Rozdział 2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej, kochani! Witam w drugim rozdziale i zapraszam do czytania! Chciałabym żebyście zostawili trochę komentarzy i gwiazdek! Dziękuję! <333

Kolejne fale jasno-żółtej mocy rozlały się w ciele młodej Łowczyni, wędrując po jej żyłach. Dot wkładała całą swoją siłę, aby pozbyć się skażonej energii, która zainfekowała ciało Isabelle po kontakcie ze zwłokami. Na nic. Magia Czarownicy była za słaba. Iskry uderzały o siebie i pękały jak żarówki. Światło w pomieszczeniu migało miarowo, a Alexander stał w rogu sali, obgryzając paznokcie. Kolejny nieznośny nawyk, którego nie potrafił się pozbyć, mimo że wszyscy go o to besztali.

Tuż obok znajdował się Simon, który po dowiedzeniu się, że Isabelle leży w sali dla chorych przybył natychmiast ze swojego treningu, nie zważając na nic i na nikogo. Nawet nauczyciela, który zagroził mu, że będzie zmywał naczynia po wszystkich mieszkańcach Instytutu do końca swojego życia.

Alec na początku nie przepadał za Lewisem. On, Jace i Isabelle wychowani byli w Nowojorskim Instytucie, a on razem z Clary, jej matką mieszkali w Idrysie, stolicy Nocnych Łowców, gdzie pobierali nauki w Akademii, a kiedy ukończyli naukę, odesłano ich tutaj do Nowego Jorku na prośbę Jocelyn Fairchild.

Maryse Lightwood po przejrzeniu świetnych wyników nauki tej dwójki, połączyła ich razem w zespół. I wtedy kiedy zaiskrzyło między Clary i Jacem, coś powoli tliło się również u Izzy i Simona. Alexander nie chętnie przyjął do wiadomości o tym, że randkują. W końcu Iz była jego młodszą siostrą, dlatego chciał obronić ją przed wszystkim, co złe, a w szczególności przed złamanym sercem, które Simon mógł jej zafundować. Jednak po jakimś czasie Alexander zauważył, że Lewis dobrze się nią zajmuje, wybiera jej bezpieczeństwo ponad własne, broni ją przed atakami, przypominając mu samego siebie i co on sam robił przed przybyciem tej dwójki z Alicante.

Teraz Simon stał obok i cały się trząsł. Jego twarz wyrażała troskę, a ciało gotowość, żeby uratować Izzy w razie zagrożenia.

Dorothea posłała kolejną stróżkę magii w klatkę piersiową Isabelle, ale skażona moc znowu wyparła jasno-żółtą energię.

- To na nic. - odparła.

- Jak to na nic? Co możemy zrobić? Cisi Bracia? Nie wiem? Co mogę zrobić? - chłopak wystąpił w stronę łóżka Izzy i złączył swoją rękę z tą jej.

- Simon... - próbował go uspokoić Alec.

- Musimy jej jakoś pomóc! Co możemy zrobić? - ścisnął mocniej dłoń ukochanej, a w oczach zamigotały mu łzy. Alexander odwrócił wzrok.

- Moja moc nie jest na tyle potężna, aby przegonić tę truciznę. A poza tym, Cisi Bracia... Wątpię, aby ich czary sięgały tak daleko i mogły pokonać tak starożytną magię.

Alexander uniósł głowę. - Starożytną?

- Tak wnioskuję, po jej sile i po tym, że żadne nowoczesne zaklęcia na nią nie działają. Musi pochodzić z bardzo zamierzchłych czasów. Nie wiem jak bardzo, ale wiem, że nie jestem w stanie jej pomóc. Przykro mi.

- W takim razie, co? - odezwał się ponownie Simon. - Mam jej pozwolić umrzeć? - łzy pociekły po jego policzkach, a Aleca zakuło w sercu.

- Co możemy zrobić, proszę pani? - spojrzał na nią błagalnym wzrokiem, a Lewis gładził twarz ciemnowłosej i szeptał coś, co tylko on sam mógł usłyszeć.

- Jest możliwość, że tutaj w Nowym Jorku jest pewien Czarownik, który potrafi jej pomóc. Ale nie jestem pewna czy on w ogóle podejmie się tego działania.

- Ale możemy zapła-

- Chodzi o to, że ostatnio nie jest obecny. Nie można się do niego dostać, nie odpowiada na wiadomości i listy, a jego loft broniony jest silnymi czarami.

- O kogo chodzi? Skontaktuję się z nim.

- Nie słyszałeś, co ci powiedziałam? - Dot popatrzyła na niego zrezygnowana. A w oczach Aleca widniała tylko zaciętość i chęć walki. - Magnus Bane. - westchnęła. - Ale jak już...

Alexander nawet nie słyszał do końca ostatniego zdania Dorothei. Natychmiast wystartował w stronę biura swojej matki. Oczywiście, że kojarzył, kim był Magnus Bane albo jak inaczej nazywali go jego rodzice "zadufany w sobie Podziemny", ale oni w sumie nazywali tak wszystkich, którzy mieli w sobie choć trochę krwi Demona. Bane był Wysokim Czarownikiem Brooklynu i faktycznie ciemnowłosy kojarzył, że ostatnio nie przychodził na zebrania Rady, w których czasem uczestniczył i słyszał, jak inni mieszkańcy Podziemia też nie mają pojęcia, co się dzieje z Czarownikiem.

Miał marne szanse, ale wielką nadzieję, dlatego wparował do gabinetu matki bez pukania.

- Alexa-

- Potrzebuję kontakt do Magnusa Bane'a. On jako jedyny może pomóc Isabelle.

Maryse Lightwood, jak to ona, zmierzyła go zimnym spojrzeniem swoich niebieskich oczu, tak bardzo podobnych do tych jego, ale to właśnie Izzy była jej odbiciem lustrzanym. Ta sama postawa, ta sama budowa ciała, włosy i wyraz twarzy.

- Nie ma mowy, że wezwę tutaj tego plugawego Czarownika. - kolejne pojęcie odblokowane w słowniku Lightwoodów. - Cisi Bracia już zostali wezwani. Mają ostatnio dużo roboty, dlatego tak długo to trwa.

- Ale oni jej nie pomogą, Dot powiedziała...

- I mam uwierzyć tej Czarownicy? Alexandrze, dlaczego ty się niczego nie uczysz? Nie wolno ufać Podziemnym, rozumiesz? To banda nieokrzesanych istot, która kocha bawić się kosztem Nocnych Łowców.

- Mamo, nie mów tak. Istnieją dobrzy Podziemni.

- Alec...

- Nie, matko, przestań. Mam dość słuchania tego, jak ciągle na nich narzekasz. Cisi Bracia nie pomogą Isabelle, kiedyś w ogóle pomogli komukolwiek? Wątpię! Wszystko to zasługa, jak to określiłaś nieokrzesanych istot. To oni nam pomagają, oczywiście biorą od nas opłatę, ale my też bierzemy pensję od Clave, oni ich nie dostają, potrzebują z czegoś żyć. A Izzy naprawdę potrzebuje Bane'a.

- On ci nie pomoże. - spojrzenie Maryse było wściekłe. Jej niebieski oczy były teraz niemal czarne, jakby ktoś wsadził w nie dwa dogasające węgielki.

- Daj mi kontakt.

- Alexandrze!

- Nie pozwolę Izzy umrzeć! - krzyknął.

Nigdy nie podnosił głosu, może na rodzeństwo, ale nigdy nie na rodziców. Wiedział, że jako ich pierworodny, w ogóle jako ich dziecko jest to jedną z największych zniewag. Jednak o to nie dbał w tamtej chwili. Nienawidził tego, że matka postępuje według swoich rasistowskich przekonań, nawet w chwili, kiedy jej jedyna córka, mogłaby się nie obudzić. Alec zdawał sobie sprawę, że Maryse nie pała wielką sympatią do Isabelle, ale wiedział, że gdzieś tam pod lodową powłoką istniała miłość do jego siostry.

- Nigdy więcej nie podnoś na mnie głosu. - wysyczała i podała mu do ręki telefon, którego używali szefowie Instytutów.

Alexander chciał uśmiechnąć się zwycięsko, ale po spojrzeniu Maryse stwierdził, że nie powinien. Podziękował cicho, przeprosił i wyszedł z pomieszczenia. Szybkim krokiem skierował się w najbliższy kąt, w którym nikt by my nie przeszkadzał i modlił się do Aniołów, żeby Magnus Bane był dostępny.

Wybrał kontakt i kliknął opcje dzwonienia. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci, czwarty i poczta głosowa:

Z tej strony Magnus Bane. Jeśli nie odebrałem, to znaczy, że masz nie dzwonić więcej. Buziaczki.

Alec przewrócił oczami i znowu wybrał jego numer. Po raz kolejny, po czwartym sygnale, odezwała się poczta głosowa. Spróbował jeszcze raz, i kolejny, i potem jeszcze jeden raz. Aż w końcu przy imieniu Magnusa widniało dwanaście nieodebranych połączeń. Alec zaczął tracić nadzieję, kiedy wybierał numer po raz trzynasty. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci, czwa-

- Maryse, do cholery jasnej, możesz mnie nie nękać? Mam ważniejsze sprawy niż pomaganie twoim Nocnym Łowcom czy spotykanie się w Radzie, która i tak nie daje nic moim Czarownikom, ani innym podziemnym. Dlatego do...

- To nie Maryse. - odezwał się cicho Alexander, który trochę skrępował się niechęcią Bane'a. - Nazywam się Alec Lightwood.

- Świetnie, kolejny Lightwood do kolekcji w worku, kogo unikać. Jesteś synem Maryse, co nie? Coś stało się twojej matce lub ojcu i potrzebujesz pomocy? Niestety nie mam czasu, wynajmij sobie, nie wiem, Cichego Brata albo... O! Dot, ona wam pomaga często, co nie? Poproś Dot.

- Ona nie jest w stanie tego zrobić. Ja przepraszam, że w ogóle przeszkadzam i wiem, że pan sobie tego nie życzy, ale moja siostra, Isabelle, została zaatakowana i ma w sobie energię, której Dorothea nie jest w stanie pokonać. Cisi Bracia tym bardziej.

- Dzieciaku... - westchnął coraz bardziej zdenerwowany Czarownik. - Nie mam czasu...

- Błagam. - szepnął na skraju łez. - Ona umrze, a ja potrzebuję pomocy. Zapłacę panu, obiecuję, ale potrzebuję pomocy.

Zapadła cisza, a kilka łez uciekło z jego oczu. Przez chwilę pomyślał, że Czarownik się rozłączył, dlatego spojrzał na wyświetlacz, ale rozmowa trwała. Ponownie przyłożył urządzenie do ucha, a towarzyszyło temu głębokie westchnięcie Magnusa.

- Czekaj na mnie przed Instytutem. Zjawię się tam za jakieś dziesięć minut.

- Dziękuję. Naprawdę dziękuję. - opanowała go euforia. - Dziękuję. - powtórzył, ale Bane już się rozłączył.

Alexander wytarł łzy i nie myśląc nawet o oddaniu telefonu matce, ruszył do izby chorych.

- Simon, wezwałem tego Czarownika, zaraz będzie. Idę po niego przed Instytut. Pilnuj jej.

- Nigdzie się nie wyrabiam. - szepnął, ciągle wpatrując się w spokojną minę Izzy.

Gdyby nie starożytna magia, która pustoszyła jej organizm, wydawałoby się, że śpi spokojnie.

Alec zamknął za sobą drzwi i pobiegł schodami w dół. Minął Nocnych Łowców, którzy oglądali się za nim, szepcząc coś pod nosem i wyskoczył na zimną noc. Natychmiast pożałował niewłożenia na siebie kurtki i pozostania w podkoszulku przy kilku stopniach, ale nie zważał na siebie. Ważna w tej sytuacji była Izzy.

Oczekiwał na Magnusa przez kolejne sześć minut, które wydawały mu się sześcioma godzinami. Czas pełen był rozglądania się na boki, skanowania terenu na około i myśli, że nie ma zielonego pojęcia, jak zapłaci Czarownikowi. Oby zrobiła to matka.

I kiedy znowu spojrzał na Instytut za sobą, w odległości zaledwie trzech metrów, zaczął otwierać się portal o niebieskich iskrach. Na początku pojawiło się ich kilka, potem zaczęły się kręcić z niewyobrażalną prędkością, otwierając coraz większe przejście, przez które po chwili wkroczyła ciemna postać z kapturem płaszcza narzuconym na głowę. Jego ręce otaczała niebieska poświata, a jego sposób chodzenia był taki magiczny, że Alexander nie potrafił oderwać wzroku od sylwetki Czarownika.

- Lightwood? - wypowiedział jego imię z niechęcią, a jego głos był jedwabny i lekki, jakby śpiewał, a nie mówił.

- Tak, to ja. - odezwał się głosem drżącym. Był Nocnym Łowcą, a onieśmielił go Czarownik, którego spotkał po raz pierwszy.

Bane podszedł do niego kilka kroków i zdjął kaptur z głowy, ukazując swoją twarz w pełnej okazałości. Jego włosy otaczały oblicze, jakby były ciemną aureolą na jego głowie. Oczy miał poważne i ostre, skanował nimi Alexandra, a wtedy w jego tęczówkach pojawiła się złota iskierka, a spojrzenie jakby złagodniało. Na powiekach miał ciemny brokat, który ładnie współgrał z kredką, którą otoczył swoje oczy.

- Nie powiem, Maryse udał się syn. - jeden z kącików ust uniósł się do góry. - Alec... Skrót od Alexander jak mniemam? - ciemnowłosy kiwnął głową. - Oznacza obrońcę mężów.

- Co? - wyjąkał.

- Ach... Nocni Łowcy, wy troszczycie się tylko o swoją pracę i tylko o nią, ale cóż na to poradzę? - milczał chwilę. - Na pewno jesteś dzieckiem Maryse? W sensie widzę podobieństwo, ale to okropne, że tak piękny chłopak jest synem tak okropnej kobiety. - Alexander zarumienił się, ale w tym samym momencie ściągnął brwi. - Oj, wybacz. Zapomniałem...

- Możemy iść pomóc mojej siostrze? - zmienił temat, a Magnus przewrócił oczami.

- Prowadź. Choć w sumie dobrze wiem, gdzie trzeba iść, ale twoi koledzy pewnie by mnie zabili, gdybym sam tutaj wszedł. - Alec obejrzał się za siebie, zauważając, że Bane ogląda swoje paznokcie i natychmiast odwrócił wzrok na Instytut, bojąc się, że zostanie przyłapany na obserwowaniu mężczyzny.

Bane go nie lubił i po jego słowach zdążył wywnioskować, że w ogóle nie lubi Nocnych Łowców, ale Alec musiał przyznać, że Czarownik jest przystojny i równie niebezpieczny. Za jego pięknymi oczami, kryło się coś, czego Alec nie potrafił wyjaśnić i bał się, że może Magnus był złą decyzją.

Nie, stop. To dla dobra Izzy — przypomniał sobie i wprowadził Bane'a do Instytutu. Natychmiast uderzyły w nich spojrzenia i szepty innych Nefilim.

- Och, jak ja tego nie lubię. - warknął Magnus. - Zawsze, gdy tu przychodzę, jest to samo. Trochę mnie to nudzi.

Niebieskie oczy spoczęły na tych zielonych, ale Alec nie wiedział, co powinien odpowiedzieć Czarownikowi, dlatego poprowadził go po schodach, prosto do izby chorych. Alexander otworzył drzwi i przepuścił w nich Bane'a. Starszy uniósł brwi i uśmiechnął się psotnie, kiwając głową na to zaproszenie. Wraz z ich wejściem, głowa Simona uniosła się, a jego oczy spoczęły na Czarowniku.

- Co się stało dokładnie, Alexandrze? - zapytał Bane, ściągając płaszcz i pstrykając palcami, tak że ten lewitował w powietrzu.

I Alec nie potrafił się skupić. Ciało Magnusa było szczupłe i wysokie, jednak przez prawie że przezroczystą koszulę potrafił zauważyć zarys mięśni i pięknie opaloną karmelową skórę.

- Ona i Alec robili badania nad ciałami zabitych dzisiaj Nocnych Łowców. - przejął pałeczkę Simon, który dziwnie spojrzał na Lightwooda. - Izzy próbowała pobrać próbkę z ciała, a wtedy jakaś siła odepchnęła ją na ścianę, a ona straciła przytomność. - Magnus uniósł jedną brew i spojrzał na Alexandra.

- T-tak było. - pokiwał głową i odwrócił wzrok, jeszcze bardziej zarumieniony.

- Okej, niech będzie. Mały Nefilim odsuń się, proszę, od niej. - mruknął od niechcenia Magnus i podszedł do łóżka dziewczyny.

Simon powędrował do Aleca i splótł ręce na piersi, patrząc na Alexandra badawczym spojrzeniem. W tym samym czasie Bane przywołał swoją magię i popchnął jej moc w ciało Isabelle.

- Co to miało być? - szepnął Lewis do Lightwooda.

- Co? N-no pomaga jej. - zająknął się Alec, ciągle pozbawiony tchu pięknem Czarownika.

- Nie mówię o nim, tylko o tobie! Dosłownie cię zatkało, kiedy na niego spojrzałeś. Dalej jesteś jakiś nie taki.

- Wydaje ci się. - ciepło na policzkach Alexandra paliło go, jakby ktoś przyłożył mu do twarzy rozżarzoną stal.

- Ta, jasne. - mruknął Simon.

Magnus w tym samym czasie lawirował rękoma nad ciałem Izzy. Jego długie, smukłe palce tańczyły swój taniec, rozrzucając niebieskie iskry. Kocie oczy świeciły się pod zaciśniętymi powiekami Magnusa, a on w końcu znalazł źródło trucizny i wtedy poczuł ścisk w sercu. Dokładnie znał tę magię, jej pochodzenia i siłę. Wiedział, że da radę ją wyrzucić z ciała Młodej Łowczyni, ale jego myśli zasnuły czarne chmury. Dlaczego on zabijał Nocnych Łowców? Co wymyślił teraz i dlaczego?

Jedno pytanie natomiast natychmiast zyskało odpowiedź: są w niebezpieczeństwie. I to ogromnym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro