Po raz czwarty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy stało się to po raz czwarty, był maj, padał deszcz i nie znalazł się przy niej. Dowiadział się wszystkiego od Dominica, który wyrzucił z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.

– Powtórz.

– Ona umiera – odpowiedział tylko Dominic przepraszającym tonem, którego nienawidził bardziej niż wszystkiego.

– Jak to umiera? Widziałem ją dzisiaj rano, wszystko było w porządku, nie może umrzeć...

– Ten małe, Nicholas, miał dzisiaj umrzeć – wytłumaczył wolno Dominic. – Dostałem kartę, wypełniłem dokumenty, ale jakimś cudem, gdy znalazłem się na miejscu o czasie zgonu, on żył, a Hope dostała obrzydliwego krwotoku z nosa.

Gdyby miał czas, skomentowałby fakt, że bycie Kostuchą powinno go wyleczyć z obrzydzenia na widok krwi. Ale tego czasu nie miał.

Znalazł się w szpitalu w ciągu mrugnięcia okiem i z zacięciem dyskutował z lekarzem, używając do tego całej swojej energii, łamiąc święte zasady Kostuch na temat interakcji ze śmiertelnikami i używaniem na nich swoich mocy.

Kiedy stało się to po raz czwarty, była podpięta do skomplikowanej aparatury. Nieprzytomna. Zawołał ją. (Raz, drugi, trzeci.) Chwycił za zimną dłoń, prosząc, by otworzyła oczy. (Czego zresztą nie zrobiła.)

Kiedy stało się to po raz czwarty, nie miał łez w oczach, a poczucie straty wypełniało go całego tak jak nienawiść za niepotrzebną nadzieję. Przez cały ten czas wiedział, że tak to się skończy. Wiedział, że w końcu los przypomni mu o tym, iż nic nie jest mu pisane na wieczność.

Nie spodziewał się tylko, że kiedy stanie się to po raz czwarty, Hope będzie próbowała kogoś ratować, oddając mu swój cenny czas.

Gdy Nicholas ją odwiedził, nie miał nawet do niego pretensji. Nie miał też sił na wojnę z niebem i na rozprawę z piekłem. Siedział przy jej łóżku, słuchając miarowego pikania, które oznaczało, że jej serce biło i każdego dnia przynosił jej kwiaty. Przynosił mieczyki, przynosił irysy, przynosił jaśmin, dmuchawce, przynosił niezapominajki, przynosił mak, przynosił białe i czerwone róże, przynosił margaretki, mówiąc tymi wszystkimi kwiatami, że chce zamienić się z nią miejscami, żeby mu zaufała, żeby była jego, że wszystko jest ulotne, że modli się, by tym razem o nim nie zapomniała, że oszuka dla niej śmierć i że ją kocha, chociaż mówił jej to tylko bukietami, nie wypowiadając tych słów na głos tak, jak nie mówił, że dla niego była, jest i będzie zawsze najpiękniejsza nawet z przewodami w nosie.

Kiedy stało się to po raz czwarty, opowiedział jej nieszczęśliwą historię miłosną szwaczki Bernette i ogrodnika Alexandra, który zakochali się w sobie bez pamięci, bez rozumu i bez trosk. Opowiedział jej o tym, jak zmarła w wieku dwudziestu trzech lat z pierścionkiem zaręczynowym na palcu i o tym, jak znalazł ją na trawie bez życia. Opowiedział jej o tym, jak zmarł ledwie trzy lata później. Opowiedział jej o tym, jak zabił jakiegoś złodzieja, a następnie powiesił się w swoim mieszkaniu.

Kiedy stało się to po raz czwarty, nie ominął żadnego szczegółu i streścił jej nawet rozmowę z Dominiciem, który przybył po jego duszę, informując go o tym, że został Ponurym Żniwiarzem, bo umarł z żalem w sercu. Opowiedział jej o trzynastoletniej Emmie, która zginęła pod kołami wozu, nie zaznając dorosłości i szczęścia. Opowiedział jej o trzydziestoletniej Veronice, o jej dzieciach i jej mężu, z pretensją wypominając obietnicę, której nie dotrzymała.

(Obietnicę, że nigdy nie pokocha nikogo bardziej niż jego.)

I kiedy stało się to po raz czwarty, opowiedział jej o tym, że pojawiła się w jego życiu, przynosząc nadzieję, której nie chciał, o którą nie prosił i którą z całego serca znienawidził, choć teraz nie mógł bez niej funkcjonować.

I kiedy stało się to po raz czwarty, odsunął krzesło ze zgrzytem, wybiegając z sali, nie chcąc mieć nawet najmniejszego kontaktu z jej duszą ani z żadnym Żniwiarzem, który po nią przyjdzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro