16. Co się stało z Laurensem i dom pełen smutku

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Piątek 22.12.1780

Lafayette

W liście pisało, że Laurens został zaatakowany o dwudziestej trzydzieści, wracając do domu. Zaprosiłem Mulligana do siebie. Chwilę po tym Adrienne wyszła z mojego pokoju. Kiedy zobaczyła nasze smutne twarze, zapytała:
- Co się stało?
- Laurens nie żyje... - odpowiedziałem.

Adrienne mnie przytuliła.
- Tak mi przykro... - powiedziała.

Nie mogłem w to uwierzyć. Laurens, z którym wczoraj rozmawiałem, nie żyje. Mój wieloletni przyjaciel, który był dla mnie jak brat.
- Alex wie? - zapytałem się Mulligana.
- Od razu jak się dowiedziałem poszedłem do ciebie - odparł - Później do niego pójdziemy...

"Laurens nie żyje. Laurens nie żyje" - słyszałem w głowie. Znowu zacząłem płakać. Nie dawałem rady pojąć, że Laurensa już nie ma. Już nigdy ze mną nie porozmawia i już nigdy go nie zobaczę...
- Spotkałem go wczoraj... - zaczął nagle Mulligan - Był taki radosny...

Nie potrafił mówić dalej. Rozpłakał się. Objąłem go ramieniem. Wolałbym, żebym to ja umarł! Laurens chciał jeszcze tyle zrobić...

Kiedy ja i Adrienne się ubraliśmy, wróciłem do Mulligana.
- Chcesz pójść do Alexa? - zapytałem Herca.
- Tak... - przytaknął.
- Adrienne może pójść z nami? Nie chcę żeby ją też dopadli...
- Jasne...
- Może lepiej porozmawiajcie sami... - odpowiedziała.
- Oni mogą tu przyjść... Musisz iść z nami...
- Dobrze, pójdę - pocałowała mnie.

Gdy wychodziliśmy z domu poczułem straszny ból. Ból psychiczny.

Byliśmy w połowie drogi. Usłyszałem znajomy głos:
- Gdzieś się wybieracie?

Odwróciliśmy się. To byli ci sami mężczyźni co wczoraj. Mulligan uderzył Jamesa.
- Może trochę grzeczniej - powiedział drugi facet.

James złapał Adrienne za ramię i przyłożył jej nóż do gardła.
- Ją też mamy zabić? - uśmiechnął się złośliwie.

Tego już było za wiele. Rzuciłem się na niego z pięściami. Poczułem, jak krew spływa mi po twarzy, ale walczyłem dalej. W końcu wypuścił Adrienne.

Czułem jak krew spływa po mojej twarzy i ręce. Mimo to dalej biłem się z Jamesem. Poczułem jak ktoś ciągnie mnie do tyłu.
- Nie mamy z nimi szans... - szepnęła Adrienne - Proszę, uciekajmy...

Całą trójką zaczęliśmy biec do domu Alexandra. Mężczyźni nie biegli za nami. Kiedy byliśmy już w bezpiecznej odległości, odetchnęliśmy.
- To ich wczoraj spotkaliście? - zapytał Mulligan.
- Oui - zwróciłem się do Adrienne - Wszystko w porządku?
- Dzięki tobie - przytuliła mnie - Dziękuję.

Odwzajemniłem uścisk. Bałem się, że zaraz znowu ujrzymy niebezpiecznych mężczyzn. Nie pojawili się. Poszliśmy dalej.

Byliśmy już przed domem Hamiltona. Zapukałem do drzwi. Otworzyła nam Eliza. Kiedy zobaczyła nas, zasmuciła się.
- Co się stało? - zapytała.
- Możesz zawołać Alexa? - poprosił Mulligan.
- Tak, już po niego idę. Wejdźcie - zaprosiła Eliza.

Weszliśmy do środka. Poszliśmy do salonu. Eliza wyszła z pokoju. Czekaliśmy w ciszy na Alexa. Po chwili przyszedł do nas.
- Alexander Hamilton - przedstawił się.
- Adrienne - odpowiedziała, uśmiechając się smutno.
- Czemu jesteście tacy przygnębieni? - spojrzał na nas po kolei - Coś się stało?
- Tak... - zaczął mówić Mulligan.
- Gdzie jest Laurens? - przerwał mu Hamilton.
- On... nie przyjdzie... - zacząłem mówić.
- Dlaczego? - wciął mi się Alexander.
- Laurens... - próbowałem mu powiedzieć. Nie mogłem...
- Laurens nie żyje - odpowiedział za mnie Mulligan.
- C-co? - nie rozumiał.

Hamilton ponownie spojrzał na nas po kolei.
- Nie, nie, nie. To jest jakiś żart? - odezwał się w końcu - Gdzie jest Laurens?

Nikt z nas nie odpowiedział.
- Jak to możliwe? Dlaczego? - przejął się Alex - Od kiedy wiecie?

Mulligan podał mu list. Hamilton zaczął czytać. Kiedy skończył, ledwo udawało mu się powstrzymywać łzy.
- K-kto go... - nie potrafił dokończyć.

Opowiedzieliśmy mu o wcześniejszych wydarzeniach.
- Musimy tam iść - powiedział - Musimy.

Udał się w stronę drzwi frontowych. Złapałem go za rękę, zatrzymując.
- Alex... nic nie zrobimy... Nie przywrócimy mu życia...
- Chyba nie zamierzasz tego tak zostawić?! - zdenerwował się - Musimy go pomścić!
- A jak nam coś zrobią? - wtrącił się do naszej rozmowy Mulligan - Przecież Lafayette już został przez nich ranny!
- Chcecie to tak zostawić?! Boicie się, że wam coś zrobią?! - oburzył się Alexander - Laurens by was nie zostawił!

Te słowa ukuły mnie w serce. Hamilton miał rację. Laurens by nas pomścił.
- On ma rację - powiedziałem - Powinniśmy pójść.
- Jasne, że pójdziemy - odpowiedział Herc.

Spojrzałem na Adrienne.
- Zostaniesz tutaj, dobrze? - zapytałem.

Mulligan i Alexander wyszli przed dom, zostawiając nas samych.
- Proszę, wróć - przytuliła mnie.
- Wrócę, kochanie - odwzajemniłem uścisk - Obiecuję.

Po długim pocałunku wyszedłem z domu do przyjaciół.
- Nie mogę uwierzyć, że on nie żyje... - szepnął Alexander.

Laurens

Otworzyłem oczy. Głowa okropnie mnie bolała. Rozglądnąłem się. Byłem w pokoju, do którego Beth mnie zaciągnęła, jak się całowaliśmy. Leżałem na łóżku.

Szybko wstałem i spróbowałem otworzyć drzwi żeby wyjść z pokoju. Były zamknięte.
- Cześć - usłyszałem znajomy głos.

Ze strachu podskoczyłem. Odwróciłem się. Przy biurku siedziała Beth.
- Co ja tu robię?! - krzyknąłem - Wypuść mnie stąd!
- Może trochę grzeczniej - podeszła do mnie - Uratowałam ci życie.

Kopnąłem drzwi.
- Jackie, uspokój się - położyła dłoń na moim ramieniu.
- Nie mów tak do mnie! - rozkazałem - Wypu...

Nie dokończyłem, bo mnie pocałowała. Bez wahania odepchnąłem ją.
- Co ty robisz do $#@$#@$?! - zdenerwowałem się - Wypuść mnie stąd!
- Musiałam cię uciszyć - odpowiedziała - Spokojnie.
- Porwałaś mnie! - wołałem - Jak mam być spokojny?!
- Jesteś głodny? - podeszła w stronę biurka.
- Nic od ciebie nie wezmę!
- Ciszej, bo cię usłyszą.

Usłyszałem otwieranie drzwi. Odwróciłem się. Stał tam James, czyli ten mięśniak z wczoraj. Oj...
- Zamknij się albo źle się to dla ciebie skończy - groził mi - Rozumiesz, dzieciaku?

Bardzo się przestraszyłem. Mimo to starałem się być odważny.
- Nie jestem dzieciakiem!

James uderzył mnie w twarz. Upadłem na podłogę.
- Jeszcze jedno słowo usłyszę, a będzie gorzej - powiedział.

Pomyślałem, że to szansa żeby się stąd wyrwać. Prześlizgnąłem się przez drzwi. Niestety, poczułem jak szarpie mnie do tyłu za bluzkę.
- Gdzie się wybierasz? - usłyszałem głos Jamesa.
- Wypuście mnie! Pomocy! - wołałem - Pomocy!

James wepchnął mnie do pokoju gdzie się obudziłem. Zaczął okładać mnie pięściami.
- James, przestań! - Beth próbowała nas rozdzielić.
- Błagam, przestań! - prosiłem - Nie będę krzyczał! Będę cicho!

James przestał mnie bić. Wyszedł z pokoju, zamykając drzwi. Chwilę leżałem na podłodze. Czułem okropny ból. Beth kucnęła obok mnie.
- Przepraszam - odgarnęła mi kosmyk włosów z twarzy - Mówiłam, żebyś tak nie krzyczał.
- Zostaw mnie - strzepnąłem jej dłoń - Możesz mnie tylko stąd wypuścić?
- Nie mogę - odpowiedziała - Jak się czujesz?
- A jak myślisz? - usiadłem - Po co to robisz?
- Oni mnie wynajęli. Potrzebuję pieniędzy.
- Uwodzisz mężczyzn za pieniądze?
- Tylko waszą trójkę.
- Co chcecie ze mną zrobić?
- Wiem tylko tyle, że przez kilka dni będziesz mieszkał tutaj.
- Chłopacy na pewno mnie nie zostawią.
- Myślą, że nie żyjesz.

Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Poczułem krew spływającą po mojej twarzy.
- Możesz mi podać chusteczkę? - poprosiłem.

Podeszła do biurka i podała mi wspomniany przeze mnie przedmiot.
- Czemu tak wam zależy na rozwaleniu naszej przyjaźni? - przyłożyłem chusteczkę do nosa.
- Ja nic nie wiem - rozłożyła ręce.

Usiadłem na łóżku. Zastanowiłem się nad wcześniejszym zdaniem Beth.
- Mówiłaś, że uratowałaś mi życie - podzieliłem się z nią myślami.
- Chcieli cię zabić. Przekonałam ich, żeby tego nie robili - wyjaśniła.
- Dlaczego? - zapytałem.

Beth podeszła do mnie. Kolejny raz złożyła pocałunek na moich ustach.
- Nic z tego nie będzie - odepchnąłem ją - Kocham kogoś innego...
- Kiedy zrozumiesz, że ona woli szczęście swoich sióstr od własnego? - usiadła obok mnie - Im szybciej to do ciebie dotrze, tym lepiej.
- Skąd o tym wiesz? - odsunąłem się.
- Oni mi mówili - przesunęła się bliżej.

Kolejny raz się odsunąłem. Spadłem z łóżka. Beth zachichotała.
- Co jeszcze wiesz? - wstałem.
- Właściwie to wszystko z ostatnich dni... - odparła.

Dopiero teraz przypomniałem sobie o czerwonym śladzie na szyi. Byłem uczesany normalnie. Szybko zrobiłem sobie kitkę na bok, zakrywając niezręczny prezent od Alexa.
- Nie musisz tego zakrywać. Przecież wiem - uśmiechnęła się.

Czułem jak krew napływa mi do twarzy.
- Ostatnio prawie ciągle ktoś mnie całuje albo jest we mnie zauroczony oprócz tego, kogo kocham - zwierzyłem jej się.
- Większość kobiet uważa, że piegi są urocze - powiedziała - Właściwie, to cały jesteś niczego sobie.

Czułem jak znowu się rumienię.
- Przestań - otrzeźwiałem. Czemu tak łatwo mną manipulować?

Stop, muszę stąd uciec, a nie dać się omamiać Beth!

Nagle wpadł mi do głowy pomysł.
- Mogłabyś mnie wypuścić chociaż do toalety? - zapytałem.
- Jasne, ale wiem co knujesz. Nie radzę ci tego robić - podeszła do drzwi i je otworzyła.

Wyszedłem z pokoju i ruszyłem w stronę wyjścia. Już były z zasięgu ręki...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Obudziłem się. Byłem przywiązany do krzesła i nie mogłem nic powiedzieć. Czułem się bardzo źle. W pokoju byli dwaj mężczyźni z wczoraj. Kiedy doszedłem do siebie usłyszałem znajome krzyki. Tak, usłyszałem krzyki moich przyjaciół.
Zacząłem się wiercić i próbowałem krzyczeć.
- Gdzie oni są?! - słyszałem krzyki Alexandra.

Tak kręciłem się na krześle, że aż się przewróciło.
- Zamknij się... - szepnął groźnie jeden z mężczyzn.
- Wpuść nas tam! - krzyczał Mulligan.

Próbowałem wołać o pomoc. Wychodziły jakieś marne stęki.
- Zamknij się - powtórzył jeden z mężczyzn.
- Spokojnie, później się z nim rozprawimy - odszepnął drugi z nich.

Mimo przerażającego zdania dalej próbowałem wołać o pomoc. To była moja jedyna szansa. Słyszałem jak Beth mówi coś niewyraźnie.
- Mamy wyważyć te drzwi?! - słyszałem Alexandra.

Próbowałem wołać jak najgłośniej, ale wychodziło coś w stylu jęczenia. Mężczyźni szybko wzięli krzesło na którym siedziałem i przenieśli je do szafy. Zamknęli ją na klucz.
- Jeśli chociaż piśniesz to już nigdy nie zobaczysz Lafayetta - groził jeden z nich - Nieważne czy uda ci się uciec czy nie.

Ta groźba przeraziła mnie najbardziej. Mimo to, musiałem spróbować. Słyszałem otwieranie drzwi. Następnie kroki moich przyjaciół. Zacząłem wołać o pomoc. Nikt mnie nie usłyszał. Byli zbyt zajęci groźbami i bójką. Z jednej strony było mi miło. Z drugiej czułem się źle. Miło dlatego, że chcą mnie pomścić. Źle, bo nikt mnie nie słyszał. Jeśli teraz mi się nie uda mogę się pożegnać z wolnością na zawsze.

Usłyszałem jęk Alexa. Zacząłem kręcić się na krześle. Nie miałem szans oswobodzić rąk, bo lina aż wrzynała mi się w skórę. Miałem inny plan. Nagle udało mi się rozchwiać szafę. Poczułem jak przewracam się razem z nią na bok.

Usłyszałem jak ktoś podchodzi bliżej.
- Co jest? - usłyszałem głos Mulligana.

Chwycił jedną stronę szafy i z pomocnikiem podniósł szafę.
- Gdzie macie klucz? - do moich uszu dotarły słowa Lafayetta.
- Nie jesteś zbyt ciekawski? - usłyszałem jednego z mężczyzn.
- Mamy to wyważyć?!
- Śmiało - mówił drugi mężczyzna znany jako James - Jeśli chcesz zginąć.

Usłyszałem wywarzanie drzwi szafy. Chwilę później ujrzałem oślepiające światło. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do jasności, ujrzałem Lafayetta i Mulligana stojącego przed szafą, nieprzytomnego Alexandra leżącego na podłodze i moich porywaczy stojących trochę dalej. Lafayette odwiązał moje usta. Przytulił mnie. Poczułem jego łzę na swojej skórze.
- Zabieramy cię stąd... - szepnął.

Mulligan zaczął rozwiązywać moje ręce. Gdy Lafayette wypuścił mnie z uścisku, wstałem. Zachwiałem się lekko. Mulligan mnie podtrzymał. Wziął mnie na ręce w stylu "panny młodej". Lafayette chwycił Alexandra w ten sam sposób. Dziwię się, że go udźwignął. Szybko wybiegli z domu. Gdy szli szybkim krokiem przez dłuższy czas, odezwałem się:
- Mulligan, puść mnie.
- Dopiero w bezpiecznym miejscu - odpowiedział.

Czułem jak przeszywa mnie ból w rękach, głowie i niektórych miejscach po pobiciu jednego z porywaczy. Codziennie tylko bójka i bójka. Czemu wszystko tak szybko się dzieje? To nie jest normalne.

Staliśmy przed domem Alexa.
- Możesz mnie już puścić? - poprosiłem.

Mulligan postawił mnie na ziemię. Ledwo udało mi się utrzymać równowagę. Przytuliłem Herca.
- Dziękuję, że po mnie przyszliście.
- Myśleliśmy, że nie żyjesz - odwzajemnił uścisk - Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu stoisz.
- Możecie się ściskać w domu, mon ami? - przerwał nam Lafayette - Alex nie jest taki lekki.

Mulligan zapukał do drzwi. Otworzyła nam Eliza. Gdy mnie zobaczyła przytuliła mnie.
- Tak się cieszę, że nic ci nie jest.
Odwzajemniłem uścisk.

Adrienne

Kiedy Lafayette wychodził, bałam się o niego. Mogłam go już nigdy nie zobaczyć.
- Cześć - usłyszałam zza pleców.

Odwróciłam się. Stała przede mną uśmiechnięta brązowooka dziewczyna w niebieskiej sukni.
- Jestem Eliza - wyciągnęła do mnie rękę.
- Adrienne - uścisnęłam jej dłoń.
- To ty byłaś ostatnio w szpitalu? - zapytała.
- Tak, jestem tam pielęgniarką - odpowiedziałam. Chciałam się uśmiechnąć, ale wiedziałam, że wyszło mi coś na kształt smutnego uśmiechu.
- Coś się stało? - uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Laurens nie żyje...

Eliza zastygła w ruchu.
- Laurens? - szepnęła bardziej do siebie niż do mnie - Laurens nie żyje?

Szybko poszła w głąb domu zostawiając mnie samą. Żałowałam, że nie ma tu Lafayetta. Dlaczego pozwoliłam mu pójść? Co jeśli go też zabiją?
- Przepraszam - z zamyśleń wyrwał mnie znajomy głos - Adrienne?

Odwróciłam się. Stała przede mną Angelica.
- Cześć - przywitałam się.
- Cześć - odpowiedziała - Przyszłaś z Lafayettem?
- Tak, ale wyszli z domu - mruknęłam.
- Chodzicie ze sobą? - zapytała.
- Można tak powiedzieć... - odparłam - A ty i Laurens...?
- O nie, nie, nie, jesteśmy tylko kolegami - przerwała mi - Nic więcej.

Spojrzałam w podłogę. Laurens umarł w samotności... Znałam go dość krótko, ale czułam do niego wielką sympatię... Był bardzo miły i przyjazny... Kiedy ze mną rozmawiał, widziałam, że jest szczery.

Poczułam jak łzy gromadzą mi się w oczach.
- Co się stało? - zmartwiła się Angelica.
- L-Laurens... nie żyje - odpowiedziałam.
- Laurens? - spojrzała na mnie zszokowana - Co mu się stało?
- Wczoraj jak wracał od was... - załamywał mi się głos - Napadli na niego...

Ukradkiem wytarłam łzę. Angelica zaprosiła mnie do swojego pokoju. Był naprawdę ładny. Większość rzeczy było w kolorze różowym. Wyszłyśmy na balkon. Było tam przepięknie.
- Kilka dni temu stałam tu z Laurensem - szepnęła Angelica - Nie wierzę, że już go nie ma... Jeszcze wczoraj z nim rozmawiałam...
- Laurens był naprawdę wyjątkowy - odpowiedziałam.
- Skoro jesteś przyjaciółką Lafayetta to chyba mogę ci zaufać... Peggy się w nim zakochała... Nie wiem jak to zniesie...
- Powinnaś wiedzieć, że Laurens...

Przerwało nam otwieranie drzwi. Wyjrzała zza nich Eliza.
- Angelica, mogę cię prosić na słowo? - zapytała.
- Tak - odpowiedziała po czym zwróciła się w moją stronę - Zaraz wrócę.

Wyszła z pokoju zamykając drzwi. Kucnęłam i schowałam twarz w dłoniach. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić przez co oni przechodzą. Znałam Laurensa chwilę i już nie mogłam powstrzymywać łez. Dla nich musiało to być straszne przeżycie.

Zaczęłam płakać. Co jeśli Lafayetta spotka to samo? Nie chcę go stracić... Przypomnieli mi się rodzice. Nie mają z czego zapłacić za dom... Jeśli nie znajdę bogatego męża nie będą mieli gdzie mieszkać... Lafayette nie jest biedny, ale nie jest też bogaty. To się nie może udać... Jeśli szybciej przestanę się z nim spotykać tym lepiej dla nas obu... Nie dam rady mu tego powiedzieć... Lafayette jest dla mnie zbyt miły. Dziś obronił mnie przed tymi mężczyznami, ciągle mówi mi komplementy i jest taki kochany, romantyczny, przystojny... Nie! Nie mogę! Nie możemy... To się nie uda... Moi rodzice stracą dom...
- Adrienne? - usłyszałam głos Angelicy nad sobą - Chcesz porozmawiać?
- Nie, wolę być sama - odpowiedziałam nie odsłaniając twarzy.
- Jeśli zmienisz zdanie to będę w salonie - wyszła.

Tęskniłam za dotykiem Laffa. Nie mogłam znieść, że to się nigdy nie uda. Nasz związek nie miał sensu. Gdyby był bogaty, mogłabym się z nim spotykać. Och, co jeśli moi rodzice zobaczą nas razem?

Po dłuższych przemyśleniach wyszłam z pokoju i udałam się do toalety. Gdyby drzwi nie były otwarte nie wiedziałabym gdzie jest. Po załatwieniu wiadomych spraw, umyłam ręce i opłukałam twarz. Nagle do łazienki weszła znajoma kobieta. Widziałam ją w szpitalu.
- Och, p-przepraszam - powiedziała smutno - Nie w-wiedziałam, że ktoś tu j-jest...

Miała twarz mokrą od łez. To musiała być Peggy, o której wspomniała Angelica.
- Nic się nie stało - odpowiedziałam - I tak już wychodziłam...
- J-jestem Peggy - przedstawiła się.
- Adrienne - uśmiechnęłam się smutno.
- To o tobie mówił... - powiedziała do siebie.
- Kto? - zapytałam.
- L-Laurens - spojrzała w podłogę - M-mówił, że jesteś dziewczyną L-Lafayetta...
- Tak, ale nie wiem czy na długo - wyszłam z łazienki.

Peggy weszła do środka i zamknęła drzwi. Słyszałam ciche szlochanie. Poczułam ukucie w sercu. Tak mi było ich żal...

Wyszłam do ogrodu i stanęłam pod daszkiem. Na myśl o ostatnich wydarzeniach znowu zapłakałam. Czemu oni tak długo nie wracają? Coś musiało pójść źle... Co jeśli coś im się stało? Może Lafayette jest ranny? Co jeśli go też zabili? Nie, nie mogę tak myśleć. On żyje. On na pewno żyje.

Z zamyśleń wyrywały mnie jedynie kroki w domu. Nie czułam upływającego czasu. Poczułam jak ktoś mnie obejmuje.
- Witaj, kochana - słyszałam szept przy uchu.
- Laf, wróciłeś - odwróciłam się i złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach - Tak się o ciebie bałam.

Lafayette miał podbite oko i kilka ran po bójce.
- Zawsze musisz się pchać w kłop... - przerwał mi długim pocałunkiem.

Rozdzielił nasze usta dopiero jak zaczynało nam brakować powietrza.
- Laurens żyje - uśmiechnął się - Ten list to była fałszywka. Porwali go.
- Och, nie mogę w to uwierzyć - pogładziłam go kciukiem po policzku.
- Gdybyśmy tam nie poszli nie wyglądało by to zbyt ciekawie - odgarnął mi włosy z twarzy.

Kolejny raz poczułam na ustach przyjemne ciepło. Usłyszeliśmy chrząknięcie. Nie wypuszczając mnie z objęcia Lafayette przerwał pocałunek. Przy wejściu do ogrodu stał jego przyjaciel.
- Laurens chce z tobą pogadać - wyjaśnił - ale możesz przyjść, jak skończycie.

Wrócił do domu.
- Przepraszam cię za niego. Czasami zachowują się jak dzieci... - Lafayette odwrócił wzrok.
- Idź do niego - ujęłam go za brodę zwracając na siebie jego wzrok - Może to coś ważnego.

Francuz pocałował mnie na pożegnanie i poszedł do domu. Ja też schowałam się do budynku. Przy wejściu zaczepił mnie przyjaciel Lafayetta.
- Jestem Hercules Mulligan - przedstawił się.
- Adrienne - uśmiechnęłam się.
- Spróbuj tylko złamać Lafayettowi serce, a życia nie będziesz mieć - szepnął groźnie.

Laurens

Po przytuleniu weszliśmy do domu. Położyliśmy Alexandra w jego pokoju. Laf wyszedł do Adrienne. Mulligan kazał mi zająć miejsce obok Hamiltona. Bolały mnie tylko ręce, siniaki po pobiciu i głowa. Trochę mnie mdliło od zawrotów głowy.
- Mulligan, ja się dobrze czuję - próbowałem go przekonać.
- Spójrz na swoje ręce - nie dawał za wygraną.
- To szybko zniknie - machnąłem ręką.

W odpowiedzi podciągnął mój rękaw. Ręka była cała w śladach po pobiciu.
- Mówili ci coś? - zapytał Mulligan.
- Przed tym jak schowali mnie do szafy mówili, że jeśli jeśli się odezwę to zabiją Lafayetta - poprawiłem rękaw.

Przypomniałem sobie o czerwonym śladzie na szyi. Szybko przesunąłem kucyk.
- Coś jeszcze? - dopytywał.
- Obserwowali nas przez cały czas - odparłem.

Mulligan gwałtownie zbladł.
- Myślisz, że byliby zdolni zabić Lafayetta?

Nic nie odpowiedziałem. Odpowiedź była dla mnie jasna: z zimną krwią mogliby to zrobić.
- Możesz po niego pójść? - poprosiłem.
- Jasne - wyszedł z pokoju.

Spojrzałem na Alexa. Leżał tak spokojnie.

Nagle Peggy wbiegła do pokoju i rzuciła mi się w ramiona.
- Tak się cieszę, że nic ci nie jest - powiedziała.

Złączyła nasze usta w pocałunku. Byłem zaskoczony jej nagłym ruchem. Otworzyłem szerzej oczy. Nagle odskoczyła ode mnie jak poparzona. Zrobiła się czerwona na twarzy.
- Przepraszam... Wybacz mi... - spojrzała w podłogę - Nie powinnam...

Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Nie mogłem w to uwierzyć. Przecież ja kocham jej siostrę, a nie ją...
- Przepraszam... poniosło mnie... - ciągnęła dalej.

Nadal milczałem. Nie umiałem nic powiedzieć.
- Ja... ja... - próbowałem powiedzieć coś z sensem - Muszę to przemyśleć...

Peggy wyszła z pokoju. Widziałem, że była szczęśliwa. Trudno określić czy z tego, że żyje czy, że mnie pocałowała. Stałem jak wryty, nadal próbując przetrawić całą akcję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro