Rozdział XXIII cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W momencie gdy Lance się rozłączył, poczuł się dziwnie słabo, na tyle, że musiał podeprzeć się ściany przy schodach, aby nie upaść. Było mu zimno i wciąż czuł nieprzyjemne dreszcze, rozchodzące się po całym ciele.

Trzy lata.

To nie była trzytygodniowa przerwa, której Lance miał nadzieje nawet nie poczuć. Przez trzy lata tyle się mogło zdarzyć, tyle zmienić. A fakt, że rozstali się w takich okolicznościach... Czy to oznaczało koniec ich znajomości?

Lance nie brał już nawet pod uwagę swoich uczuć, w tym momencie wiedział, że nie przeszkadzałoby mu, gdyby Keith go odrzucił, jeśli tylko by został. Ale to sam Latynos kilka minut temu powiedział mu aby leciał. Ponieważ to była dobra decyzja. Dobra dla Keitha.

Czy to oznaczało, że teraz wszystko miało wrócić do stanu z przed miesiąca? Przez te kilka tygodni Lance przyzwyczaił się do faktu, że Keith zawsze był obok. Kiedy wstawał i szedł do kuchni, aby zaparzyć kawę, widział jak czarnowłosy podnosi się zaspany z kanapy, często z naburmuszoną miną. Uwielbiał patrzeć na jego zachwyconą twarz, kiedy jedli obiady. Latynos nie gotował jakoś wyjątkowo wybitnie, a jednak Keithowi zawsze błyszczały się oczy, gdy jadł jego potrawy. Kochał świadomość, że zazwyczaj gdy wracał do mieszkania, Keith był już w środku, najprawdopodobniej leżąc na kanapie i czytając albo rysując. Nawet gdy czarnowłosy zachowywał się nieznośnie i unosił z powodu błahostek, Lance cieszył się, że był obok. Uwielbiał każdą część jego osoby, tę wspaniałą, jak i tę gorszą.

A teraz to wszystko przepadło.

Keith nie miał być już dłużej częścią jego życia. Miał teraz zacząć nowe, lepsze, takie które zapewni mu stabilną przyszłość. I chociaż Lance chciał dla niego jak najlepiej, świadomość że ich drogi się właśnie rozeszły tak bardzo bolała...

A fakt, że nie udało mu się nawet odpowiednio pożegnać z Keithem, dobijał go jeszcze bardziej.

Lance odpadł na schody, podciągnął kolana pod brodę i objął głowę ramionami. Arena wciąż tętniła życiem tysięcy przechadzających się po niej osób, a pod sufit wzbijały się setki głosów i rozmów. A jednak do Latynosa praktycznie nic w tym momencie nie docierało, nie usłyszał na początku nawet Hunka, który przyszedł sprawdzić, czemu tak długo nie wraca.

- Hej? - Dopiero, kiedy przyjaciel podszedł bliżej i podniósł odrobinę głos, szatyn zarejestrował jego obecność. - Czemu do nas nie wracasz?

Latynos wciąż trzymał głowę schowaną w ramionach, ale czuł, że Hunk przystanął tuż obok niego i uważnie mu się przygląda.

- W porządku, Lance? - zapytał troskliwie, po czym delikatnie położył dłoń na drżącym ramieniu chłopaka. Ten uniósł w końcu głowę i odwrócił się w jego stronę. - Co się... Dlaczego płaczesz?!

***

Keith siedział wbity w fotel i mętnym wzrokiem spoglądał przez okno samolotu. W przeciwieństwie do burzy, którą czuł w środku, dzień był piękny. Było słonecznie, a niebo przybrało cudowny, błękitny kolor, delikatne, puszyste chmury sunęły po nim powoli.

Wciąż znajdowały się jednak wysoko nad czarnowłosym. Chłopak nie mógł także jeszcze podziwiać niezwykłych krajobrazów z wysokości tysięcy kilometrów, widział jedynie szary pas startowy i wózki transportowe, przejeżdżające przez lotnisko.

- Ruszymy kiedyś w końcu? - burknął cicho.

Najpierw samolot był opóźniony, a teraz pojawiły się kolejne problemy w postaci brakujących osób. Dlaczego akurat ten lot czekał na spóźnialskich? Większość spóźnień na odprawę kończyła się zwykle anulowaniem przelotu. Gdyby już w końcu wznieśli się w powietrze, Keith wiedziałby, że nie ma już odwrotu, los mógłby ułatwić mu tę jedną rzecz.

Czarnowłosy zaciskać nerwowo dłonie na siedzeniu, coraz bardziej wątpiąc w swoją decyzję.

Co on najlepszego robił?

Jednak Lance kazał mu lecieć. Keith zadzwonił do niego niemal natychmiast, Latynos był pierwszą osobą, która pojawiła mu się przed oczami, gdy poczuł się zagubiony. I chociaż szatyn wydawał się być naprawdę w szoku, ostatecznie oznajmił mu, że powinien polecieć i wziąć udział w kursie. Rzucił jeszcze później, aby dał mu znać, gdy będzie już bezpieczny na miejscu, po czym się rozłączył.

Nagle telefon czarnowłosego zawibrował. Keith wyjął komórkę, widząc wiadomość od Shiro. Mężczyzna siedział po lewej stronie, kilka rzędów do przodu. Samolot wciąż stał unieruchomiony na lotnisku i nadal można była używać telefonów. Stewardesy chodziły wzdłuż siedzeń i z przepraszającym uśmiechem uspokajały bardziej nerwowych pasażerów, którzy narzekali na tak długie opóźnienia.

Cały się trzęsiesz - brzmiała krótka wiadomość.

Keith szybko odpisał.

Dziwisz się? To zbyt nagłe, niepokój niemal rozsadza mnie od środka.

Shiro wysłał mu odpowiedzieć już po kilkunastu sekundach.

Szczerze? Robisz straszną głupotę, wylatując tak nagle w nieznane na trzy lata. Zresztą, mniejsza z tym kursem. Robisz głupotę, zostawiając Lance'a.

Keith wychylił się z siedzenia, piorunując Shiro wzrokiem. Słyszał to już od niego wcześniej. Wiedział, że zostawia Lance'a, wiedział, że tym wyjazdem przekreśla wszystko, praktycznie całą ich znajomość. W dodatku wylatywał bez najmniejszego pożegnania, ostatni raz widział chłopaka ponad dwadzieścia cztery godziny temu. Ale co miałby powiedzieć, gdyby teraz postanowił zostać?

„Wróciłem i zrezygnowałem z szansy mojego życia, bo jestem w tobie szaleńczo zakochany?"

Lance by go wyśmiał.

A jednak Keith naprawdę chciał zostawić to wszystko w cholerę, opuścić ten pieprzony samolot i lotnisko i pojechać natychmiast do domu. Jego ciało tkwiło jednak nieruchomo w fotelu, a cząstka umysłu powtarzała uparcie, niczym mantrę, że nie ma po co wracać, nie teraz, kiedy sytuacja między nim, a Lancem była tak okropna i niezręczna.

Dasz radę, powtarzał sobie w myślach. Nie możesz wrócić. Polecisz do Europy, zwiedzisz Anglię, będziesz uczniem renomowanej szkoły artystycznej. Twoje życie się ułoży.

Szybko zapomnisz o Lancie.

- Może zajmij czymś umysł?

Keith zerknął na siedzenie obok niego, widząc uśmiechającą się do niego Sydney. Kobieta czytała akurat jakieś babskie czasopismo, stronę miała otwartą na artykule o magicznych właściwościach ziół.

- Widzę, że się denerwujesz - dodała. Zagarnęła za ucho kosmyk czarnych włosów, po czym oddała mu swoją gazetkę. - Proszę, poczytaj sobie trochę. Może się uspokoisz. Nie masz się czego bać Keith, akademia na pewno ci się spodoba.

Czarnowłosy wziął od niej niepewnie magazyn, a wtedy Sydney wciągnęła z torebki kolejny i znalazła dla siebie nowy artykuł. Chłopak zmarszczył brwi, zastanawiając się, ile takich gazet kobieta miała w tej chwili przy sobie.

Keith wziął głęboki wdech, po raz kolejny powtarzając w myślach to samo.

Dasz radę. Musisz lecieć.

Następnie usiadł prosto, otworzył gazetkę na przypadkowej stronie i siłą woli powstrzymał się, aby gorzko nie wybuchnąć śmiechem.

Horoskop.

- Oczywiście, że tak - mrukną, rozmasowując sobie skroń.

Miał już przekartkować dalej, ale mimowolnie zerknął kątem oka na swój znak zodiaku.

Najbliższy tydzień przyniesie dla Skorpiona poprawę zdrowia i samopoczucia. Jest to dobry okres, aby pomyśleć o wymianie mebli i odświeżeniu otoczenia.

Keith czytał horoskop, śmiejąc się pod nosem. O tym właśnie mówił. Same głupoty. Żadne z tych zdań nie odnosiło się do jego osoby czy sytuacji.

Powiedzie się finansowa operacja, na której ci zależy, będzie to dobra okazja, aby spłacić kredyt.

- Same bzdury - prychnął cicho Keith, czytając jednak dalej.

Nie tyczy się to jednak wszystkich Skorpionów. Niektóre powinny odłożyć teraz sprawy związane z wszelką pracą na bok i zając się życiem uczuciowym. Zbierająca się na horyzoncie burza, nie będzie tak groźna, jak mogłoby się zapowiadać.

Chłopaka przeszedł nagły dreszcz. Zmarszczył brwi. To nic nie znaczyło. Musisz lecieć, powtarzał sobie w myślach.

Jednocześnie coraz ciężej mu było usiedzieć na miejscu, czuł jak jego ciało się napina, tak jakby czekało na jakiś bodziec.

Osoby z pod znaku Skorpiona powinny kierować się w najbliższym czasie odwagą i szczerością, które pomogą im w dążeniu do upragnionego celu. Opuszczenia aktualnego miejsca zamieszkania może okazać się fatalnym pomysłem, szczególnie dla tych, którzy nie rozwiązali wcześniej wszystkich spraw. Skorpiony muszą mieć teraz na uwadze relację z najbliższymi osobami. Panie z pod znaku Skropiona powinny spróbować ułagodzić atmosferę z przyjacielem z pod znaku Wodnika.

Czarnowłosy złapał się za głowę i zaczął nerwowo śmiać się pod nosem. Jednak dopiero ostatnie zdanie, będące brakującym bodźcem, sprawiło, że na jego ciele pojawiła się gęsia skórka.

Panowie zaś nie powinni opuszczać w danej chwili bliskiej dla nich osoby, szczególnie jeśli jest ona z pod znaku Lwa.

W tym momencie w chłopaku coś pękło.

Keith zamknął gwałtownie magazyn i kierowany nagłym impulsem, zerwał się z miejsca.

- Pieprzony horoskop! - warknął, sięgając po plecak.

Sydney spojrzała na niego zaskoczona, widząc jak przeciska się między fotelami i staje w przejściu. Kilka innych osób także mu się przyglądało; stewardesa i siedzący w pobliżu pasażerowie z wyraźnym niepokojem, Shiro z uwagą i wyczekiwaniem.

- Wszystko w porządku? - Do Keitha podeszła młoda stewardesa o upiętych blond włosach. - Dlaczego opuścił pan tak nagle swoje miejsce?

Czarnowłosy zagryzł wargę, po czym spojrzał na Shiro z lekkim uśmiechem, a następnie na Sydney z żalem i przeprosinami w oczach. W końcu zwrócił się do jasnowłosej kobiety i oznajmił stanowczo:

- Muszę stąd natychmiast wyjść.

***

Lance spędził cały dzień z przyjaciółmi. Po tym gdy Pidge obejrzała już wszystko na targach, pojechali na kręgle. Oczywiście każdy widział, że coś jest nie tak z Lancem i chłopak w końcu powiedział reszcie, że Keith wyjechał na trzy lata. Allura za wszelką cenę starała się pocieszyć Latynosa, nie odstępowała go praktycznie na krok. Nawet Pidge robiła co mogła, aby poprawić szatynowi humor i chłopak niezwykle to doceniał.

Prawda była jednak taka, że na chwilę obecną, nie było takiej rzeczy, która sprawiłaby, że na powrót poczułby się szczęśliwy. Lance miał wrażenie, że jest w środku pusty. Chodził cały czas przygnębiony, błądząc myślami bardzo daleko i często też nie reagując na słowa pozostałych. Nie robił tego specjalnie, jego umysł samoistnie się od wszystkiego odcinał, nawet od przyjaciół.

Koło szóstej wrócił do domu. Stanął niechętnie przed drzwiami mieszkania i dobre kilka sekund wpatrywał się w zamek. Nie chciał wchodzić do środka, nie chciał zobaczyć pokoi skąpanych w ciemności ze świadomością, że Keith już tutaj prawdopodobnie nie wróci. Z drugiej strony marzył tylko, aby wziąć prysznic i pójść od razu do łóżka. Miał wrażenie, że sen może być teraz jedyną rzeczą, która potrafiłaby przynieść mu chwilę ukojenia.

Lance przekręcił klucz w zamku i wszedł do środka. Słońce prawie już zaszło i w mieszkaniu panował półmrok, więc chłopak automatycznie sięgnął ręką do kontaktu w przedpokoju. Zanim jednak go włączył, dostrzegł półświadomie, że w salonie pali się światło. Nie ściągając kurtki, czy nawet butów ruszył w stronę pokoju. Kiedy wychodził rano z domu, także nie był w najlepszym humorze, mógł zwyczajnie nie zgasić światła. Później jednak, kiedy jego umysł zaczął sprawniej pracować, podsunął mu oczywistą myśl. Dlaczego miałby w ogóle włączać rano światło? Kiedy podniósł się z łóżka, było już widno.

Latynos przyśpieszył kroku i z bijącym sercem wręcz wpadł do salonu, by zobaczyć, że Keith stoi w środku, tuż obok okna i wpatruje się teraz w Lance'a lekko zmieszany. Tkwił tam, jakby nigdy nic, w swojej zwyczajnej czarnej koszulce i ciemnych dżinsach.

- Cześć...? - mruknął niemrawo czarnowłosy, uśmiechając nie niepewnie.

Lance przyglądał mu się jeszcze dłuższą chwilę, w kompletnym osłupieniu, by następnie przeciąć pomieszczenie w trzech, długich krokach i nie zważając na pozostałe słowa Keitha, objąć go mocno i zamknąć w ramionach.

Trwał tak z nim, dopóki nie poczuł kojącego zapachu czarnowłosego i bijącego od niego ciepła. Jego mózg nie mógł przecież stwarzać tak wyraźnych urojeń!

Latynos odsunął się w końcu, pozwalając Keithowi odetchnąć.

- Co się stało!? - To było pierwsze pytanie, które padło z ust Lance'a. - Dlaczego nie jesteś teraz w samolocie?

Keith przeczesał ręką dłuższe, czarne włosy.

- Ja... zwyczajnie nie mogłem tam lecieć - wyznał. - Musiałem wrócić.

- Ale... Akademia, kurs! - mówił Lance. - Drugiej szansy nie będzie!

- Dokładnie, drugiej szansy nie będzie - powtórzył Keith, a Lance miał nieomylne wrażenie, że chłopak nie mówił teraz o kursie.

- Od jak dawna tu jesteś? - zapytał Latynos.

- Od trzech, czterech godzin? - Czarnowłosy zerknął na zegar. - Coś koło tego.

Lance uniósł odruchowo ręce w geście niedowierzania.

- Dlaczego nie zadzwoniłeś!? - krzyknął. - Czy ty masz pojęcie, co ja tam przeżywałem?! Boże, Keith...

- Potrzebowałem czasu, aby ułożyć sobie w głowie wszystko, co chcę ci powiedzieć - oznajmił.

Lance spojrzał w jego oczy, szaroniebieskie i stalowe, po czym się uspokoił i spoważniał. Jednocześnie zarejestrował, że lekko drżą mu dłonie. Jego ciało wciąż było w szoku, że Keith tu jest, że stoi teraz centralnie obok niego, że nigdzie nie poleciał.

- I jesteś już gotowy, aby porozmawiać? - zapytał szatyn.

Keith zagryzł wargę i spojrzał na Lance nieco bezradnie.

- Jak było na spotkaniu z resztą? - rzucił wymijająco.

Latynos mimowolnie prychnął pod nosem.

- Czyli nie jesteś do końca gotowy - stwierdził z uśmiechem. - Dobra, zacznijmy na spokojnie.

***

Lance ściągnął kurtkę i buty, po czym przysiadł na kanapie. Wciąż nie mógł uwierzyć, że Keith tutaj był. Cała nadzieja i szczęście wróciły do szatyna tak nagle, że nadal był zbyt skołowany, aby w pełni je odczuwać. Ta sytuacja wydawała mu się dziwnie nierealna, bał się, że zaraz obudzi się w łóżku, a to co teraz widzi, okaże się wyłącznie pięknym snem.

Keith usiadł obok niego, cały czas uważnie się w niego wpatrując. Chociaż twarz chłopaka wydawała się spokojna, Lance dobrze wiedział, że Keith niesamowicie się denerwował. Całe jego ciało było spięte, dłonie zaciśnięte na skrzyżowanych przedramionach.

Lance uznał, że rzeczywiście najlepiej będzie zacząć zwyczajnie, od błahej, na pozór śmiesznie niepasującej do tego momentu, rozmowy.

- Byliśmy dzisiaj na targach informatyczno-technologicznych - oznajmił. - To był pomysł Pidge, ma bzika na punkcie komputerów, więc była w siódmym niebie. Spędziliśmy tam kilka ładnych godzin, a później poszliśmy na kręgle. - Lance co prawda nie grał z innymi, jedynie pół świadomie obserwował jak toczyła się rozgrywka, ale postanowił to pominąć. - Było całkiem w porządku, Shay i Allura wygrały remisując - dodał z uśmiechem. - Pidge zajęła ostatnie miejsce, ale wiem, ze zrobiła to specjalnie. Na początku gry wymyśliła zasadę; przegrany po każdej rundzie musiał wymyślić wyjątkowo twórcze wyzwisko dotyczące Nymy. Dawała ciała w każdej rundzie, tylko po to, aby móc się popisać, ale przyznam, że sam byłem w szoku. Pidge jest młodsza od nas wszystkich, a przysięgam, że w życiu nie słyszałem połowy z tych przekleństw. Z czasem Shay zaczęła nawet zatykać Hunkowi uszy - zaśmiał się Lance.

- W porządku, ale... - Keith przekrzywił lekko głowę. - Dlaczego obrażaliście Nymę?

Lance szerzej otworzył oczy, przypominając sobie, że Keith, w przeciwieństwie do reszty przyjaciół, których wtajemniczył w drodze na kręgle, rzeczywiście nic nie wie. Latynos podrapał się po głowie, uśmiechając się blado.

- Mój związek z Nymą, czy cokolwiek to było, dobiegł końca - przyznał Lance. - Podsłuchałem ją trochę na randce w sobotę, gdy rozmawiała przez telefon i okazało się, że spotykała się ze mną tylko dlatego, ponieważ ktoś powiedział jej, że jestem bogaty - prychnął szczerze rozbawiony. - Okazało się, że każda sekunda, którą spędziła w moim towarzystwie była dla niej istną katorgą.

Lance kontynuował, opowiadając powoli i szczegółowo, czego dowiedział się, podsłuchując Nymę. Chciał, aby Keith o tym zwyczajnie wiedział, ale pragnął też upewnić się w kilku kwestiach, dowiedzieć się od niego, osoby, której opinia była dla niego najważniejsza, czy rzeczywiście jest taki nieznośny i irytujący.

- Miała w niektórych kwestiach rację? - zapytał Lance. - Naprawdę tak ciężko ze mną wytrzymać?

Keith słuchał Lance przez cały czas z wysoko uniesionymi brwiami w geście niedowierzania. Teraz spuścił wzrok i przymknął na chwilę powieki, jakby zbierając myśli.

- Czy jesteś czasami irytujący? - zaczął Keith. - Tak. Czy zachowujesz się pretensjonalnie i działasz ludziom na nerwy? Tak. Czy przekraczasz przestrzeń osobistą, nie rozumiejąc, że dane osoby mogą być mniej otwarte na innych? Praktycznie cały czas. Do tego jesteś niesamowicie głośny i chaotyczny - wyliczał czarnowłosy, a Lance'owi z każdą sekundą coraz bardziej rzedła mina. - A mimo tego wszystkiego i tak jesteś najwspanialszą osobą, jaką znam - przyznał Keith. - Wystarczy mi praktycznie jeden twój uśmiech, aby być w dobrym humorze przez cały dzień. Chociaż tak często gadasz bzdury, nikt inny nie potrafi sprawić, że będę się tak szczerze śmiał. Jesteś troskliwy, wyrozumiały, potrafisz wysłuchać i zrozumieć problemy drugiego człowieka, a co więcej, zawsze starasz się pomóc na wszystkie możliwe sposoby. Dałeś mi nadzieję na lepsze życie, Lance. Dałeś mi dom i sprawiłeś, że zyskałem powód, dla którego warto wstawać z łóżka. Ty jesteś tym powodem - powiedział.

Lance słuchał w milczeniu, z szeroko otwartymi oczami, wywodu Keitha, a później obserwował jak twarz czarnowłosego staje się raptownie czerwona. Szatyn przetwarzał powoli w głowie jego słowa, czując się jednocześnie niemożliwie szczęśliwy. Nie potrzebował niczego więcej, zależało mu jedynie na tym, aby być postrzeganym pozytywnie w oczach Keitha. Reszta się nie liczyła.

- Wow... - rzucił Lance, kręcąc głową i nie mogąc powstrzymać uśmiechu. - Kiedy mówisz takie rzeczy, tym bardziej się nie dziwię, dlaczego się w tobie zakochałem.

Keith zamarł raptownie.

- Co? - mruknął.

- Och. - Lance spojrzał mu w oczy, rozciągając usta w szerszym uśmiechu. - Powinienem to powiedzieć jakoś bardziej uroczyście? Szczerze, nie mam pojęcia, jak miałbym to zrobić. Ale chcę, żebyś po prostu wiedział - tłumaczył Lance. - Chcę żebyś wiedział, że jestem w tobie zakochany od dłuższego czasu, chociaż trochę mi zajęło uświadomienie sobie tego. Jak i faktu, że w takim wypadku muszę być biseksualny. Ale teraz, kiedy wiem, jak mnie postrzegasz, jestem już spokojniejszy. Nie oczekuję od ciebie niczego w zamian, domyślam się, że związek ze mną mimo wszystko może wydawać ci się śmieszny. Nie wiem, jak to będzie teraz wyglądać i czy wciąż będziemy mogli normalnie ze sobą mieszkać i zachowywać się jak dawniej, ale musiałem to powiedzieć.

Keith wstał nagle z kanapy i zaczął chodzić nerwowo po pokoju.

- Mam nadzieję, że nie przeraziłem cię tym za bardzo? - Lance uśmiechnął się krzywo. - Ale musisz zrozumieć, że gdy cię wtedy całowałem, nie robiłem tego bo byłem „zdesperowany" - westchnął. - I chciałbym cię całować jeszcze więcej, no, w sumie to nie tylko całować... - dodał, uciekając wzrokiem w inną stronę. - Ale nie zrobię niczego wbrew twojej woli! Może teraz wydaje ci się to surrealistyczne, ale jeśli kiedyś wizja zaakceptowania moich uczuć nie będzie dla ciebie taka niemożliwa, to wtedy-

- Zwolnij! - nakazał nagle Keith, stając na środku salonu. Twarz miał bladą, oczy pełne pytań. - O czym ty teraz do mnie mówisz?

- Wyznaję ci miłość...? - mruknął Latynos, nie rozumiejąc zupełnie jego konsternacji.

- Nie, nie, nie. - Keith zaczął się nerwowo śmiać. - Chcesz mi powiedzieć, że całe dwa ostatnie dni były jednym, wielkim nieporozumieniem?

- To znaczy?

Czarnowłosy wziął głęboki, uspokajający wdech.

- Dlaczego twoim zdaniem zabrałem wczoraj swoje rzeczy i uciekłem bez pożegnania? - zapytał. - Jak myślisz, dlaczego nie chciałem cię widzieć?

Latynos wzruszył ramionami.

- Sytuacja między nami była ostatnio napięta. Uznałem, że rzeczywiście przesadziłem wtedy w klubie. Że cię przeraziłem, że nie chciałeś ze mną tymczasowo rozmawiać, ani się widzieć, bo miałeś świadomość, że wybieganie poza przyjaźń między naszą dwójką to najgorszy z możliwych pomysłów.

Keith przesłonił twarz ręką i westchnął głośno.

- Lance, czy ty jesteś upośledzony? - jęknął. - Wyjechałem, ponieważ bałem się odrzucenia z twojej strony! Bałem się, że wszystko zepsułem, szczególnie w momencie, gdy przyznałem się przed tobą do bycia gejem. Myślałem, że od tej pory już nic nie będzie takie jak wcześniej. Nie chciałem zostać, bo obawiałem się, że będziesz mną obrzydzony, a nie zniósł bym tego.

Lance również podniósł się z kanapy.

- Ja... Podobam ci się? - zapytał.

- Przed chwilą strzeliłem ci wykład, mówiąc, że jesteś najwspanialszą osobą jaką znam, a ty się mnie teraz pytasz, czy przypadkiem mi się nie podobasz? - Keith zacisnął pieści, starając się uspokoić. - Jestem w tobie beznadziejnie zakochany, zrozum to w końcu!

Latynos wpatrywał się w niego kilka długich sekund, aż w końcu pojął w zupełności, jak wyglądała ich sytuacja.

- Ty... - Lance otworzył usta. - Ty skończony idioto! Chcesz mi powiedzieć, że mało brakowało, a wyjechałbyś na trzy lata, bo bałeś się odrzucenia z mojej strony? Bo bałeś się, że wiedząc, że jesteś we mnie zakochany, poczuję obrzydzenie? To dlatego się właśnie rozmawia, do cholery! Gdybyś wtedy rano nie wybiegł jak nadąsana panienka i dał mi dokończyć, oszczędzilibyśmy sobie tych wszystkich niedomówień rodem z telenoweli! No chyba w to nie wierzę!

- To przez twój wyraz twarzy, gdy przyznałem się przed tobą do bycia gejem! - oznajmił Keith, zbliżając się do Latynosa. - Wyglądałeś na oburzonego.

- Nie byłem oburzony, byłem w szoku! - bronił się Lance. - Co miałem ci wtedy powiedzieć?

- Cokolwiek! Może na przykład to, że jesteś biseksualny?!

- Nie zwalaj tego na mnie! - obruszył się Lance, szturchając Keitha w ramię. - Nie miałem okazji nic powiedzieć, bo ty nie chciałeś nawet słuchać!

Przez moment obydwoje tylko wpatrywali się w siebie, aż w końcu, pod pływem nadmiaru najróżniejszych emocji, które się w nich zebrały, zaczęli się tylko cicho i bezradnie śmiać. Keith złapał się za głowę, po czym już nic nie odpowiadając kucnął, a następnie przysiadł na podłodze. Lance przewrócił oczami, siadając obok niego.

- Zrozum, Lance... - Keith wciąż wplatał palce we włosy. - Praktycznie całe życie trafiałem na samych podłych ludzi, którzy nigdy mnie nie akceptowali. Nawet moja własna matka zostawiła mnie niedługo po porodzie. Życie sprawiło, że naprawdę przestałem liczyć w szczęście. A potem poznałem ciebie i po raz pierwszy od dawna uznałem, że los się do mnie uśmiechnął. Ale jednak wciąż wyznaczałem granice. Nie masz pojęcia, jak długo nienawidziłem siebie za swoją odmienność. Nie możesz mnie winić za to, że nie dopuszczałem do siebie myśli o jakimkolwiek odwzajemnieniu uczuć z twojej strony.

- W takim razie najwyższa pora, abyś je dopuścił - mruknął Lance, nachylając się do czarnowłosego. - Uświadom sobie, że uwielbiam każdą cząstkę ciebie, nie ważne czy uśmiechasz się do mnie pocieszająco i sprawiasz, że wszystko wydaje się lepsze, czy patrzysz na mnie krzywo, grożąc mi pod nosem.

Keith prychnął rozbawiony.

- Nie grożę ci pod nosem - oznajmił. - A przynajmniej nie jakoś wyjątkowo często.

Lance uśmiechnął się, przyglądając się uważniej Keithowi. Patrzył na jego duże, błyszczące oczy, ciemne rzęsy i usta wykrzywione w lekkim uśmieszku. Na miękkie, czarne włosy, będące teraz w lekkim nieładzie. Chłopak poczuł, jak bardzo brakowało mu bliskości Keitha, jak chorobliwie jej pragnął. Chciał go trzymać w ramionach, przytulać, składać pocałunki na jego policzkach, wargach i szyi. Chciał mieć go tylko dla siebie i być tylko jego. A teraz, w końcu, poczuł, że te pragnienia są realne.

Lance zbliżał się do Keitha powoli i ostrożnie, z zamiarem muśnięcia jego ust, ale im bardziej się pochylał, tym czarnowłosy wyraźniej się odsuwał, aż w końcu praktycznie leżał na podłodze.

Lance zawisł nad nim, marszcząc brwi.

- Co ty robisz? - zapytał go.

- Sam nie wiem. - Keith przesłonił twarz dłońmi, uśmiechając się głupkowato. - Chyba wciąż nie wierzę w to, co się aktualnie dzieje.

- Nic się nie dzieje, próbuję cię tylko pocałować - wyjaśnił trywialnie Lance.

- No właśnie! - zaśmiał się czarnowłosy.

Lance uświadomił sobie, że już wcześniej znajdowali się w takiej pozycji, co więcej, było to niemal w tym samym miejscu. Wtedy, gdy ściągali z parapetu kotkę sąsiadki. Lance wciągnął wtedy Keitha do środka zbyt gwałtownie i obydwaj wylądowali na podłodze. Latynos pamiętał, że uśmiechnął się wtedy do czarnowłosego i mruknął żartobliwie coś flirciarskiego, a Keith się roześmiał. Lance zaczął się zastanawiać, czy był to jedynie niewinny żart, czy już wtedy coś przyciągało go do Keitha.

- Coś za często lądujemy w takiej pozycji - odezwał się czarnowłosy, patrząc na Latynosa ze zrozumieniem i przypominając mu jednocześnie wypowiedziane wtedy przez niego słowa.

Lance uśmiechnął się szeroko.

- Zdecydowanie - odparł, pochylając się bardziej i łącząc ich wargi w pewnym pocałunku.

Pocałunek ten jednak nie należał do najbardziej namiętnych, jakie dane im było przeżyć. Chociaż był stanowczy, pozostawał przy tym dziwnie delikatny, jakby obydwoje podpisywali przez niego niemy pakt, że od teraz należą nawzajem tylko do siebie.

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

Zdecydowałam znowu podzielić rozdział, tym razem z dwóch powodów. Pierwszym jest oczywiście długość, znowu wyszło mi ponad 15 stron w Wordzie... Jednak uznałam, że powinnam podzielić rozdział także ze względu na treść. Ta część była typowym fluffem, ale część druga zdecydowanie już nim nie jest xD Wciąż mam rozkminę, czy w ogóle ją publikować. Z jednej strony Lance'owi i Keithowi się chyba w końcu należy, ale z drugiej nie wiem czy scena +18 pasuje do tego opowiadania? (te problemy życiowe)

Meh, na 90% pewnie i tak to wstawię, a jak ktoś takich scen nie lubi, albo nie są mu one do szczęścia potrzebne, to sobie ją zwyczajnie pominie ¯\_(ツ)_/¯

A tak po za tym, to nareszcie koniec tych smutków i łamania serc ~ Nie jest to jednak jeszcze finał, w zamyśle mam wciąż rozdział XXIV i epilog, pojawią się pewnie jakoś w tygodniu.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro