¦~°46°~¦

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dni mijały spokojnie, ale pomimo tego nie zapominaliśmy o misji, która czeka nas za pewien czas. Coraz częściej w internecie można było zauważyć nieco podkoloryzowane plotki oraz niektóre z informacji, jakie zdobyliśmy. Chiny co jakiś czas wychodził do budynku organizacji, aby otrzymywać na bieżąco raporty. Większość kontraktów i umów zostało już wysłane do źródeł, które widocznie wyrażały swoje niezadowolenie. Mój szef podzielił się ze mną informacją o szybko narastającym konflikcie między Włochami a Wielką Brytanią. Pomimo, że prawie całe dnie spędzałem w czterech ścianach, a mój najdłuższy spacer kończył się na balkonie to odczuwałem wiele przyjemnych emocji. Moje psychiczne samopoczucie również się poprawiało, kiedy słyszałem wszystkie wiadomości o tym, że Wielka Brytania się stacza, a wraz z nim jego organizacja, na którą tyle poświęcił. Nawet własną rodzinę. Jego niepohamowana żądza władzy była zbyt ogromna, aby dzielić ją z kimkolwiek. Pomimo, że miał wielu sprzymierzeńców to tak naprawdę chciał ich wszystkich zostawić na lodzie w momencie, kiedy osiągnąłby szczyt. Co prawda nie ma w tym nic dziwnego. Tak działa ta część zepsutego świata. Każdy coś trzyma na uboczu. Każdy pragnie do czegoś dojść, zwykle wykorzystując do tego swoich najbliższych. 

— Kolejny wieczór na balkonie? — Chiny okrył mnie swoim płaszczem.

— Zabieraj tą szmatę ze mnie. — Mruknąłem nieco drwiąco.

— Już tak nie wyolbrzymiaj. — Przewrócił oczami. Uniosłem na niego wzrok.

— Jakieś informacje? — zapytałem.

— Tak jak zwykle. Kolejne dokumenty wysłane, dawni współpracownicy Brytanii powiadomieni. I tak dalej, i tak dalej. — Mruknął i wyjął z kieszeni paczkę papierosów, z której wyciągnął jednego i zapalił. — A ty dalej nie chcesz palić? 

— Nie czerpię z tego przyjemności. A jak twoje ramię? Już nie nosisz opatrunku? — przeniosłem wzrok na jego rękę.

— Mówiłem ci, że to tylko draśnięcie. — Zaciągnął się i po chwili wypuścił z ust ciemny dym.

— Jak mogłeś dać się tak łatwo zranić? — uśmiechnąłem się do niego szeroko.

— Wybacz, że ci zepsuję humor, ale nie zapominaj, że ty również zostałeś postrzelony, kruszyno. — Zaśmiał się cicho. Ja jedynie prychnąłem i odwróciłem wzrok na słońce, chowające się prawie w większości za horyzontem. — Jak się czujesz? — powiedział już poważniejszym tonem głosu.

— Mogło być lepiej, ale nie narzekam. — Westchnąłem.

— W porządku. Pewnie za jakiś czas zaczniemy szukać Wielkiej Brytanii. To zabawne patrzeć, jak niedawno twój potencjalny wróg stacza się na samo dno. Niszczymy dobre imię nie tylko jego, ale również całej organizacji. Nawet jeśli zostanie ona przekazana w ręce Kanady to ten chłopak nie da rady się podnieść. Wszyscy będą chcieli jego śmierci. — Powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy.

— Sprawia ci przyjemność patrzenie na nieszczęście drugiego człowieka, prawda? — zaśmiałem się cicho.

— Nawet nie wiesz jak bardzo. Tego gnoja chciałem pozbyć się od bardzo dawna. — Po raz kolejny wypuścił z ust szarą chmurę dymu. 

— Jaka szkoda, że zabiorę ci przyjemność z zabicia go. — Spojrzałem na Chiny z uśmiechem. 

— Wielka szkoda. — Posłał mi uśmiech i spojrzał w oczy spod przymkniętych powiek. Dopalił papierosa do końca i zgasił go na barierce balkonu. Resztkę tytoniowego wyrobu wyrzucił i pogładził mnie dłonią po głowie. — Nie siedź tu za długo. Pewnie jutro z samego rana wyjdę, więc powieś tą "szmatę" na wieszaku w korytarzu. — Pokierował się do wyjścia z balkonu. — A i jeżeli będziesz miał ochotę ze mną spać to nie krępuj się. — Posłał mi zawadiacki uśmiech i puścił oczko. Prychnąłem zniesmaczony i wróciłem wzrokiem do oglądania okolicy. 

Słońce już całkowicie zaszło za niskimi blokami mieszkalnymi, a wszystkie uliczki pokryły się mrokiem, który co jakiś czas lekko rozświetlały mrugające lampy, czy światła ledowe z pobliskich barów i klubów, do których zaczęło zbierać się coraz więcej ochotników do spędzenia w nich kolejnej nocy. Zaczęła powoli rozbrzmiewać głośna muzyka, a jasne gwiazdy zostały zakryte ciemnymi chmurami. Po jakimś czasie deszcz zaczął skapywać na dopiero budzącą się dzielnicę kasyn oraz klubów nocnych. Jedynie księżyc próbował jeszcze przedostać się przez gęste obłoki na niebie. Uśmiechnąłem się spokojnie i przymknąłem powieki. Wsłuchiwałem się w klubową muzykę, powoli zagłuszaną przez coraz głośniejsze krople chłodnej wody. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Mam czas i chęci to piszę :^D

~Marcyś

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro