¦~°48°~¦

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odczekaliśmy kilka dni, aby być pewnym, że Wielka Brytania jest w okolicy. W międzyczasie doszła do Chin przykra informacja o stracie trzech pracowników. Bardzo możliwe, że Brytania przybrał taktykę polegającą na wyniszczaniu powoli organizacji poprzez pozbywanie się pojedynczych osób. Pomimo poświęceń udawało się lokalizować mężczyznę oraz z zadanych ran można było wyczytywać jaki rodzaj broni był używany. Na znalezionych i rozpoznanych ciałach znajdowały się ślady pobicia oraz postrzelenia. Najprawdopodobniej przy użyciu pistoletu. Nigdzie nie widziano ran ciętych przez co można było się domyślić, że wróg nie jest uzbrojony w żaden rodzaj broni białej. Co prawda nie mogliśmy w stu procentach zlikwidować takiej opcji, bo najważniejsze to spodziewać się niespodziewanego. 

— Rozumiem. Jasne, dzięki za informację. — Chiny po dość krótkiej, ale intensywnej rozmowie rozłączył się.

— Co tym razem? — uniosłem wzrok na mojego współlokatora.

— Informacja od North'a. Coraz więcej osób z zewnątrz go widziało. Kończyło się to różnymi bijatykami, które udawało się odpierać Wielkiej Brytanii. Niestety pewnego dnia może nie mieć takiego szczęścia, bądź jego umiejętności mogą zawieść i ktoś zabije go przed nami. Nie możemy do tego dopuścić, więc musisz jak najszybciej się przygotować, abyśmy...

— Mogę dzisiaj. — Przerwałem mężczyźnie który od razu wlepił we mnie swój wzrok.

— Ty chyba zapominasz z kim masz się zmierzyć. — Mruknął ponuro.

— Dobrze wiem. Z moim dawnym szefem oraz ojcem. Przygotowałem się na każdą ewentualność.

— A na śmierć? 

— Powiedziałem, że na każdą. — Uśmiechnąłem się do mężczyzny. 

— Widzę, że chęć zemsty nieźle na ciebie działa. Głupio by było jakby nagle się okazało, że przegrałeś. — Zachichotał.

— Nic by to nie zmieniło. Jestem przecież głupim dzieckiem. Zresztą dobrze wiem, że i tak ty byś go potem wykończył. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. — Wzruszyłem ramionami i wstałem z kanapy. Mocno się przeciągnąłem i rozciągnąłem ręce.

— No tak. Głupie dziecko lubi się bawić. Bym zapomniał. — Chiny uśmiechnął się i przywarł swoim ciałem do moich pleców. — Mam nadzieję, że wygrasz tą zabawę, bo szkoda by było stracić taką zabawkę. — Zamruczał mi w kark.

— Oj już przestań udawać, że ci na mnie zależy. — Przewróciłem oczami i podszedłem do niskiego stolika, na którym spoczywała moja Sugar. 

— Nie udaję. — Mężczyzna podał mi z uśmiechem naboje do mojej broni. Wziąłem je od niego i włożyłem do mojej ukochanej Sugar. 

— Czy coś jeszcze może mi się przydać? - nieco zszedłem z tematu. Mężczyzna od razu podwinął moją koszulkę, aby dosięgnąć do paska pod nią. Przejechał zimnym ostrzem po mojej odkrytej skórze przez co cicho pisnąłem. — C-co ty wyrabiasz?! — warknąłem zirytowany, a zimne ostrze spoczęło w pasku.

— Uwierz, że może ci się przydać. Potraktuj to jako prezent od swojego szefa. — Oblizał swoje usta i opuścił moją koszulkę. — A teraz musimy się pospieszyć. Już dawno słońce zaszło, a czeka na nas pewien gość. — Chiny zdjął z wieszaka swój ulubiony płaszcz i narzucił go na siebie, po czym skierował się do drzwi. Od razu ruszyłem za nim. Jedyne co miałem na sobie to ciemna bluzka oraz nieco przylegające dżinsy. Odzież wierzchnia na pewno przeszkadzałaby mi w poruszaniu się podczas walki, więc pomimo dość chłodnej pogody z niej zrezygnowałem. Szliśmy na około, aby podejść pod organizację od tyłu. Po jakimś czasie doszliśmy do tylnej części masywnej budowli. 

— Wejdę od tyłu do środka i tam na ciebie poczekam ze wszystkimi. Ty natomiast wróć tą samą ścieżką, co tu przyszliśmy i idź jak gdyby nigdy nic do budynku. — Powiedział do mnie Chiny. Skinąłem głową, a mężczyzna ułożył na niej swoją dłoń. — Postaraj się wrócić. Nie niszcz nam wieczoru swoją śmiercią. — Posłał mi lekko prześmiewczy uśmiech.

— Jasne. — Prychnąłem cicho z uśmiechem po czym strzepnąłem ze swojej głowy dłoń mężczyzny. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę, z której przyszliśmy. W końcu doszedłem do rozwidlenia i skierowałem się już w alejkę, która prowadziła na przody organizacji. Z każdym krokiem czułem cięższy oddech oraz mocniejsze bicie serca. Atmosfera coraz bardziej mnie przytłaczała aż wreszcie znalazłem się w niebezpiecznej strefie. Bez problemu widziałem potężny i znany mi budynek. Zrobiłem głęboki wdech i ciągle trzymałem prawą rękę w gotowości, aby sięgnąć po broń. Zaraz zebrałem się w sobie i postawiłem pierwszy krok. Następne już przychodziły mi z łatwością. — "Idę po ciebie... ojcze." 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Uh no tak-

~Marcyś

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro