¦~°41°~¦

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Nie baw się nie swoimi zabawkami. — Za plecami Wielkiej Brytanii stanął Chiny i przyłożył mu lufę swojej broni pomiędzy łopatkami mężczyzny.

— Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego czyj to jest syn. — Burknął wyraźnie zirytowany Brytania.

— Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego czyj to jest pracownik. — Mruknął pewny siebie Chiny.

— Naprawdę myślisz, że ze mną wygrasz? Jesteś w samym sercu mojej organizacji. To skupisko moich ludzi oraz teraz sojuszników. — Mój dawny szef uniósł wzrok z mojej twarzy na szybę, aby ujrzeć w niej odbijającą się twarz Chin.

— Twoi sojusznicy spędzają przyjemnie czas na imprezie, natomiast pracownicy na razie bawią się z moimi w kotka i myszkę. Tylko ciekawe kto tu przyjmuje rolę kota. — Wymruczał wyższy mężczyzna. Byłem nieco skołowany i wolałem się nie odzywać, aby nie przeszkadzać. Nie możliwe, aby Chiny wszedł tu bez planu. 

— Taką rozmową do niczego nie dojdziemy. — Wielka Brytania patrzył z wyraźnym obrzydzeniem na odbicie mojego pracodawcy.

— Owszem, dlatego nie ma co tego dłużej przeciągać. — Chiny uniósł lewą dłoń ze swoim telefonem. Na ekranie pokazał się kontakt z kropką zamiast numeru użytkownika. Nad klawiaturą znajdowała się już napisana wiadomość. — Pewnie słabo widzisz w odbiciu, więc pozwól, że ci przeczytam. Czas na fajerwerki. 

— O co ci chodzi? — Niższy mężczyzna wyglądał na bardzo zmieszanego.

— Krótka piłka. Albo oddasz mi mojego pracownika bez żadnego uszczerbku na jego zdrowiu, albo ten budynek wyleci w powietrze.

— Że co?! Kiedy?! Przecież kam...

— Były wyłączone, więc pomyślałem, że sam chciałeś, abyśmy z tego skorzystali... Nie taki był twój plan? — zachichotał Chiny.

— Kh... Też zginiesz. Ten gówniarz zginie. Wszyscy zginą! — Wielka Brytania spojrzał mi nienawistnie w oczy.

— Naprawdę chcesz zginąć w tak żałosny sposób? Twoja organizacja pnie się w górę, a ty sam doprowadzisz do jej zniszczenia. Naprawdę chcesz splamić dobrą sławę twojego dzieła? Nikt przecież nie przejmie tego za ciebie, a pamiętaj, że ja mam jeszcze ludzi u siebie. Nie wszyscy są tu ze mną i nawet jeśli zginę to organizacja przetrwa. Natomiast twoja? Zastanów się. - Chiny wyraźnie dobrze się bawił mącąc w głowie tego człowieka.

— Jesteś psycholem. — Podsumował Brytania i westchnął cicho. 

— Schlebiasz mi. — Zaśmiał się dźwięcznie mój szef. 

— Kh... — Wielka Brytania mocno złapał mnie za ramiona i szarpnął przybliżając moje ciało do Chin, robiąc sobie ze mnie coś w rodzaju żywej tarczy. Wzrok dwóch mężczyzn się ze sobą skrzyżował i w dosłownie ułamku sekundy dwa pociski opuściły zimne lufy błyszczących broni. Zaraz potem usłyszałem huk za plecami i zostałem pociągnięty za ramię w stronę wyjścia. Byłem całkowicie skołowany.

— Sz-szefie... — Uniosłem wzrok na Chiny i na szybko obejrzałem. Wielka Brytania leżał na ziemi lekko skulony, a mój pracodawca trzymał się dłonią z bronią za ramię. — Hej! Bardzo cię boli?! — Ujrzałem spływającą krew w momencie, kiedy mężczyzna zabrał rękę z rany i wyjął z paska Sugar. Od razu mi ją wręczył i posłał mi nieco słaby uśmiech.

— Przyda ci się.  A teraz musimy szybko się stąd ulotnić i zgarnąć wszystkich. W domu mi opowiesz o tym co znalazłeś. — Chiny mówił dość szybko, a ja jedynie skinąłem głową na znak, że rozumiem. Zaraz usłyszałem stukot butów, a w progu drzwi prowadzących do korytarza znaleźli się pracownicy Wielkiej Brytanii. Szybko wymierzyłem w ich stronę Sugar i udało mi się postrzelić jednego z nich w ramię chowając Chiny za sobą. Ludzi zaczęło zgromadzać się coraz więcej i znowu mój szef złapał mnie za ramię. Pociągnął mnie za sobą i nakazał schylenie się, aby możliwość trafienia w głowę jak najbardziej zmalała. Uciekliśmy z korytarza i pobiegliśmy w kierunku najbliższego wyjścia z budynku. 

"Jestem coraz bliżej do pozbycia się tego śmiecia potocznie nazywanego również moim ojcem."




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

No-

Rozdział-

Niesamowite-


~Marcyś

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro