Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry cały dzień przeleżał w łóżku, śpiąc. Syriusz i Remus przychodzili do niego, sprawdzając mu temperaturę, która cały czas była wysoka. W nocy po zebraniu Zakonu weszli cicho do pokoju. - Voldemort nie atakuje - mruknął Syriusz. - Myślisz, że planuje coś większego? - Nie wiem - odpowiedział Remus. - Mam nadzieję, że nie... - Idę sprawdzić, co z tym podsłuchiwaczem - mruknął Syriusz. - Ej! Ja nie podsłuchuje! - oburzył się Harry. - Ups... Syriusz zaśmiał się i usiadł przy Czarnym, kładąc mu rękę na czole. - Oj, słońce... myślę, że przegrałeś i jedziemy do lekarza. - Nie przegrałem, przejdzie mi przez noc - stwierdził Harry cicho.- Dlaczego ty się tak męczysz? - jęknął Syriusz. - Doktor cię zbada, da lekarstwa i
przyjedziemy z powrotem.
- Nie.
- Znowu zaczynasz z tym swoim „nie" - warknął Syriusz.
Remus podszedł do nich i usiadł przy Harrym.
- Dlaczego się tak naprawdę boisz?
- Bo wiem, że doktorek nie zobaczy tylko jakiegoś choróbska.
- A co zobaczy?
- Nie znacie naszego doktorka? - Harry uśmiechnął się lekko. - I tak usłyszę to, co
zawsze, więc od razu wam powiem, co on może powiedzieć: jestem na coś tam chory,
niedożywiony, odwodniony, osłabiony... - zamyślił się. - I najlepiej będzie, jak zostanę w
szpitalu, bo inaczej szybko zdechnę.
- Po pierwsze: nie zdechniesz - mruknął Syriusz. - Po drugie: dlaczego zawsze ci mówił,
że jesteś niedożywiony i odwodniony?
- Czy ty myślisz, że Dursleyowie dawali mi śniadanka i obiadki plus ciepłą herbatkę? -
sarknął Harry.
- To co jadłeś? - zdenerwował się Remus.
- Coś w pubie, jak miałem czas wieczorkiem.
- Dobrze - stwierdził Syriusz. - Czyli muszę zrobić dwie rzeczy. Zawieźć cię do naszej
kliniki i pójść zamordować Dursleya.
- Żartujesz? - przestraszył się Czarny.
- Nie - odpowiedział krótko Syriusz.
- Przecież cię wpakują do Azkabanu, Syriusz! - zdenerwował się Harry.
- Zapominasz, kim jestem - uśmiechnął się lekko Syriusz. - Nie bój się... najpierw złapie
go gdzieś w jakimś zaułku, a potem się z nim rozprawie.
- Zwariowałeś - jęknął Harry i po chwili zaczął strasznie kaszleć. Gdy przestał, jego
oddech stał się cięższy. Zwinął się wpół, owinął ręce wokół klatki piersiowej i zamknął
oczy.
- Połóż się - powiedział Remus, kładąc Harry'ego. - Co się dzieje?
- Boli - wykrztusił.
- Dużo gorzej ci się oddycha? - przestraszył się Syriusz.
- Yhym - Harry zakrztusił się, próbując złapać oddech.
- Słońce, nie strasz mnie, błagam - przeraził się Syriusz, wstając.
- Syriusz, uspokój się - warknął Remus. - Lepiej weź go na ręce i teleportuj się z nim do
kliniki.
Przeraziło ich to, że po tym zdaniu nie usłyszeli ani słowa sprzeciwu ze strony Harry'ego.
Łapa jednym sprawnym ruchem wziął swoje słońce na ręce i teleportował się razem z
Remusem.
*
Teleportowali się do niedużego budynku, wyglądającego jak mugolski, prywatny szpital.
W środku była malutka recepcja. Ściany były pomalowane na ciepłe kolory, za to podłoga
była koloru jasnoniebieskiego.
- Syriusz, Remus - doktor spojrzał się na nich zdziwiony. Lekarz wyglądał na dosyć
młodego. Miał krótkie czarne włosy i brązowe oczy, był dosyć szczupły, ubrany w biały
fartuch. - Harry?- Pomóż mu - jęknął Syriusz. - On nie może oddychać.
- Znowu Dursleyowie? - wściekł się lekarz, prowadząc ich w stronę pokoju.
- Nie - jęknął Remus. - On jest chory i nie chciał iść do szpitala. Do Dursleyów nam się w
końcu przyznał i też ma przez nich jakieś rany, których nie chciał pokazać.
- Połóż go tutaj - powiedział doktor, wchodząc do pokoiku, pomalowanego w ciepłe kolory.
Na samym środku pomieszczenia stało jedno łóżko. Za łóżkiem postawione były mugolskie
maszyny, takie jak aparatura monitorująca czynności życiowe czy maszyna, do której
podłącza się zaintubowaną osobę.
- I wy, widząc, w jakim jest stanie, nie przywlekliście go tutaj na siłę!? - wściekł się,
kładąc dłoń na czole Harry'ego.
- Ale on nie chciał - powiedział cicho Syriusz.
- On nigdy nie chce! - krzyknął. - Trzeba go przywlec na siłę! Gdyby każdy słuchał jego
protestów, to by już dawno umarł! On nie chciał tu przyjść nawet, jak miał kulkę w
brzuchu!
- Przestań się na nas drzeć, tylko mu pomóż - wściekł się Syriusz.
Doktor spojrzał na Harry'ego i zaczął mu zdejmować bluzkę.
- O Merlinie - szepnął Łapa, patrząc na siniaki i rany, którymi było pokryte całe ciało
Harry'ego.
- Nic nowego - powiedział doktor, osłuchując Czarnego. - Nie podoba mi się to - mruknął.
- Harry słyszysz mnie?
Czarny chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu ostry kaszel.
- Mówił wam coś o tym, jak się czuje? - zapytał Remusa i Syriusza.
- Powiedział, że najbardziej bolą go płuca, ale tak naprawdę wszystkie kości. Cały czas ma
wysoką gorączkę i kaszle. Najgorzej było przed chwilą, kiedy zaczął się dusić i stracił
przytomność - odpowiedział Remus.
Doktor założył Czarnemu maskę z tlenem.
- Jesteś czarodziejem - jęknął Harry. - Nie znasz jakiegoś czaru?
- Młody taka maska da ci więcej niż jakieś czary i weź się postaraj z tym oddychaniem,
bo nie chcę cię intubować - mruknął, zakładając na klatkę piersiową Harry'ego jakieś
kabelki.
- Ej! - zdenerwował się Czarny. - Ja tego nie chcę! Słyszysz!? Tylko nie to cholerne pik-
pik!
- Pik-pik? - zapytał się Syriusz, patrząc z rozbawieniem na swojego chrześniaka.
- Tak zwana aparatura monitorująca czynności życiowe - mruknął doktor.
- Czy ty myślisz, że ja to zapamiętam? - spojrzał się ironicznie. - Łatwiejsze pik-pik...
- O nie - jęknął Remus. - Następny z fobią na pikanie...
- Wiesz co? - warknął Potter. - To ja już czasami modlę się o długie piiiik, jak mam tego
dosyć.
- I następny czarny humor - wymamrotał Lunatyk. - Mi jedna taka osoba wystarczy!
- O kim on mówi? - zaciekawił się Czarny.
- Nie mam pojęcia - wyszczerzył się niewinnie Łapa.
- Oczywiście - mruknął lekarz, patrząc na ekranik.
Harry spojrzał się ze złością na monitor, który przed chwilą zaczął pikać.
- A wrr!
- Nie jęcz i daj tę rękę - mruknął lekarz.- Po co? - zapytał niewinnie Harry.
- Muszę pobrać ci krew, żeby wiedzieć o tobie wszystko - sarknął doktor.
- Wiesz... nie wystarczyłoby ci, jakbyś wiedział, co mi jest po prostu? - Harry odsunął się
lekko.
- Merlinie, powiedz, że nic mu nie będzie i szybko stąd wyjdzie, dając mi od niego
odpocząć... na dłużej - mruknął.
- Podłączam się pod prośbę - wyszczerzył się Czarny.
Po chwili szczęśliwy doktor wyszedł z krwią Harry'ego mówiąc, że zaraz wróci.
- Dzięki - warknął na Syriusza i Remusa.
- Ej! - wściekł się Syriusz. - Miałem czekać, aż się udusisz?!
- Kaszlałem, a nie się dusiłem!
- Zacząłeś się dusić i padłeś nieprzytomny - powiedział cicho Remus. - Musiałeś mieć duże
niedotlenienie. Nie wściekaj się, że się zdenerwowaliśmy i cię tu przywieźliśmy! Już na
nas wrzeszczał Isaak.
- Cholerny Rusek - warknął Harry, pod nosem.
- Ej! Ty mnie, rasisto, nie denerwuj, bo ci nie powiem, co ci jest - warknął, wchodzący
Isaak.
- A ja wcale nie chce wiedzieć - uśmiechnął się lekko. - I nie jestem rasistą, sam wiesz...
Do Rusków szczególnie nic nie mam...
- Wiem, że do Rusków nic nie masz - wyszczerzył się złośliwie doktor.
- No to zmieńmy temat... - Czarny uśmiechnął się niewinnie.
- Masz ostre zapalenie płuc - mruknął lekarz. - Musisz dostać silne antybiotyki w
kroplówce...
- O nie! - jęknął Harry. - Ty chcesz mnie tu zatrzymać! Nie zgadzam się!
- Mam nadzieję, że ta maska ci wystarczy, bo inaczej będę musiał cię zaintubować -
dokończył, nie przejmując się Czarnym.
- Jakie antybiotyki znowu? - jęknął.
- Na zapalenie płuc - Isaak wywrócił oczami. - Nazwy mam ci podać? Poza tym dostaniesz
oddzielnie leki na gorączkę i kaszel.
- Super - mruknął ironicznie, czując, jak Isaak wbija mu igłę w rękę.
- A teraz mi powiesz, czy to są wszystkie rany - wskazał na brzuch i klatkę piersiową
Harry'ego.
- Nie...
- A co jeszcze? - westchnął Isaak.
- No ostatnio troszeczkę przesadził...
- Harry wysłowisz się w końcu czy nie?
- No troszeczkę przesadził z batem...
- Odwróć się na brzuch - westchnął Isaak.
- Ale - Harry spojrzał na Syriusza i Remusa. - Oni nie za bardzo wiedzą, do czego zdolny
jest Dursley...
- To się dowiedzą, odwracaj się - mruknął.
Syriusza i Remusa zatkało. Całe plecy Czarnego były w długich ranach, niektóre bardzo
głębokie.
- Przesadził? - szepnął Isaak. - Tak źle jeszcze nigdy nie było... Dlaczego z tym do mnie
nie przyszedłeś?- Zeszłoby...
- Nie zeszłoby - warknął doktor. - Niektóre rany trzeba pozszywać są tak głębokie...
Harry wzdrygnął się, kiedy Isaak dotknął głębokiej rany.
- Syriuszu, uspokój się - usłyszeli nagle głos Remusa.
- Zamorduje tego gnoja - wywarczał Syriusz, wstając gwałtownie i szybko wychodząc.
- Nie biegniesz za nim? - zapytał się doktor.
- Aktualnie zastanawiam się, czy pójść za nim i mu pomóc, czy zostać - odpowiedział
Remus. - Wybieram to pierwsze. - Po chwili go nie było.
Harry spojrzał zszokowany na Isaaka.
- Czy mi się wydaje, czy oni właśnie poszli go zabić?
- Nie wydaje ci się - uśmiechnął się Isaak.
- Super - szepnął Harry, zaciskając ręce na poduszce, kiedy lekarz zaczął mu zszywać
rany na plecach.
*
Vernon Dursley spokojnym krokiem skierował się w stronę dużego, zamkniętego parkingu.
Jak co dzień rano, stawiał tam swój samochód z wszystkimi innymi ludźmi, żeby zabrać
go wieczorem, kiedy trzy czwarte parkingu były już puste.
Usłyszał, jak ktoś idzie w jego stronę. Odwrócił się, ale parking nadal był pusty. Myśląc,
że przez długie godziny pracy coś zaczęło mu się wydawać, włożył kluczyki do stacyjki
samochodu.
W następnej chwili poczuł, jak ktoś rzuca go na maskę samochodu, zaciskając rękę na
jego szyi. Spojrzał przerażony na osobę ubraną w czarną opaskę na oczy i równie czarne
ubranie. W dłoni trzymała długi nóż, wymierzony w jego szyje. Spod opaski było widać
czarne, świecące wściekłością oczy. Osoba miała na twarzy morderczy uśmiech. Druga
postać stała obok pierwszej z założonymi rękoma na piersi i ironicznym uśmiechem. Była
ubrana tak samo, jak ta pierwsza i też miała czarne oczy.
- Witam, witam Dursley - wywarczał pierwszy.
- Czego chcecie? - wykrztusił Vernon. - Skąd znasz moje nazwisko?!
- Powiedzmy, że... przysłał nas diabeł - drugi uśmiechnął się ironicznie.
- Co?!
- Znasz taką osobę, jak Harry Potter? - warknął pierwszy.
- Nie znam - wykrztusił.
- Krótką masz pamięć - powiedział zimno ten z nożem.
- Osoba, o której mówimy, mieszkała u ciebie przez piętnaście lat - szepnął drugi, który
wydawał się bardziej opanowany. - Miałeś się nią zaopiekować, dać chociaż trochę ciepła,
czyste ubranie, łóżko i jedzenie. Nie wiedzieliśmy, że to takie trudne do zrealizowania...
- Kiedy mój przyjaciel zabrał go od ciebie i zobaczyłem go, doznałem niezłego szoku -
szepnął pierwszy. - Miał siniaki pod oczami, był strasznie blady i wychudzony...
Oczywiście, kiedy spytałem się, co się stało, odpowiedział, że spadł ze schodów, a te
siniaki to cienie pod oczami ze zmęczenia...
- Wzdrygnął się, kiedy go dotknął - zaczął drugi. - Chcieliśmy, żeby pokazał nam, czy
takie... cienie... ma na całym ciele... Oczywiście nam nie pozwolił.
- Zemdlał mi przed oczami - powiedział wściekle pierwszy. - Następnego dnia
zachorował... Dzięki temu, że był słaby wzięliśmy go na rozmowę i łatwiej było nam go
zmusić do powiedzenia, co się stało. Przyznał się, że jego wujaszek lał go, od kiedy tylkopamięta, i to za byle gówno! Wymyśliłeś sobie, że jak chcesz pojechać na wakacje, to go zbijesz tak, żeby trafił do szpitala, nieprawdaż? Ten śmieć ci jeszcze pomagał... Przez ciebie mój chrześniak większość życia spędził sam w szpitalu... Przez ciebie ma niesamowicie osłabiony organizm... Przez ciebie mdlał z wycieńczenia, kiedy nie dałeś mu ani picia, ani jedzenia, a kazałeś pracować cały dzień... Myślisz, że to wszystko? Nie, Dursley. Wieczorami mój chrześniak szedł do pewnego miejsca... Dostawał tam różne zlecenia... Pracował po nocach... A wiesz, kim jest mój chrześniak? - uśmiechnął się morderczo. - Tym, kim ja. Tylko jeszcze gorszym i bardziej złym. On myśli, że ja wiem tylko, że jest... gangsterem, Dursley. - Vernon spojrzał na niego z przerażeniem. - Ale poza tym dostaje zlecenia na kradzieże samochodów... Wiesz, że to on stoi za tymi największymi kradzieżami? Ale to wciąż nie jest wszystko... - To dziecko, które miałeś za zwykłą szmatę jest jednym z ważniejszych ludzi na waszym i naszym świecie - przerwał drugi. - Gdyby nie powstrzymał naszych ludzi, już dawno zginąłbyś w męczarniach. Nie chcę, żeby się martwił, więc załatwimy to szybko... - Pamiętaj jedno, Dursley - szepnął, ten z nożem. - Zrobiłeś największy błąd, robiąc taką krzywdę Harry'emu Potterowi. Pamiętasz, jak mówił ci o swoim tatusiu chrzestnym? Tak, Dursley - uśmiechnął się krzywo. - On myśli, że jestem jego tatusiem chrzestnym... Nawet nie wie, że jestem dla niego kimś innym ... Kimś ważniejszym niż ojciec chrzestny. - Wiesz, Dursley? - spytał drugi. - Jest pewien sposób na to, żeby ktoś się pomęczył przed śmiercią, ale żeby nie dało się go odratować... Żebyś pomyślał o tym wszystkim, męczył się, wiedząc, że Harry'ego dręczyłeś tak codziennie. Nawet, jeśli ktoś cię znajdzie, nie uratuje cię. A taki ruch nożem umie zrobić tylko on - wskazał na pierwszego, który uśmiechnął się morderczo. - Żegnaj, Dursley - szepnął z przepełnionym szczęściem głosem. Ciszę przerwał wrzask.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro