18. Rodzice i anielskie piękno

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Piątek 22.12.1780

Adrienne

Moi rodzice nalegali, żebym znalazła bogatego męża. Mieli bardzo mało pieniędzy i ledwo starczyło im na utrzymanie. Moja mama miała siwiejące, zazwyczaj rozpuszczone, blond włosy. Na jej twarzy poza niebieskimi oczami znajdowało się kilka zmarszczek. Mój ojciec miał brązowe, siwiejące włosy. Jego oczy miały ten sam kolor, co moje.
Gdy zobaczyłam ich po drodze, zestresowałam się. Przyspieszyć, powiedzieć Laffowi, czy udawać, że ich nie widzę? Kątem oka zauważyłam jak idą w naszą stronę. O nie...
- Coś się stało? - zapytał mnie Laf.
- Nie... a właściwie tak... - nie wiedziałam czy mu powiedzieć - Z resztą zaraz sam się dowiesz...

Chwilę później moi rodzice stali już obok nas.
- Cześć... - przywitałam się cicho.

Niech no tylko Lafayette powie coś głupiego!
- Cześć - odpowiedzieli moi rodzice.

Zmierzyli Lafayetta wzrokiem.
- Jestem Marie-Joseph Paul Yves Roch Gilbert du Motier markiz de La Fayette - przedstawił się.

W duszy miałam nadzieję, że nie powie moim rodzicom co nas łączy.
- Jestem chłopakiem Adrienne - dodał.

Miałam ochotę uciec albo go uderzyć. Laf wręcz przeciwnie. Nie wyglądał na zestresowanego.
- Jestem Jean de Noailles - powiedział mój ojciec. Wskazał na moją matkę - Henriette Anne Louise d'Aguesseau. Jesteśmy rodzicami Adrienne.
- Długo ze sobą jesteście? - zapytała moja mama.
- Od wczoraj - odpowiedziałam.

Miałam nadzieję, że nie zapytają o nic Lafayetta.
- Gdzie idziecie? - powiedział mój ojciec.
- Szliśmy zjeść obiad - odparł Laf.

Wiedziałam co moja mama zaraz zaproponuje...
- Możecie przyjść do nas.

Starałam się wymyślić jakąś wymówkę. Niestety, Laf zdążył już odpowiedzieć:
- Z chęcią.

Wiedziałam, że moi rodzice będą się nas pytali jakie mamy najbliższe plany, kiedy zamierzamy wziąć ślub i takie podobne. Na pewno zapytają się Laffa o majątek... To się nie może skończyć dobrze...

Doszliśmy do ich domu. Lafayette nadal był spokojny. Usiedliśmy do stołu. Moja mama poszła na chwilę do kuchni po jedzenie.
- No, Lafayette - mój ojciec zaczął rozmowę - Dużo zarabiasz?
- Nie jakoś specjalnie dużo, ale wystarczy - odpowiedział mój chłopak.

Moja mama przyszła z obiadem. Na początku rozmowy nie słuchałam o czym mówią. Byłam zbyt zestresowana żeby się na tym skupiać. Zaczęłam słuchać od zdania ojca:
- Jak się poznaliście?

Wymieniłam spojrzenia z Laffim.
- Długa historia - odpowiedział.
- Mamy czas - ojciec się nie poddawał.

Lafayette opowiedział całą historię. Czułam, że z każdym słowem coraz bardziej się czerwienie. Wiedziałam  co się wtedy stało tylko, że obawiałam się reakcji rodziców. Wyglądali jakby coraz mniej lubili Laffa.

Gdy skończył, zapanowała niezręczna cisza. Wszystkie talerze były już puste. Zostało nam już tylko picie.
- Planujecie już ślub? - zapytał ojciec.

Prawie zakrztusiłam się wodą.
- To chyba trochę za wcześnie - odpowiedziałam - Chyba powinniśmy się już zbierać...

Podeszłam z Lafayettem do drzwi. Francuz wyszedł przed dom. Ja zostałam chwilę z rodzicami.
- Nie obraź się, Adrienne - zaczęła matka - ale nie podoba mi się ten Lafayette.
- Mi też. Miałaś nam pomóc z utrzymaniem - przypomniał ojciec.
- Pomogę. Dajcie mi trochę czasu na wymyślenie czegoś - odpowiedziałam.
- Jesteś naszą ostatnią nadzieją - powiedział ojciec - Jeśli nie znajdziesz sobie bogatego męża to nie będziemy mogli tu zostać.
- Ale ja kocham Lafayetta - załamywał mi się głos.
- Nie mogłaś wybrać Oliviera? Jest miły, uprzejmy, jego rodzina ma dużo pieniędzy...
- Tylko pieniądze się dla was liczą! - przerwałam mu - Mówiłam, że coś wymyślę!

Wyszłam z domu. Lafayette czekał na mnie. Bez słowa ruszyłam w stronę jego domu.
- Powiedziałem coś nie tak? - Laf mnie dogonił.
- Po co mówiłeś im, że jesteśmy razem?! - zdenerwowałam się.
- Powinni wiedzieć - odpowiedział spokojnie.
- No właśnie nie powinni! - przyspieszyłam kroku - Jesteś idiotą!

Czułam jak łzy zbierają mi się w oczach. Lafayette złapał mnie za rękę, żeby mnie zatrzymać.
- Spokojnie - powiedział łagodnie.

Wyrwałam się z jego uścisku i poszłam dalej. Nie odzywaliśmy się do końca drogi. Wiedziałam, że dla dobra rodziców muszę zerwać z Lafayettem, ale nie potrafiłam. Rodzice mieli rację. Nie dam rady pomóc im się utrzymać na inny sposób.

Gdy doszliśmy do domu, poszłam do łazienki i zamknęłam drzwi. Skuliłam się w kącie i zaczęłam cicho płakać. Po kilku minutach usłyszałam głos Lafayetta.
- Adrienne? Wszystko w porządku? - pytał ze zmartwieniem.

Nic nie odpowiedziałam. Dalej płakałam.
- Mogę wejść? - mówił.

Kolejny raz się nie odezwałam. Usłyszałam szarpnięcie drzwiami. Szczęście, że zamknęłam je na klucz.
- Adrienne, otwórz do $#@$@@$ - przeklął - Martwię się o ciebie.

Dało się słyszeć kolejne szarpnięcie.
- Chociaż się odezwij... - poprosił.
- Zostaw mnie w spokoju! - krzyknęłam.
- Adrienne, co się stało? - powiedział zatroskanym głosem - Wpuść mnie i pogadajmy.
- Zostaw mnie w spokoju! - powtórzyłam.
- Słyszę, że płaczesz.
- Co z tego?!
- Nie chcę, żebyś była smutna.

Usłyszałam kolejne szarpnięcie drzwiami.
- Wpuść mnie, proszę.

Nie ruszyłam się z miejsca.
- Chodzi o twoich rodziców? - zapytał. Poczekał chwilę aż odpowiem. Nie zamierzałam nic mówić - Nie lubią mnie, prawda?

Nadal czekał aż się odezwę.
- Wolą tego całego Oliviera? - powiedział.

Ponownie czekał na odpowiedź.
- Mogę coś zrobić, żebyś poczuła się lepiej? - usłyszałam kolejne szarpnięcie drzwiami. Prawie wyskoczyły z zawiasów.

Otworzyłam mu i znowu skuliłam się w rogu. Lafayette nie wiedział, że są otwarte, póki nie pociągnął kolejny raz za klamkę. Podszedł do mnie i przytulił. Po chwili jego bluzka była cała mokra od moich łez.
- Ciii... Już dobrze... - głaskał mnie po włosach.
- O-oni n-nie chcą... żebyśmy b-byli razem... Liczą się d-dla nich tylko p-pieniądze - wtuliłam się w niego.
- Ciii... Później mi powiesz... - wytarł mi łzę - Najpierw ochłoń...
- Czemu o-oni nie potrafią d-dostrzec... ż-że jesteś... d-dla mnie... w-wyjątkowy? - mówiłam przez płacz.
- Udowodnię im, że jestem ciebie wart. Obiecuję.

Pocałował mnie w czoło. W jego objęciach czułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że póki on jest przy mnie, nie mam się czego bać.
- Już się lepiej czujesz? - zapytał po dłuższym czasie.
- Tak - spojrzałam w jego oczy.
- Może chcia... - przerwałam mu pocałunkiem.

Uch, miałam z nim zerwać, a nie się całować. Szybko rozdzieliłam nasze usta.
- Przepraszam... - odwróciłam wzrok.
- Za co? - zdziwił się.
- Nie powinnam cię całować...
- Przecież jesteś moją dziewczyną.
- Nie możemy być razem... Muszę pomóc moim rodzicom...
- Przyjaźnię się z Alexem. Jego żona jest bogata. Mogę od niego pożyczyć pieniądze.
- Później będziesz mieć długi.
- Oddam.
- Z czego?
- Coś wymyślę. Na razie się nie martw.
- Ale...

Przerwał mi pocałunkiem. Nie potrafiłam go odepchnąć. Za bardzo go kochałam, żeby to skończyć. Poszliśmy do pokoju Lafayetta.

Laurens

Po rozdzieleniu się z Lafayettem ruszyliśmy do domu Mulligana. Irlandczyk od razu zaczął się skarżyć.
- Jak dobrze, że idziemy bez nich. Pewnie by się do siebie co chwilę kleili. To jest obrzydliwe.
- Jesteś zazdrosny czy co? - zapytałem.
- Phi, ja zazdrosny? Z żadną dziewczyną się tak nie miziałem.
- Tak, jesteś zazdrosny.
- Nie jestem zazdrosny.
- Przepraszam... - usłyszeliśmy za plecami nieznajomy głos. Chociaż właściwie... był dziwnie znajomy...

Odwróciliśmy się. Zobaczyliśmy chłopaka nieco młodszego ode mnie. Miał śliczne, gęste, rude loczki i piękne, zielone oczy. Jego twarz zdobiły urocze piegi. Miał może metr siedemdziesiąt. Był do mnie podobny. Nie wiem skąd, ale go kojarzyłem. Było w nim coś dziwnego... Bardzo dziwnego...
- Jesteście rodzeństwem? - zapytał się mnie Mulligan.
- Nie - zaprzeczyłem.
- Co się stało Laurens junior? - zwrócił się do nieznajomego.
- Trochę się zgubiłem... - zaczął nieśmiało, patrząc się na mnie.
- No konkrety mów - Mulligan ponaglił go.

Chłopak zarumienił się uroczo ze wstydu. Cały czas utrzymywałem kontakt wzrokowy z piegusem.
- Nawet rumienicie się tak samo - powiedział Mulligan.
- Zamknij się i daj mu mówić - zganiłem przyjaciela.

Nieśmiały chłopak odgarnął kosmyk włosów z twarzy i zaczął mówić:
- Sz-szukam szpitala... Czy mogliby panowie mi wskazać drogę?
- Możemy cię tam zaprowadzić jak chcesz - odpowiedział Mulligan.
- Nie trzeba... Pewnie się panowie spieszą... - mówił cicho.
- Nie śpieszy nam się. Jestem John Laurens - uśmiechnąłem się do niego. W pięknych oczach dostrzegłem iskierkę nadziei. Dziwnej nadziei.
- Hercules Mulligan - przedstawił się.
- Paul Williams... - uśmiechnął się do mnie lekko i nieśmiało
- "Paul"? Nie "Pol"? - zdziwił się Herc.
- Teoretycznie "Pol"... Ale nikt tak do mnie nie mówi...

Chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy.
- Nie spotkaliśmy się kiedyś? - zapytałem cicho.

Uśmiechnął się lekko i tajemniczo.
- To zależy gdzie...
- Może... we śnie? - szepcząc, uśmiechnąłem się.
- Może... - w jego oczach pojawił się tajemniczy błysk.
- Podoba mi się, że jesteś "Paul" a nie "Pol"... To podkreśla, że jesteś wyjątkowy... Na pewno nie da się ciebie zapomnieć...
- Sam się przekonaj...
- Z chęcią...

Mulligan patrzył się na nas z obrzydzeniem. Ja i Paul się zaczerwieniliśmy. Piegus od razu znowu się spiął.
- Jak chcecie, to mogę iść... - powiedział Herc.
- Nie, nie, przepraszam... - zawstydziłem się mocno.

Paul był równie zażenowany.
- Ale ty jesteś szybki, junior - powiedział Irlandczyk.

Kopnąłem Mulligana dając znak, żeby nie mówił już o tym nic więcej. Paul był bardzo nieśmiały, dlatego chciałem żeby czuł się w naszym towarzystwie dobrze. Szczególnie w moim, bo przez chwilę brzmieliśmy jakbyśmy droczyli się w dość dziwny sposób. Nie chcę z nim być, ale chcę go bliżej poznać.

Szliśmy w stronę szpitala.
- Długo tu mieszkasz? - zapytałem się Paula.
- Od tygodnia... - odpowiedział cicho - Niedawno się przeprowadziłem...
- Po co chcesz iść do szpitala, junior? - dopytywał Mulligan - Będziesz tam pracować?
- Nie... To bardziej sprawy osobiste... - odparł - Moja matka miała zawał...

Piegus cały czas patrzył w ziemię.
- U nas jest jeszcze więcej akcji. Dzisiaj na przykład jacyś goście porwali Laurensa.
- Poza tym okolica jest w porządku - sprostowałem.

Paul znowu odgarnął uroczo kosmyk włosów z twarzy.
- Czemu się tu przeprowadziłeś? - zapytałem.
- Chciałem mieszkać bliżej rodziny... - odpowiedział.
- Masz kogoś? - pytał Mulligan.
- Nie... - zaprzeczył.
- Laurens też jest wolny, więc jakby co to śmiało.

Paul wydawał się być cały czas bardzo spięty. Wiedziałem, że gdyby był mniej nieśmiały, to chętniej by z nami rozmawiał. Cały czas szedł ze smutkiem w oczach.
- Junior, chciałbyś się wybrać z nami jutro do baru? - zapytał Mulligan.
- Słucham? - widocznie był bardziej zajęty zerkaniem w moją stronę, więc nic dziwnego, że nie usłyszał.
- Pytałem, czy chciałbyś pójść jutro z nami do baru - powtórzył.
- Nie piję... - odpowiedział.
- Co?! - zdziwiliśmy się.
- Nie piję alkoholu... Szkoda na to tracić zdrowie i pieniądze - powiedział nadal cicho.
- Zapłacimy za ciebie. Plus przecież pójdziesz z Laurensem. Będziecie mogli się dalej droczyć - Mulligan próbował go przekonać - Junior, zgódź się.
- Nie chcę się podtruwać...
- Jak raz wypijesz, to nic ci się nie stanie - dołączyłem się do przyjaciela.
- Wolę nie... - Paul odgarnął kosmyk włosów z twarzy - Nie wiem jak możecie pić to świństwo...
- Jakie świństwo? - powiedzieliśmy razem.
- Alkohol to świństwo... - odparł.
- Skoro nie piłeś to skąd wiesz, że nie lubisz? - zapytał Mulligan.
- Mam siedemnaście lat... Poza tym później jest się pijanym...
- Tylko jak za dużo wypijesz - odparłem.
- A jesteś chociaż rewolucjonistą? - zapytał Mulligan.
- Nie, nic się tym nie osiągnie - Paul odgarnął kolejny kosmyk z twarzy. Nie łatwiej związać włosy?

Wymieniliśmy z Mulliganem spojrzenia.
- No to co ty robisz? - zaciekawiłem się.

Paul się zmieszał. Wyglądał jakby nie był pewny czy powiedzieć, czy milczeć.
- Nie wstydź się, junior - powiedział Mulligan.
- Wolę nie mówić... - szepnął ledwo słyszalnie.

Było widać już szpital. Paul zaczął się nerwowo rozglądać. Widziałem, że oddycha szybciej.
- Wszystko w porządku? - zdziwiłem się.
- Tak... - powiedział lekko wystraszonym tonem.

Nie zachowywał się normalnie. Wyglądał, jakby się bał.

Staliśmy już przed drzwiami szpitala.
- Jakbyś jednak zmienił zdanie to będziemy w najbliższym barze o dziewiętnastej - powiedział Mulligan.
- Nie przyjdę... - odpowiedział, nadal się rozglądając.

Podszedł do wejścia do szpitala.
- Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy... - uśmiechnął się do mnie lekko.
- Ja też... - uśmiechnąłem się - Oby jak najszybciej...

Paul wszedł do szpitala.
- Ale on jest dziwny - stwierdził Mulligan.
- Widziałeś jak on się nerwowo rozglądał? - zapytałem - Jakby się czegoś bał.
- Nie pije, nie jest rewolucjonistą - wymieniał - Nawet nie chciał nam powiedzieć czym się interesuje.

Ruszyliśmy w stronę domu Mulligana.
- Jest nieśmiały - odparłem.
- Ja bym został i go obserwował - powiedział.
- Mieliśmy iść na obiad - przypomniałem.
- Obserwowanie twojego sobowtóra jest lepsze od jedzenia. Nie wierzę, że to powiedziałem - odpowiedział - Swoją drogą jesteście mega podobni. Może jakby tak zeswatać go z Peggy to by się od ciebie odczepiła?
- Wątpię.
- To zostajemy i czekamy aż wyjdzie?
- Zauważy nas.
- Nie zauważy. Nie wymiękaj.
- Dobra.

Staliśmy w zimnie czekając na nowego kolegę. Za jakiś czas zacząłem rozmowę:
- Może on tam zostanie na dłużej?
- Wyjdzie, wyjdzie - odpowiedział Mulligan - Do ciebie wyjdzie.

Spojrzał na mnie.
- Czemu jesteście tacy podobni?
- Z charakteru na pewno nie - odparłem - Ja nie jestem aż taki nieśmiały.
- To jest ciekawe. Nigdy nie spotkałem kogoś tak nieśmiałego. Myślisz, że dlaczego jest taki zamknięty?
- Niektórzy tacy po prostu są.
- Ale żeby aż tak? Ja myślę, że ma jakieś problemy.
- Jakie?
- Tego jeszcze nie wiem. I jeszcze tak dziwnie się na ciebie patrzył. I to wasze miłosne droczenie się... A z tym snem, to już naprawdę pojechałeś.
- Sam nie wiem czemu się tak zachowywałem.
- Ale naprawdę ci się śnił?
- Tak. Jako anioł.
- Wiesz... Trochę to chore...
- Lafayette mówił, że mu też się śnił.
- Jakbym sam go nie spotkał, to pomyślałbym, że macie jakieś omamy.
- Mam wrażenie, że jest w nim coś takiego... anielskiego. Wydaje się być taki niewinny, czysty...
- To się leczy - przerwał mi.

Czekaliśmy kolejne kilka minut.
- Właściwie to nie chciałem ci tego mówić, ale prędzej czy później byś to ze mnie wyciągnął - zacząłem - Peggy mnie pocałowała.
- Kiedy? - Mulligan od razu się zaciekawił.
- Jak poszedłeś po Lafayetta, to do mnie przyszła... - odpowiedziałem.
- Masz dzisiaj wzięcie - przyznał - Powiedziała ci coś później?
- Przepraszała mnie. Powiedziałem jej, że muszę to przemyśleć.
- Przemyślałeś?
- Prawie cały czas o tym myślę. Sam nie wiem co zrobić.
- Albo jej powiedz, że też ją kochasz, albo, że jej nie kochasz.
- Ale mi pomogłeś - powiedziałem z sarkazmem - Chodzi o to, że...
- Idzie! - przerwał mi.

Paul wyszedł ze szpitala. Szybkim krokiem skręcił w jakąś uliczkę. Poszliśmy za nim w bezpieczniej odległości. Paul co jakiś czas odgarniał opadające na twarz loki. Cały czas patrzył w ziemię przed sobą.
- Myślisz, że on płacze? - szepnął Mulligan.
- Nie wiem - odpowiedziałem równie cicho - Być może.

Paul nas nie usłyszał. Szedł dalej. Nagle podszedł do jakiegoś domu. Zapukał do drzwi. Stał chwilę czekając aż ktoś otworzy. Ja i Mulligan schowaliśmy się. Drzwi otworzyły się. Stanął tam jakiś mężczyzna. Był starszy od nas. Mógłby być nawet ojcem Paula. Nie słyszeliśmy nic z naszej kryjówki. Widzieliśmy tylko jak mężczyzna krzyczy na Paula. Pod koniec rozmowy uderzył go i zamknął drzwi. Miałem ochotę tam pobiec i dać nauczkę. Piegus usiadł na schodkach przed domem i zaczął cicho płakać.
- Chodźmy do niego - powiedziałem ze współczuciem.

Podeszliśmy do nowego kolegi. Paul gdy nas zobaczył wstał i szybko ruszył chodnikiem przed siebie. Poszliśmy za nim.
- Zostawcie mnie... - przyspieszył kroku.
- Paul, co się stało? - zapytałem.
- Dobrze wiecie... Szpiegowaliście mnie... - powiedział przez płacz.
- Kim był ten mężczyzna? - pytał Mulligan.
- Nie wasza sprawa... - Paul jeszcze bardziej przyspieszył kroku - Zostawcie mnie...
- Nie ma mowy - odparł Mulligan.

Dopiero kiedy Paul odgarnął włosy zauważyłem, że na jego twarzy oprócz łez pojawił się ślad po uderzeniu.
- Kim był ten mężczyzna? - powtórzyłem - To twój ojciec?
- Nie wasza sprawa... - powiedział przez płacz.

Paul zaczął biec. Podążaliśmy tym samym tempem za piegusem. Nagle nasz nowy kolega się przewrócił.
- Nic ci się nie stało? - wyciągnąłem do niego rękę.
- Nawet równowagę macie taką samą - powiedział Mulligan.

Paul złapał mnie za rękę i wstał. Chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Delikatnie starłem łzy z jego twarzy. Po chwili obaj się otrząsnęliśmy.
- Czemu za mną chodzicie? - zapytał.
- Bo chcemy ci pomóc - odpowiedziałem - My też ostatnio mamy kłopoty.
- To po co wam jeszcze moje? - powiedział.
- Bo sam sobie z tym nie poradzisz - odparł Mulligan - Kim był ten mężczyzna?
- To mój ojciec... - Paul spojrzał w ziemię.
- Często cię bije? - zapytałem.

Piegus podwinął prawy rękaw. Miał tam pełno siniaków, zadrapań i ran.
- Zazwyczaj to robi jak jest pijany...
- Mówiłeś, że niedawno się tu przeprowadziłeś - przypomniał Mulligan.
- To prawda... - pociągnął nosem - Nie stać mnie było na zapłacenie czynszu, dlatego musiałem się tu wrócić... Teraz wyrzucił mnie z domu... Nie oddał mi nawet moich rzeczy...

Było mi strasznie żal Paula. Tyle siniaków powstało tylko przez tydzień. Teraz jeszcze nie miał domu, pieniędzy, swoich rzeczy. Został sam.
- Możecie mnie już zostawić? - poprosił piegus.
- Nie możemy - zaprzeczył Mulligan - Niby gdzie teraz pójdziesz?
- Nie wiem... Nie mam tu nikogo...
- Możesz przenocować u mnie - zaproponował Mulligan.
- Nie, nie będę się wam narzucać... - pociągnął nosem - Tylko byłbym kłopotem...
- Nie jesteś dla nas kłopotem - wtrąciłem - Przestań tak mówić.

Paul spojrzał na mnie.
- Nie rozumiem po co mi pomagacie...

Podwinąłem rękaw, ukazując siniaki.
- Wiemy co to są problemy.

Wolnym krokiem poszliśmy w stronę domu Mulligana. Opowiedzieliśmy Paulowi o ostatnich wydarzeniach, zaczynając od zniszczenia mojego łóżka aż do spotkania go. Piegus wydawał się powoli uspokajać. Z czasem łzy zniknęły z jego twarzy. Kiedy doszliśmy do celu, piegus nadal był spięty, ale wydawało mi się, że trochę mniej niż go poznaliśmy.

Powiedzieliśmy nowemu koledze, żeby posiedział na kanapie, kiedy my będziemy robić obiad. Gdy przyszliśmy z gotowym posiłkiem zobaczyliśmy, że nasz nowy kolega śpi. Siedział skulony z brzegu kanapy. Odstawiliśmy jedzenie i otuliliśmy Paula kocem. Kiedy to zrobiliśmy, obudził się. Przetarł oczy i spojrzał na nas.
- Nie chcieliśmy cię obudzić... - powiedziałem.
- Przynieśliśmy już obiad - oznajmił Mulligan.

Piegus bez słowa zaczął powoli jeść. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, że jest bardzo wychudzony i ma podkrążone oczy. Wyglądał na strasznie zaniedbanego. W przeciwieństwie do mnie i Mulligana, nie zjadł dużo obiadu.
- Ale on mało zjadł - Mulligan zaczął rozmowę gdy byliśmy naczynia.
- Wiem, wygląda jakby od dawna nie spał - odpowiedziałem.
- I nie jadł - dodał Mulligan.
- W ogóle cały jest zaniedbany - dokończyłem.
- Kiedy wracamy do Laffa? - zapytał Mulligan.
- Chciał zostać sam z Adrienne.
- Na pewno już zjedli obiad.
- Co ty tak ciągniesz do Lafayetta?
- Bo jesteśmy przyjaciółmi, a teraz będzie się skupiał tylko na Adrienne.
- Sam chciałeś ich zeswatać.
- No tak, ale oni przesadzają.
- Znowu zaczynasz? Jutro do niego pójdziemy.
- Chcesz zostać tylko we dwójkę?
- W trójkę.
- Junior pewnie śpi.
- Kiedyś się obudzi, a ja do Alexa nie idę.
- Dlaczego?
- Tam jest Peggy.

Mulligan się zaśmiał.
- Chcesz jej teraz unikać?
- A ty niby co byś zrobił? - zapytałem.
- Powiedziałbym jej, że nie chcę z nią chodzić - odpowiedział Mulligan.
- A co jeśli Angelica mnie wtedy znienawidzi? To może być jedyny sposób, żeby ją uszczęśliwić... - żaliłem mu się.
- Chcesz całe życie być z Peggy, żeby Angelica cię lubiła? To nie ma sensu. Będziesz z Peggy i ją rzucisz, żeby chodzić z Angelicą? Jak ją rzucisz, to Angelica jeszcze bardziej cię znienawidzi.
- To co mam jej powiedzieć?
- Peggy powiedz, że jej nie kochasz, a Angelice, że ci się podoba.
- Żeby to było takie proste...
- Jest proste.
- Może dla ciebie. Ja tak nie umiem.
- To się naucz.

Wywróciłem oczami. Usłyszeliśmy jak Paul kaszle w salonie.
- No i się jeszcze przeziębił - Mulligan zmienił temat.

Skończyliśmy myć naczynia. Herc nalał mu wody. Gdy poszliśmy zanieść piegusowi szklankę, zobaczyliśmy to co ostatnio. Paul spał. Tym razem pod kocem. Chłopak spał niespokojnie i ciągle się kręcił. Było wyraźnie widać, że śni mu się coś nieprzyjemnego.

Wróciliśmy z Mulliganem do kuchni.
- Mógłby zamieszkać u mnie gdyby nie zepsute łóżko. Miałby cały dom dla siebie - głośno myślałem.
- Tak, i krew na podłodze. Nie wiem jak ty, ale ja bym się tam przespał. Taki fajny klimacik - odpowiedział Mulligan - To idziemy do Lafayetta?
- Czemu ci tak zależy?
- Zawsze chodzimy w trójkę albo w czwórkę.
- Nie możemy raz zostać u ciebie z Paulem? Przecież widziałeś w jakim jest stanie.
- Możemy iść przecież z nim.
- Nie odpuścisz, tak?
- Tak.

Westchnąłem.
- Jeśli Paul będzie chciał, możemy iść do Lafayetta.
- Wiedziałem, że cię przekonam - Mulligan się uśmiechnął - Kiedy idziemy?
- Jak Paul się obudzi - odparłem - Pamiętaj, że jak zostanie u ciebie na noc, to nie masz go zrzucać z łóżka.
- Nie możemy iść teraz?
- Nie możemy. Nie zostawimy Paula samego.
- Nie ma pięciu lat. Nie trzeba go pilnować.
- Miał pójść z nami.
- Nie będzie chciał. Idziemy do Lafayetta. On go nie zna. Będzie się wstydził.
- Od czegoś trzeba zacząć. Nie ma tu nikogo.
- Czyli teraz mamy go przyjąć do naszej paczki?
- Alexa też przyjęliśmy.
- On chociaż lubi alkohol i jest rewolucjonistą.
- Paul ma do tego powody.
- Paul do nas nie pasuje.

Usłyszeliśmy otwieranie drzwi. Szybko poszliśmy w stronę wejścia do domu. Paul wychodził z domu.
- Gdzie idziesz? - zapytałem.
- Nie chcę wam sprawiać kłopotu... - odpowiedział, nie zatrzymując się. Mulligan zamknął drzwi. Udaliśmy się za piegusem.
- Nie sprawiasz nam kłopotu - zaprzeczyłem.
- Słyszałem waszą rozmowę... Mogliście mi zwyczajnie powiedzieć... - loczki znowu opadły mu na oczy - Zrozumiałbym...

No świetnie! Mulligan jak zawsze wszystko zepsuł!
- Ten idiota zawsze gada głupoty - mówiłem o Mulliganie - Olej go.
- Nie musicie udawać, że chcecie mi pomóc... Znam ludzi... Dziękuję za obiad, ale nie chcę od was nic więcej...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro