy i zachowaj od wszelkich pokus i sideł wroga, abym nie zasłużył na gniew Boży jakimś grzechem.

Bądź moim orędownikiem u Pana, aby mnie umocnił w świętej bojaźni i uczynił godnym sługą swojej świętości - otworzyłam oczy i panicznym wzrokiem przebiegłam po polach lilii. - Amen - dokończyłam zrezygnowana, nie widząc żadnego anioła w pobliżu mnie. Przepełniona zadumą i strachem przejechałam dłońmi po swojej szyi. W każdym bądź razie... śmierć od uduszenia wydaje się mniej bolesna niż od miecza. Gdybym tylko mocniej je zacisnęła. Może wtedy moi rodzice urządzą mi pogrzeb... Bo przecież tych co zmarli od miecza Aniela strach mieć w rodzinie.

- Ekhem, przepraszam - ktoś chrząknął razem z dźwiękiem chrzęstu kręgosłupa i cieczy uderzającej z plaskiem o marmur. W moment uniosły się krzyki a ludzie zaczęli odbiegać od ołtarza. Uniosłam wzrok ze zmęczonym uśmiechem.

- Co tym razem muszę znosić? Waszą pogardę wobec mnie? Czy może jestem aż tak straszna, że... - przerwałam w szoku. Przede mną młody mężczyzna siedział na marmurze z łokciem opartym na zgiętym kolanie. Rozbity flakonik leżał za ziemi, jednak z sześcioma a nie siedmioma kwiatami tak jak wcześniej. Siódmy kwiat znajdował się w dłoni mężczyzny - zgnity. Już jego arogancka poza, wprawiła mnie w niesmak i napawała złym przeczuciem. To jak założył nogę na nogę i podparł jedną ręką. To jak zlizywał krew ze swoich ust po czym przysuwał martwą głowę baranka do swojej twarzy by podziwiać z zainteresowaniem jego puste oczy, a potem zrzucić z kamiennych schodków i ruszyć za krwawym śladem w dół, w pole lilii. - Ależ ona ma swojego opiekuna - wskazał na siebie unosząc prawy kącik ust w górę. Przejechał ręką przez swoje blond włosy i ukłonił.

- Imię i tytuł - warknął Aniel a jego miecz odsunął od mojej szyi, celując teraz w nowoprzybyłego.

- Christopher Bang. Książę piekieł, Anielu. Jednak wolę zwykłe Bang Chan, lub samo Chan. Christopher brzmi zbyt oficjalnie - chytry uśmiech zagościł na jego ustach, gdy jego wzrok spotkał się z moim. Coś we mnie pękło. Książe... Piekieł? - Nie dziś jej czas by umierać - tanecznym krokiem podszedł jeszcze kilka kroków i jednym palcem odsunął ostrze sprzed swojego nosa. Zrobił jeszcze jeden pewny krok i ukłonił przede mną niczym najlepszej klasy lokaj. Wciąż byłam w zbyt dużym szoku by cokolwiek odpowiedzieć. - A teraz pozwól Aderio, że niczym prawdziwy Stróż odprowadzę cię na podest przy ołtarzu.

Aniel jednak zareagował szybko. Zrobił dwa zwinne ruchy mieczem, by ostrze było ponownie wycelowane w szyję Christophera. - Masz natychmiast się od niej odsunąć! - Chris spojrzał w górę i wetchnął bezsilnie, po czym z nadludzkim spokojem, znów odezwał:

- A na jakiej podstawie, hm? - zdezorientowana patrzyłam co wyprawia demon. - Jestem jej Strażnikiem, więc wykonuję to co do mnie należy.

Wokół nas zapanowała cisza. I tylko cichy wiatr poruszał liliami splamionymi czerwienią. Aniel wciąż mierzył demona wzrokiem pogardy i wstrętu, a anioły strzegące swoich podopiecznych odsunęli ich na bezpieczniejszą odległość pod samą linię iglastych drzew.

- C-zemu ty...? - skuliłam się pod naporem tyłu spojrzeń. Wszyscy nagle znów zauważyli, że byłam w centrum tego pobojowiska. Uniosłam wzrok na demona. Jego blond loki i jasna cera bez skazy nadawały mu niewinny wygląd, który znikał gdy dostrzegło się jego czarne tęczówki - czyli niejaki znak rozpoznawczy mieszkańców piekła. No i te małe rogi, ledwo widoczne spod burzy włosów. Nie umiałam spojrzeć mu w oczy. - Dlaczego ty? - wydusiłam z siebie płakliwym tonem, chwytając z bólem za serce. - Nie jestem zła. Chcę żyć jak inni-

Klęknął przede mną. Z łokciem na jednym kolanie i schyloną głową. Zaczęłam cicho łkać a łzy spłynęły ponownie po wydrążonych już wcześniej kanałach.

To wszystko... chyba dzieje się naprawdę.

- Gdzie... - chłopak uniósł na mnie wzrok jakby ucieszył się z jakiegoś jednego słowa, które wypowiedziałam. Również w końcu na niego spojrzałam. Był w moim wieku, a przynajmniej na tyle wyglądał. - Gdzie jest mój anioł, Christopher? Gdzie on jest? - szepnęłam z taką desperacją jak nigdy. A on skulił się w sobie, chowając ramiona w klatkę piersiową, opuszczając jeszcze niżej głowę, jakby najnormalniej w świecie zrobiło mu się głupio lub było smutno. Wyciągnął drżące ręce w moją stronę. Ja już dawno się poddałam, więc nawet nie przeszkadzał mi fakt, że chwycił swoimi ciepłymi dłońmi moje zimne, by mnie choć trochę ogrzać przejeżdżając kciukami po wewnętrznej części moich dłoni.

- Zostanę z tobą do końca. Przez kres twych dni i do dnia ostatniego, do ostatniej godziny, minuty, sekundy. Stał będę nad grobem twym i z białą lilią w dłoni powitam po drugiej stronie...

Uniósł moje dłonie i ucałował z namaszczeniem, pośród ciszy tłumu i mojego płaczu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro