osiem. the end.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

The clouds won't hear your fucking prayers...

Dwie ostatnie noce Chloe spędziła u koleżanki z pracy. Nie znała jej zbyt dobrze, więc nie mogła jej opowiedzieć o wszystkim, co wydarzyło się w jej mieszkaniu, ale musiała podać jakiś powód, więc zmyśliła, że na jej poddaszu pękła rura i nie ma wody. Kilkadziesiąt godzin nie wystarczyło, by blondynka poczuła się wystarczająco bezpiecznie, ale przynajmniej trochę odpoczęła. Tego dnia miała wrócić do swojego mieszkania tylko po kilka ostatnich walizek; wszystko inne przewiozła do nowego lokum wcześniej, bo nie miała zamiaru czekać, aż znowu coś ją zaatakuje. Czuła się wyczerpana psychicznie i chociaż fizycznie też nie była w najlepszej formie, to najwięcej działo się właśnie w jej głowie. Z dużą ulgą, ale też poczuciem niepewności po raz ostatni weszła do budynku, w którym mieszkała przez ostatnie miesiące. Na dolnej klatce schodowej minęła się z kobietą, którą często widywała i zamieniała kilka słów. Postanowiła zapytać ją o Caluma. Nie widziała go od kilku dni; nie pojawiał się u niej, nie dzwonił, nie odpisywał na wiadomości, chociaż niemal błagała go o wizytę. Tak, jakby zapadł się pod ziemię razem z podstarzałym, przebiegłym agentem nieruchomości, który niegdyś wcisnął jej felerne poddasze. Chłopak obiecał, że się odezwie i w głowie panny Preston zaczęło pojawiać się nieprzyjemne przeczucie, że coś się stało.

- Dzień dobry. - Chloe zaczepiła niską, siwiejącą już kobietkę. - Czy widziała pani ostatnio Caluma?

Kobieta obróciła się w stronę blondynki i spojrzała na nią z niezrozumieniem. Zmarszczyła brwi, jakby się nad czymś zastanawiała - może szwankowała jej pamięć i starała się przypomnieć, skąd zna dziewczynę.

- Caluma? - spytała po chwili.

- Tak, Calum Hood. Wysoki brunet, ciemniejsza karnacja, pracuje tutaj i zajmuje się elektrycznością.

Staruszka przekrzywiła lekko głowę, przyglądając się Chloe, jakby rozmawiała z wariatką. Dopiero po chwili wyraz jej twarzy się zmienił, a usta rozszerzyły się w małym, pełnym wyrozumienia uśmiechu.

- Kochanie, wiem kim jest Calum. - Zaśmiała się cicho, po czym pokręciła głową. - Ale to niemożliwe, żeby tutaj ostatnio był.

Preston przygryzła wargę, kompletnie nie rozumiejąc, co sąsiadka z innego piętra na na myśli. Czyżby wiedziała coś, czego nie dane było jej się dowiedzieć? Czy w ostatnim czasie zdarzył się jakiś wypadek? Poczuła, jakby wiatr musnął jej odkryte ramiona i musiała potrzeć je dłońmi, by przegnać gęsią skórkę. Modliła się, by chłopakowi nic nie było. Może nie znała go długo i w sumie niewiele o nim wiedziała, ale tylko on potrafił okazać jej jakiekolwiek wsparcie w tym trudnym dla niej okresie.

- Dlaczego niemożliwe? - spytała w końcu, czując w gardle formującą się gulę.

- Owszem, pan Hood pracował tutaj, ale było to bardzo, bardzo dawno temu. 

- Ale jak to? Przecież był w moim mieszkaniu na poddaszu.

Kobieta momentalnie zbladła i zrobiła krok w tył, jakby Chloe powiedziała coś, co ją odepchnęło. Utkwiła wzrok gdzieś ponad ramieniem dziewczyny, po czym ponownie spojrzała na nią zlęknionymi tęczówkami.

- Niejaki Calum Hood był niegdyś lokatorem twojego mieszkania, ale to okropna, przerażająca historia. To, co się tam wtedy działo... - Złączyła dłonie i przysunęła do ust. - Drogie dziecko, on nie żyje od ponad pięćdziesięciu lat. 

Chloe bezwiednie opuściła ramiona w dół. Otworzyła usta, nie kontrolując własnego ciała. Nie rozumiała. Nie potrafiła przyjąć tej wiadomości. Jak to możliwe, że chłopak nie żył? Przecież widziała go na własne oczy. Rozmawiała z nim, dotykała go. Uratował ją, gdy coś chciało utopić ją podczas kąpieli. Obróciła się na pięcie i ruszyła biegiem w górę schodów. Wpadła do mieszkania niczym burza, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Wbiegnięcie na poddasze było nie lada wyzwaniem; jej kondycja była w opłakanym stanie, brakowało jej tchu, a płuca paliły niemiłosiernie, ale nie miała czasu. Nie mogła pozwolić sobie na rozmyślenia ani na dociekanie, co było prawdą, a co tylko wytworem jej wyobraźni. Złapała w dłonie dwie pozostałe walizki i już miała wycofać się ze sypialni, gdy drzwi, które zostawiła otwarte, zamknęły się z hukiem. Bała się jak jeszcze nigdy wcześniej. Kilkanaście okropnych nocy, które tutaj spędziła, teraz wydawały się jej błahostką. Wtedy nie była świadoma, że coś może się wydarzyć i wszystko działo się tak szybko, a teraz, gdy już wiedziała, że coś jest nie tak, strach wdzierał się w jej ciało ze zdwojoną siłą. Odwróciła się powoli, łapiąc z trudem oddech. Zrobiła kilka małych kroczków, starając się, by nie nadepnąć na stare panele, które mogłyby zaskrzypieć i zdradzić jej położenie. Ale właściwie komu miałyby zdradzić? Przecież Chloe nie wiedziała nawet przed czym ucieka. Wiedziała tylko, że to coś, czymkolwiek to było, znało jej słabe punkty, nie miało żadnych zahamowań i było skłonne posunąć się do wszystkiego, byleby tylko unicestwić biedną dziewczynę. Z ciężarem w klatce piersiowej zajrzała poza futrynę. W salonie nie było żywej duszy - to była jej szansa. Podbiegła do drzwi i chwyciła za klamkę, gdy nagle coś za jej plecami odchrząknęło. Chloe spojrzała odruchowo przez ramię, spotykając się wzrokiem z Calumem Hoodem. Walizki wysunęły się z jej drżących rąk, a ona sama zdawała się stracić czucie i panowanie nad mięśniami. 

- Kim jesteś?! - krzyknęła stłumionym od strachu głosem, gdy przyparła plecami do zimnej powłoki drzwi.

Chłopak uśmiechnął się pod nosem, patrząc na nią pustym wzrokiem. To nie był ten sam chłopak, z którym miała wcześniej do czynienia. Ten uśmiech nie był lekki ani przyjazny, ten zdecydowanie zwiastował kłopoty. Panna Preston miała wrażenie, że patrzy na psychopatę, który właśnie układa w głowie skomplikowany, ale doskonały plan morderstwa. 

- Ty nie istniejesz! - dziewczyna wyrzuciła z siebie, chcąc przekonać własną świadomość, że stojąca dwa metry przed nią postać to tylko omamy.

Nie dane jej było się uspokoić, bo brunet zrobił krok w jej stronę, a ona mimowolnie ruszyła na drugą stronę salonu. Okrążyła wielką, staroświecką kanapę i zatrzymała się za masywnym stołem. Rozejrzała się w panice wokół siebie, ale chłopak zniknął. Był jak zjawa - pojawiał się gdzie chciał i kiedy chciał, więc jak mogła się bronić? Wykorzystała jego chwilową nieobecność i znowu podbiegła do drzwi, nie przejmując się już nawet torbami z ubraniami, które stały na podłodze. W jednej chwili ponownie ciągnęła za klamkę, a w drugiej coś złapało ją za kostkę i pociągnęło w swoją stronę; upadła z hukiem na zakurzoną podłogę, jęcząc z bólu, gdy nie zdołała uchronić głowy przed zderzeniem z posadzką. Złapała dłonią za dywan i wbiła paznokcie w odprute od starego materiału frędzle, ale coś pociągnęło ją jeszcze mocniej i teraz już swobodnie sunęło jej kruchą sylwetką po podłodze. Chloe piszczała, wołała o pomoc, ale przecież nikt nigdy jej nie słyszał. Zapierała się, ile tylko miała sił w swoim wycieńczonym organizmie, ale była zbyt słaba. Chwilę później została szarpnięta za włosy i postawiona do pionu. Syknęła, czując, jak cebulki jej pięknych włosów opuszczają skórę głowy. Spojrzała przed siebie i zobaczyła swoją sylwetkę - stała przed lustrem, które znajdowało się w przedpokoju - a tuż za nią stał Calum, nadal uśmiechając się jak psychopata. 

- Dlaczego? Dlaczego ja?! - blondynka zakwiliła, połykając łzy, które nieustannie spływały po jej zaczerwienionych od wysiłku policzkach.

- Bo to moje mieszkanie - odpowiedział niskim, ochrypłym głosem, który ani trochę nie przypominał głosu chłopaka, z którym jeszcze niedawno miała do czynienia.

- Już się wynoszę. Będziesz miał to swoje mieszkanie - jęczała, nadal krzywiąc się z bólu, jaki brunet zadawał jej, ciągnąc za włosy. - Błagam, wypuść mnie!

Wydawał się nieobecny, jakby słyszał tylko to co chciał. Chloe ostatkiem sił wyrwała się z jego uścisku i kopnęła go w nogę, ale nawet się nie poruszył, jakby w ogóle tego nie poczuł. Za to z jego twarzy zniknął uśmiech, a w oczach pojawiły się złośliwe ogniki. Preston natychmiast pożałowała tego, co zrobiła. Rozwścieczyła diabła, a to nie mogło się dobrze skończyć. Nawet nie zauważyła, gdy ponownie złapał ją za ręce i przyciągnął tyłem do swojej klatki piersiowej tak, by znowu mogła patrzeć w swoje lustrzane odbicie. Jej źrenice powiększyły się do granic możliwości, gdy poczuła na szyi zimne ostrze. Ujrzała w lustrze błysk noża i zamiast zostać w miejscu, szarpała się jeszcze bardziej.

- Nie, proszę!

- Moje mieszkanie.

- Boże, pomóż mi! - Chloe wzniosła oczy ku niebu, szukając jakiejkolwiek pomocy.

- Moje mieszkanie! Moje mieszkanie! - powtarzał jak w amoku, gdy jego brązowe tęczówki zamieniały się w czarne węgielki.

Zrobił jeden szybki ruch. Dziewczyna złapała się za szyję, widząc w tafli lustra wypływającą z jej ciała czerwoną ciecz. Coś zapiekło ją w gardle, gdy starała się zatamować krwawienie.

- Proszę - szepnęła słabo, ale na marne.

Chłopak zrobił kilka kolejnych cięć i wypuścił ją ze swoich objęć. Była zbyt słaba, by doczołgać się do drzwi. Nie potrafiła też odnaleźć sił, by przycisnąć ręce do szyi. Klęczała przed lustrem, patrząc wprost na własne wykrwawiające się ciało. Zaczęło robić się jej słabo. Przymknęła oczy i upadła na podłogę, dotykając skóry trzęsącymi się dłońmi. Miała świadomość jeszcze tylko przez chwilę; czuła jak nóż, który posłużył do jej morderstwa, odcina kawałek po kawałku pukle jej blond włosów. Potem usłyszała jeszcze wysoki, wesoły śmiech Caluma. A później jej narząd słuchu opanowała głucha cisza i nie usłyszała już zupełnie nic...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro