XIV |I'm gay I'm sorry|

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej! Więc ten rozdział dodaję jako niespodziankę. Jak możecie zauważyć po tytule ma on związek z orientacją Aleca. Wiem, co obecnie dzieje się w Polsce i jest mi naprawdę przykro. Chcialabym wam napisać, żebyście nie dawali sobie wmówić, że nie jesteście ludźmi, że bez was Polska byłaby piękniejsza. Dzięki wam jest ona cudowna. Jesteście piękni i cudowni, tacy jacy jesteście i przytoczę tu slowa pewnej mądrej osoby  "If you are black, if you are white, if you are gay, if you are straight, if you are transgender, whoever you are, whoever you wanna be, I support you". Pamiętajcie o tym, że to kiedyś sie zmieni I będziemy wolni. Będziemy trzymać ukochaną osobę za rękę na ulicy bez strachu, będziemy mogli bawić się na własnym weselu. Jeśli macie jakis problem, śmiało do mnie piszczcie. Jestem tu dla was i kocham każdego z was.  

Ze snu wybudziło go głośne trzaśnięcie drzwiami. Natychmiast uniósł się do pozycji siedzącej. Spojrzał na drzwi, które były teraz zamknięte. Spojrzał na lewo. Obok niego spała spokojnie Clary. Przejechał ręką po twarzy i wstał. Spojrzał na zegar, który wskazywał godzinę ósmą rano. Poprawił ręką koszulkę i wyszedł za drzwi. Zauważył na końcu korytarza Jace'a.

- Hej, czekaj! - blondyn zatrzymał się, ale nie odwrócił w jego stronę.

Jego plecy były napięte. Głośno oddychał. Jego ramiona się unosiły. Alexander zmarszczył brwi i zestresowany ruszył w stronę brata. Czy on...? Nie.

- Co jest? - położył swoją dłoń na jego ramieniu.

- Nie dotykaj mnie! - wyrwał się i odwrócił przodem do ciemnowłosego. Cały kipiał ze złości. - Jak mogłeś? - jego brwi były ściągnięte w dół. - Własnemu bratu? Parabatai? Mówiłem ci, że mi się podoba, a ty co?

- Chwila, o czym ty gadasz?

- Nie udawaj, że nie wiesz! - chwycił go za kołnierz koszulki i przyparł do ściany obok. - Przespałeś się z nią chuju, tak?

- Co? Z kim? - Alexander był przerażony. 

Pierwszy raz w życiu Jace był tak zdenerwowany na niego. Mimo częstych kłótni i sprzeczek, blondyn nigdy nie wykorzystywał w nich siły. Nigdy nie uderzył brata, nie wspominając oczywiście o treningach, ale one były czymś innym. A teraz z jego uszu prawie leciała para. Jedną ręką trzymał go za kołnierz, a drugą ścisnął w pięść i przystawiał mu do twarzy.

- Przestań się zgrywać, okej?

- Nie zgrywam się! Puść mnie! - zebrał całą siłę i odepchnął od siebie Jace'a. Ten cały poczerwieniał na twarzy i nie minęło kilka sekund, a jego pięść spotkała się z twarzą niebieskookiego. Alexander zatoczył się. Jego oczy rozszerzyły się i stanęły w nich łzy. Złapał się za bolący policzek i spojrzał z wyrzutem na brata. - Zwariowałeś? - wydusił oszołomiony. - Za co to było?

- Za to, że się pieprzysz z Clary! - wyrzucił i znowu zaatakował.

Pchnął Alexandra. Wymierzał ciosy w jego plecy i brzuch. W końcu przewrócił go na podłogę. Usiadł mu na brzuchu i zaczął celować w głowę. Alec starał się bronić.

- Przestań! Błagam, przestań! - nie oddawał ciosów, starał się je tylko zamortyzować. Chronił swoją twarz rękoma, ale i tak kilka razy dostał w głowę, przez co zaczęło mu się w niej kręcić. - Jace, stop! Nie sypiam z nią! - krzyczał za każdym ciosem. 

Nie przejmował się łzami, które płynęły po jego policzkach. Niedawno Jace był taki miły. Mówił, że mu pomoże, że może mu powiedzieć wszystko, a teraz okładał go pięściami na zimnej posadzce w Instytucie.

- Nie? - krzyczał rozszalały. - A to w twoim pokoju, co to było? - uderzył w nos, a krew trysnęła na twarz Aleca i ręce blondyna.

- Kurwa, Jace! Przestań! - szamotał się i udało mu się uciec z jego pułapki. 

Złapał się za ociekający krwią nos. Próbował zatamować krwawienie, w tym samym czasie odsuwając się jak najdalej od Jace'a. Siedzieli naprzeciwko siebie oparci o przeciwległe ściany  korytarzu. Oboje dyszeli. Po policzkach obojga płynęły łzy.

- Jak mogłeś? - wyrzucił boleśnie Jace po raz kolejny.

- Ja nic nie zrobiłem! - bronił się niebieskooki.

- To co to, do ciężkiej kurwy, było w twoim pokoju? 

- Jestem gejem, Jace. Przepraszam, okej? - wyrzucił z siebie, nie zastanawiając się nad tym, co właśnie powiedział. - Przepraszam...

Oboje zamarli. Z każdą mijającą sekundą oczy Jace'a powiększały się, a twarz otwierała.

- C-co? - wydusił.

- Nic. Nic. Przepraszam. Muszę iść już. Cześć. - wstał jak oparzony, dalej trzymając się za nos i uciekł wprost do swojego pokoju.

Clary jeszcze smacznie spała. Na szczęście nie słyszała wymiany zdań na korytarzu, bo jeśli tak by się stało, to Alec nigdy nie spojrzałby jej w oczy. Chwycił za stelę, która leżała dotychczas na biurku i ruszył do łazienki. Zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. Na klamce pozostała krew. Przeklął. Narysował iritaze i jak najszybciej chwycił pierwszy, lepszy ręcznik. Gorączkowo wytarł metalowy uchwyt. Wrzucił materiał do kosza na brudne pranie i spojrzał w lustro. Rany powoli znikały, ale krew dalej pozostała na jego twarzy. Dlatego odkręcił wodę, nabrał na ręce mydło i zaczął pocierać twarz. Tarł tak mocno, jakby miał zedrzeć ją do kości.

Był zestresowany. Właśnie wyjawił swoją tajemnicę drugiej osobie. Osobie, w której do niedawna wzdychał. A teraz on wiedział. Wiedział i pewnie nie będzie się odzywać do Aleca przez najbliższe dni, tygodnie czy nie wiadomo ile. Woda w zlewie była czerwona. Warga Alexandra zaczęła drżeć. To nie mogło tak być. A jeśli on powie matce? Jeśli ona go poda do Clave? Zostanie na lodzie. Przez własną rodzinę. Oparł ręce o umywalkę i ciężko oddychał, a miliardy myśli krążyły po jego głowie. Był przegrany. Nawet nie zaczął robić tego, co obiecał Clary. Nie zdążył zawalczyć o szczęście, a ono już mu zostało odebrane. Z jego winy. Był zerem.

Złapał się za głowę i mocno pociągnął za czarne kosmyki. Zgiął się w pół. Jego twarz wykrzywiała ból. Niemal krzyknął. Tak bardzo chciał teraz krzyczeć. Krzyczeć do utraty tchu. Do utraty przytomności. Pragnął unosić się gdzieś daleko. Nie myśleć o problemach, zapomnieć w ogóle o tym, że one istnieją. Tak bardzo tego pragnął.

Ponownie spojrzał na siebie w lustro. Był taki żałosny.

- Zobacz, co narobiłeś. - usłyszał kobiecy szept za sobą. Obrócił się przerażony, ale nikogo za nim nie było. - Nie zobaczysz mnie w ten sposób, Alexandrze. - posłał swoje spojrzenie w odbicie lustrzane. Za nim stała kobieta. Ta sama kobieta, którą widział w wodzie. Ta sama, która przemieniła się w potwora. - W końcu możemy pogadać. - uśmiechnęła się.

Miała długie czarne włosy i równie ciemne oczy. Białe zęby i czerwoną szminkę. Ubrana była w czarną, długą, wysadzaną małymi diamencikami sukienkę. Jej włosy były zaczesane do tyłu, tak, że żaden kosmyk nie drażnił jej twarzy. Wyglądała na góra czterdzieści lat. Jednak nie to przeraziło Alexandra. W łazience dało się wyczuć zapach siarki.

- Kim jesteś? - wydukał.

- Oh, Alexandrze... - wyciągnęła w jego stronę dłoń z czarnymi, bardzo długimi paznokciami. Położyła ją na jego ramieniu. Alec poczuł lekkie pieczenie. - Powiedzmy... - jej dłoń mocniej zacisnęła się na ramieniu chłopaka. - ... że jestem kimś w rodzaju Anioła Stróża. - Alec starał się być twardy, ale pieczenie rosło.

- Przestań. - pisnął. Kobieta zrobiła zdziwioną minę.

- O, zapomniałam. - powoli oderwała dłoń od ciała Aleca.

Ciemnowłosy natychmiast odskoczył w bok. Złapał się za bolącą część ciała, która była poparzona, a resztki jego ubrania wczepiły się w ranę. Spojrzał ze strachem na tajemniczą kobietę, która patrzyła się na niego z dziwnym błyskiem w oku.

- Czego chcesz?

- Ja? Od ciebie niczego. - przejechała językiem po górnych zębach. - Po prostu trochę mi się nudzi tam na dole i postanowiłam się zabawić.

- Czemu mną? - kobieta zwlekała z odpowiedzią. 

Przez ten cały czas powoli zbliżyła się do ciemnowłosego. Ten stanął jak wryty.

- Bo jesteś słaby. - wyszeptała do jego ucha, jeżdżąc długim paznokciem po szyi. W końcu lekko wbiła go w skórę, a Alec wydał z siebie zduszony okrzyk. Kobieta patrzyła w jego wystraszone oczy, zabrała palec i wsadziła go do buzi, oblizując z krwi. - Bo twoja słabość i krew jest bardzo dobra. - pokręciła głową. - To musi być przykre, co nie, Alexandrze?

- Nie nazywaj mnie tak. - warknął. Kobieta się zaśmiała.

- Nigdy nie widziałam głupszego Nocnego Łowcy. - w jednej sekundzie przeniosła się przed niego i przycisnęła swoje dłonie do jego szyi, parząc ją. Nachyliła się do jego ucha. - To musi być przykre życie w cieniu. Nikt tak naprawdę cię nie kocha. Pokładasz nadzieje w niemożliwym. - Alec starał się wyrwać, co poskutkowało silniejszym uściskiem na krtani. Czuł swąd spalonej skóry. Łzy płynęły po jego policzkach. - Ale nie martw się. - oddaliła się od jego ucha i zabrała dłonie. Alec wciągnął powietrze i zaczął się trząść. Schylił głowę w dół. Kobieta natychmiast uniosła jego podbródek i rozbawiona spojrzała w niebieskie oczy. - Ja, jako twój Anioł Stróż to zmienię. Już nie będziesz w cieniu. Będziesz mógł się wykazać. - zagryzła wargę i odeszła krok w tył od Aleca. - W takim razie, spodziewaj się mnie, Alexandrze. Pamiętaj, ja jestem zawsze i nie uwolnisz się ode mnie. - po obecności kobiety pozostały tylko zapach siarki i spalone części ciała Alexandra.

Chłopak upadł na kolana. Chwycił stelę i rysował iritaze. Jednak ona nie złagodziła bólu. Oparł się plecami o ścianę i oddychał szybko. Za każdym razem wszystko go bolało. Uniósł głowę do góry. Siarka wypełniła jego ciało. Zaczął się nią dusić. Zrobiło mu się niedobrze. Dopadł do muszli klozetowej i zwymiotował. Gardło bolało go niemiłosiernie. Wymiociny łączyły się ze słonymi łzami. Miał dość, a, jak wynikało ze słów kobiety, to był dopiero początek.

Początek czegoś strasznego.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro