Rozdział 51: Syn Hadesa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Draco

Wigilia. To było pierwsze, o czym pomyślał po przebudzeniu. Doskonale wiedział, co ma się dzisiaj wydarzyć. Przez to nie był w stanie już zasnąć, pomimo tego, że było jeszcze wcześnie. Na samą myśl przechodziły go dreszcze. Zerwał się, ale na tyle ostrożnie, żeby nie zbudzić śpiącej obok Łucji. Przez chwilę przyglądał się dziewczynie, uśmiechając się do siebie. Wciąż ciężko mu było uwierzyć, że ona tu była. W jego domu. Pokręcił głową, po czym wstał, żeby się przygotować. Dzisiaj wszystko musiało być idealnie.

Poszedł do łazienki, żeby się ogarnąć, wcześniej zabierając ze sobą jakieś ubrania. Odświętnie ubierze się dopiero wieczorem. Trochę mu się zeszło. Kiedy wyszedł, Łucja już była na nogach. Odwróciła się do niego, jak wychodził z łazienki i posłała uśmiech, który odwzajemnił. Podszedł do niej i objął, żeby zaraz potem pocałować we włosy na przywitanie.

— Nie śpisz już? —zapytał, trochę zdziwiony.

— Nie, jestem przyzwyczajona do wczesnego wstawania — wyjaśniła z uśmiechem.

Kiwnął głową. Musiał jeszcze obgadać z matką wszelkie szczegóły. Puścił ją niechętnie i skierował się do drzwi.

— Gdzie idziesz? — zawołała za nim.

— Załatwić coś — odparł jedynie. Ostatnio niewiele jej mówił, bojąc się, że zdradzi jej tajemnicę. — Wrócę niedługo.

Wyszedł z pokoju. Skierował się w stronę salonu, mając nadzieję, że zastanie tam Narcyzę. Wręcz zbiegł po schodach, za co otrzymał nieprzychylne spojrzenia postaci z obrazów, ale niespecjalnie się tym przejął. Kiedyś ojciec nie pozwalał mu biegać po schodach. W domu miała panować idealna cisza. Ale ojca już nie było i miał nadzieję, że tak pozostanie. Nie byłby zadowolony z jego związku z mugolaczką. Ale podobno rodzeństwo Pevensie było półkrwi. Tylko że nikt w to nie wierzył. Miał gdzieś, co by sobie pomyślał ojciec. Teraz gnił w Azkabanie i nie miał nic do gadania.

Wpadł do salonu. Zatrzymał się raptownie w wejściu, widząc mamę nakrywającą do stołu. To był niecodzienny widok. Zwykle wysługiwała się skrzatami. Czarny stół był przykryty białym obrusem, a na nim leżały już talerze. Gdzieniegdzie pozapalane były świece. Kobieta spojrzała w jego kierunku i uśmiechnęła się.

— Czasem trzeba zrobić coś bez magii — odezwała się. — A zwłaszcza w święta.

Jęknął w duchu. To mu przypominało Granger. Ona tak zawsze mówiła i oczywiście miała rację. Przypomniała mu się, jak powiedziała tak przed bitwą w zamku Miraza.

— Musimy porozmawiać — powiedział, starając się brzmieć poważnie. Kobieta kiwnęła głową.

— Wiem. Ja też mam ci coś do powiedzenia.

Uniósł brwi. Kobieta tymczasem zapaliła ostatnią świecę i odłożyła zapałki, żeby potem podejść do niego. Położyła mu dłonie na ramionach. Zdawało mu się, że w jej oczach dostrzegł strach. To mu się nie spodobało.

— Co jest, mamo?

— Bo widzisz... - przymknęła oczy, biorąc głęboki wdech. — Będziemy mieli gości. Jeden z nich jest kimś bardzo ważnym, Draco. Ale nie mogę ci więcej powiedzieć, wkrótce się dowiesz — dodała szybko, widząc, że chciał się wtrącić.

Nic z tego nie rozumiał. Przecież mieli spędzić święta tylko we trójkę! I matka nic mu wcześniej nie powiedziała. Kim mógł być ten ktoś ważny? Nie wiedzieć czemu, poczuł ciarki przechodzące mu po plecach. Z tego nie mogło wyniknąć nic dobrego. Zaczął się obawiać. Chciał zasypać mamę pytaniami. Ale musiał odpuścić.

— W porządku — kiwnął głową. I tak niczego się nie dowie.

Kobieta wyraźnie odetchnęła z ulgą. Dopiero teraz zauważył, że była zdenerwowana. Kazała mu na siebie poczekać, po czym na chwilę wyszła z salonu. Nienawidził tego miejsca. Tutaj były najważniejsze spotkania Śmierciożerców. Przy tym samym stole siedział Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Tutaj odbywały się wszelkie tortury. Wzdrygnął się mimowolnie, kiedy jego wzrok powędrował w stronę choinki ustawionej w kącie pomieszczenia. Przed oczami stanęła mu Bellatrix torturująca Hermionę. Miał wrażenie, że znowu słyszy wrzask przyjaciółki. Żałował, że nie mógł wtedy nic zrobić. Sam był pod ostrzałem. Pokręcił głową, chcąc pozbyć się nieprzyjemnych myśli. To już się skończyło.

— Jestem — z zamyślenia wyrwał go głos matki. Odwrócił się do niej. W dłoniach trzymała czarne pudełko. Zbliżył się do niej i wyjął jej go z rąk. — To pierścień rodowy Malfoyów. Nosiłam go, kiedy Lucjusz mi się oświadczył. Nosiła go twoja babka i prababka. Jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Teraz nadszedł czas, żebyś przekazał go Łucji.

Uśmiechnęła się, a łzy wzruszenia napełniły jej oczy. Draco objął ją delikatnie. Wiedział, że to dla niej bardzo ważne.

— Dożyłam tego dnia, gdy mój syn się oświadcza — załkała, przytulając go. — Jestem z ciebie taka dumna. Twój tata też będzie.

— Wątpię — parsknął, ale zaraz coś przyszło mu do głowy. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, że nie nazwała Lucjusza jego ojcem. Coś mu tu nie pasowało.

— Idź do niej — Narcyza odsunęła się, znów przybierając poważny wyraz twarzy. — To jest wasz dzień. Powinniście spędzić go razem.

Kiwnął głową, przyznając jej rację. Wrócił do pokoju, wcześniej chowając pudełko do kieszeni, żeby go nie zgubić. Nie zastał tutaj jednak Łucji. Musiała wyjść, kiedy go nie było. Pewnie poszła do biblioteki. Uwielbiała tam siedzieć i wcale jej się nie dziwił. Czasem wychodzili do ogrodu, żeby pospacerować. Teraz też zamierzał ją wyciągnąć na dwór. Tak jak się spodziewał, jego dziewczyna przebywała w bibliotece, zaczytana w jednej z ksiąg. Nawet go nie zauważyła. Uśmiechnął się w typowo ślizgoński sposób i zaszedł ją od tyłu. Zasłonił jej oczy rękoma, na co szatynka krzyknęła, zaskoczona. Obróciła się gwałtownie i zmarszczyła brwi na jego widok.

— Przestraszyłeś mnie! — wycelowała w niego oskarżycielsko palcem. Parsknął śmiechem.

— Myślałaś, że to jakiś potwór? — zażartował. Dziewczynie jednak nie było do śmiechu.

— To nie jest zabawne, Malfoy.

— Tak się bawisz, Pevensie? — zapytał złowrogo. Szybkim ruchem zabrał książkę i zaczął uciekać. Szatynka parsknęła śmiechem i zaczęła go gonić. Przez chwilę żadnego z nich nie obchodziło, że tu była biblioteka. Byli sami i mogli sobie pozwolić na szaleństwo. W szkole dostaliby niezły ochrzan od pani Pince.

Gonili się przez jakiś czas między regałami, aż wreszcie zatrzymał się, kiedy był pewien, że Łucja straciła go z oczu. Znał to miejsce jak własną kieszeń. W końcu był u siebie w domu. Wiedział, że dziewczyna jest blisko. Schował się za filarem. Zobaczył, jak przechodziła obok, nawet go nie zauważając. Wołała go po imieniu, ale siedział cicho. Chciał ją zaskoczyć. Przyjrzał się książce, którą jej zabrał. Skrzywił się, kiedy zobaczył, że czytała o starych czarodziejskich rodach. Wtedy stojąca nieopodal lampa zaczęła migać, aż w końcu zgasła. Chwilę potem w całym pomieszeniu zapanował półmrok. W bibliotece nie było okien. Nie podobało mu się to. Wyszedł z kryjówki, rozglądając się za dziewczyną.

— Łucja? — zawołał, ruszając przed siebie.

W pewnym momencie poczuł, że na kogoś wpada. Okazało się, że to była ona. Natychmiast wtuliła się w niego, przerażona. Przyciągnął ją do siebie, pozostając czujnym. Zaczynał żałować, że nie wziął ze sobą różdżki.

— Co się dzieje? — zapytała szatynka, kiedy już trochę ochłonęła.

— Nie mam pojęcia.

— Chodźmy sprawdzić!

Złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Nawet nie zdążył zaprotestować. Praktycznie wypadli z biblioteki i pobiegli schodami na górę. Zatrzymali się dopiero przed salonem, do którego drzwi były uchylone. Draco zauważył, że w całym domu zgasło światło. Do tego panował zupełny półmrok, pomimo tego, że był środek dnia. Zmarszczył brwi. Zdecydowanie coś tu było nie tak. Wymienił z Łucją spojrzenia. Oboje zbliżyli się, żeby zajrzeć do pokoju. Dochodziły do nich wyraźnie podniesione głosy. Chłopak rozpoznał swoją matkę, ale drugiego za nic nie mógł skojarzyć. Mimo to był pewny, że drugi głos należał do mężczyzny. Nie zdążył jednak zobaczyć, kto to był, bo w drzwiach pojawiła się Narcyza, zasłaniając widok. Oboje odskoczyli, nie spodziewając się tego. Kątem oka dostrzegł, że Łucja zasłania twarz włosami, speszona, że przyłapano ją na podsłuchiwaniu. Natomiast on przybrał niewinny wyraz twarzy i udawał, że nic nie zaszło.

— Nie wchodźcie tutaj na razie — nakazała kobieta surowym tonem. Spojrzał na matkę. W jej oczach dostrzegł cień strachu, mimo że starała się go zamaskować. — Muszę porozmawiać z kimś bardzo ważnym. Poczekajcie, aż was zawołam, dobrze?

— Ale dlaczego? — wyrwało się Łucji. — Dlaczego nie możemy wejść?

— Wkrótce się dowiecie wszystkiego, obiecuję. Ale teraz idźcie.

Ujął dłoń swojej dziewczyny i bez słowa pociągnął ją na dwór. Zobaczył jeszcze, jak mama zniknęła w drzwiach i zamknęła je. Znaleźli się na zewnątrz. Niemal zbiegł po schodach, chcąc się znaleźć jak najdalej od domu. Ogarnęła go wściekłość. Znów coś przed nim ukrywali i nie wiedział czemu, ale podejrzewał, że nie było to nic dobrego. Kiedy ostatnio Narcyza się tak zachowywała, skończyło się na tym, że został Śmierciożercą. Nie zwracał uwagi na wołanie Łucji. Chciał stąd uciec. Zatrzymał się dopiero, gdy upewnił się, że domu nie było widać. Śnieg chrzęścił mu pod butami. Usiadł na znajdującej się nieopodal ławce, wcześniej zgarniając z niej śnieg. Po raz kolejny przeklął sam siebie, że nie wziął różdżki z pokoju. Dlaczego jego życie było takie popaprane?

— Tutaj jesteś — usłyszał koło siebie. Łucja usiadła koło niego. — Czemu uciekłeś? Co się stało?

— Sam nie wiem — mruknął, nie patrząc na nią. Lada chwila miała zostać jego narzeczoną, a on nie umiał powiedzieć jej prawdy. Był zwyczajnym tchórzem, ale nic nie mógł na to poradzić. Lepiej dla niej, żeby nie wiedziała. Dziewczyna oparła głowę na jego ramieniu, tam gdzie skrywał Mroczny Znak. Wzdrygnął się mimowolnie. — Chyba to wszystko mnie przerasta — przyznał, uśmiechając się krzywo.

— Wiem, że teraz jest ciężko — powiedziała. — Musimy jednak wykonać misję, nie mamy innego wyjścia. Aslan nam pomoże. — uśmiechnęła się.

— Kiedy? Kiedy, Łucja? Mam dość czekania na Niego. To już prawie trzy lata.

On potrzebował Jego pomocy teraz. Natychmiast. I ty się dziwisz Hermionie, kretynie.

— Na pewno się pojawi. Ale wtedy, kiedy się Go najmniej spodziewamy. Wiesz, to nie jest oswojony Lew.

— Masz rację — westchnął, chowając twarz w dłoniach. Szatynka przytuliła się do niego. Jak ona mogła mu ufać? Idiota. Po chwili Łucja wstała. — Co robisz?

Stała naprzeciwko niego i uśmiechała się jak mała dziewczynka. I pomyśleć, że była prawie dorosła. Zaczęła się cofać powoli, cały czas na niego patrząc. Odruchowo wstał. Zupełnie nagle schyliła się i nabrała garść ściegu, żeby zaraz potem w niego rzucić. Zasłonił się rękoma, unikając zderzenia. Przewrócił oczami, ale się uśmiechał. Wiedziała, jak poprawić mu humor.

— Złap mnie, jeśli potrafisz! — pisnęła i zaczęła uciekać.

Potem przez pół dnia ganiali się po ogrodzie jego matki, zwiedzając jego zakątki. Kiedy byli już zmęczeni i zaczynało się ściemniać, trafili na bardzo urokliwe miejsce. Trzeba było do niego wejść przez żywopłot. Łucja ze śmiechem przeczołgała się pod krzakami, a on podążył za nią. Stanęli na niewielkiej polanie, a na środku niej stała fontanna. Tutaj nie było śniegu, bo było wyjątkowo ciepło. Plusk wody wypełniał panującą dookoła złowrogą ciszę. Poczuł, że pudełko, które wcześniej dała mu mama, zaczęło ciążyć mu w kieszeni. To była idealna chwila. Lepsza okazja może się już nie przytrafić. Zwłaszcza, kiedy czuł, że wydarzy się coś złego.

Spojrzał na dziewczynę krążącą dookoła fontanny. Przesuwała dłonią po marmurze, uśmiechała się, przymykając oczy. Pewnie wyobrażała sobie, że znowu jest w Narnii. W jej brązowych włosach zaplątały się pojedyncze gałązki. Była śliczna. Przez dłuższą chwilę patrzył na roześmianą dziewczynę, zawieszając się. Jak mógł kiedyś myśleć, że Zuzanna była tą ładniejszą siostrą Pevensie? To młodsza z nich była całym jego światem. Nie spodziewał się, że tak mocno ją pokocha. Tak mocno, że będzie chciał spędzić z nią resztę życia.

Był pewien, że wtedy w Narnii, na granicy Krainy Aslana, widzi ją po raz ostatni. A jednak była tuż obok. Bał się, że któregoś dnia się obudzi, a ona zniknie. Że to wszystko okaże się snem. Wcale nie chciał się z tego snu wybudzać.

Otrząsnął się z rozmyślań, kiedy Łucja podeszła do niego. Położyła mu dłonie na ramionach. Bez namysłu nachylił się do niej i pocałował. Ten pocałunek był czuły, delikatny. Po chwili odsunęli się od siebie, patrząc sobie w oczy. Zrób to, nakazał sobie. Teraz, albo nigdy. Odchrząknął, czując, jak zasycha mu w gardle i robi mu się gorąco. Strasznie się stresował. Sięgnął do kieszeni tak, żeby nie przyciągnąć tym uwagi dziewczyny.

— Łucjo — zaczął powoli. Szatynka uśmiechnęła się lekko, chcąc dodać mu otuchy. Gdyby tylko wiedziała, co miało zaraz nastąpić... Nie był dobry w takich rzeczach, zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Zmieszał się. Odetchnął głęboko. — Pamiętam, jak pierwszy raz cię zobaczyłem. Pamiętam cię jako tę małą dziewczynkę, która podbiegła do mnie, gdy stałem jak ten głupi na plaży — śmiech. — I wtedy, wtedy nigdy w życiu bym nie pomyślał, że spotkałem dziewczynę, z którą będę chciał spędzić resztę życia.

Szok wymalowany na jej twarzy. Szok i niedowierzanie. Przyklęknął na prawe kolano i wyciągnął pudełko z rodzinnym pierścieniem, otwierając je. Dziewczyna zakryła dłonią usta, wyraźnie wzruszona.

— Łucjo Dzielna, zostaniesz moją żoną?

Cisza. I ta okropna cisza z jej strony. Na pewno się nie zgodzi, przemknęło mu przez myśl. Dostrzegł łzy w jej oczach. Nie zgodzi się. Miał wrażenie, że klęczy godzinami, chociaż tak naprawdę minęło zaledwie kilka minut.

— Tak, na Aslana, tak! — zawołała, rzucając mu się na szyję.

Draco w tym momencie poczuł, jak wielki kamień spadł mu z serca. Uśmiechnął się szeroko, tak naprawdę szczerze. Wypełniła go euforia. Był najszczęśliwszym chłopakiem na świecie. Teraz wyczarowałby najlepszego patronusa. Dziewczyna, którą kochał, przyjęła jego oświadczyny. Z wielkim uśmiechem podniósł ją i okręcił wokół własnej osi. Śmiała się i płakała jednocześnie. Postawił Łucję na ziemi i wyjął pierścionek rodu Malfoyów. Wsunął go jej na palec. Zaczęła mu się przyglądać.

— Jest śliczny — zachwyciła się.

— Taki, jak ty — pocałował swoją narzeczoną we włosy. NARZECZONĄ! Nadal to do niego nie docierało.

Wtuliła się w niego, a on przytulił ją do siebie. Nawet nie zauważył, kiedy zrobiło się całkiem ciemno i do tego chłodno. Powinno go to zaniepokoić, bo w tym miejscu zawsze było ciepło, niezależnie od pory roku. Tak działała magia tego miejsca. Nie dane im jednak było długo cieszyć się chwilą.

Tuż przed nimi zmaterializował się skrzat z cichym pyknięciem. Oboje spojrzeli na niego, zaskoczeni. Stworzonko było wyraźnie rozdygotane, całe się trzęsło.

— Co się stało? — spytała łagodnie Łucja, choć wyczuwał, że i ona się zaniepokoiła.

— Pa-pani Narcyza kazała Nieśmiałkowi przekazać, żeby pan Malfoy i panienka Pevensie przyszli natychmiast do salonu, bo to bardzo ważne — wyrzucił z siebie skrzat na jednym wydechu. — P-przyszedł jakiś potężny czarodziej i panna Bella... Chcieli się z państwem zobaczyć...

Zamarł. Panna Bella? Miał złe przeczucia. Pozostawało mu mieć nadzieję na to, że to nie będzie ta osoba, o której myślał.

— Już idziemy — zapewniła Łucja, zerkając na niego.

Złapał ją za rękę i pobiegli w stronę dworu. Wiedział, że miała mnóstwo pytań, ale teraz nie było czasu na wyjaśnienia. Kim był ten potężny czarodziej? Czy to jego moc wyczuł w bibliotece? Z całą pewnością ta moc była potężna. Potężna i bardzo mroczna. Nie, pokręcił głową, to nie było możliwe. Przecież na własne oczy widział, jak Potter go zniszczył, tym samym ratując mu życie. Przeszły go dreszcze na samo wspomnienie. Wbiegli po schodach i wpadli do środka, dopiero wtedy się zatrzymując. Owładnięty strachem, pchnął Łucję na ścianę, opierając rękę obok. Oboje dyszeli szybko po biegu.

— Draco, co... — zaczęła dziewczyna, ale jej przerwał.

— Pod żadnym pozorem nie próbuj kłamać. I tak by to wyczuła. Nie wolno ci pokazywać strachu, rozumiesz? Wykorzysta to przeciw tobie. Najlepiej w ogóle się nie odzywaj, jeśli cię nie zapyta. Jak cię polubi, to może cię nie zabije.

Łucja otworzyła szeroko oczy, przerażona. Może przesadził, ale wolał ją ostrzec przed ciotką. Nie chciał jej stracić. Nie mógł do tego dopuścić.

— Po prostu bądź ostrożna, dobrze? Obiecaj mi.

Bał się. Tak strasznie się bał, że jej się coś stanie. W końcu ciotka była nieobliczalna.

— Spokojnie, obiecuję.

Odetchnął z ulgą. Trochę się uspokoił. Przybrał kamienny wyraz twarzy. Nie mógł pozwolić, żeby Bellatrix wdarła się do ich umysłów. Na pewno będzie próbowała. Nie chciał, żeby dowiedziała się o Narnii. Musiał postawić barierę zarówno u siebie, jak i u Łucji, bo ona nie umiała tego robić. W końcu wielodniowe trenigni oklumencji się na coś przydadzą.

— W takim razie wchodzimy. Trzymaj się blisko mnie.

Kiwnęła głową i odsunął się od niej, łapiąc za rękę. Pchnął drzwi do salonu i weszli do środka. Zamarł, kiedy zobaczył siedzącego przy stole mężczyznę w czarnym garniturze i zaroście na twarzy. Od razu wyczuł jego silną, mroczną aurę, którą wokół siebie roztaczał. Kiedy jednak spojrzał w jego oczy, zrozumiał, że nie ma do czynienia ze zwykłym człowiekiem. Na jego widok mężczyzna podniósł się i rozłożył ręce. Nie wyglądał zachęcająco.

— Witaj, synu — odezwał się. Draco zdębiał. Chwila, ten facet był jego ojcem?! — Tyle lat minęło, odkąd widziałem cię po raz ostatni. Wyrosłeś.

— To nie jest najlepszy moment... — wtrąciła się mama niepewnie.

— Wręcz przeciwnie, Narcyzo — sprostował. — Sądzę, że to jest bardzo dobry moment, żeby chłopak poznał prawdę o swoim ojcu. — zrobił pauzę i skrzywił się. — Nie mogę go uznać oficjalnie, bo na Olimpie mamy zakłócenia. Nie możemy się kontaktować z waszym światem, granica się zamknęła.

Na Olimpie... A więc miał do czynienia z bogiem. Tylko którym? Próbował sobie przypomnieć mity greckie, które czytał, ale nie było tego zbyt wiele. A Annabeth z Hermioną tak wszystkich męczyły, żeby to czytali. Teraz ma za swoje. Taka wiedza bardzo by mu się teraz przydała. Za nic nie mógł skojarzyć tego mężczyzny. Ale najważniejszy był teraz fakt, że to nie Lucjusz Malfoy był jego ojcem. Każdy inny byłby lepszy od niego.

— Cyziu!

Jego rozmyślania przerwał piskliwy, damski głos, na dźwięk którego aż go zmroziło. Miał nadzieję, że się mylił. Ale nie, jego ciotka jednak przyszła. Sprawdziły się najgorsze przeczucia. Przymknął oczy. Musiał zachować spokój. Wtedy nic się nie stanie. Poczuł, jak Łucja mocniej ściska jego dłoń. Odwzajemnił uścisk.

Po chwili do środka weszła Bellatrix niemal tanecznym krokiem. Wyglądała okropnie. Długie, czarne włosy były w opłakanym stanie, każdy kosmyk odstawał w innym kierunku. Oczy miała podkrążone, tak, jakby nie spała od wielu dni. Czarna suknia ciągnęła się za nią po podłodze. Ale najgorszy był ten szyderczy uśmiech, który zdobił jej twarz. Przypominała szaleńca, którym zresztą była. Na widok mężczyzny i stojącej obok siostry, zatrzymała się nagle, wlepiając w nich wzrok.

— A co tu się wyprawia?! — wybuchła obłąkańczym śmiechem. Uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili, a potem odwróciła się w stronę Draco i Łucji. — Proszę, proszę, mój ulubiony siostrzeniec — jej słowa wręcz ociekały sarkazmem. Zbliżyła się do nich powolnym krokiem, obserwując ich wygłodniałym wzrokiem. — Kim jest ta dama?

— Jestem Łucja — odparła dziewczyna, pilnując, żeby głos jej nie drżał. Bellatrix omiotła ją wzrokiem i poklepała po policzku.

— Draco, nie pochwalisz się, skąd ją masz? — jej usta wykrzywił szyderczy uśmiech. Patrzyła w oczy szatynki. Próbowała wedrzeć się do jej umysłu, wyczuł to. Wzmocnił barierę, choć kosztowało go to sporo wysiłku. Ciotka skrzywiła się i odskoczyła do tyłu. — Taki wstyd w rodzinie. Taki wstyd. Chcesz, żeby skończyła jak ta szlama Granger?! Chcesz?!

— Dość, Bellatrix — przerwał jej mężczyzna surowym tonem. Kobieta skrzywiła się, niezadowolona, że odebrał jej zabawkę. — Nie mam ochoty patrzeć na twoje popisy. Mogłaś sobie na to pozwolić przy Voldemorcie. Nie bawię się w takie gierki.

— Och, Wielki Pan Hades wylazł ze swojej nory i już chciałby rządzić — zakpiła Lestrange, ale przynajmniej dała spokój Łucji. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, kiedy czarownica się od niej odsunęła. — Naprawdę, Narcyzo, jak ty mogłaś być z takim bucem?!

Ślizgon stał w milczeniu, przyswajając nowe fakty. Jego ojcem naprawdę był grecki bóg. I to nie byle jaki, a sam Hades, Król Umarłych. Cudownie. Po prostu wspaniale. A to by znaczyło, że... Przecież Hades miał dwójkę innych dzieci. Nico i Hazel. A to by znaczyło, że oni byli jego rodzeństwem. Co prawda przyrodnim, ale zawsze. Nie mógł sobie jednak przypomnieć, żeby jego mama umawiała się jeszcze z kimś innym, niż Lucjusz. Nic mu o tym nie było wiadomo.

— To nie twoja sprawa, Bello — powiedziała jego mama.

— Nie twoja sprawa, nie twoja sprawa — przedrzeźniła ją ciotka. — Tak się składa, że moja, bo mam w tym swój interes!

— Twoje interesy nie są ważne — wtrącił się Hades. Zaczął przechadzać się po salonie, czym doprowadzał Bellatrix do furii. Wściekała się, że nie mogła nic zrobić. Nie miała tutaj nic do gadania, ale wolał jej nie lekceważyć. Wyczuł, kiedy znów użyła legilimencji, tym razem na nim. Skupił się, żeby odeprzeć jej atak. Nie mógł dopuścić jej do wspomnień. Wtedy byłby koniec. — Bo widzicie, z Olimpu zaginął pewnien bardzo ważny przedmiot. Pomagał on zachować równowagę pomiędzy światami. A teraz, kiedy zniknął, te światy zaczęły się ze sobą zderzać, nachodzić na siebie. Atena się wściekła, bo ten przedmiot należał do niej. Trzeba go znaleźć, inaczej będzie za późno.

— Co to za przedmiot?

— To Pierścień Światła. Pokazuje temu, kto go nakłada, jego prawdziwą postać, jego prawdziwe jestestwo. Trzeba go znaleźć jak najszybciej.

— Ja go znajdę — zaoferowała od razu Bellatrix, ale Hades machnął ręką.

— Nie wpuszczą cię do Hogwartu. Tutaj potrzeba kogoś, kto jest tam na co dzień. Najlepiej któregoś z uczniów.

Czarownica zamyśliła się. Po chwili na jej twarz wpłynął szaleńczy uśmiech. Zbliżyła się do swojej siostry i nachyliła się do niej, szepcząc coś. Narcyza pokręciła głową.

— Daj mi swoją różdżkę!! — wrzasnęła. Kobieta drgnęła i bardzo niechętnie oddała siostrze przedmiot. Tamta uśmiechnęła się z satysfakcją. Potem znów zbliżyła się do niego i Łucji. — Chłopak przyniesie pierścień. Jeśli nie, to cóż, będzie musiał pożegać się ze swoją szlamą. Crucio!

Zupełnie niespodziewała wycelowała różdżką w Łucję i rzuciła zaklęcie. Dziewczyna krzyknęła, upadając na podłogę. Natychmiast przykucnął przy niej, zasłaniając własnym ciałem. Wtedy Bellatrix przerwała zaklęcie, uśmiechając się paskudnie.

— Zostaw ją — warknął, choć w środku ściskało go ze strachu. Nawet się nie zastanawiał nad podjęciem decyzji. — Przyniosę wam ten cholerny pierścień.

— Łatwo poszło — zacmokała Bellatrix. — No dobrze, to ustalcie razem z twoim ojcem szczegóły, a my sobie trochę porozmawiamy. — zbliżyła się do Łucji i szarpnęła nią, zmuszając, żeby wstała. — Jak to dziewczyny!

Wtedy drzwi do salonu otworzyły się, a do środka weszły dwie osoby, których spodziewał się najmniej. Jedną z nich był Snape, jak zwykle z beznamiętnym wyrazem twarzy, a zaraz za nim osoba, którą tak bardzo nienawidził. Lucjusz Malfoy. Wyglądał jak wrak człowieka. Zadrżał. To się nie skończy dobrze. Musiał zastanowić się, jak wyrwać Łucję z rąk Bellatrix, bo miał wrażenie, że ciotka będzie ją męczyć, dopóki nie wyciągnie z niej informacji. Nie wywinie się tak szybko od rozmowy z Hadesem. Wcale go to nie cieszyło. Nadal nie mógł uwierzyć, że ten bóg był jego prawdziwym ojcem.

Chciał tylko, żeby ten koszmar wreszcie się skończył. 

No witam 🙋

Udało mi się wreszcie napisać rozdział, jej! Tak strasznie się cieszę, że dotarłam do tego momentu, dużo się tu wyjaśniło! Ten rozdział jest najdłuższy w mojej karierze, liczy prawie 4k słów! Nie sądziłam, że tak bardzo mi się rozciągnie, hah.

Ktoś się spodziewał? Mieliście jakieś inne przypuszczenia, co do ojca Draco?

Rozdział dedykuję mojej kochanej Pierzyna, która cierpliwie zniosła moje fangirlowanie i spojlery 😂😂❤

Mam zaszczyt ogłosić, iż zostałam patronką cudownego magazynu POGODNIE! W czerwcowym wydaniu będzie można przeczytać mój gościnny artykuł, zapraszam serdecznie i gorąco polecam! ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro