Bory Tucholskie - 4 legendy/powiastki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Legenda o psotnym duszku z głębi Borów

Od dawna wiadomo, że mieszkańcom borów często o północy ukazuje się psotny duch. Siedzi on w dwukółce ciągnionej przez dwa karę konie z ognistymi oczami. Duch otulony jest w biały habit i przypomina zgarbionego zakonnika. "Niezależnie od tego, czy powóz jedzie w głębokim piasku po pustych leśnych drogach, czy po zlodowaciałym śniegu, zawsze wydaje on głośne, z daleka słyszalne odgłosy. Wydaje się, że mknie z wielką szybkością po nierównym kamiennym bruku. Czasami słychać też głośny szczęk łańcuchów.

W pewną mroźną, zimową noc jeden gospodarz wracał z Tucholi do swej leśnej osady. W środku mrocznego boru jego koń ciągnący sanie nagle stanął, zaczął się trwożyć i głośno dyszeć. Nie można go było zmusić do dalszej jazdy. Droga prowadziła tutaj przez głęboki jar do doliny Wdy. Nagle z tyłu doszły gospodarza odgłosy pędzącego powozu. Obejrzał się i stwierdził ze zgrozą, że to dogania go powózka ze złowieszczym duchem. Zwida galopem przemknęła obok, nie dotykając jednak jego sań.

Po tym zdarzeniu przestraszony koń nie chciał ruszyć z miejsca. Wszelkie namowy, okrzyki i uderzenia batem nie dawały rezultatu. Gospodarz więc wyszedł przed konia aby sprawdzić, co powstrzymuje go od dalszej jazdy. Z przerażeniem zobaczył, że w odległości trzech, a może czterech kroków stały dwa karę konie z ognistymi oczami, a za nimi powóz ze złym duchem. Gospodarz odruchowo uczynił znak krzyża i w tym momencie upiorna zjawa z łoskotem i dudnieniem odjechała w las.

Teraz i koń ruszył w drogę do domu, potem jednak przez dwa dni nie chciał nic jeść. Po kilku dniach zwierzę uspokoiło się, ale w godzinach nocnych nie dawało się już wyprowadzać ze stajni.

Jak wyobrażano sobie diabła?

Diabeł od czasu do czasu pojawiał się na ziemi w różnych postaciach, np. zwierząt – kulawego zająca, żmii, kozy, nietoperza, chudej szkapy, czarnego kota, byka. Nigdy nie przemieniał się w owcę (symbol Baranka Bożego). Niekiedy przyjmował postać ludzką. Wówczas był bardzo wysoki, miał bardzo długie stopy (1/2 metra), kopyto końskie u nogi lub robi na głowie.

Na Zaborach często nazywano go smętkiem lub smątkiem. O człowieku, któremu się źle powodziło mówiono, że mu się smętek psoci. Imienia smętka używano również w przekleństwach.

„U smętka jakego, lub co be ce smatk do pekła ne wzan".

Przeklinając używano czasami imienia Jivana np.

„jiż do Jivana".

Najpopularniejszym diabłem kaszubskim był purtk. Jego nazwa prawdopodobnie wywodzi się od słowa purtac, czyli oddawać wiatry lub mieć purtę (rozwolnienie). Kociewiacy i Borowiacy nazywali go srelą i sraką. Był kosmaty, z rogami, kusy i z tepą (czyli krótkim ogonkiem). Posiadał ogromną siłę, którą wykorzystywał przerzucając głazy zwane purtkówkami. Ze szczególnym upodobaniem lubił ogonem zakrywać różne przedmioty przed człowiekiem lub mieszać mu w misce, gdy przed jedzeniem się nie przeżegnał.

Diabła można było zadać, a zwykle czyniły to czarownice. W postaci robaka, czarnego bąka, włosa, w chlebie, na chlebie pod masłem, w napojach, a nawet w tabace do zażywania. Zadane złe duchy nazywano jurkami, michałkami, kubami, buszkami lub bzinkami. Choroba potem była ciężka, a rekonwalescencja długa.

Złe duchy były odpowiedzialne nie tylko za choroby trapiące ludzi, lecz również za zjawiska atmosferyczne, np. błędne ogniki. Na pograniczu kaszubsko – borowiackim nazywano je svecnikami, babinami, omancami lub lelkami:

„mili luzom drogę, zamiast jich na błota".

Można było je odpędzić, gdy się je przeżegnało.

„Niech jize na kriżowe drogi".

Znikając jednak często powodowały burze i zamiecie. W związku z tym metodę tę trzeba było stosować bardzo roztropnie.

Małnią nazywano błyskawicę bez grzmotów. Sprawcą jej był maniak – odźwierny piekielny. Powodował ją jasny blask bijący z piekła, ilekroć maniak otwierał i zatrzaskiwał główną bramę. Mrelec był antropomorfizacją silnego mrozu. Wyobrażano go sobie jako kudłatego i wąsatego demona, pokrytego szronem. Potrafił on zamrozić wodę w studni, krowom mleko w wymionach, cielę w krowie. Psocił rybakom, pokrywając jeziora i stawy lodem, a niedoświadczonych prowadził na utonięcie.

Diabeł był również odpowiedzialne za wiry powietrzne. Powstawały one, gdy zły duch zabawiał się na przykład latając na miotle, tańcząc do upadłego, machając ogonem. Można było go zobaczyć przez rękaw marynarki, nogawkę spodni lub dziurę po wypadniętym sęku. Śmiałkowie próbowali go zabić, rzucając w środek wiru nóż lub kij. Jeśli na miejscu wypadku ukazała się krew, był to niezawodny znak, że

„diabeł je zabiti".

Na Kociewiu nazywano go krącek, jurk. Borowiacy używali nazw: świnie gówno lub świnawica.

Ciekawostką pozostaje fakt, że diabły czyniono odpowiedzialnymi za wszystkie gwałtowne zjawiska atmosferyczne, ale bardzo głęboko wierzono, że boją się one grzmotów. Zwykle szukały wówczas schronienia u psów i kotów. Dlatego te zwierzęta w czasie burzy łaszą się do ludzi.

„Diabeł w chternego grmot trafił obraca są w smołę".

Czasami złe duchy pozostawały na usługach ludzi, w zamian za doczesną pomoc. Takim diabłem był kaszubski motelnik, latający w postaci ognistej miotły. Miał on zwyczaj wrzucania przez komin zaprzedanym chłopom worki nawozu, który potem zmieniał się w pieniądze. Na Kociewiu i Zaborach określano go latawcem lub latalecą. W dżdżyste dni często przypominał zmokłego kurczaka – kto go przyjął i nakarmił, temu przysparzał zboża.

Głównym zajęciem diabłów było pilnowanie skarbów. Skąpiec co 7 lat, w dzień św. Jana, rozpalał ogień, żeby pieniądze nie zaśniedziały. Jeśli się zdjęło z lewej nogi but i wrzuciło do ognia, natychmiast gasnął, a pieniądze ukazywały się na powierzchni ziemi. Nie wolno ich było prędzej wydobyć, dopiero nazajutrz i to w towarzystwie małego dziecka. Nie należało w tym czasie mówić, ponieważ pieniądze:

„pado esce gamb w zamno".

Nie należało też zarzucać dołu po wydobyciu skarbu, aby nie umrzeć, gdyż zasypanie dołu symbolizowało grób.

Według wierzeń kaszubskich, kociewskich i zaborskich diabeł był przyczyną wszystkiego złego, ale wyraźnie nie radził sobie z babą. Świadczą o tym liczne powiedzenia:

– „Gdzie babe rają, tam diable spewają"
– „Gdzie purkt ni może, tam baba pomoże"
– „Gdzie baba rządzi, tam diabłe błądzi"

Zatem jednak nie taki diabeł straszny...

Legenda o olbrzymach z lasu

W pradawnych czasach w rozległych Borach Tucholskich żyły wielkoludy, zwane z kaszubska stolemami.

Pewnego razu młody stolem idąc polem zauważył coś ruszającego się u swoich stóp. Początkowo sądził, że po ziemi pełza robak. Zaintrygowało go to, więc się pochylił i zaczął temu przyglądać.

Wkrótce zorientował się, że to nie robak, ale dwa malutkie stworzenia. Wziął je do ręki, by się im lepiej przypatrzeć. Poruszały się zabawnie na jego dłoni i wydawały ciche dźwięki. Spodobały mu się nadzwyczajnie, bo uznał je za pocieszną zabawkę. Wetknął stwory do swej wielkiej rękawicy i pobiegł do domu, aby pokazać je ojcu.

Jego ojciec był wodzem stolemów. Wszyscy poddani cenili go nie tylko z powodu dzielności, ale i głębokiej wiedzy. Znaleziona "zabawka" również nie stanowiła dla niego zagadki. Spojrzał z uśmiechem na syna i rzekł:

– Synku, to są przecież nasi następcy! Popatrz, ludzie stają się z upływem czasu coraz mniejsi i mniejsi. Teraz są tak mali, jak ten wieśniak z parą wołów, który stoi na mojej dłoni. Musimy im jednak okazać należny szacunek, dlatego zanieś tego rolnika z powrotem na jego pole. Wróć potem i powiedz mi, co zrobił ten wieśniak na swoim polu!

Młodzieniec wykonał polecenie ojca. Wieśniak postawiony na ziemi, którą wcześniej orał, poklepał przyjaźnie swoje woły, zdjął im jarzmo, a następnie prowadził w kierunku lasu.

– Musiałeś się mnie przestraszyć, bo wygląda to na ucieczkę

– pomyślał mały stołem i wrócił do domu. Po powrocie powiedział ojcu:

– Ten człowieczek bardzo się ucieszył, gdy postawiłem go na ziemi. Zaraz potem w podskokach zaczął uciekać i wnet znikł z wołami w pobliskim lesie.

Odtąd młody stolem zabawiał się rzucaniem kamieni na odległość.

Mówiące woły

Mieszkańcy Borów Tucholskich wierzą powszechnie, że w noc sylwestrową miedzy godziną jedenastą tą a dwunastą zwierzęta potrafią mówić ludzkim głosem.

Jeden z właścicieli dwóch wotów chciał się dowiedzieć, o czym też mówią w taką noc jego zwierzęta. Wszedł niepostrzeżenie do obory i czekał na nadejście godziny rozmów.

– Ty – po chwili rzekł jeden wół do drugiego – najedz się do syta, bo niedługo będziemy musieli coś niezwykłego przewieźć.

– Cóż to będzie takiego? – zapytał stojący obok wół.

– Ano, za sześć dni powieziemy naszego pana na cmentarz. 

Gospodarz usłyszał to i bardzo się przeraził. Pośpieszył do mieszkania i opowiedział żonie o strasznej przepowiedni wołów. Już po godzinie poczuł się źle, zaczął gorączkować i musiał położyć się do łóżka. Zapadł na nieznaną chorobę i nawet cudowne rzekomo zioła przywołanego z głębi lasu znachora nie zdołały mu pomóc. Zmarł po kilku dniach, jak przepowiedziały woły. One też zawiozły swego pana na wiejski cmentarz.









~~~~

https://borytucholskie.net/o-upiorach/

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro