1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Scorpius:

Ja go po prostu nienawidziłem. Od pierwszego roku w Hogwarcie, od pierwszego dnia, od pierwszej naszej styczności między sobą. Gdy już na pierwszym roku robił wokół siebie szum, dzieciaki krzyczały zachwycone "To syn Harry'ego Potera! To on". A na jego twarzy malował się wtedy wyraz dumy, zadowolenia, że jest rozpoznawalny, że jest lepszy. Każdy chciał się z nim kolegować, każdy ze sobą konkurował byle tylko szanowny Albus Potter obdarzył go swoim szlachetnym wzrokiem. Ale on już na pierwszym roku pokazał jaki jest. Jaki jest tępy, wredny i złośliwy, aż w końcu łańcuszek adoratorów zaczął się powoli urywać i stał się dosyć krótki. Okazał się wielkim rozczarowaniem, już podczas przydzielania do domów, gdy został przydzielony do Slytherinu, na Wielkiej Sali zapanowała głucha cisza, bo jak to tak, syn Harry'ego Pottera w Slytherinie? Potem zaczęły się szepty, każdy był w szoku, nawet sam Albus, który niechętnie przystąpił do tego domu, pogardził nim, był niezadowolony, on nie zasługiwał by tu być.

Oczywistym stało się to, że będziemy dzielić wspólnie dormitorium. Nasze dormitorium było podzielone na dwie strefy, czyli jego i moją. W jednym końcu pokoju stało moje łóżko, obok spał mój przyjaciel - Raphael Amery. Był spokojny jak ja, dobrze się uczył i wspólnie dużo czasu spędzaliśmy w bibliotece. Nasza część pokoju była czysta - wszystko było ładnie poskładane, nie było tu ani śladu kurzu. Druga część wyraźnie się odznaczała - tu zaczynał się nieporządek, porozrzucane ubrania, książki, zwoje pergaminu, akcesoria do quidditcha. Granicę stanowiło łóżko przyjaciela Pottera - Fergusa Collena, chłopaka który zbytnią inteligencją nie grzeszył, zapatrzony w Pottera jak w wodza. Obok spał Lucas Decksheimer - kolejna zapatrzona w Pottera istota, o niezbyt wyniosłej inteligencji, fascynująca się quidditchem i będąca na każde jego zawołanie. Pod ścianą łóżko miał Albus, łatwo domyślić się dlaczego. Moje również znajdowało się po ścianą, tyle że przeciwległą. Musieliśmy być po prostu jak najdalej od siebie, na początku wyszło tak że dzieliło nas jedno łóżko i skończyło się to bójką, my po prostu musieliśmy być od siebie jak najbardziej oddaleni, więc reszta mieszkająca z nami w pokoju mająca dość ciągłych naszych wzajemnych docinek i złośliwości zarządziła, że mamy spać jak najdalej od siebie. I tak już zostało.

Wytrzymaliśmy ze sobą tak pięć lat, kilkadziesiąt razy lądując na dywaniku u McGonagall, na moje szczęście składało się tak, że zazwyczaj wina spadała na Albusa. Po prostu każdy wiedział jaki on jest wybuchowy i łatwo go sprowokować, więc zazwyczaj to jemu się obrywało, nie mnie, choć nie raz wina była moja. Udało mi się nawet zostać prefektem, miałem jedne z najlepszych ocen w szkole i byłem osobą, która umiała zapanować nad uczniami... No może z wyjątkiem jednego.

Potter był kompletnie tępy, przez pierwsze dwa lata nauki chodziły nawet plotki, że jest jakimś podrzuconym dzieckiem. Ledwo sobie radził z nauką, jedyne z czego był dobry to gra w qudditcha oraz rzucanie zaklęć. Zaklęcia rzucał jak mało kto, gdy my dopiero zaczynaliśmy się zapoznawać z Wingardium Leviosa, a on już dawno był przed nami, profesor Taylor widząc jego talent prowadził nawet koło dla bardziej zaawansowanych z tego przedmiotu, do którego oczywiście należał cudowny Albus Potter, i gdy my byliśmy daleko za nim umiejętnościami on potrafił rzucić zaklęcie Patronusa bez większego wysiłku umysłowego, gdzie dla nas to był poziom nie do osiągnięcia na daną chwilę. I na tym jego cudowność się kończyła, z reszty był głupi jak but, ale z tego co wiem sumy udało mu się zdać nawet nieźle, chwalił się na środku korytarza, że się niezbyt przykładał do nauki, a trafił po prostu pytania, na które znał odpowiedź, sugerował nawet, że szkoda mu uczniów którzy pochłonęli całe książki (to była aluzja oczywiście do mnie), bo on miał po prostu szczęście. I tym akcentem zakończyła się moja styczność z nim na piątym roku.

Był ostatni dzień wakacji, oznaczało to tylko jedno - trzeba było się wybrać na zakupy na ulicę Pokątną. Ojciec proponował, że może mi towarzyszyć, jednak ja wolałem zrobić to sam. Przechadzałem się uliczkami ulicy Pokątnej przeglądając listę zakupów, nagle ktoś zakrył mi od tyłu oczy, na początku się przestraszyłem, jednak po chwili się odwróciłem, no tak, mogłem się domyślić.

- Hej Rose, dobrze cię widzieć - powiedziałem z uśmiechem i przytuliłem przyjaciółkę. Nie widzieliśmy się zalewie dwa miesiące, a ona wydoroślała, jej włosy sięgały aż do końca pleców, lśniły w bladym słońcu.

- Hej Scorpius, tak czułam, że cię spotkam. Jak wakacje? - spytała z uśmiechem.

- Nawet w porządku. Trochę się nudziłem, ale przeczytałem wszystkie książki, które mi pożyczyłaś. Oddam ci je jutro, a ty jak? - spytałem.

- Średnio. Byłam w rodzicami na wakacjach, ale problem był taki, że mieliśmy też jechać z Potterami. Więc pojechaliśmy sami, bo Albus jak się dowiedział o tym pomyśle to zrobił jedną wielką awanturę, że on nie będzie jechał bo ja jadę i rodzice doszli do wniosku, że będzie lepiej gdy pojedziemy oddzielnie - westchnęła dziewczyna.

- Ale kwas. Współczuję ci, że Albus to twój kuzyn - powiedziałem.

- Ja też nie jestem zadowolona z tego powodu, o Jennifer idzie - powiedziała dziewczyna wskazując na dziewczynę z krótkimi blond włosami, była to jej przyjaciółka również należąca do Gryffindoru. Po chwili rozmowy rozeszliśmy się w swoje strony. Rose też była prefektem, świetnie się dogadywaliśmy, również lubiła czytać i się uczyć jak ja.

Stałem na środku ulicy i przeglądałem listę, która była bardzo długa, nagle ktoś mnie z całej siły szturchnął, tak że się niebezpiecznie zachwiałem. Zobaczyłem cwaniacką minę Albusa i który się śmiał z mojej nieuwagi.

- Nie stój tak na środku Malfoy - pouczył mnie chłopak.

- Jak będę miał ochotę, to będę stał - warknąłem i poszedłem przed siebie. Rok szkolny jeszcze się nie zaczął, a on mnie już zdążył wkurzyć.

Albus:

Tylko zobaczyłem te jasne blond włosy w środku tłumu na ulicy Pokątnej i nie mogłem się oprzeć, by nie podejść do Malfoya i go nie zaczepić.

- Albus, co to było - usłyszałem za sobą i ujrzałem ojca, który nie wglądał na zadowolonego.

- Nic - powiedziałem i wzruszyłem ramionami.

- Musiałeś zaczepić Scorpiusa? Pogadamy o tym w domu - powiedział i pociągnął mnie za sobą do księgarni.

Co roku to samo, co roku pouczanie mnie przed nowym rokiem szkolnym, żebym się uczył i nie wpadał z nikim w konflikt, a już szczególnie z Malfoyem. Mnie to i tak nie ruszało. Oczywiście jak co roku na Pokątnej spotkaliśmy rodzinę Granger - Weasleyów, przywitałem się z Hugo ignorując oczywiście Rose, która mnie zawiodła odwracając się ode mnie kilka lat temu. Nasi rodzice coś gadali, a ja wyczekiwałem powrotu do domu. Rose zerkała na mnie nerwowo, ja udawałem że dla mnie nie istniała. Gdy w końcu się nagadali, a mama zobaczyła moją niezadowoloną i zniecierpliwioną minę wróciliśmy do domu, zrobiła to pewnie w obawie bym nie zrobił tam jakiejś awantury.

Wróciliśmy do domu, ojciec nakazał byśmy z Lily siedli do stołu, a mama w tym czasie przygotowywała kolację, chwilę później pojawił się również James, który wrócił ze swojej ciepłej posadki w Ministerstwie Magii i miał się na najmądrzejszego na świecie.

- Jutro wracacie do szkoły - zaczął ojciec, nerwowo stukałem palcami o stół i czekałem na tę samą pogadankę jak co roku. James natychmiast usiadł do stołu aby posłuchać jak ojciec mnie poucza i mieć satysfakcję z tego, że jest lepszy ode mnie.

- Albus - zwrócił się ojciec, popatrzyłem na niego zmęczonym wzrokiem - Posłuchaj, to już szósty rok. Bądź poważny, nie zachowuj się jakbyś miał pięć lat. Nie wdawaj się w bójki, bo już naprawdę mam dosyć listów od McGonagall w których się na ciebie skarży - powiedział, a James posłał mi wredny uśmieszek - Po prostu nie wpadaj na durne pomysły... I jeśli usłyszę jeszcze raz, że znowu toczycie wojnę ze Scorpiusem... Co to dziś było na Pokątnej? Widziałem wszystko - powiedział mierząc mnie groźnym wzrokiem.

- Zobaczyłem te jego blond tlenione włosy i nie mogłem się oprzeć by go nie zaczepić, stał na środku jak jakaś łajza - powiedziałem.

- Albus - powiedziała mama z impetem kładąc na stole kolację - Do cholery ileż można. Nie rozumiesz, że potem ojcu jest głupio, jak widzi się z Draco w pracy? - spytała.

- Ale to nie zawsze ja jestem winny, tylko on. Jak zwykle gra niewiniątko, a często mnie zaczepia i to jego wina, ale jak zwykle wszystko jest zrzucane na mnie - wyjaśniłem.

- To skoro tak mówisz, to nie daj się prowokować, jedz kolację  - powiedziała mama. Byłem wkurzony, jak zwykle wszystko szło na mnie, od pięciu lat to samo, a on też miał swoje za uszami. Z impetem wstałem od stołu i poszedłem na górę do swojego pokoju.

- Albus wracaj! - krzyknął ojciec. Nie zwróciłem na to większej uwagi, trzasnąłem drzwiami i nie miałem zamiaru już się tam dzisiaj pokazywać.

W pośpiechu zacząłem wrzucać przydatne do Hogwartu rzeczy do kufra, zbierałem z podłogi ubrania, szatę, nienawidziłem sprzątać i nie widziałem sensu sprzątania, więc żyłem sobie w takim syfie. Matce to bardzo przeszkadzało, ale ja miałem to gdzieś.

- No zabić się można - powiedział James wchodząc do mojego pokoju i potykając się o moją miotłę.

- To nie wchodź jak ci coś nie pasuje - burknąłem. Między nami też była mocno napięta atmosfera, James był moim kompletnym przeciwieństwem, łączyło nas tylko to, że obydwaj byliśmy wredni. James się dobrze uczył, oczywiście był prefektem gdy chodził do szkoły, wiecznie go porównywali do ojca, że taki uzdolniony.

- Sprzątnąłbyś. A tak serio, to weź może przystopuj ze swoim impulsywnym zachowaniem, wkurzyłeś rodziców, robisz tylko wstyd w Hogwarcie - powiedział.

- Jebie mnie to czy robię wstyd. Będę się zachowywał jak będę chciał, nie wpierdalaj się do mojego życia - powiedziałem. James się wyraźnie wkurzył na te słowa i wyszedł z mojego pokoju.

Skrycie się cieszyłem, że wracam do szkoły. Moja rodzina była inna ode mnie, odstawałem od nich. Zawsze mieli do mnie pretensje, o to że się nie uczę, że toczę wojnę z Malfoyem, że nauczyciele się na mnie skarżą. A ja po prostu mówię zawsze co myślę, jestem szczery. I nie zależało mi na byciu pupilkiem jak ta łajza Malfoy, ja byłem sobą. On zawsze był ulubieńcem nauczycieli, bo się dobrze uczył, był oczytany, i był pomocny. On siał jakieś miłosierdzie dookoła, tylko ze mną się nie potrafił dogadać i byłem jedyną osobą, która go potrafiła wyprowadzić z równowagi, i przez to że dostał łatkę pana idealnego, mądrego i opanowanego większość syfu jaki między nami był spadał na mnie. Zazwyczaj cała wina szła na mnie, mimo tego że nie raz to on mnie zaczepił. Do tego od zawsze przyjaźniłem się z Rose, mimo różnicy charakterów. Ale gdy poszliśmy do szkoły coś się między nami zmieniło, coraz mniej czasu spędzaliśmy razem, miała do mnie wiecznie pretensje o to jak się zachowuję, nie chciała się ze mną zadawać i zaczęła się ode mnie odsuwać, aż w efekcie jej drogi skrzyżowały się ze Scorpiusem, który zajął moje miejsce, charakterami byli do siebie nawet podobni. I to z nim przyjaźni się od początku, co dodatkowo sprawiło że go nie lubiłem. Do tego był przemądrzałym kujonem, ulubieńcem nauczycieli, wkurzał mnie samym swoim byciem. Ja go po prostu nienawidziłem.
.
.
.
.
Witam❤️ taki lekki rozdział wprowadzający 🐍 mam nadzieję, że opowiadanie się wam spodoba, patrząc na to że ponad połowę go napisałam w tydzień, bo dostalam takiej weny, że nie mogłam odejść od komputera💕 tak myślę, że rozdziały będą dwa razy w tygodniu. Proszę śliczne o zostawianie gwiazdek i komentarze🙏 zbierałam się od dwóch lat do napisania Scorbusa, doceńcie 🙏🙏🙏

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro