Rozdział XXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Pierwsze dwie godziny tego dnia Lily wraz z Aną i Huncwotami spędzili na Eliksirach. Tuż po nich udali się do Wielkiej Sali na drugie śniadanie.
— Poczta! — Krzyknął pierwoszorczniak, gdy ponad stołami zaczęły latać sowy.
   Przed Lily wylądowała jedna z nich, trzymając jej Proroka Codziennego. Czarownica wrzuciła pieniądze do woreczka i ta odleciała.
— Lily! Piąta strona — zawołał Frank, a dziewczyna szybko otworzyła gazetę.
— Znalazłaś coś? — Zapytał zaciekawiony James.
   Czarownica przeglądała wskazaną przez Longbottoma stronę, aż zobaczyła mały artykuł w rogu kartki.
— Kolejne morderstwo — powiedziała cicho. — Zginęła rodzina mugoli.
— W porządku? — Zapytała Ana.
— Kobieta, mężczyzna i ich córka. Mieli syna czarodzieja.
— Mugolak — odezwał się Syriusz.
— W porządku — dziewczyna zamknęła Proroka. — Zobaczymy sie na Zaklęciach — zabrała swoją torbę i wstała.
— Gdzie...
— Idę do Sowiarni — odpowiedziała nim Potter zdążył dokończyć pytanie i ruszyła przed siebie.
   Lily poczuła strach. Co jeśli to moja rodzina będzie następna? – Zapytała samą siebie.
   Przeskakując co drugi schodek, wbiegła w końcu do pomieszczenia z setką sów. Wyjęła kawałek pergaminu, atrament i pióro.

"Kochani rodzice i Petunio!
U mnie wszystko w porządku. To ostatni rok nauki i za niedługo mamy egzaminy, więc profesorowie nie dają nam chwili wytchnienia. Każdą przerwę spędzam na nauce, dlatego zbyt często nie piszę. Jedzenie jak zawsze dobre. Nie opuszczam posiłków i wysypiam się. Nie musicie się martwić.
A co u was? Wszystko w porządku?
Czekam na list, pozdrówcie ode mnie Petunie.
PS Bardzo was kocham. Uważajcie na siebie.
Wasza Lily"

   Zwinęła kartkę i przyczepiła ją do nóżki pięknej płomykówki.
— Leć do moich rodziców i nie wracaj stamtąd dopóki nie dadzą ci listu — pogłaskała ją i wypuściła.
   Przez chwilę patrzyła jak odlatuje, a następnie schowała swoje rzeczy i podbiegła pod salę, gdzie czekał na nią James.
— Nie musiałeś na mnie czekać — wydyszała.
— Jednak chciałem. Jeszcze moment i miałem zamiar po ciebie pójść. Idziemy?
— Na błonia — odparła i ruszyła w kierunku Sali Wejściowej.
— Evans, czy to randka? — Czarodziej podniósł swoją torbę z ziemi i pobiegł za dziewczyną.
— Jeśli nie chcesz to mogę pójść z kimś innym.
— Niestety jesteś na mnie skazana, bo reszta jest na zajęciach — objął ją ramieniem.
   Resztę drogi szli w ciszy. Zaraz po wyjściu z Hogwartu odczuli chłód. Było zimno i z własnej głupoty musieli teraz marznąć.
   Chodząc wokół Stadionu Quidditcha, James się w końcu zatrzymał. Rozpiął torbę i wyciągnął z niej szalik w barwach ich domu.
— Zapomniałem o nim. Na Eliksirach nie otwierałem jej, bo nie był potrzebny podręcznik — podszedł do swojej dziewczyny i przerzucił szal przez jej głowę.
— Może po prostu wracajmy. Tobie też jest zimno — odezwała się, gdy czarodziej wiązał szalik.
— Myślisz, że przez pogodę zrezygnuje z randki? — Wyciągnął spod szalika i jej włosów kaptur z szaty, zakrywając dokładnie czerwone z zimna uszy. — Chodźmy — uśmiechnął się i złapał ją za rękę.
   Szli powoli przez mokre błonia.
— Zbliża się wiosna — Lily wskazała na Bijącą Wierzbę, która delikatnie porastała w zielonkawe liście.
— Chcesz poznać sekret? — Zapytał tajemniczo.
— Sekret?
— Można sprawić, że ta Wierzba staje się nieruchoma.
— Jak?
— Wystarczy dotknąć jej korzenia patykiem, a także przestaje się ruszać, gdy dotknie jej jakieś zwierzę.
— Niezwykłe — przyglądała jej się bacznie.
— W pniu drzewa jest dziura. Jest to przejście, którym co pełnię jest prowadzony Lunatyk do Wrzeszczącej Chaty.
— Przykro mi z powodu Remusa. Musi mu było naprawdę ciężko. Chciałabym móc mu jakiś pomóc.
— Zrobiłaś już wystarczająco — na te słowa czarownica spojrzała na niego pytająco.
— On potrzebuje akceptacji przyjaciół. Nic nie znaczy dla niego więcej.
— Chwila — dziewczyna się zatrzymała. — Pogłoski o tym, że Wrzeszcząca Chata jest nawiedzona wynikają z tego, że Remus podczas przemiany musi bardzo hałasować.
— To prawda.
— Jednak mieszkańcy Hogsmeade mówią, że czasami te hałasy pochodzą z lasu. Jakoby duchy miały sobie robić nocne wędrówki.
— Czasami noce są okropnie nudne i wychodzimy z chłopakami na spacery w blasku księżyca.
— Słucham?
— Razem z Łapą, gdy się przemienimy jesteśmy w stanie upilnować Wilkołaka. Nie masz się czym martwić.
— Chyba wiesz co chce teraz powiedzieć — powiedziała ostro.
— Już nigdy tego nie zrobimy, obiecuję — chcąc szybko zakończyć nieprzyjemny temat, chłopak pociągnął ją za sobą.
— Mimo wszystko narażaliście niewinnych ludzi na niebezpieczeństwo.
— Jak to jest, że martwisz się o wszystkich tylko nie o siebie?
— Co masz na myśli?
— Martwisz się o mnie, naszych przyjaciół, uczniów Hogwartu, a nawet profesorów czy totalnie nieznajomych ludzi.
— To prawda.
— A również o swoją rodzinę — na te słowa Lily ścisnęła mocniej jego dłoń.
— Wiem, że wystraszył cię ostatni artykuł. Nie zamartwiaj się zbytnio, bo to nic ci nie da. Zamiast tego pozwól mi na to, żebym mógł cię pocieszać w takich chwilach. Nie trzymaj wszystkiego w sobie.
— Nie możesz się już wycofać — Evans zareagowała uśmiechem.
— Nie zamierzam — posłał jej równie ciepły uśmiech.
   Oboje zmarznięci skierowali się do zamku, żeby ogrzać się przed kolejnymi zajęciami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro