Rozdział XXIII cz.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


(!) Rozdział zawiera sceny +18, czytasz na własną odpowiedzialność (!)

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

Keith leżał na kanapie, wpatrując się w sufit i rozpamiętując ostatnie kilka godzin. Jego umysł wciąż do końca nie dopuszczał rozwoju dzisiejszej sytuacji. Tego, że Lance wyznał mu miłość i jednocześnie odwzajemnił jego uczucia. Keith był w tym momencie tak niewiarygodnie szczęśliwy, że aż odczuwał w pewnym stopniu strach, obawiając się, że wszystko może okazać się halucynacją bądź pięknym snem. Bał się, że otworzy za chwilę oczy i obudzi się w samolocie, tysiące kilometrów stąd.

Ale nie, to była rzeczywistość, a Keith o mały włos przekreśliłyby ją trzyletnim kursem w akademii.

Wyjście z samolotu okazało się nie takie łatwe, stewardesa kazała mu się na początku uspokoić i wrócić na miejsce, a z każdą minutą ilość komplikacji rosła. Keith musiał jednocześnie kłócić się z załogą samolotu i posyłać szybkie, pełne przeprosin tłumaczenie do Sydney, która była wyraźnie załamana z powodu jego decyzji. Ostatecznie ułagodzić sytuację, i tę z Sydney i z personelem, pomógł mu Shiro, który, w przeciwieństwie do reszty, nie mógł być bardziej zadowolony z jego wyboru.

Wracając taksówką do domu, Keith układał sobie w głowie to, co zamierzał powiedzieć Lance'owi, ale ostatecznie wszystko potoczyło się inaczej. Zamiast zawstydzających wyjaśnień i wyznań oraz krzywych spojrzeń skończyło się na tym, że całowali się dobre dziesięć minut na podłodze, a kolejne piętnaście leżeli przytuleni do siebie, nic nie mówiąc, najwyraźniej chyba wciąż będąc w lekkim szoku i porządkując swoje myśli.

Czarnowłosy przykrył się kołdrą akurat w momencie, gdy Lance wyszedł z łazienki. Miał na sobie luźną, białą koszulkę i krótkie spodenki od piżamy, jego włosy wciąż były jeszcze odrobinę wilgotne. Keith chciał w pierwszej chwili odwrócić wzrok, ale zrozumiał, że nie musi już tego robić. Nigdy więcej. Teraz mógł zwyczajnie i bezwstydnie przyglądać się chłopakowi, ile jego oczy i dusza zapragną. Mógł swobodnie wodzić wzrokiem po jego pięknej twarzy, błękitnych oczach i jasnym uśmiechu, wpatrywać się w umięśnione ramiona i ruchy bioder przy każdym kroku.

Lance zauważył, że Keith mu się przygląda i uśmiechnął się do niego znacząco.

- Podziwiasz? - zapytał, opierając się o ścianę niedaleko kanapy.

Czarnowłosy prychnął pod nosem.

- Nie mam nic przeciwko. - Lance wzruszył ramionami wciąż z głupkowatym uśmiechem na twarzy. Po chwili jednak odrobinę spoważniał i zastanowił się nad czymś. - Idziesz jutro do pracy?

- Chyba nie - zastanowił się Keith. - Judy jest przekonana, że wyjechałem, chociaż Sydney prędzej czy później poinformuje ją pewnie o mojej decyzji. Póki co odpuszczę sobie jutro, ale ewentualnie wpadnę do kwiaciarni późnym popołudniem, aby zapytać się, czy mogę normalnie wrócić do pracy.

- Oczywiście, że będziesz mógł! - oznajmił Lance. - Nie widzę powodu, dla którego nie miałaby cię przyjąć z powrotem.

- Tak, chyba tak - zastanowił się czarnowłosy. - A czemu w ogóle pytasz?

- Hunk wyjeżdża jutro w południe, więc postanowiliśmy całą paczką zrobić sobie wagary, aby spędzić z nim jeszcze trochę czasu i odprowadzić go na przystanek - wyjaśnił Lance. - Normalnie bym nie wagarował, ale to tylko jeden dzień, zresztą ostatnio moje oceny są naprawdę niezłe, więc mogę sobie na to pozwolić - oznajmił z dumą. - Pójdziesz jutro z nami?

- Czemu nie - mruknął Keith.

W pokoju zapanowała chwilowa cisza, a czarnowłosy nie mógł pozbyć się wrażenia, że w powietrzu unosiło się specyficzne napięcie, nuta wyczekiwania, zarówno ze strony Keitha, jak i ze strony Lance'a. Ale jako, że Keith nie był zbyt dobry w inicjowaniu jakichkolwiek sytuacji, odruchowo ułożył się na poduszce i rzucił do Latynosa:

- Zgasisz światło? Chciałbym iść już spać - skłamał. W rzeczywistości nie był ani trochę zmęczony.

Lance uniósł jedną brew i prychnął rozbawiony.

- Chyba żartujesz - powiedział, zbliżając się do kanapy i nachylając się ponad nią do chłopaka. - Zdajesz sobie sprawę, że od dzisiaj tutaj nie śpisz?

- Nie? - mruknął czarnowłosy, jednocześnie nie mogąc powstrzymać głupkowatego uśmiechu, który cisnął mu się na usta.

- Nie - odparł Lance. - Teraz śpisz tam - dodał, wskazując ręką drzwi od sypialni. - Ze mną.

Po tych słowach odwrócił się i ruszył do drugiego pokoju. Keith patrzył przez chwilę za nim, czując jak mimowolnie coraz szybciej bije mu serce, aż w końcu chwycił swoją poduszę i poszedł za Latynosem.

***

Gdy Keith wszedł do sypialni, rzucił poduszkę niedbale na łózko, po czym przysiadł na jego brzegu. Lance widział, że ruchy czarnowłosego były trochę niepewne, podszyte wyraźnym napięciem, które Latynos także odczuwał. Napięciem, wynikającym z nagłej potrzeby bliskości, hamowanej przez bardzo długi czas.

Lance położył się na łóżku na swoim zwyczajowym miejscu i zerknął na Keitha. W pokoju paliła się tylko przygaszona lampka nocna, więc wszystko było skąpane w półmroku.

- Będziesz tam siedział do rana? - zapytał szatyn.

Czarnowłosy westchnął pod nosem, po czym przysunął się i ułożył obok Latynosa.

Lance wpatrywał się w niego przez chwilę w milczeniu. Patrzył na jego oczy, kości policzkowe, kuszącą linię ust. Później przeniósł wzrok na jego barki, zarys obojczyków widoczny z pod luźnej, szarej koszulki. Chciał go już dotknąć, obejmować go bez żadnych zahamowań i gładzić dłońmi jego jasną skórę.

Latynos podniósł się z miejsca i zawisł nad czarnowłosym, układając ramiona po obu stronach jego głowy. Keith przyglądał mu się ze zmarszczonymi brwiami, policzki miał lekko zaróżowione.

- Więc... będziemy się teraz całować? - zapytał z półuśmiechem.

- Nie, Keith - odparł Lance. - Będziemy się teraz kochać.

Czarnowłosy otworzył szerzej oczy, po czym przesłonił twarz dłońmi.

- Boże, Lance - jęknął Keith. - Twoja subtelność mnie zabija.

- Nie ma za co. - Szatyn wyszczerzył się w uśmiechu.

Lance ujął twarz Keitha w dłonie, nachylił się i złączył ich wargi w pocałunku. Czarnowłosy natychmiast ułożył swoje ręce na jego biodrach i przyciągnął go lekko do siebie. Na początku całowali się bardzo powoli i delikatnie, Lance czuł wyraźnie na swoich ustach, że Keith cały czas się uśmiecha. Odsunął się na chwilę, przyglądając się jego roztrzepanym włosom, błyszczącym oczom i rozanielonej twarzy. To był tak rzadki i piękny widok.

Jak bardzo przewrotny był ten świat? To był ten Keith. Keith Kogane, któremu jeszcze rok temu rzucał w szkole krzywe i nienawistne spojrzenia. Ten sam, który wydawał mu się zawsze okropnym i wiecznie wywyższającym się kolesiem. A teraz jedyne o czym mógł myśleć to to, że na świecie nie było drugiej tak wspaniałej osoby jak on, która byłaby w stanie uczynić Lance'a tak szczęśliwym.

Szatyn nachylił się z powrotem, całując Keitha bardziej namiętnie i zachłannie. O ile jeszcze chwilę temu w pokoju panowała nieco sztywna atmosfera i wyraźnie wyczuwało się napięcie, zanikało ono teraz z każdą kolejną sekundą, przemieniając się w pożądanie. Lance tak bardzo pragnął Keitha, chciał go mieć całego tylko i wyłącznie dla siebie. Rozchylił usta czarnowłosego i wsunął do środka język, rozkoszując się przy tym cichym westchnieniem Keitha, który w międzyczasie wodził dłońmi po jego plecach i biodrach.

Lance przygryzł delikatnie wilgotną wargę Keitha, by następnie ucałować linię jego szczęki i przejść na szyję.

- Co ty masz do tej szyi? - zaśmiał się cicho czarnowłosy, gdy Latynos odciskał na niej malinkę.

- Nie wiem, może to jakiś fetysz? - Lance uniósł brew.

- Fetysz szyi? - Keith zaczął się śmiać głośniej. - O nie, nie wiedziałem, na co się piszę.

Szatyn uśmiechnął się szeroko i wrócił do skłania pocałunków na ciele czarnowłosego, tym razem na jego obojczykach. Czuł obezwładniający zapach Keitha. Chłopak, tak jak on, był świeżo po kąpieli, Lance wyczuwał kojącą woń mydła mieszającą się z naturalnym zapachem skóry czarnowłosego. Sama ta drobnostka sprawiła, że zrobiło mu się dwa razy cieplej.

Lance odsunął się na chwilę i sprawnie ściągnął z siebie koszulkę, rzucając ją następnie gdzieś na bok. Keith cały czas wodził wzrokiem po jego ciele, teraz prawie już nagim. Gdy szatyn przysunął się z powrotem, Keith podniósł się lekko i ku całkowitemu zdziwieniu Latynosa, zaczął składać pocałunki na jego torsie. To było coś nowego. Za każdym razem, gdy dochodziło między nimi do jakiegoś zbliżenia, czarnowłosy zostawał bardziej bierny i niemal nie dotykał samowolnie Lance'a. Teraz nie musiał się już powstrzymywać, nie musiał się bać odrzucenia ze strony Latynosa, i szatyn zrozumiał z dziwnym uczuciem ciepła rozchodzącym się w środku, że Keith pragnął go tak samo mocno, jak on pragnął Keitha.

Czarnowłosy wciąż wodził wargami po jego torsie, a za każdym razem, gdy przygryzał lekko skórę Lance'a, chłopak czuł przyjemne dreszcze rozchodzące się po całym jego ciele. W końcu odsunął od siebie delikatnie Keitha, złapał za rąbek jego koszulki i zdjął ją z niego szybkim ruchem.

- Musi być sprawiedliwie - mruknął, odrzucając odzienie na podłogę. Wtedy kątem oka dostrzegł błysk czerwieni i gdy zrozumiał na co patrzy, uśmiechnął się szeroko. - Czy to są bokserki, które ci wtedy kupiłem?

- Tak - odparł Keith, spoglądając na niego również rozbawiony. - Jak później oświadczyłeś, kupiłeś mi je na znak przyjaźni.

- Cóż, wtedy z pewnością nie sądziłem, że przyjdzie dzień, gdy będę je z ciebie zdejmował - przyznał Lance.

Następnie wyciągnął dłoń i zaczął nią sunąć wzdłuż brzucha czarnowłosego, docierając wreszcie do granicy bokserek. Opuścił rękę jeszcze niżej, a gdy natrafił w końcu na męskość chłopaka, Keith jęknął cicho.

Lance widział kątem oka, że spogląda na niego wyraźnie zawstydzony i doszedł do wniosku, że sam zaczął się odrobinę denerwować. Czuł jak na powrót wzrasta w nim napięcie, ale było to zdecydowanie pozytywne odczucie. Zagryzł wargę i już miał ściągnąć z Keitha bokserki, gdy ten złapał go raptownie za rękę.

- Czekaj - rzucił lekko zachrypłym głosem. Twarz miał wciąż pokrytą rumieńcem. - Masz prezerwatywy?

Lance zamarł, otwierając szerzej oczy. Czy miał? Cholera jasna...

Odsunął się powoli do tyłu i zaczął się gorączkowo zastanawiać. Owszem, kupił je jakiś czas temu, czuł, że powinien na wszelki wypadek je mieć, ale gdzie je wcisnął po przeprowadzce?

- Czyli nie masz... - odezwał się Keith, przyglądając się twarzy Latynosa. - Wiesz, że w tym wypadku nie powinniśmy-

- Poczekaj - odparł krótko Lance i wyciągnął się mocno, aby dosięgnąć do szafki nocnej. Wysunął górną półkę i zaczął w niej grzebać. - Powinny gdzieś być...

Keith podniósł się na łokciach i z wyraźnie niepewną miną śledził poczynania Lance'a.

Latynos wyciągnął się jeszcze bardziej i przez swoją niezgrabność zrzucił z szafki małe pudełeczko, które prawie uderzyło czarnowłosego w głowę.

- Co to? - zapytał Keith.

Lance zerknął na niego na sekundę, po czym wrócił do gorączkowego i coraz bardziej niecierpliwego szukania.

- Allura mi to dała, nie miałem jeszcze okazji tego otworzyć - rzucił szybko.

Usłyszał, że Keith zabrał się do odpakowywania prezentu i gdy Latynos miał się już poddać z frustracją, usłyszał jak czarnowłosy mówi:

- Chyba już nie musisz szukać.

Lance odwrócił się niego, widząc, że chłopak z nieco skonsternowaną miną trzyma pudełeczko prezerwatyw. Szatyn ściągnął brwi, odbierając je od niego, po czym obejrzał je zmieszany w dłoniach.

- Skąd to...?

- Było w pudełku - powiedział powoli Keith, poddając prezent Lance'owi.

Ten otworzył szerzej pudełeczko i niemal sięzachłysnął, gdy na pościel wypadła jakaś karteczka, a tuż za nią małabuteleczka lubrykantu. Czarnowłosy sięgnął po nią z coraz wyraźniejszą konsternacją na twarzy.


Latynos podniósł za to karteczkę, czytając z trudem w przyćmionym świetle kilka słów, skreślonych schludnym pismem.

Mam nadzieję, że będziecie się z Keithem dobrze bawić,

Całusy - Allura

Lance wpatrywał się w karteczkę dłuższą chwilę, przypominając sobie jednocześnie słowa białowłosej z tamtego dnia, gdy dała mu prezent.

Wiem, że teraz dużo się dzieje, ale kiedy już wszystko się ułoży, a wierzę, że tak będzie, otwórz to.

- No nie wierzę - rzucił, po czym wybuchnął wyjątkowo gwałtownym śmiechem, szokującym tym jeszcze bardziej Keitha. Śmiejąc się dalej, podał karteczkę chłopakowi. - Przeczytaj.

Kilka sekund i zdziwionych mrugnięć później, Keith prychnął pod nosem, aż ostatecznie też zaczął głośno się śmiać.

- Allura kupiła to dla nas? - rzucił czarnowłosy, wycierając łzy z kącików oczu. - Co ty masz za przyjaciół, Lance?

- Najlepszych na świecie - odparł, uspokajając się powoli. - Allura zorientowała się w sytuacji lata świetlne przede mną. Jak to w ogóle możliwe?

- Naprawdę jesteś idiotą, Lance - mruknął Keith.

Latynos nachylił się do niego i objął go w tali.

- Ty też jesteś idiotą - oznajmił, unosząc kąciki ust w swoim zwyczajowym uśmiechu. - Ale i tak cię kocham.

Czarnowłosy zamilkł na chwilę, wpatrując się jedynie w Latynosa bez słowa. Lance odwzajemniał spojrzenie, patrząc mu cały czas w oczy i uświadamiając sobie, że nie powiedział jeszcze wcześniej ani razu tych słów. Mówił Keithowi, że się w nim zakochał, że uwielbiał każdą jego cząstkę, ale nie oświadczył mu jeszcze jasno i wyraźnie, że go kochał. Aż do teraz, gdy kilka sekund wcześniej wyszło to od niego samoistnie.

I nagle zobaczył jak Keith rozciąga usta w najpiękniejszym uśmiechu, jaki do tej pory widział. Czystym, szczerym i przepełnionym niemal namacalną miłością, która raptownie ścisnęła Lance'a za serce i pozbawiła go na chwilę oddechu.

Keith ułożył się z powrotem na pościeli i przyciągnął do siebie chłopaka.

- Ja też cię kocham, Lance - mruknął.

***

Lance nie sądził, że będzie się denerwować, ale gdy przyszło co do czego, przyłapał się na tym, że lekko trzęsą mu się ręce. Kiedy ściągał z Keitha bokserki, palce wciąż odrobinę mu drżały. Po części z ekscytacji i pożądania, po części z obawy, aby ich pierwszy raz nie był nieudany.

Gdy ostatnia część garderoby czarnowłosego została zrzucona na ziemię, chłopak podkurczył nogi, starając się tym samym zasłonić i odwrócił głowę. Jego policzki były wściekle czerwone.

Lance przełknął głośno ślinę i sięgnął po lubrykant, jednocześnie chwytając drugą ręką za nogę Keitha i przesuwając ją lekko.

- Musisz się trochę bardziej... odsłonić - rzucił Lance.

Czarnowłosy wciąż miał odwróconą głowę i wpatrywał się uparcie w ścianę.

- Wiesz w ogóle co robić? - mruknął Keith.

- Oczywiście, że wiem - żachnął się Lance. - Nie martw się.

Ściągnął z siebie bokserki, przyciągającym tym samym na chwilę wzrok Keitha, po czym odkręcił lubrykant i wylał odrobinę zawartości na swoje palce, by następnie zbliżyć się jeszcze bardziej do czarnowłosego i nachylić nad nim.

- Będę delikatny - zapewnił go.

Po tych słowach wyciągnął rękę i ostrożnie włożył w Keitha jeden palec. Gdy czarnowłosy gwałtownie zmarszczył brwi, Lance zamarł.

- W porządku? - zapytał szatyn.

- Tak, tylko... - Keith zagryzł wargę. - Nieważne, jest okej, po prostu kontynuuj.

Lance poruszał palcem do przodu i do tyłu, z początku powoli, później trochę szybciej, cały czas obserwując reakcję czarnowłosego. Chłopak uparcie milczał, ale Latynos widział, jak mocno zaciska pięści na prześcieradle.

Po chwili dodał drugi palec, a później trzeci.

- W porządku? - zapytał ponownie Lance.

- Jest... dobrze - odparł Keith, odwracając się w końcu w jego stronę. Twarz miał zarumienioną, oczy błyszczące. - Już wystarczy...

Latynos pokiwał lekko głową, wyciągnął palce i zabrał się za zakładanie prezerwatywy.

Następnie nachylił się na powrót nad Keithem, czując jednocześnie jak szybko i mocno wali mu serce. Zapierając się rękami na pościeli, wszedł powoli w chłopaka, gdy Keitha wyciągnął nagle dłonie i chwycił Lance'a za ramiona.

- Wolniej...! - jęknął, wbijając paznokcie w jego skórę.

- Wybacz. - Lance uśmiechnął się do niego przepraszająco.

Zwolnił trochę, jednak wciąż wchodził coraz głębiej, czując jednocześnie rozkoszne dreszcze rozchodzące się wzdłuż całego ciała. Było mu tak dobrze i przyjemnie, że zapomniał się po raz kolejny i zbyt mocno naparł na Keitha.

- Lance! - warknął czarnowłosy. Zacisnął mocno powieki i wzmocnił uścisk na ramionach Latynosa. - Mówiłem... wolniej.

- Aż tak boli? - spytał chłopak.

- Jak cholera - wysapał Keith.

- Na początku zawsze boli - rzucił Lance. - Przyzwyczaisz się.

Czarnowłosy uniósł powieki i spojrzał na chłopaka z pod byka.

- Nie wymądrzaj się tak - powiedział. - Następnym razem ja jestem na górze.

Lance otworzył szerzej oczy.

- No co? Nie bądź taki zaskoczony. - Keith uśmiechnął się lekko. - Musi być sprawiedliwie.

Lance odwzajemnił tylko uśmiech, po czym nachylił się do chłopaka i musnął go lekko w usta.

- Zaczynam - szepnął.

Lance zaczął się poruszać, na początku rzeczywiście robiąc to bardzo powoli i ostrożnie. Jednak z każdym kolejnym pchnięciem, pożądanie jedynie w nim wzrastało, a ciche jęki i pomrukiwanie Keitha w żadnym wypadku nie ułatwiały mu sytuacji.

Latynos przesunął dłońmi po gładkiej skórze czarnowłosego i zatrzymał je na biodrach, poruszając się coraz szybciej i pewniej. Słyszał ich zmieszane, ciężkie oddechy, głośny łomot swojego serca oraz szelest pościeli. Kiedy po raz kolejny wbił się w Keitha mocniej, czarnowłosemu wyrwało się głośne, gardłowe westchnięcie, od którego szatynowi zrobiło się niesamowicie gorąco.

Wciąż lustrując uważnie twarz Keitha, na której ból mieszał się teraz z przyjemnością, przeniósł prawą dłoń z biodra na jego męskość i zaczął powoli i miarowo przesuwać po niej ręką.

Czarnowłosy wciągnął z sykiem powietrze.

- O, Boże... - jęknął, delikatnie wyginając plecy w łuk. - Lance...

Szatyn pochylił się, łącząc ich usta w nagłym pocałunku. Keith przeniósł dłonie na plecy Latynosa, a kiedy chłopak poruszył się w nim znowu zbyt gwałtownie, Lance poczuł na swojej skórze wyraźne drapnięcie paznokciami.

Keith odwzajemniał z pasją jego pocałunki, podczas gdy Lance wodził palcami lewej dłoni po jego torsie i barkach. Badał każdy skrawek skóry czarnowłosego, czując jednocześnie poruszające się pod nią mięśnie.

Bliskość Keitha, jego zapach, ciepło i ciche pomruki sprawiały, że ciało Latynosa zdawało się płonąć. Odruchowo wplótł palce we włosy Keitha i pociągnął za nie. Chłopak westchnął na ten gest raptownie w jego usta, dochodząc kilka sekund później. Lance skończył zaraz za nim.

Obydwoje byli rozgrzani, spoceni i zmęczeni, kiedy opadli obok siebie na pościeli i przykryli się lekko kołdrą. Keith przymknął powieki, oddychając głęboko i przekręcił się na bok. Lance przysunął się do niego, obejmując go lekko.

- Okej? - spytał.

- Wcale nie byłeś delikatny - odparł tylko Keith, jednak nic w jego głosie nie wskazywało na to, aby się gniewał. Przeciwnie, jego głos emanował wyraźnym szczęściem.

- Starałem się - oznajmił Latynos, całując czarnowłosego w kark.

- Och, uwierz, że następnym razem ja też się postaram - prychnął Keith.

- Tak, tak - mruknął Lance. - Ale tak po za tym... było ci dobrze?

Chłopak odwrócił się do niego i przykrył ich szczelniej kołdrą.

- Tak. - Uśmiechnął się lekko. - Było naprawdę dobrze.

- Więc... - Lance objął go w pasie ramieniem i uśmiechnął się znacząco. - Próbujemy jeszcze raz?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro