Rozdział 3: U Bobrów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zagłębiali się coraz bardziej w las. Hermiona teraz poświęcała więcej uwagi na otoczenie. Szła tuż obok Piotra. Teren zrobił się bardziej górzysty. Płaskie, kamienne olbrzymy naprawdę robiły wrażenie. Weszli w skalną bramę, a potem szli przez wąski korytarz. Dziewczyna czuła się jak w jakimś labiryncie. Wszędzie pachniało wilgocią. Podłoga była bardzo śliska, musiała uważać, żeby nie upaść. Szczelina ciągnęła się bardzo daleko. Szatynka odetchnęła z ulgą, kiedy w końcu wyszli na otwartą przestrzeń. Zaraz potem zaniemówiła, będąc pod wielkim wrażeniem otoczenia, w którym się znalazła. Aż zamrugała oczami myśląc, że to wszystko jest snem.

- Widzę, że małżonka nastawiła czajnik, to walniemy sobie po herbatce.

Przed nimi rozciągała się dolina, a w niej zamarznięte jezioro. W tym miejscu, gdzie rzeka wypływała z niego, znajdowała się tama. Z komina rzeczywiście wydobywał się dym i nie ulegało wątpliwości, że była zamieszkana.

Hermionie na widok ciepłej chatki, znów zrobiło się zimno. Tyle się wydarzyło, że zapomniała o całkowicie przemoczonym mundurku szkolnym. Zadrżała, przytupując na śniegu, chcąc się rozgrzać. Na myśl o herbacie łzy stanęły w jej oczach. Kiedy ostatnio coś jadła? Śniadanie w Wielkiej Sali, razem z Harrym i Ronem. Potrząsnęła głową, próbując wyrzucić z głowy wspomnienia. Powinna się zająć tym, co jest tu i teraz, jeżeli chce wrócić. Czyli przetrwać. Weź się w garść, Hermiono.

- Jak tu ładnie! - powiedziała z zachwytem Łucja.

Gryfonka uśmiechnęła się blado, w duchu przyznając jej rację.

- Ee, takie tam, tego. - mruknął bóbr, ale widać po nim było, że jest wyraźnie zadowolony. - Zarobiony jestem, nie mam kiedy skończyć. Zresztą, nikt nie będzie z tego strzelał.

Poprowadził ich w dół, po stromym zejściu. W końcu znaleźli się przy domku, z którego rozległ się oburzony głos.

- No jesteś nareszcie! Co ty sumienia nie masz?! Jak znowu coś wypustowałeś z Borsukiem to cię... Och.

Na widok całej piątki pani Bobrowa urwała, wpatrując się w nich z najwyższym zdumieniem.

- No jakby mi ktoś powiedział, tobym w życiu nie uwierzyła... A ja taka rozczochrana, było mówić wcześniej, bym się przyszykowała! - krzyknęła na swojego męża.

- Tylko tak z tydzień wcześniej, żebyś się wyrobiła. - rzucił Bóbr ze śmiechem.

Hermiona zaczęła się śmiać, a cała nerwowa atmosfera zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. W jej ślady poszły Zuzanna i Łucja, nawet Piotr się uśmiechnął. Pani Bobrowa zaprosiła ich do środka, besztając przy okazji Bobra za brak kultury. Na swoje nieszczęście, czternastolatka nie spodziewała się, że wejście będzie takie niskie i uderzyła głową w drewno. Spowodowało to kolejny wybuch śmiechu u dziewczyn. Kiedy znalazła się w środku, z ulgą stwierdziła, że może bez problemu wyprostować nogi. Westchnęła z błogością, czując wszechogarniające ją ciepło. Rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie było niewielkie i pełniło kilka funkcji jednocześnie. Na samym środku stał stolik, przeznaczony dla kilku osób (na co dzień siedzieli przy nim tylko państwo Bobrowie, chyba że ktoś wpadł z wizytą). Dalej była kuchnia, na którejś coś się smażyło (stąd ten zapach, przez który Hermionie ścisnęło się w żołądku). W ścianie wykute były dwie oddzielne wnęki, służąc za posłanie.

- Zaraz rybka będzie gotowa. - oznajmiła pani Bobrowa. - Dziewczynki, rozłóżcie naczynia, dobrze? Są w tym kredensie, o tu nad wami...

Szatynka razem z Łucją zabrały się za nakrywanie do stołu, a Zuzanna zaczęła zalewać herbatę gorącą wodą. W końcu usiedli do stołu. Okazało się, że zabrakło miejsca dla Hermiony i Edmunda, ale dziewczyna zapewniła, że nie ma problemu. Usiadła na samej podłodze, tuż obok blondyna.

- Panu Tumnusowi nie można jakoś pomóc? - zapytał Piotr.

- Zabrali go na zamek Czarownicy. - oznajmił gospodarz ponurym tonem. - A tam jak się raz wejdzie, to się nie wyjdzie tak szybko. Albo i w ogóle.

- Rybka jak złoto! - zaświergotała pani Bobrowa, podając do stołu. - No już, będzie dobrze. - Pocieszyła Łucję.

Hermiona położyła małej rękę na ramieniu i uśmiechnęła się. Niby banalne słowa, a ona chciała w nie wierzyć. Niespodziewanie Łucja wtuliła się w dziewczynę. Objęła ją ramieniem. Trochę zdziwiło szatynkę, że tak szybko jej zaufała. Jakby znały się od dawna.

- A ty nie kracz tyle!

- A nie, dobre wieści też mam! - zawołał pan Bóbr, parskając w swój kufel. Rozejrzał się konspiracyjnie, jakby obawiając się, że usłyszy go ktoś niepowołany. Nachylił się w ich kierunku. - Ponoć, Aslan ma wrócić.

Gryfonka poruszyła się niespokojnie na dźwięk tego imienia. Znów ogarnęło ją to dziwne uczucie. Nie wiedzieć czemu poczuła determinację i cudowną siłę do działania. Rozejrzała się po pozostałych. Każdy miał zmienioną twarz. Ciekawe, czy ona też tak wyglądała...

- Jaki Aslan?

Ocknęła się gwałtownie, odwracając się w kierunku Edmunda. To on przywrócił dziewczynę do rzeczywistości. Posłała mu rozżalone spojrzenie, bo czuła się tak, jakby przerwano jej cudowny sen, który tak bardzo chciała zapamiętać. Bóbr zaczął się śmiać. Opamiętał się dopiero, gdy jego żona stuknęła go w ramię.

- Co?

Hermiona wbiła w niego pytające spojrzenie, podobnie jak reszta.

- Na serio nie wiecie? - zapytał niedowierzająco.

- Nie... - przyznał Piotr. - My jesteśmy tu ledwo parę godzin.

- To jest taki nasz król. Szef. Tak naprawdę to on tu rządzi.

- Nie było go ładnych parę lat. - dodała pani Bobrowa.

- Ale wrócił! I czeka na was przy Kamiennym Stole! - oznajmił entuzjastycznie Bóbr, rozkładając łapy.

- On czeka na nas? - zapytała z niedowierzaniem Hermiona, równocześnie z Łucją, co sprawiło, że obie z trudem powstrzymały śmiech.

- Ludzie, co z wami?! Co wy nawet o Proroctwie nie słyszeliście?!

- Jakim Proroctwie?

- No, więc... - ponagliła pani Bobrowa.

- Dobra. Aslan wraca. Tumnus siedzi. Policja szaleje. - wyliczał na pazurach, mówiąc coraz bardziej dobitnie, jakby miał do czynienia z bezmózgami, co nieco uraziło czternastolatkę. - Wszystko z waszego powodu!!

- To nasza wina? - zapytała Zuzanna z wyraźnym wyrzutem.

- Nie! - zaprzeczyła gospodyni. - Wręcz przeciwnie, to zasługa!

Szatynka powstrzymała się od pacnięcia ręką w czoło. To wszystko było coraz bardziej zagmatwane. Zdążyła już zjeść swoją porcję i czuła się znacznie lepiej. Pan Bóbr wzniósł oczy do góry, najwyraźniej się poddając.

- Uwaga, cytuję.

- "Gdy w Ker-Pavarelu zasiądzie na tronie,
Dzieci człowiecze a każde w koronie,
Zło z tego świata zostanie zgładzonie."

- To nie najlepsze rymy. - zauważyła brunetka, a Gryfonka musiała zasłonić usta dłonią, by nie zacząć się śmiać.

- Nie, no ja zwariuję. Nie o rymy tu chodzi!

- Prastare Proroctwo mówi, że trzy córki Ewy i dwóch synów Adama, pokonają Czarownicę i przywrócą pokój w Narnii. - przystąpiła do wyjaśnień pani Bobrowa.

Hermiona uniosła brwi. Trzy? Była pewna, że się przesłyszała. Przecież to niemożliwe, żeby ją też brano pod uwagę... Prawda?

- Uważacie, że chodzi o nas? - chciał się upewnić blondyn.

- Noż chyba nie o nas!! To dla was Aslan naszykował armię!

Jaką armię?

- Armię?

- Mamie przecież chodziło o to, żebyśmy uniknęli wojny... - wyszeptała Zuzanna do brata.

- To chyba jakaś pomyłka... Nie nadajemy się do tego. - stwierdził chłopak.

- Jak to się nie nadajemy?! - wybuchnęła Hermiona, niedowierzając.

Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Zacisnęła pięści. O, nie. Tak to nie będzie. Co za tchórze!

- Było nam bardzo przyjemnie, ale - powiedziała Zuzanna, wstając. - zasiedzieliśmy się trochę.

- Nie możecie stchórzyć! - zawołał pan Bóbr.

- Właśnie! - szatynka pokiwała głową. W jej naturze nie leżało uciekanie.

- Ratujmy pana Tumnusa! - odezwała się płaczliwie Łucja.

- Pomożemy mu. - oznajmiła dziewczyna stanowczo, również się podnosząc. Rzuciła Piotrowi pełne zawodu spojrzenie. Nie patrzył jej w oczy.

- A co możemy zrobić? Przykro mi, ale musimy wszyscy wracać do domu.

Decyzja zapadła. Stała bezradnie, nie mając pojęcia, jak nakłonić starsze rodzeństwo do zmiany zdania. W tym momencie strasznie zrobiło jej się żal Łucji.

- Nie spodziewałam się tego po tobie. - wysyczała, krzyżując ręce.

Ich spojrzenia się skrzyżowały. Brązowe tęczówki dziewczyny ciskały piorunami, zderzając się ze spokojem chłopaka. To jeszcze bardziej ją denerwowało. Jak mógł być taki obojętny?! Ten świat ich potrzebował. Atmosfera w pomieszczeniu wyraźnie zgęstniała.

- Idziemy. Edek.

Westchnęła przeciągle. Przegrała. Nie mogła już nic zrobić.

- Edmund?

Odpowiedziała mu cisza. Bruneta nigdzie nie było, a drzwi były lekko uchylone.

- Urwę mu łeb. - zagroził.

- Możesz już nie mieć okazji. - powiedział pan Bóbr grobowym tonem, aż szatynce przeszły ciarki po plecach. - On tu się już kiedyś sam nie zapuścił?

No, nareszcie napisałam 😊
Rozdział miał być wcześniej, ale jakoś tak wyszło... Nie sądziłam, że zabierze mi on tyle czasu. Mam nadzieję, że się podoba!
Już niedługo zacznie się dziać! 😀
A, jeszcze takie ogłoszenie. Następny rozdział pojawi się prawdopodobnie jutro, bo w niedzielę wieczorem wyjeżdżam na Węgry i nie będę mogła pisać 😔
Także do następnego 😊😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro