Jak Romeo i Julia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stałem na stacji Hogsmeade ramię w ramię z Syriuszem i patrzyłem w jego stronę. Stał z dala ode mnie, ale tłum obecny na stacji nie zakrył mi go, więc mogłem swobodnie kierować w jego stronę niedyskretne spojrzenia. Rozmawiał z Evanem Rosierem i Śmiecierusem. Tak bardzo chciałem podejść i wyrwać go z tego towarzystwa, ale nie mogłem nic zrobić. Już nie. Pomimo, że niemal codziennie mijaliśmy się na korytarzu, pomimo, że był na wyciągnięcie ręki, to był też zbyt daleko, żebym mógł się do niego zbliżyć. Przynajmniej na tyle, na ile by chciał. 
Jego policzki i nos były zaczerwienione od zimna. Jak zwykle tego typu zaczerwienienia ozdabiające jego bladą twarz były urocze. Zwłaszcza mnie wydawały się wyjątkowo urocze, chociaż być może nie zwłaszcza, leczy tylko, bo Syriusz twierdził, że potrafię wyolbrzymiać jeśli chodzi o jego brata. 
Nie miał na sobie szalika. Nigdy go nie nosił, a później było mu zimno. Zawsze otulałem go swoim, żeby się nie przeziębił. Nigdy mu tego nie powiedziałem, ale pasowały mu barwy Gryffindoru. Lubiłem go w nich widzieć, chociaż rzadko miałem okazję. 
Widziałem jak śmiał się z czegoś co powiedział Rosier i poczułem zazdrość, że to nie ja sprawiłem, że się roześmiał. Uwielbiałem sprawiać, że uśmiech pojawiał się na jego twarzy i robiłem to często, świadomie lub nie, bo on potrafił się uśmiechać tak po prostu na mój widok, ale jego piękny, promienny uśmiech sprawiał, że ja sam się uśmiechałem. Jak głupi, zachowany nastolatek, którym rzeczywiście byłem. Czy można na poważnie wziąć nastoletnią miłość? Łatwo jest obdarzyć kogoś uczuciem, jednak trudniej jest kogoś obdarzyć uczuciem szczerym. Ja sam nie miałem pojęcia, czy moje uczucia do niego były szczere. Przekonałem się o tym dopiero po niespełna roku odkąd byliśmy razem, kiedy potrafiłem dostrzec jego smutek, pomimo, że się uśmiechał, kiedy potrafiłem poznać powody jego zmartwień mimo, że milczał, kiedy z jego najdrobniejszych, niezauważalnych dla innych gestów potrafiłem wyczytać co czuł. Poznałem, że obdarzaliśmy siebie uczuciem szczerym, kiedy dostrzegłem, że potrafiłem czytać z jego ciała, z jego ruchów, jak z otwartej księgi i że ta księga była otwarta tylko dla mnie. Otworzyliśmy się przed sobą i pozwoliliśmy sobie znać swoje emocje, nie dopuszczając do nich nikogo innego. 

Poczułem jak ktoś szturcha mnie w bok. Odwróciłem głowę i spojrzałem na Syriusza, który wywrócił oczami.

- Mógłbyś być trochę bardziej dyskretny. - Powiedział.

Pokręciłem głową. Ani trochę nie czułem obowiązku bycia dyskretnym. Wręcz przeciwnie, chciałem, żeby czuł na sobie mój wzrok, chciałem, żeby pod wpływem mojego spojrzenia on również na mnie spojrzał. Chciałem, żeby wiedział, że patrzę, chociaż on nie chciał patrzeć na mnie, żeby miał świadomość, że mimo wszystko dalej o nim myślę, chociaż on pewnie nie poświęcał mi nawet przelotnej myśli. 

W końcu pociąg nadjechał. Popędziliśmy w jego stronę i wsiedliśmy jako jedni z pierwszych, zajmując najbliższy wolny przedział. 

- Co się dzieje, Rogaś? - Zapytał Remus opierając głowę o ramię Syriusza. 

- Stęskniony. - Powiedział Syriusz, kiedy nie odpowiadałem. Tęsknota za Regulusem była dla mnie czymś, co chciałem zachować dla siebie i podzielić się nią tylko z nim, jeśli kiedyś by nam się jednak ułożyło.

- Za Regulusem? - Dopytał Remus, skinąłem głową. - Minęło już pół roku od waszego rozstania, James. Nie sądzisz, że to wystarczający czas, żeby w końcu zacząć żyć teraźniejszością?

- Nie, nie sądzę. - Mruknąłem. Fakt, że jeszcze mi nie przeszło jedynie umacniał we mnie przekonanie, że mi na nim zależy. 

Podczas drogi angażowałem się w rozmowę najbardziej jak mogłem, żeby tylko zająć myśli rzeczami nieważnymi i nie skupiać ich na ważnych dla mnie ludziach. 
Być może to uczucie, którym go darzyłem przez ten cały czas, ta tęsknota, były niepotrzebne. Przecież mogłem bez trudu zacząć związek z kimś innym, nie było opcji, że nikt by się nie znalazł. Ale ja nie chciałem. Nic bym nie czuł do tej osoby, bo te uczucia przekazałem komuś innemu, ta osoba nie dałaby mi szczęścia, bo już był na świecie ktoś, kto mógł mi je dać. Ale najważniejsze było to, że nie chciałem kogoś innego. Chciałem jego. I być może brzmię dziecinnie, ale dzieci zazwyczaj są szczere. Ja też jestem.

Wczesnym wieczorem dotarliśmy na peron 9 i ¾. Wysiedliśmy i pożegnaliśmy się z Remusem, po którego przyjechał ojciec, po czym razem z Syriuszem przeszliśmy przez przejście. 
Nie napisałem po rodziców, żeby nas odebrali, planowaliśmy przed powrotem do domu pochodzić jeszcze po zaśnieżonym Londynie. Chodziliśmy tak, dopóki kolorowe światełka i świąteczne piosenki puszczane na każdym kroku nie zaczęły irytować Syriusza. Kiedy już po raz kolejny zaczął narzekać, zgodziłem się, żebyśmy w końcu wrócili, chociaż ja sam miałem ochotę odbyć jeszcze dłuższy spacer. To głównie przez Regulusa. Często zdarzało mu się wyciągać mnie na długie, wieczorne spacery. Bardzo je lubił, a ja lubiłem robić coś co on lubił, lubiłem patrzeć, jak cieszył się z prostych czynności, o których ja sam nigdy bym nie pomyślał, że ktoś mógłby czerpać z nich przyjemność. 

Wróciliśmy do domu, gdzie moja matka powitała nas z ciepłym uśmiechem. Kiedy tylko zdjęliśmy kurtki i buty, które całe były obłożone śniegiem, poprowadziła nas do kuchni i kazała usiąść przy stole. Po chwili podsunęła nam dwa talerze, na których leżały grube kawałki ciasta czekoladowego. Za każdym razem, kiedy wracaliśmy z Hogwartu do domu piekła nam ciasto czekoladowe. Robiła to odkąd Syriusz z nami zamieszkał, bo wiedziała, że je lubi. 

Kiedy poszliśmy na piętro i weszliśmy do mojego pokoju od razu opadłem ciężko na łóżko i zacząłem wpatrywać się w sufit. Syriusz wyciągnął z mojego niewielkiego regału książkę dużego formatu, położył na niej pergamin, po czym usiadł obok mnie i zaczął pisać list. Obróciłem głowę w jego stronę patrząc na niego przez chwilę. 
On i Regulus byli do siebie podobni, ale przy tym tak bardzo się różnili. Syriusz był po prostu przystojny. Regulus był piękny. W jego oczach kryło się coś wyjątkowego, co potrafiłem dostrzec za każdym razem, kiedy miałem okazję się w nie wpatrywać. Był bardzo uczuciowy w całej swej powadze i bardzo delikatny w całej swej wytrwałości. 

- Do kogo piszesz? - Zapytałem w końcu.

- Do Remusa. - Powiedział Syriusz nie odrywając wzroku od kartki. 

- Och, Syriuszu, pomóż mi, już nie mogę tak dłużej. - Powiedziałem, przewracając się na brzuch. - Dobrze wiesz, jak bardzo za nim tęsknię, a udajesz, że nie widzisz i nie starasz się nawet mi pomóc. 

- Bo ja nie wiem jak mam ci pomóc, James. - Powiedział. - Myślę, że powinieneś po prostu dać sobie czas, a samo ci przejdzie. - Spojrzałem na niego posępnie.

- Łatwo ci to mówić, bo masz Remusa. Jesteś z nim i nie ma potrzeby, żebyś musiał się starać o to, żeby ci przeszło uczucie do niego. Ale gdybyś tylko...

- Rogaś, doskonale wiem do czego zmierzasz. - Przerwał mi. - I, na Merlina, proszę cię, nie porównuj tych dwóch sytuacji. 

Westchnąłem i pokiwałem głową wiedząc, że miał rację.

- Ja po prostu nie chcę, żeby mi przechodziło. Chcę, żeby było tak jak dawniej. - Powiedziałem podążając wzrokiem za moim przyjacielem, który otwierał okno i wypuszczał właśnie sowę, która miała dostarczyć list.

- To może powinieneś chociaż zrobić coś w tym kierunku? - Zapytał głośno zamykając okno. 

- Nie chcę być dla niego narzucającym się byłym chłopakiem. - Powiedziałem ponuro. - Gdyby chociaż dał mi jakikolwiek znak, że mu zależy to może bym coś zrobił. Ale on nawet nie chce na mnie spojrzeć. - Mruknąłem biorąc poduszkę i przytulając ja jak pluszowego misia. Syriusz parsknął śmiechem. - No co?

- Patrzy na ciebie, ale tylko wtedy, kiedy ty nie patrzysz na niego i jest przy tym dużo bardziej dyskretny. - Powiedział siadając na krześle przy biurku. Poderwałem się do siadu i spojrzałem na niego z nadzieją.

- Naprawdę? - Dopytywałem. Pokiwał głową. - Ale w jaki sposób mógłbym go odzyskać? - Zapytałem sam już nie wiedząc, czy siebie, czy Syriusza.

- Bal maskowy. - Powiedział po chwili namysłu. 

- Co?

- Bal maskowy. - Powtórzył. - Co roku trzydziestego pierwszego grudnia rodzina Lestrange organizuje bal maskowy. Mój brat na pewno tam będzie. Jeśli też tam przyjdziesz będziesz miał okazję, żeby z nim porozmawiać. 

Podobał mi się ten plan. Uśmiechnąłem się na myśl o tym, że mógłbym przetańczyć z nim całą noc, ale ten uśmiech szybko zniknął.

- Ale co z tego, skoro nawet nie mam zaproszenia? Nawet tam nie wejdę.

- Oczywiście, że wejdziesz i to bez żadnego problemu. Oni nie sprawdzają, czy ktoś został zaproszony, bo tylko zaproszeni wiedzą o organizacji tego balu, więc teoretycznie tylko oni powinni przyjść. 

- A jeśli nie będzie chciał ze mną rozmawiać?

Nigdy nie przejmowałem się tym, czy ktoś chciałby ze mną rozmawiać, czy też nie. Jeśli ktoś chciał to dobrze, jeśli nie, to trudno. Ale ja nie chciałem, żeby on nie chciał ze mną rozmawiać, w tym wypadku nie mógłbym powiedzieć trudno, bo ja bardzo chciałem zamienić z nim kilka słów. 
Syriusz uśmiechnął się lekko.

- Nie dowiesz się, jeśli tam nie pójdziesz. 

*

Trzydziestego pierwszego grudnia, wczesnym wieczorem Syriusz pomagał mi ułożyć włosy na bal, a ja siedziałem na drewnianym krześle w swoim pokoju patrząc na niego w lustrze.

- Pamiętaj, zachowuj się naturalnie, jakbyś przychodził na ten bal co roku. Nikt nie zarzuci ci, że cię nie rozpoznaje, zawsze możesz powiedzieć, że to przez maskę. Ale najlepiej unikaj rozmów. Och, ten jeden kosmyk zawsze musi odstawać. - Mruknął próbując go wygładzić.

- A czego się spodziewałeś? Moje włosy żyją własnym życiem.

- Uwierz mi, że przez te wszystkie lata udało mi się to zauważyć. Zapnij ten ostatni guzik. - Upomniał mnie. Nigdy nie lubiłem zapinać ostatniego guzika koszuli.

- Ale to jest niewygodne - marudziłem. Syriusz tylko wzruszył ramionami, ale widząc, że nie mam zamiaru zapinać tego guzika, sam to zrobił.

- Mógłbyś czasem słuchać co mówię, próbuję ci pomóc. - Westchnął. - Nie pomagam, źle, pomagam, też niedobrze. - Powiedział na co jedynie wywróciłem oczami. 

Syriusz w końcu zostawił moje włosy w spokoju. Wstałem i przejrzałem się w lustrze. 

- Już czas. - Powiedział. - Jeszcze tylko ostatnia rzecz. - Dodał podając mi maskę. 
Zawsze wydawało mi się, że noszenie masek pozostawia się małym dzieciom, ale najwyraźniej taka moda panowała w dalszym ciągu wśród dorosłych. 

Przed wejściem na salę założyłem maskę. Już miałem przekroczyć próg, ale po chwili namysłu zatrzymałem się jeszcze na chwilę. Rozpiąłem najwyższy guzik koszuli i roztrzepałem odrobinę włosy. Sam nie wiedziałem, czy robiłem to po to, żeby było po mojemu, czy po to, żeby zrobić na przekór Syriuszowi.

Kiedy już wszedłem do środka byłem pod wrażeniem. Tak naprawdę tak bardzo skupiłem swoje myśli na spotkaniu Regulusa, że nawet nie zastanawiałem się nad niczym innym. Sala była ładna, elegancko wystrojona. Z boku stało kilku skrzypków, którzy przygrywali wolną muzykę, kilka par tańczyło, skrzaty chodziły pomiędzy gośćmi rozdając wino i szampana. Wziąłem kieliszek z szampanem licząc, że niewielka dawka alkoholu trochę mi pomoże. 
Stresowałem się przed rozmową z nim, nie rozmawialiśmy ze sobą od pół roku. Bałem się, że zrobię lub powiem coś nie tak, a w jego przypadku za wszelką cenę nie chciałem do tego dopuścić. A może jednak szampan był złym pomysłem? Nie namyślając się nad tym dłużej wypiłem go, a pusty kieliszek odłożyłem na stolik.
Czułem wzrok grupki młodych kobiet, które stały przy ścianie szeptając coś do siebie. Ale nie obdarzyłem ich nawet krótkim spojrzeniem szukając tylko tej jednej osoby. 

W końcu na sali rozbrzmiała melodia, przy której niemal wszyscy zerwali się do tańca. Szedłem z boku, żeby nie przeszkadzać tańczącym, patrząc przy tym w ich stronę. Chciałem go zobaczyć, ale jednocześnie bałem się zobaczyć go z kimś innym. Bałem się, że zobaczę jak patrzy na kogoś w sposób, w jaki kiedyś patrzył na mnie. To by było dla mnie za wiele. 
Przez zamyślenie i spoglądanie w inną stronę niż przed siebie wpadłem na kogoś.

- Przepraszam. - Powiedzieliśmy w tym samym czasie, a ja powstrzymałem uśmiech. Dobrze znałem ten łagodny głos. Słyszałem go już tak wiele razy i chciałem słyszeć go jeszcze więcej. Zwróciłem wzrok w jego kierunku. Nie okazał tego, ale poznał mnie. Nie mógł mnie nie poznać, po tych wszystkich wspólnych cudownych nocach i długich dniach, po tych wszystkich szczęśliwych chwilach, po tych wszystkich spojrzeniach. Po tym wszystkim niepoznanie mnie musiałoby się równać z utratą pamięci.

- Zatańczymy? - Spytałem wyciągając dłoń w jego kierunku. Nie odpowiedział od razu. Rozejrzał się dookoła. Doskonale wiedziałem za czym się rozglądał. Patrzył, czy jego rodziców przypadkiem nie było w pobliżu, żeby się na nich nie narażać. Żeby nie narażać się na ich gniew spowodowany tym, że na oczach tylu ludzi tańczył z innym mężczyzną. Nie było ich, widziałem wcześniej jak tańczyli na drugim końcu sali. 
W końcu skinął głową i wkroczyliśmy na parkiet. To było takie miłe, kiedy czułem jego delikatną, odrobinę popękaną od zimna dłoń na swojej. Tyle razy ją trzymałem i nigdy nie chciałem puszczać, chociaż zawsze i tak to robiłem. 
Położyłem dłonie na jego talii i delikatnie kołysaliśmy się w rytm muzyki. Liczyłem, że w czasie tańca będę mógł z nim porozmawiać, ale nie zrobiłem tego. Tylko patrzyłem jak ostrożnie się we mnie wtulał, jak przymykał oczy, jak na jego twarzy zagościł spokój, który tak często pojawiał się kiedy byłem obok. Brakowało mi jego. Brakowało mi jego ciepłego ciała przylegającego do mojego, jego dłoni na moich ramionach, po prostu jego obok mnie. 

- Porozmawiamy? - Szepnąłem mu do ucha, kiedy melodia powoli dobiegała końca. Skinął delikatnie głową i odsunął się ode mnie, zabierając dłonie z moich ramion, a ja niechętnie zabrałem swoje dłonie z jego talii. 
Wyszliśmy przed budynek. Księżyc jaśniał na niebie a gwiazdy migotały żywo, ale ja wiedziałem, że moją gwiazdę miałem obok. Miałem tylko nadzieję, że moja gwiazda będzie chciała być moja. Przez chwilę między nami była cisza, słyszeliśmy tylko stłumioną muzykę dobiegającą z sali i dźwięki nocy. W końcu spojrzałem na niego, ale on nie patrzył na mnie, wpatrywał się w dal. Ująłem jego podbródek i zwróciłem jego twarz w jego stronę. Przez chwilę oboje na siebie patrzyliśmy, aż w końcu odważyłem się i go pocałowałem. Zrobiłem to delikatnie wylewając w ten pocałunek całą tęsknotę i wszystko inne co do niego czułem. Nie odwzajemnił go od razu, ale kiedy to zrobił czułem w tym pocałunku również jego tęsknotę, ale też pragnienie i spokój. Czułem ciepło jego ust na swoich, czułem jak jego zimne palce przejechały po moim policzku. Chciałem po prostu tym pocałunkiem pokazać to, czego nie potrafiłem wypowiedzieć na głos a i on chciał zrobić to samo. Aż w końcu rozłączyliśmy nasze usta i każdy z nas cofnął się o krok. Nie mogłem się nie uśmiechnąć, kiedy zobaczyłem gorące rumieńce na jego policzkach.

- Zdejmij maskę i pokaż mi kim jesteś. - Powiedział.

- Wiesz kim jestem. - Odparłem. 

- Wiem, ale chcę udawać, że nie wiem.

Chciał udawać. Chciał móc poznać mnie po raz drugi. Zapomnieć o tym co złe, a zachować to co dobre zaczynając przy tym od nowa. Oboje chcieliśmy uczyć się siebie na nowo. 
Wiedziałem, że mógłbym to zrobić. Mógłbym codziennie poznawać go od nowa a i tak nigdy by mi się to nie znudziło. Po raz kolejny chciałem nauczyć się jego gestów, ruchów, spokoju, jego całego.
Zbliżył się do mnie, a ja nie cofnąłem się. Czekałem aż to zrobi. Wyciągnął dłoń i zdjął mi maskę. Pospiesznie wyciągnąłem okulary z kieszeni po czym je założyłem. Uśmiechnąłem się do niego i delikatnym ruchem zdjąłem jego maskę, w pełni odsłaniając twarz, którą tak bardzo pragnąłem zobaczyć. 

- Tęskniłem. - Wyznał, a w jego głosie panowała burza niepohamowanych emocji. Rzucił mi się na szyję wtulając twarz w moje ramię. Objąłem go i zacząłem głaskać po włosach.

- Ja też. - Odparłem. - Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo.

Spędzałem z nim ostatni wieczór tego roku, a chciałem spędzić też cały następny. I jeszcze następny. I najlepiej każdy aż do samego końca. 

Romeo i Julia po raz pierwszy spotkali się na balu. Pod tym względem byliśmy podobni, nasz drugi początek rozpoczął się na balu.
Ale obiecałem sobie, że zadbam o dużo lepsze zakończenie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro