Rozdział 61: Atak z powietrza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Annabeth

Nadszedł dzień meczu Gryffindoru z Ravenclawem. To była pierwsza myśl, która pojawiła się w jej głowie, kiedy tylko otworzyła oczy. Zerwała się z łóżka, pomimo tego, że było jeszcze dość wcześnie. Annabeth nie przyzwyczajona była do długiego spania i nie potrafiła odpoczywać, nawet w sobotę. Jednym, zdecydowanym ruchem ściągnęła kołdrę Rachel na podłogę, co spotkało się z niezadowolonym jęknięciem rudowłosej. Ona uśmiechnęła się pod nosem i poszła do łazienki się umyć. Miała szczęście, że nikt z niej nie korzystał. W końcu pozostałe współlokatorki jeszcze spały. Kiedy wróciła do dormitorium, już ubrana i gotowa, Rachel znów leżała pod kołdrą. Pokręciła z politowaniem głową. Postanowiła zastosować inną metodę.

Usiadła na łóżku przyjaciółki. Nastawiła budzik i wsunęła go pod pościel. Minutę potem Rachel usiadła nagle, całkowicie rozbudzona. Irytujący dźwięk zmusił ją do wstania. Spojrzała na nią spod przymrużonych oczu, a blondynka wybuchnęła śmiechem. Wyglądała okropnie. Rude włosy sterczały jej na wszystkie strony.

— Pożałujesz tego — wymamrotała półprzytomnie, celując w nią palcem. Nadal się śmiała. Śmiała się tak bardzo, że aż poleciały jej łzy. W końcu i Rachel się uśmiechnęła. — Będziesz coś chciała, zobaczysz.

— Jasne — prychnęła, po czym spychnęła ją z łóżka. — No rusz się, bo się spóźnimy!

— Dobra, dobra.

Rachel zaczęła szukać ubrań, gderając i narzekając pod nosem, aż w końcu poszła do łazienki. Annabeth musiała na nią zaczekać. Przez ten czas przypięła sobie różdżkę do pasa. Pozostałe dziewczyny też już zdążyły wstać. Kiedy nareszcie przyjaciółka wyszła, obie opuściły dormitorium i skierowały się do Wielkiej Sali. W Pokoju Wspólnym można było zauważyć drużynę Krukonów, ściśniętych w kącie. Pewnie jeszcze omawiali taktykę.

Kiedy dotarły na miejsce, od razu poszły do stołu Gryffindoru. Tam byli już praktycznie wszyscy ich znajomi. Do meczu pozostały jakieś dwie godziny, miał się odbyć o dziesiątej. Drużyna Gryfonów siedziała w jednym miejscu. Harry coś co nich mówił. Ginny wyglądała na znudzoną, ale mimo to się uśmiechała. Obok niej jakaś brunetka grzebała niemrawo w talerzu. Annabeth zgadła, że to druga ścigająca. Dostrzegła, że Rachel uważnie się w nich wpatruje. W końcu jej wzrok zatrzymał się na Ronie. Szturchnęła ją w bok, chichocząc, na co tamta posłała jej mordercze spojrzenie.

— Nie gap się — upomniała ją.

— Nie gapię się! — zaprotestowała natychmiast, trochę za głośno. Natychmiast zasłoniła usta dłońmi.

Teraz już nie da jej spokoju. Percy zauważył je i pomachał, dając znak, żeby usiadły obok. Zrobiły to. Przywitała się z siedzącą obok niego Hermioną.

— Jak nastroje przed meczem? — zagadnął dziarsko chłopak. Był w wyjątkowo dobrym humorze.

— Ja nawet nie wiem, czego się spodziewać — przyznała Rachel, przygryzając wargę.

— Annabeth ci nie opowiadała? — zdziwił się.

— Opowiadała, ale no... Nie wiem, jak to wygląda.

— Uwierz mi, jest co oglądać. Sam chętnie bym grał, ale niestety z wiadomych przyczyn nie mogę — rozłożył bezradnie ręce. — Wszystko przez to, że mój ojciec niezbyt lubi się z Zeusem.

— Co Zeus? — spytała Thalia, dosiadając się naprzeciwko nich. Nawet nie zauważyła, kiedy przyszła.

— Percy narzeka, że nie może grać w Quidditcha — wyjaśniła jej.

Brunetka pokiwała ze zrozumieniem głową i zabrała się za śniadanie. Annabeth poszła jej śladem. Percy i Thalia zajęli się gadaniem o meczu. Zerkała co jakiś czas w stronę drużyny. Nie wydawali się być przejęci. Sala zaczęła wypełniać się uczniami i dało się słyszeć gwar podekscytowanych rozmów. Córka Ateny niezbyt się tym interesowała. Latanie ją przerażało i było czymś, czego nie potrafiła się nauczyć. Ale rozumiała wagę wydarzenia. Poza tym, szła kibicować tylko ze względu na znajomych. Bardzo chętnie robiłaby coś innego w tym czasie. Percy i Thalia sprzeczali się, która drużyna wygra.

Wkrótce musieli już iść. Drużyna Gryfonów wstała niemal jednocześnie i wyszli z Wielkiej Sali. Annabeth też zaczęła się zbierać. Dobrze, że wzięła ze sobą kurtkę. Na dworze było jeszcze zimno. W końcu był początek stycznia, więc nic dziwnego. Szła ramię w ramię z Hermioną. Dziewczyna nie odzywała się ani słowem, wyraźnie się zastanawiając, dlatego zostawiła ją w spokoju.

Poszła razem z Rachel na stadion. Reszta grupy dojdzie później, więc nie martwiła się, że się zgubią albo spóźnią. Wystarczyło tylko zająć dobre miejsca. Tak jak się spodziewała, niedługo potem zobaczyła Percy'ego i Jasona, a za nimi dziewczyny. Hermiona usiadła obok niej. Teraz wystarczyło tylko czekać na rozpoczęcie meczu. Powiodła wzrokiem na lożę nauczycielską. Leo już tam był, w końcu był komentatorem. Uśmiechnęła się do siebie.

— Gdzie reszta? — spytała Hermiona, wyrywając ją z rozmyślań.

— Zaraz będą — odparła, rozglądając się za znajomymi twarzami.

— Słuchaj, Annabeth, musimy pogadać — zaczęła Gryfonka dość niepewnie. Oho, tak podejrzewała, że miała do niej jakąś sprawę. Kiwnęła głową na znak, że słucha. — Chodzi o Pansy.

— Pansy? A co ona zrobiła?

— Właściwie to nic, ale poprosiła mnie o coś. Chciała do nas dołączyć. Do Drużyny.

Annabeth zdębiała. Ta Ślizgonka chciała do nich dołączyć? Po co? Czy to był jakiś podstęp? Ale nie to ją najbardziej dręczyło.

— Skąd ona o nas wie? — wyrwało jej się.

— Domyśliła się. Nie wiem, może coś usłyszała. W każdym razie twierdzi, że może nam się przydać.

Zaczęło się robić coraz bardziej tłoczno. Uczniowie schodzili się na trybuny. Blondynka rozejrzała się konspiracyjnie. Lada chwila zacznie się mecz. Pani Hooch właśnie wyszła na środek boiska i zaczęła rozkładać skrzynki.

— Tu jesteście! — zawołał Pevensie, nagle zjawiając się obok. Hermiona podskoczyła, zaskoczona, po czym spiorunowała go wzrokiem. — Nie mogliśmy was znaleźć. Straszne tłumy, ciężko się przebić.

— Było przyjść wcześniej — odparła mu. On tylko machnął ręką.

— Grunt, że dotarliśmy.

Annabeth dała na migi znak, że dokończą tę rozmowę później. Hermiona pokiwała głową. Odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła, że za nimi siadają ich znajomi, którzy przyjechali. Reszta herosów usiadła niżej. Policzyła ich w myślach. Wszyscy byli. Jakimś cudem udało im się usiąść całą grupą. Musiało to wyglądać dość śmiesznie, w końcu byli z różnych domów. Gryfonka szturchnęła ją i pokazała na lożę nauczycielską. Nauczyciele też już się pojawili, w tym zwróciła uwagę na profesor McGonagall, Liliannę i Snape'a.

— Witam was wszystkich na drugim w sezonie meczu Quidditcha! — po całym stadionie rozległ się wzmocniony magicznie głos Leona. — Tym razem rozegra się pomiędzy Gryffindorem a Ravenclawem!

— Kto mądry dał Valdeza na komentatora? — parsknęła z tyłu Clarisse. Thalia zachichotała w odpowiedzi.

— Nadaje się — stwierdziła z rozbawieniem. — Aż jestem ciekawa, co z tego wyniknie.

Valdez właśnie kończył przedstawianie drużyny Gryffindoru, która już wyleciała na boisko i ustawiła się przy pani Hooch w półkolu. Dziewczyna odnalazła znajome twarze. Kątem oka zobaczyła, jak Hermiona i Percy machają do Ginny jak oszaleli. Rudowłosa tylko wzniosła oczy do góry, ale na pewno uśmiechała się. Domyślała się, bo z tej odległości nie mogła tego zobaczyć. Druga ścigająca, Alex, wyglądała na skupioną.

— Uwaga, uwaga, nadszedł czas na drużynę przeciwną! — zapowiedział Valdez, usiłując przekrzyczeć podekscytowanych uczniów, którzy kibicowali swoim faworytom. — Ich skład uległ ostatnio zmianie, jaką jest nabytek nowej szukającej! Nie wiadomo, na co ją stać, więc lepiej na nią uważajcie! Może być groźna, Potter! Do ciebie mówię!

Gryfoni ryknęli śmiechem, kiedy sparodiował głos profesora Snape'a. McGonagall upomniała go. Cóż, będzie ciekawie. Skończyło się przedstawianie poszczególnych członków drużyny Ravenclawu. Zawodnicy zbliżyli się do półokręgu i też się ustawili. Profesor Hooch standardowo przypomniała zasady gry i kazała grać czysto, bez żadnych fauli. Z tym mogło być różnie. Harry i ten drugi kapitan wysunęli się naprzód, żeby podać sobie dłonie i życzyć powodzenia.

— Niech wygra najlepszy! — krzyknął znowu Valdez, kiedy wrócili na swoje miejsca.

Annabeth wychyliła się, żeby móc lepiej przyjrzeć się temu, co się działo na boisku. Ginny mocniej złapała miotłę, gotowa w każdej chwili wystartować. Nastała pełna napięcia cisza. Nikt nawet nie śmiał się poruszyć.

— Iii... Kafle poszły w górę! Ruszyli! — wydarł się Leo, aż podskoczyła.

Gdyby nie on, w ogóle nie wiedziałaby, co się stało. Zawodnicy zmieszali się ze sobą. Wszędzie powiewały czerwono-niebieskie szaty. Annabeth widziała przez chwilę tylko kolory, a nie grających. Nigdy nie rozumiała ekscytacji związanej z Quidditchem. Zdecydowanie to nie było dla niej. Tego nie można było się nauczyć. Poza tym wolała twardo stąpać po ziemi. Zamyśliła się. Męczyła ją sprawa Pansy. Wiedziała, że powinna skonsultować to z Reyną. Ona będzie wiedziała, co robić. Na pewno nie zgodzi się przyjąć kogoś spoza do ich Drużyny. Dlaczego Ślizgonka chciała tak bardzo im pomóc? Nie rozumiała tego. Chociaż widziała, jak ona ostatnio zachowała się na opiece nad magicznymi stworzeniami, stając w obronie Hagrida. Ona sama zgodziłaby się ją przyjąć, ale oczywiście dziewczyna musiałaby złożyć im obietnicę, że nigdy ich nie wyda i dochować tajemnicy.

Annabeth westchnęła ciężko. To wszystko było takie skomplikowane. Zaczęła rozważać wszystkie za i przeciw prośby Pansy. Najbardziej ciekawiło ją, dlaczego zdecydowała się to zrobić. Może rzeczywiście przydałaby im się pomoc. Aktualnie stali w miejscu i nie mieli żadnego pomysłu, co zrobić, żeby pójść dalej. Będą musieli o tym pogadać. I wtedy wpadła na pomysł zebrania zarządu. Mieliby należeć do niego ci najstarsi i najbardziej ogarnięci. W tym osoby, których kiedyś, na samym początku roku wybrali. Hermiona i Edmund. Musiała się z nimi spotkać we trójkę i to przegadać. Przetarła twarz dłońmi. Miała tyle do zrobienia. Teraz w swoich decyzjach musiała brać pod uwagę także Reynę.

Nawet się nie zorientowała, że ludzie wokół niej wstrzymali oddech. Oprzytomniała dopiero, gdy Hermiona szturchnęła ją w bok.

— Miranda właśnie zobaczyła znicza, mknie w dół, Harry leci tuż za nią... Chwila, to była zmyła! Dziewczyna wykonała niesamowity zwód Wrońskiego! — darł się Leo. — Potter ledwo uniknął zderzenia z ziemią... A nie mówiłem? Trwa pościg, Gryfoni prowadzą osiemdziesiąt do sześćdziesięciu!

Thalia popukała ją w plecy, żeby się odwróciła. Kiedy to zrobiła, córka Zeusa nachyliła się do niej, po czym wyszeptała z zadziornym uśmiechem:

— Niezły jest. Całkiem dobrze sobie radzi. Percy mówił, że podobno poprzedni komentatorzy niezbyt się wywiązywali.

— Wiem. Ma to we krwi — uśmiechnęła się. — Dziękuj Ginny. Ona mu to podsunęła.

Obok Edmund i Blaise darli się wniebogłosy, kibicując o dziwo Gryffindorowi. Szczerze, nie spodziewała się tego po nich. Rozejrzała się dookoła, czując się jakoś inaczej. Czegoś jej brakowało. Znów popatrzyła po znajomych twarzach. I już wiedziała. Przecież nadal nie było Malfoya i Łucji. Chłopak nigdy nie opuszczał meczów. Dlatego było tak dziwnie. Bo nie było jego. Uświadomiła sobie z przerażeniem, że zwyczajnie tęskniła. Natychmiast zbeształa się w duchu. Nie powinna teraz o tym myśleć.

Zwróciła uwagę na Piper, która przypatrywała się czemuś w oddali, ze zmarszczonymi brwiami. Na pewno nie przyglądała się meczowi, co ją zaniepokoiło. Coś musiało być nie tak. Szturchnęła stojącego obok niej Jasona i coś mu pokazała. Annabeth odwróciła się z powrotem, podążając za jej gestem. Ale nie wiedziała, czego właściwie powinna wypatrywać. Instynkt kazał jednak córce Ateny zachować ostrożność. Sięgnęła do kieszeni, by sprawdzić, czy różdżka znajdowała się na swoim miejscu. Zerknęła kątem oka na Hermionę; ona nie wydawała się zauważyć niczego niepokojącego. Powoli wyjęła magiczny przedmiot i zacisnęła go w dłoni.

— Annabeth? Co jest? — spytała Hermiona, zwracając na nią uwagę.

— Nie wiem. —odparła nieco nerwowo. — Miej oczy szeroko otwarte. — nakazała jej.

Gryfonka w milczeniu pokiwała głową, zaczynając się w miarę dyskretnie rozglądać. Potem wyszeptała coś do stojących obok chłopaków. Edmund zmarszczył brwi, patrząc w górę. Przekazała ostrzeżenie Rachel. Rudowłosa prawie od razu się spięła. Wśród nich zapanowało poruszenie, ale wkrótce się uspokoili, nie chcąc robić niepotrzebnej paniki. Przecież nic takiego się nie działo.

— Wyczuwam problemy — jęknął z tyłu Percy. - Nie podoba mi się to...

— Cicho bądź! — warknął na niego Jason.

— Normalka — stwierdziła rozbawiona Thalia, ale nikomu innemu raczej nie było do śmiechu.

— Weasley podała do Russo, Russo zbliża się do bramek, wymierza iii... Trafiła! Świetny strzał, Alex! Gryffindor ma już trzydzieści punktów przewagi! — oznajmił głośno Leo.

On nie wie, uświadomiła sobie Annabeth. Nie będzie miał jak w razie czego się bronić. Miała nadzieję, że może nie będzie takiej konieczności. Chwilę potem okazało się, że się myliła. Właśnie dostrzegła zmierzające ku nim z Zakazanego Lasu jakieś skrzydlate kształty. Było ich mnóstwo.

— Patrzcie! — powiedziała nagle Piper, pokazując na to coś. A więc ona to wcześniej widziała.

Ptaki coraz bardziej zbliżały się w ich stronę. W końcu dotarły do boiska i zaczęły latać pomiędzy zawodnikami. Zrobiło się małe zamieszanie. Ginny zasłoniła się rękoma, próbując odgonić się od napastników. Alex straciła panowanie nad miotłą. Annabeth gorączkowo zastanawiała się, co robić. Ale nie to było najgorsze. Ptaki zaczęły atakować siedzących na trybunach uczniów. Całą chmarą rzuciły się na ich gromadkę. Ledwo uchyliła się przed dziobami. Hermiona pisnęła, próbując się jakoś bronić. Uczniowie zaczęli krzyczeć.

— Co to za draństwo?! — wydarł się Edmund, próbując przekrzyczeć harmider. Zasłonił sobą Hermionę. Pozostali chowali się pod ławkami.

— Ptaki stymfalijskie! — odwrzasnęła mu Clarisse.

Annabeth miała ochotę uderzyć się otwartą ręką w czoło. Jak mogła być taka głupia?! Musieli się ich jakoś pozbyć. Stanowiły zagrożenie dla wszystkich. Skąd one się tu wzięły. Przypomniało jej się, że kiedyś mieli z nimi do czynienia w Obozie Herosów, ale to było parę lat temu.

— Trzeba coś zrobić, zanim nas zadziobią! — krzyknęła Reyna. Nie musiała jej tego uświadamiać. Sama doskonale o tym wiedziała. Tylko co?

Hermiona wyswobodziła się z uścisku Edmunda i wyciągnęła różdżkę, celując w powietrze. Wyczarowała nad nimi tarczę, ale było wiadomo, że nie wytrzyma długo. Ptaki szybko się przez nią przebiją.

— Mieliśmy o nich wczoraj na opiece nad magicznymi stworzeniami — przypomniała sobie Rachel. Zmarszczyła brwi, wyraźnie się zastanawiając. — Co mówił o nich Hagrid?

— Ja i Percy już z nimi walczyliśmy — powiedziała Annabeth, po czym odwróciła się nagle. Coś przyszło jej do głowy. — Percy! Pamiętasz? Co wtedy je odstraszyło?

Tarcza pękła. Ptaki znów ich zaatakowały. Ciężko było osłonić się przed ich dziobami. Dziewczyna miała już poranione ręce, które strasznie piekły. Zresztą nie tylko ona. Chłopak zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, czego od niego oczekiwała.

— Kiedy to było?! — krzyknął, wyciągając Orkan z kieszeni. Odetkał go i zaczął machać mieczem. Musiała się schylić, żeby od niego nie dostać, Kilka ptaków padło, ale natychmiast przyleciały nowe. — To na nic! Ich nie da się zabić!

— Przed tym jak wyruszyliśmy na Morze Potworów! Druga misja!

— Huk! — olśniło Rachel. Spojrzała na nią z niezrozumieniem. Przyjaciółka wyrzuciła ręce do góry. — Potrzebujemy huku!

Huk. No tak! Potrzebowali czegoś, co spowoduje wybuch, albo jakiś podobny hałas. Tyle, że nie miała pojęcia, co to mogłoby być. Zaczęła przeszukiwać w głowie wszystkie zaklęcia, które znała. Ptaki zaczynały być coraz bardziej natarczywe. Zupełnie tak, jakby ktoś ich nasłał. Kompletnie nie wiedziała, co robić. Posłała spojrzenie Hermionie, które ona wyłapała. Kiwnęła głową. Odetchnęła z ulgą.

— Bombarda! — krzyknęła szatynka, celując różdżką w górę.

Rozległ się wybuch. Ptaki rozproszyły się na wszystkie strony. Zadziałało! Ktoś podłapał, o co chodziło i wystrzelił w górę fajerwerki. Córka Ateny ze zdziwieniem stwierdziła, że to była Pansy. Ślizgonka patrzyła na nich wyzywająco, trzymając swoją różdżkę ku górze. Cały czas wystrzeliwały z niej fajerwerki. To było to. Annabeth od razu zrobiła to samo. Potem pozostali zaczynali powoli łapać zamysł. Wynajdywali różne zaklęcia powodujące huk. Percy skądś wytrzasnął łajnobomby. Rozrzucili je. Chociaż strasznie śmierdziało, zauważyła, że ptaki powoli zaczęły odlatywać. Wyglądało na to, że udało im się je odstraszyć.

Zawodnicy zaczęli się zbierać, kiedy zobaczyli, że zagrożenie minęło. Panika wśród uczniów też zniknęła. Annabeth patrzyła, jak potwory leciały w stronę Zakazanego Lasu. Stamtąd przybyły, co było zastanawiające. Najgorsze mieli już za sobą.

— Udało się — odetchnęła. Uśmiechnęła się, zadowolona.

Poczuła, jak Percy obejmuje ją od tyłu. Chwilę potem wepchał się pomiędzy nią i Hermionę. Przytuliła się do niego, kładąc głowę na jego ramieniu.

— Nam miałoby się nie udać? — zażartował, całując ją w czoło. — Już po wszystkim.

Gra wznowiła się, ale Annabeth nie umiała się już na niej skupić. Stała tak, przytulona do Percy'ego i gapiła się w niebo. Chciała wrócić do zamku. Zastanawiał ją fakt, że nauczyciele nie zareagowali. A może po prostu tego nie zauważyła? Powinni zorganizować jakąś ewakuację! Ciekawe, co wiedzieli inni uczniowie. Chociaż sądząc po zadrapanych rękach, pewnie to, co oni. Nie powinni. Przetarła twarz dłońmi, wzdychając. Chciała tylko trochę spokoju. Żeby przez chwilę nie działo się nic niezwykłego, niebezpiecznego.

Z letargu wyrwał ją niesamowity wrzask, który podniósł się dookoła. Nie rozumiała, co się dzieje, dopóki nie usłyszała komentatora, oznajmiającego koniec meczu.

— Harry Potter złapał znicz!! Gryffindor zwyciężył! 

No hejka 🙋

Tęskniliście? 😂 Bo ja bardzo!

Tak, wiem, długo mnie nie było, ale przez te studia kompletnie nie mam na nic czasu ;_; Niestety tak to będzie wyglądało i nic na to nie poradzę. Musicie po prostu uzbroić się w cierpliwość.

Mam nadzieję, że długość rozdziału wynagrodzi wam tę nieobecność <3

Chciałabym was zaprosić na konto mojej ziomki ze studiów, która pisze fantastykę i wychodzi jej to naprawdę genialnie. Powinna zostać odkryta, serio. Wbijajcie do a_crowe, na pewno będzie jej miło! ❤❤

Zdradzę wam, że w następnym rozdziale widzimy się z Nikiem ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro