5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niebo ma kolor
Twoich bezsennych oczu
Letnim porankiem

- Czy ktoś nieśmiertelny może umrzeć?

Spojrzałem na Kunikidę, stukając ołówkiem w pustą stronę. Ołów kruszył się i brudził moje bandaże, ale ignorowałem to, porwany nagłą myślą, która wpadła mi do głowy.

- Nie pleć bzdur, tylko weź się do pracy - mruknął mój przyjaciel, rzucając mi złowrogie spojrzenie spod zmarszczonych brwi.

Westchnąłem cicho i kilka razy obróciłem się na krześle.

Osobiście uważałem, że nawet nieśmiertelny może umrzeć, bo śmierć nie zawsze oznaczała utratę życia.

Ja na przykład nie byłem nieśmiertelny, ale chociaż żyłem, umarłem już dawno.

Wstałem od biurka i przeciągnąłem się leniwie. To był naprawdę ładny dzień w Yokohamie. Słońce rzucało długie promienie na wodę, sprawiając, że migotała urodziwie. Jej kolor coś mi przypominał, coś, czego nie chciałem pamiętać.

Sięgnąłem po płaszcz i bez słowa wyjaśnienia ruszyłem w stronę wyjścia z biura. Chciałem zaczerpnąć powietrza, odetchnąć pełną piersią. Może spróbowałbym utopić się w tej błękitnej wodzie...

- Dokąd się wybierasz? - Kunkida przerwał moje marzenia na jawie o utonięciu w wodzie o kolorze oczu Chuuyi.

- Na spacer - odpowiedziałem zgodnie z prawdą i żeby podkreślić, jak bardzo obojętny jest mi kierunek przechadzki, wzruszyłem ramionami.

- Powinieneś najpierw napisać raport z twojego porwania przez Portową Mafię.

- Atsushi? - zwróciłem się do chłopaka, pochłoniętego pracą. Do tej pory nie zwracał na nas większej uwagi, ale gdy zawołałem go po imieniu, wyprostował plecy i popatrzył na mnie, widocznie wybity z rytmu. - Napisz za mnie raport z porwania przez Portową Mafię.

- C-co? - zająknął się. - Ale mnie tam nawet nie było...

Na końcu języka miałem odpowiedź, że mnie również, bo mimo że moje ciało zostało zakute i przetrzymywane, myślami odpływałem do dalekich wspomnień. Niewiele pamiętałem z tego, co tak naprawdę się tam działo. Wiem tylko, że towarzyszyło mi palące uczucie oczekiwania. Nie na ratunek czy wolność, a na niego. Wiedziałem, że się zjawi i nie mogłem się tego doczekać, a kiedy już stanął przede mną, piękniejszy niż mogłem się spodziewać, cały świat zadrżał mi pod stopami.

- Puść wodze fantazji - zarządziłem, lekceważąco machając ręką. - To Portowa Mafia, wiele ich metod jest w aktach naszych zamkniętych spraw, zainspiruj się i zabaw w pisarza.

- Któregoś dnia odetnę mu język - wymamrotał Doppo, ale zignorowałem tę uszczypliwą uwagę. Był moim partnerem w pracy i przyjacielem w życiu, ale wielu rzeczy  o mnie nie wiedział, a ja miałem wrażenie, że tak jest lepiej. Któregoś dnia, kiedy prawda go dosięgnie, biedaczek umrze na zawał serca.

Ulice Yokohamy były pełne kolorów. Ludzie nosili barwne ubrania, stragany zdobiły rozmaite produkty, budynki pokrywały różnorakie tynki. Ale moją uwagę i tak przykuło niebo. Rozciągało się nad moją głową jak każdego dnia, zarówno dobrego, jak i złego, jak wtedy, gdy czyniłem zło i gdy czyniłem dobro. Jakie zatem to wszystko miało znaczenie? Nawet Odasaku w chwili swojej śmierci nie był w stanie mi tego powiedzieć. Ale na tym świecie raz ktoś udzielił mi odpowiedzi. Zamknąłem oczy, a błękit nieba o poranku rozbłysnął mi pod powiekami. Wiatr w moich oczach był niemal tak samo przyjemny jak tamtego dnia, kiedy leżałem w sadzie, którego gałęzie drzew uginały się pod ciężąrem kishu mikan*. Owoce spadały na ziemię, ale rozpadały się jeszcze w powietrzu. Były nierealnie słodkie, do tego stopnia, że zastanawiałem się, czy tylko ich sobie nie wymyśliłem.

- Jaki jest sens istnienia? - zapytałem, rzucając skórkę ze zjedzonego cytrusa daleko przed siebie, w wysoką trawę.

Przez chwilę nie słyszałem niczego, nawet podmuchu wiatru, chociaż widziałem, jak kołysze gałęziami drzew i czułem jego ciepłe smugnięcia na swojej twarzy.

- Bandaż ci się ubrudził - odezwał się Chuuya, jakby specjalnie zignorował moje pytanie. - To chyba krew.

Uniosłem rękę do twarzy i poczułem na palcach, że mój partner ma rację. Uśmiechnąłem się słabo. Czyja to była krew? Moja? Jego, bo użył Zniszczenia? Może jednego z dwunastki ludzi, którą zabiliśmy? I czy to w ogóle było istotne?

- Miło, że już się obudziłeś - stwierdziłem, zerkając na chłopaka.

Wciąż wyglądał blado, ale usta już mu nie drżały, a skroni nie oblewał pot. Włosy, które swoim kolorem niemal zlewały się z cytrusami na gałęziach, miał w kompletnym nieładzie, a jego oczy wydały się jakby bledsze niż zawsze. Gdy uniosłem wzrok, zobaczyłem, że niebo tuż przed wschodem słońca wygląda tak samo jak oczy Chuuyi. Było to niezaprzeczalnie czarujące.

- Długo byłem nieprzytomny? - zapytał, niezręcznie pocierając kark. To jasne, że było mu niezręcznie z tym, że jego wątły organizm nie jest w stanie znieść potęgi, jaką jest Arahabaki.

- Ze trzy godziny.

- Co robiłeś przez ten czas?

Zacisnąłem pięść na kawałku kartki w kieszeni płaszcza, który dostałem od Moriego. Pisałem. Pisałem o tym, jak cię kocham. Ubierałem swoje uczucia w ubogie słowa i liczyłem sylaby, żeby nadać im bardziej matematycznego sensu, matematyka opierała się na logice, a logika była bezpieczna, w przeciwieństwie do uczuć, przed którymi tak rozpaczliwie uciekałem. Tym były dla mnie haiku. Ucieczką, próbą nieprzyznawania się przed sobą do prawdy.

- Jadłem owoce - odpowiedziałem obojętnie, po czym odchyliłem głowę jeszcze raz, by spojrzeć na niebo nad nami. Wyciągnąłem ręce i zrobiłem ramkę z palców. W tym prowizorycznym ekranie widziałem tylko błękit. Taki znajomy, przyjemny odcień niebieskiego.

- Dzięki, że przy mnie zostałeś - westchnął Chuuya, próbując podnieść się z ziemi.

- Mori kazał pilnować, żeby nie stała ci się krzywda - przypomniałem, chociaż gdyby nie rozkaz Ogiego, moje postępowanie wcale nie byłoby inne. Nie zostawiłbym osoby, która sprawiała, że nie chciałem umrzeć. 

Nie czułem wzmożonej potrzeby życia, ale wizja przyszłości z Chuuyą u boku wydawała się interesująca. Po prostu byłem ciekaw, jak to się rozwinie.

W końcu miałem zaledwie osiemnaście lat i trochę bagażu emocjonalnego, nic więcej.

- Myślę, że odpowiedzią na twoje pytanie jest ulga.

Popatrzyłem na chłopaka, nie rozumiejąc, o czym konkretnie mówi. Opierał się plecami o pień drzewa i wydał się przez je jeszcze mniejszy. Taki drobny, niepozorny nastolatek, władający tak zabójczą siłą. W tamtym momencie mógłbym się w nim zakochać, gdybym nie zrobił tego wcześniej.

- Huh? - sapnąłem, marszcząc brwi.

- Sens istnienia - przypomniał. - Pytałeś o sens istnienia. Myślę, że sensem istnienia jest przynoszenie ulgi. Innym, ale też samemu sobie.

Zamrugałem w konsternacji, zastanawiając się nad tym, co właśnie powiedział. Nie sądziłem, że mnie wtedy słyszał, a jednak nie tylko to, on miał nawet odpowiedź na moje pytanie.

Ulga.

Co takiego daje mi ulgę?

Kartka w mojej kieszeni nagle zaczęła mi ciążyć. Pisanie haiku dawało mi ulgę, ale tylko chwilową. Później przypominałem sobie, że Chuuya nigdy ich nie przeczyta i nie zrozumie, że piszę je dla niego, o nim i przez niego, a to sprawiało, że z całym zeszytem poprzeliczanych sylab było mi tylko gorzej.

A jednak odpowiedź, którą uzyskałem wyjątkowo mnie zadowoliła.

- Czy sensem mojego życia jest sprawianie ci ulgi? Usypianie Arahabakiego?

Mój głos był cichym strumieniem myśli, gdyby miał kolor, zrównałby się z zielenią trawy.

- Nie o to mi chodziło. - Chuuya pokręcił głową, jakby powiedział coś złego.

- To w porządku - szepnąłem, nie dając mu zaprzeczyć. Taka myśl, myśl, że żyję dla czyjejś ulgi, dawała ukojenie i mnie. - Wiedziałem, że ta intrygująca chęć poznania przyszłości, która pojawiła się we mnie wraz z poznaniem ciebie nie wzięła się znikąd. Ty jesteś sensem mojego życia, może zostałem stworzony tylko po to, by zachować równowagę na tym świecie.

Chuuya niczego mi już nie powiedział. Pomarańczowy jak jego włosy cytrus spadł pomiędzy nas. Patrzyłem, jak Nakahara sięga po niego i obiega powoli, swoimi bladymi palcami, które jeszcze kilka godzin temu spowijała czerwono-czarna mgła.

Pomyślałem wtedy, że tak długo, jak niebo przed wschodem będzie przypominało mi o oczach Chuui, a przejrzałe kishu mikan o jego włosach, tak długo będę żył, by przynosić mu ulgę.

Nigdy nie wybaczyłem sobie, że złamałem tę obietnicę.

*nazwa cytrusów, przypominających mandarynki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro