6/Ekspert od chaosu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Jesteś gotowy? — Zapytał Evan, gdy tylko zawitał z powrotem w mieszkaniu po wizycie w posiadłości. W swojej torbie miał plan, który Czarny Pan już zdążył przejrzeć, a który dziś mieliśmy odnieść z powrotem do Ministerstwa Magii.

— Tak. — Wstałem, poprawiając na sobie marynarkę i chwyciłem za różdżkę. — Idziemy?

— Już chyba czas.

Razem opuściliśmy mieszkanie i teleportowaliśmy się w okolice wejścia do Ministerstwa, z którego korzystaliśmy ostatnio. Zaklęcie kameleona znowu nam posłużyło. Po cichu zakradliśmy się do gabinetu i znów otworzyłem sejf, po czym podmieniliśmy plany i trzeba było jakoś wrócić do wyjścia. Pamiętaliśmy, aby zatrzeć ślady, lecz tym razem mieliśmy nieco mniej szczęścia.

Wyjrzeliśmy na korytarz przez małą szparkę w drzwiach, lecz niestety, ktoś tam stał. Dwie osoby rozmawiały o jakichś dokumentach. Evan odsunął mnie od wyjścia i nagle za jego sprawą na te dwie osoby spadł wielki kandelabr, który wisiał na suficie. 

— Szybko. — Wyszeptał Rosier i chwycił mnie za dłoń. Wybiegliśmy z pokoju, a on po drodze uszkadzał wszystkie te kandelabry, w których do tego były prawdziwe świecie, a co za tym idzie, całe piętro po kolei zajmowało się ogniem. Oglądałem się za siebie, podziwiając to widowisko i teraz wiedziałem, co oznaczało to, że Czarny Pan nazywał go ekspertem od chaosu.

Dotarliśmy do wyjścia, a gdy je otworzyłem, Evan zatrzymał mnie i rzucił coś w powietrze do tego ognia. Wokół rozbłysły fajerwerki, wyglądało to magicznie i oczywiście postawiło na nogi wszystkich, którzy akurat przebywali w Ministerstwie. Tymczasem, my uciekliśmy. Minęliśmy parę ulic i zatrzymaliśmy się w ciemnym zakątku, gdzie zdjęliśmy z siebie zaklęcie kameleona.

— To było coś niesamowitego. — Powiedziałem, patrząc na niego z podziwem.

— Co nie? To moja specjalność. Chaos. — Puścił mi oczko.

— Chciałbym zobaczyć więcej chaosu w twoim wykonaniu. — Podszedłem bliżej do niego i objąłem ramionami jego szyję.

— Pokażę ci, jeśli tylko mi pozwolisz. 

— Pozwalam. — Wyszeptałem i nagle złączyłem nasze usta. W końcu czułem, że jestem gotów, aby się do niego zbliżyć. Dzieliliśmy powolny i namiętny pocałunek, tak jak za dawnych czasów. Evan sięgnął do kieszeni i rzucił coś w powietrze, a chwilę później fajerwerki rozbłysły nad nami. Przerwałem pocałunek, aby je zobaczyć i z uśmiechem zerkałem coraz to na niego i nad nas. 

— Kieszonkowe fajerwerki. — Wyjaśnił. — Moje ulubione. 

— Jesteś cholernie niesamowity. — Pocałowałem go znowu, on objął mnie mocno ramionami. Dotarło do mnie, jak bardzo za nim tęskniłem, jak strasznie brakowało mi tych ust, które idealnie pasowały do moich, no i jak głupi byłem, że nie rzuciłem się od razu w jego ramiona, gdy tylko go ujrzałem po tym całym czasie. 

Teraz nie mogłem się od niego oderwać. Pragnąłem go całować cały czas, a okoliczności były sprzyjające, bo musieliśmy tylko wrócić do mieszkania. Teleportowaliśmy się więc i ledwo weszliśmy do środka, a znów się do niego przykleiłem. 

Evan nie miał nic przeciwko. Trzymał mnie mocno w swoich ramionach i odwzajemniał każdy pocałunek. Jego dłonie delikatnie przesuwały się po moich plecach, przez co czułem się bezpiecznie i spokojnie. Wciąż buzowała w nas też adrenalina z przebytej misji. 

Zacząłem ściągać z niego ubrania, a on ze mnie, zostawialiśmy wszystko na podłodze po drodze do sypialni, a do łóżka dotarliśmy już w samej bieliźnie. Lekko opadłem na materac, a Evan ułożył się na mnie, przyciskając swoje biodra do moich. Chwyciłem się jego ramion i przymknąłem oczy, gdy tylko zaczął ocierać się o mnie i całować mnie po szyi. 

Po roku bez takich czułości ciężko było mi zachowywać się cicho, zresztą, teraz byliśmy w mieszkaniu, więc w sumie nie było takiej potrzeby. Jego dłonie pobłądziły lekko po moim ciele, pozbywając mnie przy okazji ostatniej części garderoby, a jego usta powoli składały pocałunki coraz niżej. Jego dotyk był przyjemnością, której nic innego nie było w stanie zastąpić, a to, co potrafiły jego usta było bardziej niż niesamowite. 

Nie mogłem przestać wypowiadać jego imienia na przemian z przekleństwami, gdy zajmował się mną. Wiedziałem, że ta noc będzie intensywnym przeżyciem, szczególnie, że miał wobec mnie jeszcze więcej zamiarów. Jego usta doprowadziły mnie na skraj przyjemności, a później było nawet cudowniej.

Gdy moje nadgarstki zostały nagle przyciśnięte do poduszki, a jego niespokojny oddech uderzał w moje ramię z każdym ruchem jego bioder, czułem się, jakby czas cofnął się do czasów szkolnych, lecz teraz nie musieliśmy się martwić tym, że ktoś może wrócić lada moment do dormitorium. Mogliśmy pozwolić sobie na wszystko, tak długo, jak nam się podoba, tak długo, jak starczy nam sił.

Po tym całym czasie, on nadal pamiętał wszystko. Gdzie mnie dotykać, który punkt jest tym kluczowym, który doprowadza mnie do szaleństwa, i jak bardzo podobało mi się, gdy szepta do mnie po francusku. Wszystko to znów do mnie wróciło i obaj przeżyliśmy piękną noc, zakończoną fajerwerkami. Nie takimi prawdziwymi, ale metaforycznie, tak opisałbym towarzyszące mi uczucia. 

***

Następnego dnia, po tej cudownej nocy, obudziłem się w ramionach Evana. Gdy tylko próbowałem się z nich wydostać, aby wstać do pracy, on przytulił mnie mocniej i lekko pocałował w skroń.

— Zostań... — Wymamrotał sennym głosem.

— Nie mogę. Muszę iść do pracy. — Powiedziałem, uśmiechając się mimowolnie.

— Oj tam... Powiemy McGonagall, że byliśmy w skrzydle szpitalnym, zostańmy w łóżku...

— Evan... — Spojrzałem na niego. — Nie jesteśmy już w Hogwarcie. Ja naprawdę muszę iść do pracy. 

— Co? — Rozchylił powieki i zamrugał kilka razy, a potem roześmiał się i wtulił w mój bok. — Pokręciło mi się coś...

— Zdarza się najlepszym. — Poklepałem go po ramieniu. — Muszę wstać, niuniu.

— No dobra. — Evan ziewnął głośno i wypuścił mnie z objęć. Powoli się podniosłem i lekko pocałowałem go w policzek, nim ruszyłem do łazienki, aby się ogarnąć. 

Po swojej zwyczajnej porannej rutynie udałem się do pracy, jak gdyby nigdy nic. Na miejscu zastałem ojca i innych pracowników, którzy zajmowali się analizowaniem wyrządzonych przez nas wczoraj szkód. Zdążyłem już zapomnieć, że to miało miejsce.

— Na Merlina... Ojcze, co tu się stało? — Zapytałem, odgrywając zszokowanie.

— O, już jesteś Barty. — Spojrzał na mnie. — Ustalamy to, podejrzewamy, że śmierciożercy próbowali się tutaj włamać. Mam dla ciebie zadanie, przygotujesz mi wszystkie dokumenty, jakie mamy na temat podejrzanych o dołączenie się do Voldemorta. Musimy podjąć jakieś kroki.

— Dobrze. — Pokiwałem głową. — Jakie kroki, ojcze?

— Aurorzy zajmą się tym, aby mieć na nich oko. Możliwe, że wezwiemy ich na przesłuchanie.

— I słusznie. — Powiedziałem i odszedłem do gabinetu. Zamknąłem za sobą drzwi i odłożyłem na biurko swoje rzeczy. Będę musiał przekazać Evanowi informacje, a on wybierze się z nimi do Czarnego Pana.

Zacząłem w szufladach szukać akt w szufladach. Co ciekawe, większość z tych podejrzanych osób to byli moi znajomi i rzeczywiście należeli do grona śmierciożerców. Porozkładałem te dokumenty na biurku ojca, patrząc po kolei na te nazwiska. Wilkes, Avery, Goyle, Crabbe, Lestrange... Nic dziwnego, że większość z nich nie pokazywała się publicznie i większość czasu spędzali w posiadłości Czarnego Pana. 

Odczułem ulgę, że w szufladach nie znalazłem akt z nazwiskiem Evana. Pomyślałem, że to pewnie z powodu jego zniknięcia na rok. Gdyby ojciec się dowiedział, że on wrócił, to pewnie już powstała by cała teczka z wielkim napisem "ROSIER". On go nigdy nie lubił, choć swego czasu Evan zaimponował mu odwagą, gdy raz w szkolnych latach postawił mu się w moim imieniu. 

Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Uczyłem się cały czas, ledwo dawałem sobie radę z natłokiem tego wszystkiego i jedynie Evan to widział. Ojciec cały czas naciskał na mnie, żebym się przykładał, pisał do mnie listy, a gdy raz przyjechał do szkoły i zastał mnie w towarzystwie Rosiera, nie był zadowolony. Kazał mi zająć się nauką, a nie szlajać po korytarzach w takim towarzystwie. Pamiętam, że Evan wtedy powiedział mu, żeby go nie oceniał, skoro go nawet nie zna i że w przeciwieństwie do niego, rzeczywiście się o mnie martwi. Wspomniał, że dba o to, abym cokolwiek jadł, że sam dobrze wiem, ile nauki mi potrzeba i co chcę robić po szkole. 

Ojciec był zdumiony, że on odważył się coś mu powiedzieć. I co mnie najbardziej zdziwiło, słowa Evana do niego dotarły... Przynajmniej na jakiś czas... Mimo wszystko, pamiętam, że byłem wtedy strasznie szczęśliwy, że mi odpuścił. Tamtego dnia powiedziałem Evanowi, że go kocham. 

— Barty, czy wszystko już gotowe? — Usłyszałem obok siebie i ocknąłem się. Nawet nie zarejestrowałem kiedy w pokoju pojawił się mój ojciec. 

— Tak, właśnie się zastanawiałem czy na pewno wszystkie szuflady sprawdziłem. — Wyjaśniłem i odszedłem, aby usiąść przy swoim biurku.

— Idealnie. — Ojciec zaczął przeglądać akta. Ja zająłem się chowaniem z mojego stanowiska pracy niepotrzebnych dokumentów. Posegregowałem wszystkie i odłożyłem do odpowiednich miejsc w gabinecie.

Przez pół dnia zajmowałem się porządkami, bo ojciec coraz to coś wymyślał, a potem kazał mi zanieść jakąś kopertę do pokoju obok, a gdy to zrobiłem, zlecił mi odłożenie na miejsce tych wszystkich akt, których wcześniej dla niego szukałem.

Gdy wróciłem do domu, Evan już na mnie czekał z obiadem. Uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem jego twarz wyglądającą z kuchni. 

— Witaj w domu, mon chéri. — Powiedział i podszedł do mnie, aby obdarować mnie lekkim pocałunkiem.

— Tęskniłeś, misiu? — Zapytałem, wtulając się w jego ramiona. — Bo ja bardzo.

— Oczywiście, pysiu. — Jego ramiona zacisnęły się wokół mnie na chwilę. — Zrobiłem obiad, musisz być głodny po całym dniu w tym pierdolniku.

— O tak. Jestem. — Pokiwałem głową. On odszedł w stronę kuchni, a ja ściągnąłem z siebie marynarkę i odwiesiłem ją na krzesło. Evan przyniósł talerze na stolik i zasiedliśmy do jedzenia. 

— Więc, co tam w Ministerstwie? Naprawili już nasze szkody? — Zapytał po chwili.

— Pracowali nad tym cały ranek. I właśnie... Mam informację do przekazania. 

— Och, jaką?

— Cóż, stwierdzili, że to śmierciożercy wdarli się i zrobili ten bałagan na piętrze, więc będą obserwować podejrzanych i może nawet wzywać ich na przesłuchania. Wśród nich jest większość naszych znajomych. Nawet Lestrange.

— Ciekawe. A mnie tam nie ma? — Evan poruszył brwiami.

— Nie ma. Zniknąłeś, myślą, że nie żyjesz pewnie dlatego, bo inaczej mój ojciec by miał na ciebie całą teczkę.

— No tak, on zawsze mnie tak bardzo lubił. — Zaśmiał się. — Więc, co dokładnie powiedzieć Czarnemu Panu?

— Że Ministerstwo postanowiło wysłać aurorów na obserwowanie osób podejrzanych o przynależenie do śmierciożerców i bardzo możliwe, że będą musieli stawić się na przesłuchania.

— Dobrze. Po obiedzie pójdę to przekazać. — Pokiwał głową i jedliśmy dalej. Gdy tylko skończyliśmy, Evan zaczął się przebierać i szykować do wyjścia, a ja przyglądałem mu się, stojąc w progu sypialni. 

Tak bardzo chciałbym móc sam pójść i przekazać Czarnemu Panu wiadomość, ale jego polecenie było jasne, że ma robić to Evan. Miałem nadzieję, że w końcu uda mi się zdobyć mroczny znak. Że ta ostatnia próba, o której mówił Czarny Pan nadejdzie w końcu.

— No dobra, to idę. — Oznajmił i podszedł do mnie. — Postaram się szybko wrócić.

— Uważaj na siebie, skarbie. — Objąłem jego szyję i pocałowałem go delikatnie. On odwzajemnił czułości, a potem minął mnie w progu i podszedł do drzwi. Uśmiechnęliśmy się do siebie, nim wyszedł i zostałem sam w mieszkaniu.

Pozostało mi czekać na jego powrót z nowymi wytycznymi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro