Rozdział XVIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Równo tydzień później, we wtorkowe południe, Lance stał w szkole przy swojej szafce i uśmiechał się do siebie jak idiota. Czekał na Allure i Pidge, aby pójść razem z nimi na stołówkę. Gdy przyjaciółki dołączyły do niego, Pidge spojrzała na niego pytająco.

- Trochę boję się pytać, bo nie wiem czy jestem gotowa na tę fascynującą historię, ale dlaczego szczerzysz się do siebie jak wariat?

Lance był w tak dobrym nastroju, że ledwo wyłapał przytyk dziewczyny i krzyknął uradowany:

- Hunk przyjeżdża w ten piątek! Zostanie na cały weekend!

Złośliwy uśmieszek zniknął z twarzy Pidge, ustępując szczeremu wyrazowi radości.

- Naprawdę? To świetnie! Matko, strasznie się za nim stęskniłam - przyznała dziewczyna.

- Za mną też byś się stęskniła, gdybym wyjechał? - rzucił Lance.

- To zależy, na ile byś wyjechał. - Pidge poprawiła machinalnie okulary. - Myślę, że gdzieś po siedmiu latach zaczęłabym odczuwać pierwsze oznaki pustki.

- Dzięki - żachnął się Lance. Przeniósł wzrok na Allurę. Szła obok nich w milczeniu, ale wyraźnie się uśmiechała. - Wracając do tematu. Hunk przyjeżdża z Shay. Uwaga, przygotujcie się. Od wczoraj są już oficjalnie razem!

- Ooch. - Allura klasnęła w dłonie, uśmiechając się promiennie. - Miałam okazję poznać Shay, jest przeurocza. Uważam, że idealnie do siebie pasują z Hunkiem.

Przyjaciele weszli na stołówkę i kilka długich minut później, gdy mieli już tace z jedzeniem, usiedli przy jednym z wolnych stolików.

- Hunk powiedział, że Shay uwielbia tańczyć, więc chce ją zabrać do jakiegoś klubu.

- Hunk i kluby! - prychnęła nagle Pidge. - Czego to się nie robi z miłości.

- Zaproponował, żebyśmy wszyscy przyszli - kontynuował Lance. - No, prawie wszyscy... - zaryzykował lekko złośliwe spojrzenie w kierunku Pidge. Skończyło się one niespodziewanym kopniakiem pod stołem. - Ała!

- Nie musisz mi przypominać o mojej niepełnoletności, Lance - oznajmiła dziewczyna. - Zresztą wiesz, że nie cierpię takich miejsc. Tak czy inaczej bym nie poszła, ale Hunk przyjeżdża przecież na cały weekend. Domyślam się, że wszyscy będziecie zdychać w sobotę z wielkim kacem, no może oprócz Allury, więc wyjdziemy gdzieś w niedziele. Ale to ja wybieram miejsce.

- Brzmi sprawiedliwie - uznała białowłosa. - A co do tego wyjścia w piątek, bardzo dobrze się składa. Też mam wam coś do powiedzenia - uśmiechnęła się szerzej.

- Racja, ty też dzisiaj jesteś cała w skowronkach. - Pidge przymrużyła oczy. - Niech zgadnę. Twój chłoptaś przyjeżdża?

Allura zarumieniła się lekko, ale wciąż uśmiechnięta, pokiwała głową.

- Przyjeżdża w czwartek wieczorem, ma teraz wolne przez jakiś czas, więc zostanie aż do następnego poniedziałku.

- Świetnie, w końcu poznam tego tajemniczego Boga, który podbił ci serce - oznajmił Lance. - Hej, jest wyższy ode mnie?

Allura tylko przewróciła oczami, po czym kontynuowała:

- Powiedziałam, że wszystko dobrze się składa, bo sama chciałam zaproponować wyjście do klubu. W piątek wypada przesilenie, więc w Gehennie jest organizowana impreza z okazji pierwszego dnia wiosny.

- Gehennie? - zaciekawiła się Pidge. - Ciekawa nazwa, przypuszczam, że to przeurocze miejsce - zaśmiała się.

- Pozory mylą - odparła Allura. - Nie jest to ekskluzywny klub na tysiąc osób, ale słyszałam, że można się tam naprawdę dobrze bawić. Wbrew nazwie to spokojne miejsce, jak na klub. Nie chciałabym spędzić piątku gdzieś, gdzie nie ma nawet ochrony, ludzie biją się na parkiecie i rzygają sobie pod nogi - wzdrygnęła się.

- Grunt aby muzyka była dobra - stwierdził Lance.

- A nadajesz się w ogóle do tańczenia? - wtrąciła się Pidge. - Jak się czujesz?

Lance odruchowo przyłożył dłoń nad biodrem do miejsca, gdzie wciąż goiła się rana po bójce sprzed tygodnia. Teraz został po niej już tylko czerwony ślad, ale przez pierwsze dni chłopak czuł się okropnie i został w domu. Wyjaśnił to matce pretekstem grypy żołądkowej. Nie chciał, aby wiedziała, że jego syn został pobity, to by ją tylko niepotrzebnie zmartwiło. Przyjaciółkom powiedział jednak prawdę.

- Czuję się już dobrze - zagwarantował Lance. - Zmierzam być w ten piątek mistrzem parkietu - dodał z przekonaniem.

- Więc postanowione? - zapytała Allura. - Świetnie! Ale co z tobą, Lance? Przyjdziesz sam?

- Hm? - Chłopak podniósł wzrok znad tłuczonych ziemniaków. - Nie, nie. Wezmę ze sobą Keitha - rzucił, zabierając się z powrotem za jedzenie.

- Keitha? - Słysząc dziwną nutę w głosie Pidge, spojrzał ponownie na przyjaciółki. Obydwie spoglądały na niego skonsternowane, przy czym wydawało się, że Allura próbuje powstrzymać uśmiech. - Nie powinieneś w takiej sytuacji zaprosić Nymy?

Słysząc to, Lance sam poczuł się odrobinę skołowany. Dlaczego automatycznie w pierwszej kolejności pomyślał o Keithie? Umawiał się przecież z Nymą. No, może nie do końca, nie była jeszcze wprawdzie jego dziewczyną, ale coś ich łączyło. Często do siebie pisali, spotykali się na przerwach w szkole. Co prawda nie byli jeszcze na drugiej randce, ale może była to właśnie idealna okazja, aby ją zaaranżować.

- No tak - odezwał się w końcu Latynos. - Przez fakt, że mieszkam z Keithem, automatycznie wszystko z nim wiążę. No i to w końcu mój przyjaciel. Ale racja, zaproszę Nymę.

- Rób jak uważasz, ale Keith przecież i tak może z nami iść - powiedziała Allura. - Im będzie nas więcej, tym lepiej.

- Racja - mruknął Lance.

W rzeczywistości zastanawiał się, czy Keith w ogóle będzie chciał pójść. Przez ostatni tydzień zachowywał się jakoś dziwnie. Mniej mówił i trzymał się na dystans, co łudząco przypominało jego pierwsze dni w mieszkaniu. Latynosowi nie wydawało się, aby przyjaciel był na niego zły, nie był wredny, a przynajmniej nie bardziej niż zwykle. Ciągle jednak zdawał się być zamyślony, zaczął też nagle chodzić na spacery, a Lance'owi wydawało się, że robi to tylko dlatego, aby spędzać mniej czasu w domu.

Jakie były szanse, że pójdzie z nim na imprezę?

***

Keith nalewał wody do wazonu pełnego słoneczników, starając się skupić na pracy. A było to ciężkie zadanie, zważywszy na to, że jego umysł uwielbiał go dobijać i co chwila serwował mu w myślach Lance'a. Lance uśmiechający się do niego z drugiego kąta pokoju, Lance przygotowujący śniadanie, Lance w samym bokserkach, Lance bez bokserek...

- Ugh, dlaczego, mózgu? - syknął Keith, łapiąc się za głowę.

Ostatni tydzień był okropny. Odkąd Keith dopuścił do siebie myśl, że najzwyczajniej w świecie zakochał się w Latynosie, było już tylko gorzej. O ile wcześniej Lance czasami przyciągał jego uwagę, teraz czarnowłosy był boleśnie świadomy każdej sekundy jego obecności. A fakt, że chłopak nie należał do tych nieśmiałych, szanujących przestrzeń osobistą drugiej osoby, wcale nie pomagał. Skończyło się na tym, że Keith codziennie wychodził wieczorem na spacery, byleby tylko nie musieć zbyt długo przebywać obok Lance'a.

Nie był na niego zły, nie miał powodu. To była tylko i wyłącznie jego wina. Bał się jednak, że prędzej czy później jakoś się zdradzi. Dla Lance'a bliskość nie była czymś wyjątkowo krępującym. Zresztą chodziło o kogoś, kto wpadł na pomysł z próbnym całowaniem z przyjacielem, aby sprawdzić, czy wciąż był w tym dobry. Ale istniały granice i chociaż Keith wierzył, że Latynos należał do osób tolerancyjnych, nie chciał ryzykować tym, że Lance nie będzie chciał z nim dłużej mieszkać...

Nagle rozległ się dzwonek przy drzwiach.

- Cześć mamo, jest Keith?

Chłopak odwrócił się na dźwięk swojego imienia, widząc uśmiechniętą szeroko twarz Sydney. Wciąż była w mieście i niemal codziennie zachodziła do kwiaciarni. Keith namalował dla Judy jeszcze dwa nowe obrazy, nad którymi jej córka niezwykle się zachwycała.

- Tu jesteś! - Kobieta podeszła do niego szybko. Jej oczy błyszczały niepokojąco. - Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia! - oznajmiła nagle.

Keith odłożył naczynie z wodą.

- Słucham...? - zapytał zmieszany.

- Wiesz, że uczę w szkole plastycznej, prawda? - mówiła. - To naprawdę szanowana uczelnia, gdzie utalentowane osoby kształcą się i rozwijają swoje pasje. Prowadzimy wymiany i projekty na cały świat, wiele osób po skończeniu edukacji u nas wypromowało się na znanych twórców. Chciałabym ci zaproponować u nas kurs!

Keith otworzył szerzej oczy.

- Co takiego? - zapytał. - Ale ja... nie mam żadnego doświadczenia.

- Czy ty w ogóle widziałeś swoje obrazy? Są niesamowite! - stwierdziła Sydney.

- Zgadzam się - zawtórowała jej zza lady Judy.

- Ale miałbym zacząć naukę tak nagle? Czy to nie będzie problem?

- Nasza uczelnia ma oczywiście podział na semestry i wyznaczone terminy zaczęcia danych kursów, więc byłbyś trochę w tyle, ale da się to nadrobić. - Kobieta zajrzała do torebki i wyjęła z niej niewielką książeczkę, po czym wręczyła ją Keithowi. - I tak szukamy teraz jeszcze trzech osób do grupy z kursu A. Miała być robiona dodatkowa rekrutacja, ale że to i tak ja decyduję ostatecznie o przyjęciu, nagnę nieco zasady. - Mrugnęła do Keitha.

Czarnowłosy sam nie wiedział, co odpowiedzieć. Nigdy nie wiązał swojej przyszłości w żaden sposób z rysowaniem. To było jego hobby, zabijanie nudy. A teraz oferowano mu kurs na jakiejś ważnej uczelni.

Spojrzał na okładkę trzymanej przed sobą książeczki.

Akademia Sztuki Rosegrow, Birmingham.

Keith ściągnął brwi.

- Birmingham? Że to Birmingham? W Wielkiej Brytanii?- zapytał.

- No tak. - Kobieta kiwnęła głową. - Nie wspominałam o tym? - Sięgnęła po książeczkę i otworzyła ją na wybranej stronie. - Chciałabym ci zaoferować pełny kurs A.

Keith przeczytał na szybko opis kursu i podstawowe szczegóły informacyjne. Kurs A trwał co prawda tylko trzy tygodnie, ale to wciąż był nagły wyjazd do Europy...

- To wspaniała okazja, Keith - odezwała się nagle Judy. - Kto wie, czy ten kurs nie otworzy ci drogi na niesamowite możliwości. Powinieneś zrobić użytek ze swojego talentu.

- A co z pieniędzmi? - zapytał Keith. - Nie stać mnie, aby lecieć do Europy.

- Wzięłabym cię ze sobą jako podopiecznego. Zamieszkałbyś w akademiku, a jeśli chodzi o utrzymywanie się, na pewno znajdziesz tam jakieś zajęcie.

- Czy mógłbym kontynuować pracę tutaj po powrocie? - zwrócił się do Judy.

Staruszka wydawała się zaskoczona tym pytaniem.

- Jeśli wciąż będziesz chciał - zaśmiała się.

- Więc jak będzie? - dopytywała Sydney.

- Ja... muszę się zastanowić. To zbyt nagłe - odparł Keith. - Ale dziękuję, że w ogóle wzięła mnie pani pod uwagę.

Brunetka uśmiechnęła się ciepło.

- Dawno nie widziałam tak pięknych obrazów - stwierdziła. - Daj mi znać do piątku. To ostatnia okazja, abyś załapał się na ten kurs, więc musielibyśmy wylecieć już w poniedziałek.

***

Kiedy Lance otworzył drzwi mieszkania, Keith był już w domu. Siedział przygarbiony na kanapie w salonie i wpatrywał się w jakąś ulotkę.

- Chcesz spalić tę ulotkę spojrzeniem? - prychnął Lance, rzucając plecak pod ścianę. Ruszył w stronę przyjaciela. - Co tam masz?

- Pamiętasz, jak ci mówiłem o córce Judy? Tej która uczy w akademii sztuki? - Keith spojrzał na niego dziwnie zmęczony.

- No tak, kojarzę.

- Ta uczelnia jest w Birmingham. Zaproponowała mi tam kurs.

- Co takiego?! - krzyknął Lance.

- Sprawdziłem, czy to wszystko nie jest jakąś jedną wielką ściemą - kontynuował chłopak. - Wszedłem na ich stronę internetową. Sydney rzeczywiście tam uczy. To ogromna i niezwykle szanowana uczelnia. Co prawda zaproponowany mi kurs trwa zaledwie trzy tygodnie, ale nie wiem, czy to miejsce dla mnie...

- Keith, to niesamowita szansa! - oznajmił Lance. - Trzy tygodnie w Europie, na kursie, dzięki któremu możesz wiele zyskać. - Latynos pochwycił książeczkę. - Taka okazja może się więcej nie powtórzyć.

Lance wcale się nie cieszył na myśl o trzytygodniowej nieobecności Keitha. Przeciwnie, ta wizja wydawała mu się niezwykle paskudna. Ale to była jedyna taka możliwość. Czarnowłosy miał niesamowity talent, być może ktoś zainteresowałby się tam bardziej jego umiejętnościami. Może Keith znalazłby w końcu cel w życiu, coś z czym mógłby wiązać przyszłość.

- Trzy tygodnie to prawie nic - dodał Lance. - Miną ci pewnie niezwykle szybo, a pomyśl, ile możesz przez ten czas zobaczyć i ile się nauczyć! Nie cieszysz się?

- Cieszę się, chyba... Ale musielibyśmy wyjechać już w poniedziałek... - westchnął, opadając bez sił na oparcie kanapy. - Muszę się jeszcze zastanowić.

- Zgódź się - doradził mu Lance. - I pozwól, że na chwilę zmienię temat. Co powiesz na imprezę w klubie w ten piątek? - spytał zachęcająco.

Keith spojrzał na niego, unosząc brwi.

- W klubie? Takim z mnóstwem ludźmi i głośną muzyką?

Latynos pokiwał głową.

- Nie - rzucił szybko Keith.

- No proszę cię! - jęknął chłopak. - Wszyscy tam będą. No, prawie wszyscy, nie licząc Pidge, ona jest jeszcze nieletnia. Ale będą Hunk z Shay i Allura ze swoim chłopakiem. Miała być jeszcze Nyma, ale jest zajęta w piątek.

Lance zadzwonił do dziewczyny w drodze ze szkoły. Nie miała czasu w piątek, ale szybko zaproponowała w zamian sobotę, rzucając temat drugiej randki. Co do miejsca i godziny miała mu dać jeszcze znać.

- Nigdzie nie idę - upierał się Keith. - Nie chodzi o twoich znajomych tylko... Nie cierpię takich miejsc. I tłumów.

- Błagam cię, będzie super! - nalegał dalej Lance. - Zamierzam zostać królem parkietu. Chyba nie chcesz przegapić czegoś takiego?

- Nie idę, jasne?! Nie będę się więcej powtarzał - burknął.

Lance westchnął głośno, wzruszając ramionami. Keith naprawdę wstawał ostatnio ciągle lewą nogą.

Latynos oparł się o blat w kuchni.

- Nie wiesz, co tracisz - mruknął. - Ale nie namawiam cię już. Muszę teraz pomyśleć, w co się ubrać na randkę z Nymą. Ciekawe jakie miejsce wybierze? - zaczął się zastanawiać.

- No nie wiem - prychnął Keith, krzyżując ramiona. - Może swój dom i od razu zaciągnie cię do łóżka - dodał wyjątkowo nieprzyjemnym tonem.

Lance uniósł brew, nie potrafiąc wyłapać żadnej nuty żartu w słowach czarnowłosego.

- Bez przesady, to dopiero druga randka - odparł.

Chociaż bądź co bądź Nyma należała do szybkich i stanowczych dziewczyn. Lance z pewnością nie byłby jej pierwszym, ale jeśli chodziło o Latynosa... Cóż, wciąż był prawiczkiem. Wątpił, aby doszło do czegoś więcej po dwóch randkach, ale co jeśli wieczór rzeczywiście skończyłby się w pokoju Nymy?

- Widzę, że jednak się zastanawiasz - rzucił Keith. - Pamiętajcie, żeby się zabezpieczyć.

Lance nie wiedział, dlaczego chłopak stał się z sekundy na sekundę tak złośliwy. Chciał o to zapytać, jakoś to dobrze rozegrać, ale subtelność nie należała do jego mocnych stron i jak zwykle walnął coś bez namysłu.

- A czemu się tym tak interesujesz? - zapytał. - Boisz się, że mogę mieć obawy, tak jak przy całowaniu? No popatrz, jaki dobry z ciebie przyjaciel.

Nawet żartując, należało trzymać się pewnej granicy. Lance powinien się już zamknąć, ale słowa wypływały same.

Jego usta mimowolnie rozciągnął charakterystyczny uśmieszek, po czym Latynos zapytał:

- Chyba, że seks też chcesz ze mną przećwiczyć?

Keith zamarł, patrząc na Lance'a w wyrazie osłupienia i trwał tak kilka długich sekund, kiedy nagle jego twarz wykrzywiła się w złości. Podniósł się gwałtownie z kanapy.

- Spokojnie, nie ma się czego wstydzić - prychnął Lance.

To nie była jego wina, że tak bardzo uwielbiał żartować sobie z Keitha i denerwować go, a już na pewno wprawiać w zakłopotanie. Jednak o ile chłopak zawsze tylko odrobinę się czerwienił, bądź śmiał lekko zmieszany przez jego zaczepki i styl bycia, o tyle dzisiaj niesamowicie się wściekł.

- Oczywiście, że tak! - krzyknął, unosząc ręce. Oczy Keitha były stalowe i zimne, malowała się w nich irytacja. - Bo przecież jesteś taki wspaniały, że nie można ci się oprzeć - rzucał z dobitym sarkazmem. - Tylko marzę dniami i nocami o tym, aby się z tobą pieprzyć! - wrzasnął.

Lance zamilkł natychmiast, zszokowany nagłym wybuchem Keitha. Sam czarnowłosy chyba także wydawał się zaskoczony własnymi słowami, bo otworzył szeroko oczy, zrobił się nagle blady jak ściana, po czym błyskawicznie skierował się do wyjścia.

Lance ruszył za nim.

- Przecież nie mówiłem poważnie! - wyrzucił przepraszającym tonem, patrząc jak Keith zakłada buty i ściąga z wieszaka kurtkę. - Gdzie idziesz?!

Czarnowłosy nawet na niego nie spojrzał. Opuścił tylko mieszkanie i z trzaskiem zamknął za sobą drzwi.

Lance stał skołowany w przedpokoju, dłuższą chwilę wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął Keith.

Owszem, Lance trochę przesadził. Ale taki miał zwyczajnie humor, styl bycia. To nie był pierwszy raz, gdy walnął coś bez pomyślunku. Keith nie raz patrzył na niego z politowaniem, dając mu do zrozumienia, że jego teksty i żarciki bywają niesmaczne i nie na miejscu, jednak nigdy się na niego tak nie wściekł...

Co go ugryzło?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro