6. Uparci przyjaciele, czyli co się stało z Lafayettem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poniedziałek 18.12.1780

Laurens

Przy oknie stał Lafayette. Nie wyglądał on tak jak zwykle. Poczochrane włosy, blada twarz, smutny wyraz twarzy. Jednym słowem: okropnie. Był jakby nieobecny. W dłoni trzymał kubek.
- Co wy tu robicie? - zapytał słabym głosem.
- Co my tu robimy?! - krzyknął Mulligan - Nie przyszedłeś dzisiaj! Baliśmy się o ciebie!
- Nie potrzebnie, mon ami - odparł Lafayette.
- Dobrze się czujesz? - spytałem.
- Oui.
- Czemu nie przyszedłeś? - ciągnął Mulligan.
- Wolałem dzisiaj zostać w domu. Nie mam ochoty wychodzić - odpowiedział Lafayette.
- Mulligan opanuj się i daj mu spokój! Nie widzisz jak on źle wygląda? Bez urazy - powiedziałem.
- Rien ne s'est passé.
- Może lepiej się połóż.
- Non, dobrze się czuję.
- Przestań kłamać, wyglądasz jeszcze gorzej niż zwykle! - wtrącił Mulligan - Widzimy, że jest coś nie tak!
- Wszystko jest w porządku, mon cher. Idźcie już.
- Nie pójdziemy stąd dopóki się nie ogarniesz. Wyglądasz beznadziejnie.

Podałem Mulliganowi patelnię. Wziąłem od Lafayetta kubek. Miał lodowate ręce. W kubku były fusy po kawie.
- Ile tego piłeś? - zapytałem.

Lafayette nie odpowiedział.
- Ile tego piłeś? - powtórzyłem.
- Trochę - odpowiedział.

Mulligan wyszedł z pomieszczenia.
- Co się stało? - powiedziałem jak najbardziej łagodnie.
- Nic - skłamał.
- Nic? Widzimy, że jesteś smutny. Chcemy ci pomóc. Jeśli nam powiesz będziemy wiedzieć jak - przekonywałem.
- Nie potrzebuję waszej pomocy, mon ami.
- Nie poradzisz sobie sam.

Mulligan wrócił. Bez patelni i noża.
- Powiedział ci coś? - zapytał.
- Nie - zaprzeczyłem.
- Lafayette, daj sobie pomóc.
- Nie potrzebuję pomocy - powtórzył - Jest dobrze. Nie musicie się o mnie martwić, mon cher.
- W takim razie zostaniemy u ciebie póki nie poczujesz się lepiej i nie powiesz co się stało - zadecydował Mulligan.
- Nie możecie mi dać jednego dnia spokoju?! Nie przyszedłem do was, bo chcę zostać sam!
- Martwiliśmy się o ciebie. Zawsze przychodzisz na czas. Baliśmy się, że coś ci się stało - powiedziałem.
- I widzimy, że słusznie - dodał Mulligan - Nie jesteś sobą.
- Przestańcie, wszystko jest dobrze - powtórzył.
- Ciągle to gadasz. Sam sobie zaprzeczasz. Widzimy, że coś się stało, że coś jest nie tak.
- Jak się ogarnę to dacie mi spokój?
- Nie, będziesz nam jeszcze musiał powiedzieć co cię zdołowało.

Co mogło tak załamać Lafayetta? Był naprawdę smutny. Jakby ktoś zabrał mu całą radość i chęć do życia.
- Jadłeś coś dzisiaj? - zapytałem.
- Non - zaprzeczył Lafayette - Nie jestem głodny, mon ami.
- Zrobię ci coś do jedzenia - powiedział Mulligan i jak zawsze nie czekając na odpowiedź poszedł.
- Naprawdę nie musicie mi pomagać - powtórzył kolejny raz - Sam sobie mogę zrobić śniadanie, mon ami.
- Laf, zaczynasz mnie denerwować. Czy my cię pytamy o zdanie? Pomożemy ci czy tego chcesz czy nie - odpowiedziałem.

Lafayette zmierzał do wyjść z pokoju. Po drodze zasłabł. Szybko kucnąłem obok nieprzytomnego przyjaciela.
- Mulligan! - zawołałem - Przynieś wody! Lafayette zemdlał!

Klepałem przyjaciela po twarzy.
- Hej, Laf - mówiłem - Laf, obudź się.
- $@##! - usłyszałem z sąsiedniego pokoju.
- Proszę nie... - Lafayette mówił przez sen - nie rób tego...
- Co się stało?! - krzyknąłem do Mulligana.
- Trochę więcej czasu zajmie mi przyniesienie tej wody - usłyszałem z drugiego pokoju.
- To przyjdź bez wody!

Chwilę później przyszedł Mulligan. Trzymał się ściany.
- Co się stało? - zapytałem.
- Źle stanąłem - odpowiedział.
- Dasz radę go ze mną przenieść na kanapę?
- Chyba tak.

Mulligan podszedł do mnie powoli. Wziąłem Lafayetta za ręcę, a Mulligan za nogi. Po przeniesieniu nieprzytomnego przyjaciela poszedłem po wodę. Wziąłem pierwszy lepszy kubek i nalałem wody. Szybko wróciłem do pokoju. Mulligan siedział na podłodze obok Lafayetta.
- Mówił coś? - zapytałem.
- Coś tam mamrolił, ale nic nie zrozumiałem - odpowiedział Mulligan.
- Jak ja przy nim siedziałem to prosił kogoś żeby tego nie robił - mówiłem.

Lafayette powoli otworzył oczy.
- Zemdlałeś - oznajmił Mulligan - Długo nic nie jadłeś, prawda?
- Oui... - potwierdził Lafayette.
- Chciałeś się zagłodzić na śmierć?
- Non.
- Proszę - podałem mu kubek z wodą - Dokończę ci robić śniadanie - wstałem z podłogi.

Poszedłem do kuchni. Mulligan wyjął już chleb, masło i ser. Mój ulubiony ser.

Zrobiłem Lafayettowi kanapkę i wróciłem do chłopaków.
- Proszę - podałem Lafayettowi talerz.
- Dzięki - odpowiedział i ugryzł kanapkę.
- Nie mdlej więcej - powiedział Mulligan.
- Jak noga? - zapytałem.
- Boli - odpowiedział Mulligan.
- Spuchła ci.
- Wiem.
- Musisz z tym pójść do lekarza.
- Jutro pójdę. Teraz musimy się zająć Laffem.
- Lepiej pójdź dzisiaj.
- Nie zostawię go w tym stanie.

Wziąłem od Lafayetta pusty talerz i poszedłem do kuchni go umyć.
- Myślisz, że co się stało Lafayettowi? - usłyszałem zza pleców głos Mulligana.
- Nie strasz - poprosiłem - Nie powinieneś wstawać.
- Nie ogarniesz mnie i Laffiego.
- Idź do Laffa.
- Zasnął. Inaczej bym go nie zostawił.
- Tak szybko?
- Pewnie nie spał przez całą noc.
- Mogłeś zostać i posłuchać co mówi przez sen. Dowiedzielibyśmy się przez co jest zdołowany.
- Możemy przeszukać jego dom.
- Nie wierzę, że to mówię, ale dobrze, przeszukamy jego dom.

Zaczęliśmy od salonu. Dopiero zasnął, więc szybko się nie obudzi. To była jedyna szansa żeby przeszukać ten pokój.

Jak przyszliśmy Mulligan okrył Lafayetta kocem. Znalazłem na podłodze rysunek. Było na nim widać Lafayetta i jego dziewczynę.
- Zerwali ze sobą? - szepnął Mulligan.
- Wątpię. Pewnie spadło. Przestań mnie podchodzić od tyłu - powtórzyłem.
- Ale to by miało sens - próbował mnie przekonać - Przecież Laf mówił, że myśli, że to ta jedyna. Mógłby być tak zdołowany.
- No nie wiem - odstawiłem rysunek na szafkę.

Ktoś zapukał do drzwi. Lafayette nawet nie drgnął. Ja i Mulligan poszliśmy otworzyć. To był Alex.
- Siema - przywitał się - Co wy tu robicie?
- Włamaliśmy się - odpowiedział Mulligan.
- Z Laffem wszystko w porządku?
- Niezbyt. Jest bardzo smutny i nie chce nam powiedzieć co się stało - odparłem - Teraz śpi.
- Wcześniej zemdlał - dodał Herc.
- Mulligan sobie coś zrobił w nogę.
- Przecież mówiłem, że jutro pójdę do lekarza.
- Byłoby lepiej gdybyś poszedł dzisiaj - wtrącił Hamilton.
- Mówisz jak Laurens. Pójdę jutro, bo nie zamierzam zostawić Lafayetta - powtórzył.
- To chociaż jej nie nadwyrężaj i nie chodź - radził Alexander.
- Mam ważniejsze sprawy niż obijanie się.
- Przeszukujecie mu dom, prawda?
- Nie... a właściwie to tak.
- Zostałbym z wami, ale nie mogę. Pozdrówcie Lafayetta - powiedział kiedy odchodził.
- Na razie - pożegnaliśmy Alexandra.

Zamknęliśmy drzwi i wróciliśmy do salonu. Lafayette dalej spał.
- Ja jestem prawie pewny, że Laf jest smutny, bo dziewczyna go rzuciła - Mulligan zaczął rozmowę.
- Ja i tak nie zmienię zdania - odpowiedziałem - Nie mów tak głośno.
- Mówię ciszej od ciebie - licytował się.
- Mówisz głośniej.
- Ty mówisz tak głośno, że nie wiem jak Lafayette może jeszcze spać.
- Ta kłótnia do nikąd nie prowadzi.
- Skoro tak uważasz...

Przestaliśmy rozmawiać i zaczęliśmy przeszukiwać dom. Na początku nie znaldowaliśmy żadnych ciekawych rzeczy. Jakieś rzeczy prywatne i tyle. Żadnych dowodów.
- @#$$ - przeklnął Mulligan - Nic tu nie ma.
- Czemu grzebiecie mi w rzeczach? - zapytał Lafayette.

Ja i Mulligan szybko się odwróciliśmy. Lafayette siedział na kanapie i przecierał oczy. Ani ja, ani Mulligan nie odpowiedzieliśmy.
- Czemu grzebiecie mi w rzeczach? - powtórzył.
- Nie chciałeś nam nic powiedzieć - Mulligan w końcu odpowiedział - Musieliśmy się dowiedzieć co się stało.
- Teraz macie na to jeszcze mniejsze szanse - wstał.
- I tak się domyślamy - Mulligan wzruszył ramionami - A przynajmniej ja. Laurens jest za mało kumaty.
- Nie obchodzi mnie to czy się domyślacie czy nie.
- Nie dociera to do ciebie, więc powtórzę jeszcze raz - wtrąciłem się do rozmowy - Martwimy się o ciebie. Dlaczego nie chcesz dać sobie pomóc?
- Do was nie dociera, że ja nie chcę niczyjej pomocy - odpowiedział Lafayette.
- Zachowujesz się tak jak Laurens. Ktoś ci chce pomóc, a ty odrzucasz dobre chęci - oznajmił Mulligan.
- Bo chcecie mi pomóc na siłę! Nie pytacie się mnie o zdanie! Sam sobie dam radę!
- Jakoś jak przyszliśmy nie wyglądałeś na osobę, która sama sobie da radę - powiedziałem.

Lafayette nic nie odpowiedział tylko wyszedł z salonu i najpewniej poszedł do siebie.
- On się zachowuje jak zbuntowana nastolatka! - skarżył się Mulligan.
- Wszystko słyszę! - krzyknął Lafayette.
- Może lepiej zostawmy go samego i pójdźmy do ciebie albo do mnie - powiedziałem ciszej od Mulligana - Wrócimy do niego jutro.
- Zapomnij! Zostanę tutaj póki Lafayette nie przestanie się buntować i powie co się stało. Nie poddam się tak szybko. Posiedzę tu tydzień jak będzie trzeba - Mulligan skrzyżował ramiona.
- Jak będzie chciał to nam powie. Lafayette potrzebuje czasu.
- Tak szybko się poddajesz?
- Nie poddaję. Lafayette powie nam co się stało w swoim czasie.
- Mówisz jak Burr.
- A ty się powtarzasz i masz głupie pomysły.
- Wolę określenie oryginalne albo szalone.

Ciężko westchnąłem.
- Dobrze, zostaniemy w domu Lafayetta, ale nie będziemy na niego niciskać i się rządzić.
- Dobra - zgodził się.
- I nie masz go zrzucać z łóżka jak będzie spał - dodałem.
- No co ty, ja tylko ciebie zrzucam. Wyprzedzając kolejne pytanie ciągnąłem już Lafayetta za nogę, ale przez najbliższy tydzień nie będę - obiecał Mulligan.
- Trzymam cię za słowo.

Poszedłem do pokoju Lafayetta. Powinienem go przeprosić. Ja i Mulligan nie byliśmy dla niego zbyt mili. Chcieliśmy mu pomóc na siłę.

Kiedy wszedłem do pokoju przestraszyłem się. Nie było Lafayetta. Wiał zimny wiatr z otwartego na oścież okna.
- Mulligan, Laf uciekł! - wróciłem do salonu.
- Jak to uciekł?! - poszedł do pokoju Lafayetta - Dlaczego?!
- Skąd mam wiedzieć?! - prawie krzyknąłem.
- Myślisz, że on poszedł się zabić? - Mulligan się przestraszył.
- Sam nie wiem co myślę. Musimy iść go poszukać. Gdzie mógłby pójść?
- Nie wiem. $##@, to nasza wina. Za bardzo na niego naciskaliśmy.
- Musimy się rozdzielić i go znaleźć.

Zamknęliśmy okno i wyszliśmy poszukać Lafayetta.

To jest możliwe, że on chce popełnić samobójstwo? Boję się o niego. Jeśli nie znajdziemy go na czas, to kto wie co się może stać?!

Chwilę po wyruszeniu na poszukiwania spotkałem Peggy.
- Cześć - przywitała się z uśmiechem.
- Cześć, nie mam teraz czasu gadać - odpowiedziałem nie zatrzymując się.
- Co się stało? Jesteś bardzo zdenerwowany - szła obok mnie.
- Długa historia.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Szukam przyjaciela. Jak dzisiaj do niego przyszedłem był naprwdę smutny. Boję się, że może zrobić coś głupiego.
- Domyślasz się gdzie on może być?
- Nie wiem. Trudno mi się teraz skupić.

Peggy złapała mi za ramiona zatrzymując mnie.
- Weź głeboki oddech i powiedz gdzie on lubi przebywać.

Posłuchałem rady Peggy. Lafayette najbardziej lubi chodzić po mieście z nami. Raz w jego urodziny poszliśmy do naszej ulubionej cukierni, a później do baru. Można powiedzieć, że rozruszaliśmy imprezę w tych miejscach. Coś tu się nie zgadza. Miałby się zabić w barze? Lafayette zawsze lubił się spotykać z ludźmi. Uwielbiał być w centrum uwagi. Ale nie dziś.
- Nie wiem. Nie mogę sobie teraz nic przypomnieć - powiedziałem.
- Od tego może zależeć jego życie - odpowiedziała.
- Właśnie dlatego nie mogę się skupić.
- Jaki on jest?
- Jak to ma pomóc?
- Jaki on jest?
- Lubi być w cetrum uwagi, ale dzisiaj raczej wolałby zostać sam.
- Hmm... Ma jakąś bliższą rodzinę w tych okolicach?
- Tylko dziewczynę, ale nie wiem czy dalej są razem. Właśnie dlatego może być smutny.
- Może zapytaj się jego sąsiadów czy widzieli w którą stronę szedł?
- Nie mam nic do stracenia. Dzięki.
- Nie ma za co.

Szybko poszedłem do sąsiadów Lafayetta. Do jednego zapukałem, ale usłyszałem szepty zza drzwi:
- Ach, ta dzisiejsza młodzież! Nie mają nic do roboty tylko chodzenie po domach im w głowie. Za moich czasów...

Nie słuchałem dalszych lamentów, tylko poszedłem do drugiego sąsiada. Otworzył mi dość umięśniony mężczyzna z brązowymi włosami zaczesanymi na bok.
- Dzień dobry - przywitał się.
- Dzień dobry. To jest dom mojego przyjaciela Lafayetta - wskazałem na sąsiadujący budynek - Widział pan może jak on stąd dziś wychodził?
- Nie, cały dzień siedział w domu - odpowiedział - Widziałem ciebie jak ze znajomym się do niego włamywaliście.
- Ach, to długa historia. Mogę panu udowodnić, że znam się z właścicielem tego domu. Chcieliśmy się do niego włamać, bo się o niego martwiliśmy. Widział pan jak wczoraj wieczorem wracał do domu?
- Skąd mam niby wiedzieć, że go znasz?
- Nazywa się Marie-Joseph Paul Yves Roch Gilbert du Motier de La Fayette. To chyba wystarczy.
- Nie patrzyłem wczoraj przez okno.
- Dobrze, dziękuję. Miłego dnia.
- Wzajemnie.

Jak to nie wychodził? Lafayette musiał wyskoczyć przez okno żeby uciec. Muszę znaleźć Mulligana. Poszedłem tam gdzie ostatni raz go widziałem. Podążałem według jego toku myślenia. Znam się z nim tyle lat, że wiem co gdzie by zrobił. Tylko, że musiałem się pospieszyć.

Po jakimś czasie zobaczyłem go.
- Mulligan, chodź - pociągnąłem go za rękę i zacząłem iść.
- Co ty tu robisz? - zapytał idąc za mną.
- Musimy wrócić do domu Lafayetta - puściłem jego rękę.
- Dlaczego?
- Później ci powiem. Chodź szybciej.

Wytłumaczyłem mu co się stało.
- Jak noga? - zapytałem.
- Boli - odpowiedział - Nawet nie wiesz jak. Zanim zaczniesz mnie przekonywać żebym poszedł do lekarza mogę ci już odpowiedzieć, że pójdę jutro i zdania nie zmienię.

Nawet nie zauważyłem kiedy upadłem. Mulligan też, bo zatrzymał się kilka metrów dalej i cofnął się do mnie.
- Wszystko w porządku? - podał mi rękę.
- Kolano mnie boli - wstałem.
- Krwawi ci - spojrzał na moją nogę - Dasz radę pójść?
- Tak.

Poszliśmy dalej. Kiedy doszliśmy do domu. Sprawdziliśmy czy drzwi są otwarte. Nie były.
- Świetnie - powiedział z sarkazmem Mulligan - Lafayette jest w $##@$$@ sprytny. Musi być w środku. Przecież nie zamykaliśmy drzwi. Jesteśmy idiotami.

Podszedłem do okna. Nikogo nie było. Udaliśmy się do ogrodu. W oknie ukazującym salon było widać Lafayetta chowającego twarz w dłoniach. Poczułem się jakby ktoś ukuł mnie w serce.
- Zamknął wszystkie okna. Jedno ma uchylnie - Mulligan spojrzał przez okno - Musimy się tam jakoś dostać.
- Wiem o czym myślisz. Nie będziemy mu wybijać okna - uprzedziłem.
- Masz inny plan?

Zapukałem do Lafayetta przez okno. Szybko odwrócił się w naszą stronę i podszedł. Zasunął rolety.
- Chodź do innego okna - rozkazał Mulligan.

Tak też zrobiliśmy. Niestety, Lafayette chodził po całym domu zasłaniając rolety dając nam do zrozumienia, że ma nas dość. Przy ostatnim oknie, które było uchylone powiedziałem:
- Lafayette, przepraszamy. Nie powinniśmy ciebie tak przyciskać do tego żebyś powiedział nam prawdę. Zachowaliśmy się nietaktownie. Jesteś naszym przyjacielem i powinniśmy zrozumieć, że musisz się oswoić z tym co się stało. Cokolwiek się stało chcemy ci pomóc, chcemy dla ciebie dobrze. Jeśli nas nie wpuścisz, zrozumiemy, ale proszę, wybacz nam.

Lafayette stał przez chwilę bez ruchu. Jego twarz wyrażała głęboki smutek. Ostatecznie odszedł od okna. Usłyszeliśmy otwieranie drzwi wejściowych. Ja i Mulligan szybko poszliśmy w stronę wejścia. Lafayette bez słowa wpuścił nas do domu. Wszyscy usiedliśmy w salonie. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Lafayette zdecydował się przerwać ciszę:
- Opowiem wam co się stało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro