Rozdział 55: Tryumf zła

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hazel

Czuła się.... Dziwnie. Przez ostatnie kilka dni naprawdę czuła się dziwnie. Nie potrafiła określić tego słowami. Coś było inaczej, tylko nie wiedziała, co. Próbowała znaleźć źródło swojego samopoczucia, ale bez skutku. Niby gadała normalnie z dziewczynami, ale troszeczkę się wycofała z towarzystwa. Oczywiście udawała, że wszystko było w porządku. Bo nie było. Cały czas była ponura. Rzadziej się uśmiechała. To było do niej niepodobne, bo zwykle tryskała energią i zarażała wszystkich optymizmem. Frank jako jedyny zauważył jej dziwne zachowanie. Kiedy szli na kolację, po całym dniu spędzonym w Pokoju Życzeń, odciągnął ją na bok i objął ramieniem. Westchnęła ciężko.

— Hazel, co się dzieje? — zapytał zmartwiony. — Jesteś jakaś inna, nieobecna.

— To nic takiego — uśmiechnęła się pocieszająco. — Po prostu jestem zmęczona.

Przyjrzał jej się uważnie. Nie chciała go niepotrzebnie martwić. Wspięła się na palce i pocałowała go w usta, na co chłopak się zarumienił. Stali tak przez chwilę, wtuleni w siebie. Ostatnio mało czasu spędzali ze sobą i Hazel miała wyrzuty sumienia. Zaniedbała ich relację. Postanowiła to naprawić.

— Co powiesz na spacer? — zaproponowała, kiedy wchodzili do Wielkiej Sali.

— Teraz? Jest ciemno — zauważył. — Może być niebezpiecznie.

— Nie musimy dzisiaj, można jutro. To jak?

— Pewnie, jestem za. Chętnie się ruszę za te mury. Nie, żeby coś, zamek jest świetny!

— Wiem, nie tłumacz się — zaśmiała się, klepiąc go po ramieniu. — Też mam trochę dość tkwienia tutaj.

— Chyba brakuje nam ruchu — uśmiechnął się, zadowolony. Cieszył się, że poprawił jej humor.

Rozmawiając, usiedli przy stole Hufflepuffu. Umówili się, że jutro znajdą na dworze jakieś ustronne miejsce i zrobią sobie mały sparring, jak za dawnych czasów. Tęskniła za tym, a poza tym, lubiła ćwiczyć z Frankiem. Chciała spędzić z nim trochę czasu, tak sam na sam. Musieli koniecznie to nadrobić. Ostatnio była strasznie zabiegana. Nie dość, że miała mnóstwo nauki i bardzo dużo siedziała w książkach, to jeszcze misja.

Wkrótce zjawili się pozostali. Jako pierwsza podeszła do nich Piper, ziewając szeroko. Usiadła obok Hazel i natychmiast położyła się na stole, widocznie mając wszystko gdzieś. Mulatka zaśmiała się i poklepała dziewczynę po plecach.

— Słabo spałaś? — zapytała ze współczuciem.

— Mhm — mruknęła niezadowolona córka Afrodyty. — Co noc to samo. Albo nie mogę zasnąć, albo mam koszmary. To jest chore – jęknęła.

— Takie życie herosa — skwitował Frank ponuro. — Też mam z tym problem.

— Serio? Nic nie mówiłeś.

— To nieistotne, i tak nic nie pamiętam — machnął ręką. Hazel już otwierała usta, ale ją wyprzedził. — Jak coś będę wiedział, to dam znać, wyluzuj.

— Okej.

— Siema ludzie — obok nich nagle zjawił się Percy, po czym klapnął zadowolony na miejsce obok Franka. — Co wy tacy niemrawi?

— Za to ty jesteś w świetnym humorze — zauważył syn Marsa. — Co jest dość niepokojące. — dodał, uśmiechając się półgębkiem.

— Dzięki, stary, wiesz? — chłopak udał obrażonego, ale zaraz potem roześmiał się. — Dobra, co jest grane?

— Nie masz problemów ze spaniem? — Hazel przyjrzała mu się uważnie. Nie wyglądał na niewyspanego, wręcz przeciwnie.

— Nie — stwierdził wreszcie powoli. — Poza tym połączeniem z Groverem, wszystko jest normalnie na tyle, ile to możliwe.

— Miałeś połączenie z tym waszym satyrem? — zdziwił się Frank. — Kiedy? Czemu nie powiedziałeś?

— Tak jakoś wyszło — zaśmiał się brunet, specjalnie omijając pozostałe pytania. — Chciałem wam powiedzieć, ale później byłem zajęty.

Frank mruknął coś pod nosem. Chwilę potem zjawiła się Reyna z Thalią. Obie dziewczyny usadowiły się obok Hazel. Pretorka kiwnęła jej głową na powitanie. One również wyglądały na zmęczone. Coś zdecydowanie było nie tak, skoro kilka osób nie mogło spać. U herosów nigdy nie wróżyło to nic dobrego.

— Nie mogłam spać —  jęknęła głośno córka Zeusa. Percy wybuchnął śmiechem na widok jej miny. — A ty z czego rżysz?!

— To pewnie przez zmianę klimatu — pocieszyła ją Reyna, jak zwykle najrozsądniejsza z nich wszystkich.

Hazel zauważyła, że kiedy położyła dłoń na rękę dziewczyny, tamta szybko ją zabrała. Spuściła wzrok, ale szybko się opanowała. Percy i Frank wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Obaj z trudem powstrzymywali się od śmiechu. Gryfonka zamordowała obu spojrzeniem. Widocznie coś było na rzeczy. Reyna wyglądała, jakby nie zauważyła tego zachowania. Za to Thalia prychnęła, niezadowolona i skrzyżowała ręce, patrząc na nich spode łba.

— O co wam chodzi?! — wybuchnęła w końcu.

— O nic — Frank wyprzedził Percy'ego, zanim ten palnąłby coś głupiego. — Lepiej niech Percy powie, co z Groverem.

Ten natychmiast spoważniał. Zerknął wyczekująco w stronę drzwi, najpewniej czekając na Annabeth, która się nie zjawiała. Oni już zdążyli zjeść śniadanie. Zamiast niej przyszła do nich Clarisse. Chłopak jęknął na jej widok.

— Ciebie też miło widzieć, Jackson — powiedziała z przekąsem córka Aresa. Siadła po stronie dziewczyn.

— Jak zwykle w formie, La Rue — odparł, szczerząc się do brunetki. Tamta prychnęła jedynie i zabrała się za jedzenie.

— Macie jakieś plany na dzisiaj? — zapytała dziewczyna po chwili.

— Idziemy na mały sparring z Frankiem — odparła Hazel, uśmiechając się do swojego chłopaka. On kiwnął głową na potwierdzenie.

— Idę spać — mruknęła Piper, nadal leżąc na stole z głową schowaną w ramionach. — Nigdzie się dziś nie ruszam.

Hazel wstała. Musiała jeszcze wrócić do dormitorium po rzeczy. Wyglądało na to, że nie będą rozmawiać o niczym konkretnym. Umówiła się z Frankiem w Sali Wyjściowej i skierowała się do drzwi. Tam natknęła się na Annabeth i minęła się z Nico i Willem. Blondyn nawijał o czymś, podekscytowany, a jej brat tylko słuchał z ponurą miną. Zaśmiała się.

— Gdzie idziesz? - zatrzymała ją blondynka. Zatrzymała się.

— Idę na sparring z Frankiem. Tylko pójdę po rzeczy — wytłumaczyła. Annabeth kiwnęła głową — A ty lepiej idź do nich, bo Percy już cię wypatrywał. Pewnie się martwi.

— Okej — uśmiechnęła się słabo. Zaraz potem spoważniała. — Uważajcie na siebie. Nie odchodźcie daleko, weźcie różdżki. Jakby coś się działo, natychmiast wracajcie.

— Wiemy, Annabeth, wiemy — uspokoiła ją.

Długo musiała ją przekonywać, że będą ostrożni, aż wreszcie odpuściła i rozstały się. Hazel pognała do swojego dormitorium po ciepłe ubrania i różdżkę oraz miecz, który wzięła z Obozu Jupiter. Tak przygotowana, ruszyła do wyjścia z zamku, gdzie czekać miał na nią Frank. Kiedy tam przyszła, chłopak już był. On również ubrany był ciepło, a przy pasie miał przypiętą różdżkę. Przytulił ją na powitanie.

— Długo czekałeś? — zapytała, kiedy wyszli z zamku.

— Nie. Musiałem jeszcze wysłuchać kazania Annabeth — zaśmiał się, na co kiwnęła głową.

— Ja tak samo. Ona oszalała na tym punkcie. Jest strasznie przewrażliwiona.

— Dziwisz się jej? — spytał retorycznie, ale mimo to pokręciła głową, nie odzywając się więcej. Annabeth miała rację. Ona sama powinna bardziej zwracać na to uwagę. Nie powtórzy już tego samego błędu. — No właśnie.

Pomiędzy nimi zapadła cisza, ale im to nie przeszkadzało. Ich rozmowy najczęściej tak wyglądały. Były krótkie i niezobowiązujące. Przechadzali się po błoniach pokrytych śniegiem, szukając odpowiedniego miejsca. Nie zbliżali się do widniejącego nieopodal Zakazanego Lasu. Na sam widok Hazel miała ciarki. Nie da się więcej przekonać do wejścia tam, chyba, że będzie musiała. Zatrzymali się blisko jeziora, kawałek dalej od zamku. Tu nie było możliwości, żeby ktoś ich nakrył.

— Tu będzie okej — stwierdził Frank, rozglądając się dookoła. Uśmiechnął się do niej i wyciągnął miecz, którego wcześniej nie zauważyła. Przybrał bojową pozycję. — Gotowa?

— Oczywiście — kiwnęła głową, wyciągając swój, ukryty za pasem.

Chwilę potem dało się słyszeć uderzenie metalu o metal. Przez dłuższy czas trenowali w milczeniu, skupiając się na zadawanych ciosach. Hazel zapomniała o otaczającym ją świecie. Tęskniła za ruchem, czując, jak jej wszystkie mięśnie się napinają i ciągną boleśnie. Zasiedziała się i teraz widać tego skutki. Ledwo odskoczyła, kiedy chłopak podciął jej nogi. Prawie wylądowała na śniegu, ale Frank złapał ją w ostatniej chwili.

— Dzięki — powiedziała zdyszana, całując go w policzek.

— Odrabiasz moją pracę domową z eliksirów — uśmiechnął się zwycięsko, przyciągając ją do siebie.

— Chciałbyś — parsknęła, ale dobrze wiedziała, że przegrała zakład, który ustalili dawno temu. Tylko się z nim droczyła. — Nie ma mowy, nie będę siedziała nad twoimi eliksirami!

— Chyba nie chcesz zarobić szlabanu od profesora Snape'a, prawda?

— Oczywiście, że nie — naburmuszyła się. Profesor Snape potrafił być... Przykry. Niejednokrotnie się o tym przekonała na jego lekcjach. Raz odebrał jej punkty tylko dlatego, że była Gryfonką, a jej eliksir był wykonany poprawnie. To dlatego, że odważyła się mu sprzeciwić, kiedy zaczął ją obrażać przy całej klasie. Potem płakała przez pół dnia. Niezbyt dobrze to wspominała.

— No widzisz.

Przybliżył się do niej, żeby ją pocałować. Nachyliła się do niego, a do głowy wpadł jej pewnien pomysł. Uśmiechnęła się zadziornie, a po chwili niespodziewanie popchnęła go tak, że wylądował na śniegu. Nie przewidziała tylko tego, że upadnie razem z nim. W efekcie oboje leżeli na ziemi. Hazel wybuchła śmiechem. Posłał jej niedowierzające spojrzenie.

— Serio? — zapytał rozbawiony.

— Serio, serio — odparła z uśmiechem, po czym położyła się na nim wygodniej i westchnęła cicho. Przez jakiś czas trwali tak w milczeniu. Nie obchodziło ich to, że jest zimno i najpewniej nabawią się jakiejś choroby. — Dziś jest Wigilia — stwierdziła nagle mulatka. Wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Jak mogła o tym zapomnieć!

To była jej pierwsza Wigilia, odkąd sięgała pamięcią. Poczuła się jakoś inaczej. Ten dzień nie różnił się dla niej od innych. Nigdy nie świętowała go tak, jak należało. Posmutniała. Ale spędzała go z Frankiem i to się liczyło.

— Sprawię, żeby ta Wigilia była najlepszą w twoim życiu — obiecał bardzo poważnym tonem.

Nie wierzyła w to, co się działo. Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Nie potrafiła ich powstrzymać.

— Ty płaczesz? — zapytał przerażony chłopak, zrywając się na równe nogi. Przez to była zmuszona wstać.

— To ze szczęścia — wyznała, uśmiechając się. Przytulił ją do siebie. Nie wiedziała, ile czasu minęło, ale to nie było ważne.

— Chodźmy już — zaproponował nagle. — Bo mi tu zmarzniesz — dodał, kiedy posłała mu pełne wyrzutu spojrzenie. Nie chciała stąd iść, ale wiedziała, że ma rację.

Ruszyli w kierunku zamku. Dopiero teraz poczuła ogarniające ją zimno. Zadrżała i potarła ręce. Potuptała w miejscu, próbując się rozgrzać. Bez skutku. Dopiero po chwili zorientowała się, że coś jest nie tak. Obejrzała się za siebie, mając złe przeczucia. Niczego jednak nie dostrzegła. Zmarszczyła brwi. Miała wrażenie, że zbliża się do nich coś potężnego, nieznanego. Poczuła się dziwnie słabo, zawirowało jej w głowie. Chwilę potem trzymały ją silne ramiona. Dawno nie czuła tak mrocznej magii. Od razu wiedziała, że to magia. Bardzo potężna, czarna magia. Zadrżała. Tym razem ze strachu. Działo się coś niedobrego.

Zdała sobie sprawę, że to jest moc jej własnego ojca. Właśnie zostało uznane kolejne dziecko Hadesa. Jak to możliwe? - przeszło jej przez myśl. Ale wiedziała jedno. W tej chwili zło tryumfowało. 

No witam 🙋

Jejku, jakoś strasznie ciężko mi się to pisało 😕 Ale przynajmniej wyszło tak, jak chciałam.

Mam wrażenie, że ostatnio mało was to czyta. Czemu? Trochę mi smutno z tego powodu.

Ktoś tu lubi Frazel?

Jak tam wakacje? Co porabiacie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro