Rozdział 36 - To już koniec

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Piosenkę można włączyć.

Cisza wypełniała pustą salę. Sean przez dłuższy czas przyglądał się swojej umierającej dziewczynie. Wiedział, że koniec nadchodzi. Minął prawie miesiąc od strzelaniny, lecz jej stan się nie poprawiał. Drzwi nagle się otworzyły. Odwrócił się. Stał w nich Dean i Joey z ich córką Mary na rękach.

- Co z nią? - spytał drżącym głosem.

- Coraz gorzej... - mruknął Sean. - ona wkrótce umrze.

- Odsunąć się! - warknął dobrze znany głos.

- Leon! Czego znowu chcesz?! - krzyknął Sean, wstając z krzesła.

- Tego co zawsze...

Jego oczy były czerwone. W jednej dłoni trzymał strzykawkę z narysowaną trupią czaszką.

- Nie ośmielisz się.

- Właśnie, że tak. - zaśmiał się głębokim głosem.

Zaczął iść pewnym krokiem przed siebie. Sean szybko wyjął nóż z wewnętrznej kieszeni kurtki. Nagle padł strzał. Sean runął ledwo żywy na ziemię. Kątem oka dostrzegł jak Leon szybkim ruchem odłącza kroplówkę i wstrzkuje zawartość strzykawki w żyły Marity. Salę wypełniły inne znajome głosy.

- No i co? Już?

- Już. - warknął. - Musiałem jeszcze strzelić w tego idiotę - kopnął Seana w żebra. - stał mi na drodze.

- Co z nim zro...

Sean nie dosłyszał ostatnich słów. Pomieszczenie wypełnił przenikliwy pisk. Leon oddał jeszcze jeden strzał i wybiegł.

***

- Jak oni mogli?!! - Sean krzyczał przez łzy. - Chyba coś ich opętało!! (Dlatego Insanity w mediach)

Leżał na łóżku w ich starym mieszkaniu. Wiedział, że musi je sprzedać. Obok niego siedział Kieran.

- Nie wiem... - szepnął. - Chodź, zabierzemy resztę rzeczy.

Poklepał brata po ramieniu i wyszedł.

- Sean! Rusz cztery litery i chodź! Sami nie damy rady! - krzyczał Kit.

- Idę, idę.

***

Ciężko było mu się pogodzić z tym wszystkim... śmierć Cadence, sprzedaż mieszkania, powrót do szarej rzeczywistości. Wszystko sprawiało mu ogromny ból. Jednak musiał pozostać silny. Przed nim przecież całe życie! Tylko bez niej... tej, którą kochał najbardziej, dla której oddałby życie. Lecz to było niemożliwe.
Życie bez niej jest guzik warte!

***

Sean stał na małym molo nad Tamizą. Przyglądał się swojemu odbiciu w mętnej wodzie. Musiał to zakończyć. Nie miał po co żyć. Tego dnia mijał tydzień od pogrzebu. Drżącą dłonią wyjął pistolet zza pasa.

- Sean! Co ty odwalasz?! Wyrzuć tego gnata! - zawołał Reece, biegnąc w jego stronę.

Powoli odwrócił wzrok od broni i patrzył na niego. Nagle przyłożył pistolet do prawej skroni.

- Nie podchodź bliżej! - powiedział, kładąc palec na spuście. - Bo się zastrzelę!

Wszyscy ludzie zwrócili na niego wzrok. Reece, Kieran i Dean zatrzymali się kilka metrów przed nim.

- Nie musisz tego robić. - powiedział Kieran, robiąc krok bliżej do brata.

- Muszę! Na co komuś 28-latek z depresją i myślami samobójczymi?! - krzyczał Sean.

Podszedł dwa kroki bliżej zakończenia molo. Nie czuł już ziemi pod lewą nogą. Wtedy znikąd pojawił się młody policjant i wytrącił mu broń z dłoni. Pchnął go na ziemię.

- Puść mnie... - mamrotał Sean.

Dean odsunął policjanta od brata i pomógł mu wstać. Tak naprawdę on ledwo stał. Spuścił głowę i ciągnąc nogami poszedł za chłopakami. W pociągu nie mówił nic. Patrzył tępo w szybę. Dopiero w domu trochę znormalniał. Lecz nie był już tą samą osobą. Nie był tym samym Seanem sprzed miesiąca. Nie ruszał się z pokoju. Może tylko żeby coś zjeść. Często płakał po nocach. To zaczynało niepokoić Tracy. Z jego pokoju nie było żadnego dźwięku. Tylko głucha cisza.

***

Sean wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze. Nie poznawał sam siebie. Patrzył w oczy jakiejś wychudzonej postaci z wystającymi kośćmi z policzków, sinookiej, zapłakanej. Zacisnął palce na małej buteleczce z ropą. Kiedyś ukradł ją Markowi. Powoli odkręcił korek.

- Sean... - powiedział Dean, wchodząc do łazienki. - przestań już, proszę. Za dużo razy cię ratowaliśmy...

- To już koniec. - przerwał mu. - Nic mi nie pomoże.

Jednym łykiem wypił zawartość butelki. Jego żyły wypełniło zimno. Poczuł posmak krwi w ustach. Spojrzał na przerażonego brata.

- Powiedz im, że ich kocham... - wyjąkał i zwymiotował krwią.

Po chwili padł martwy obok umywalki.

***

Na pogrzeb przybyło mnóstwo osób, głównie zapłakane fanki. Nikt nie mógł się z tym pogodzić. Niektórzy ze łzami w oczach patrzyli na hebanową trumnę znikającą w ziemi, pod płytami z czarnego, lśniącego granitu. Po wszystkim Mark klęknął przy grobie syna czytając wyżłobione złote słowa:

Sean Lemon

ur. 21.04.1988r

zm. 10.05.2016r

Zawsze z wami

- Dobry byłeś, synek... - mówił ze łzami w oczach. - Lepiej by było, gdybyś ty pochował mnie, a nie ja ciebie...

***

Kieran siedział na huśtawce za domem i wpatrywał się w bezchmurne niebo. Megan usiadła obok niego.

- To koniec. Nie ma go... - szepnął Kieran. - Co teraz?

- Może zakończycie pracę jako zespół? Zaczniecie normalne życie ze swoimi ukochanymi? - zaproponowała mu jego dziewczyna.

- Nawet dobry pomysł, ale... co z fanami? Z LC? Co z tym zrobić?

- Zakończ po prostu działalność. Tak będzie najlepiej. Dla nas i innych.

Wstał i poszedł do domu. Nie odwracał się.

Zaraz epilog!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro