Rozdział 76: Feralny mecz i niespodzianka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nico

Siedząc przy stole Slytherinu na sobotnim śniadaniu zastanawiał się, dlaczego dał się ściągnąć z łóżka tak wcześnie. Nie miał pojęcia, dlaczego Jasonowi tak bardzo na tym zależało. Gdyby nie poszedł, przyjaciel nie dałby mu spokoju do końca życia. Widać było po nim, że był podekscytowany, kiedy rozmawiał o meczu z Reyną. Jakoś tak się złożyło, że ta dwójka postanowiła go dzisiaj dopilnować. Brakowało mu jeszcze zwykle nie odstępującej go na krok Pansy, ale nie narzekał na nieobecność dziewczyny. Nie przejął się zbytnio, gdy nie zobaczył jej przy stole.

Oczywiście głównym tematem wśród Ślizgonów był mecz. Słyszał różne spekulacje o tym, kto wygra. On sam nigdy nie był na żadnym meczu, więc nie wiedział, czego się spodziewać. Jason zapewniał go, że zwyciężą. Nie było innej opcji. Przegrana nie wchodziła w grę, bo wtedy podobno spadną ich szanse na dostanie się do finału. A na tym Ślizgonom zależało najbardziej.

Nico skierował wzrok na drużynę, zbitą w jedną grupkę. Nie wiedział, że znajdowali się w niej też Edmund i Blaise. Szczerze, nie obchodziło go to. W końcu nie interesował się Quidditchem. Tylko dzisiaj postanowił zrobić wyjątek i przyjść na mecz. Jedna rzecz nie dawała mu spokoju. I wyjątkowo to nie był Jason. Nie dostrzegł pewnej osoby, choć był pewien, że powinna tu być.

Odkąd dowiedział się, że Draco Malfoy był synem Hadesa, szukał okazji, by z nim porozmawiać. Nie chciało mu się w to wierzyć, ale w końcu upewnił się co do tego całkowicie. Nie mógł się mylić. Gdy Draco go mijał, czuł potężną, mroczną moc bijącą od niego. Dobrze wiedział, że taką moc mają tylko dzieci Hadesa. Na początku uważał to za kiepski żart ze strony jego ojca. Jakby tego było mało, nie mógł się w żaden sposób z nim porozumieć. Rozważał nawet wyprawę do Podziemia, ale nie mógł wydostać się poza teren Hogwartu. Sama myśl o tym, że miał nowego przybranego brata, była dziwna. Dziwna i frustrująca jednocześnie. To wszystko sprawiało, że nie potrafił zapomnieć o Biance. Jeśli jego ojciec chciał mu jakoś wynagrodzić stratę, to była to nieudana próba. Nikt nie był w stanie zastąpić mu siostry. Siostry, która tragicznie zmarła. Dla niego to było niedorzeczne. Dlatego Nico był zły na ojca. Nie dał mu nawet żadnego ostrzeżenia. Żadnego znaku.

– Coś się stało, Nico? – zapytała nagle Reyna zmartwionym głosem, wyrywając go z letargu ponurych myśli. Drgnął na dźwięk jej głosu. Nie zdawał sobie sprawy, że od dobrych kilku minut wpatrywał się w swoją owsiankę z mordem w oczach, a łyżkę ściskał tak mocno, że aż pobielały mu knykcie.

– Nic takiego – skłamał szybko, nie chcąc wzbudzać podejrzeń. – Straciłem ochotę na mecz – dodał, wstając od stołu.

– Ej, obiecałeś, że przyjdziesz – powstrzymał go od razu Jason. Powstrzymał się przed przewróceniem oczami. – Poza tym nie pozwolę ci dzisiaj siedzieć samemu – rzucił, stając przed nim i zagradzając mu drogę.

– Nie powinieneś siedzieć ze swoją drużyną? – burknął Nico, mimowolnie odwracając od niego wzrok. Jason był dużo wyższy od niego. Ale nie to go peszyło.

– Pewnie po raz kolejny omawiają taktykę, a znam ją na pamięć – wyjaśnił Jason, wzruszając ramionami. Nico dziwił się, że nadchodzące wydarzenie w ogóle go nie stresowało. Wręcz przeciwnie. W sumie Jason uwielbiał latać na miotle, więc mógł się domyślić, że nie mógł się doczekać. Reyna popatrzyła na ich dwójkę, uśmiechając się lekko, co było rzadkim widokiem.

– Powinieneś częściej wychodzić do ludzi – odezwała się miękko. – Samotność nie jest dobra. Nie znam nikogo, kto by ją wytrzymał.

– Każdy mi to mówi – prychnął, krzyżując ręce. Przy okazji odsunął się nieco od Jasona. – Poza tym to jedyna rzecz, jaka mi wychodzi – dodał ponuro. Nie kłamał. Nauczył się nie polegać na ludziach. Denerwowali go. O wiele bardziej wolał spędzać czas samemu, z dala od problemów. Jednak nie zawsze było mu to dane.

– Widocznie coś w tym jest. – stwierdziła brunetka, patrząc na niego uważnie. Wychyliła się do przodu i niespodziewanie złapała go za ręce. Nico drgnął, zaskoczony. Nie spodziewał się po dziewczynie takiego gestu. – Wiesz co? Mam dla ciebie propozycję. Chciałabym spędzić dzisiaj z tobą trochę czasu. Nieprędko się znów zobaczymy – uśmiechnęła się znowu.

– Racja, przecież jutro wracasz do Obozu Jupiter – mruknął. Nadal nie był zdecydowany. Mimo to... Reyna była jedną z najbliższych mu osób, którą z jakiegoś powodu postanowił dopuścić do siebie. Był jej to winien. Poza tym, nie chciał się sam przed sobą do tego przyznać, ale tęsknił. Nie widzieli się odkąd przetransportowali razem Atenę Partenos do Obozu Herosów. – Dobrze. – Westchnął, nie poznając sam siebie.

– Cieszę się – odparła Reyna. Albo mu się zdawało, albo wymieniła właśnie porozumiewawcze spojrzenia z Jasonem. Żadne z nich nie powiedziało jednak więcej. Jego uwagę zwrócił bojowy okrzyk wydany przed Zabiniego. Pozostali Ślizgoni ryknęli radośnie, poklepując się wzajemnie po plecach.

– Wygramy to – stwierdził pewnie Jason. – Blaise, jeśli chce, potrafi być świetnym kapitanem. Chociaż przez ostatnie pół roku to Draco odwalał za niego całą robotę...

Nico cały się spiął. No tak. To mu przypomniało o tym, że musiał koniecznie z nim porozmawiać. Ciężko mu było go złapać, nawet po lekcjach. Liczył na to, że uda mu się po meczu. Musiał to zrobić. Musiał z nim porozmawiać jak brat z bratem. Ale to było trudne, bo Malfoy unikał teraz wszystkich. Oprócz tej małej Pevensie. Wtedy coś przyszło mu do głowy. Może powinien zapytać Łucji? Natychmiast odrzucił tę myśl. Dziewczyna się go bała. Skrzywił się w duchu. Dlatego o wiele bardziej wolał samotność. Relacje międzyludzkie były strasznie skomplikowane. Nie miał ochoty ani siły się w to bawić.

Drużyna Slytherinu wydała właśnie z siebie kolejny okrzyk bojowy. Nico widział, jak Jason uśmiechał się pod nosem. Co chwila ktoś podchodził do graczy i życzył im powodzenia. Ślizgoni byli wyjątkowo pewni swojej wygranej. Syn Zeusa wstał od stołu.

– No, na mnie pora – oznajmił, po czym pożegnał się z nimi i ruszył w stronę swojej drużyny. – Widzimy się na stadionie!

– Oczywiście. – odparła mu Reyna. Nico w tym czasie zabrał się za swoją owsiankę. Liczył na to, że może jeszcze uda mu się uciec i zaszyć się w dormitorium. Zamierzał przesiedzieć cały dzień w książkach. – A ty nawet nie myśl o ucieczce – przykazała mu surowo, na co jęknął żałośnie.

– Skąd wiedziałaś? – spytał zrezygnowany. Pretorka uśmiechnęła się zagadkowo. Przeszło mu przez myśl, że w jego obecności robiła to zdecydowanie za często.

– Dobrze cię znam – rzekła łagodnie. No cóż, z tym nie mógł się nie zgodzić. – Poza tym miałeś taką minę, jakbyś zastanawiał się, jak zabić bogom ducha winną owsiankę.

Nie mógł się powstrzymać i oboje wybuchnęli śmiechem. Nie jego wina, że w jej obecności czuł się tak swobodnie. Naprawdę uważał ją za przyjaciółkę. Reyna była jedną z nielicznych osób, które według niego zasługiwały na to miano. Dla niego, wielkiego introwertyka, przyjaźń była czymś wyjątkowo cennym, a nie tylko pustym słowem. Nie nazywał tak przypadkowych osób, z którymi zamienił ledwie kilka zdań.

– Drodzy państwo, Nico di Angelo się śmieje – usłyszał koło siebie wesoły głos pewnej Ślizgonki. Zdyszana Pansy klapnęła na miejsce obok Reyny. Jeszcze tej tu brakowało. Dziewczyna zaczęła nakładać sobie jajecznicę i zjadać ją w błyskawicznym tempie, aż Reyna spojrzała na nią z politowaniem. – Spóźniłam się? Coś mnie ominęło? – zapytała z pełnymi ustami.

– Zaraz wychodzimy – poinformowała ją Rzymianka. Pansy przełknęła kawałek i przeklęła brzydko pod nosem. – Było wstać wcześniej, a nie teraz pędzić na złamanie karku – skarciła ją surowo. Tamta tylko wzruszyła ramionami, zupełnie nieprzejęta.

– Nie moja wina, że wczoraj siedziałyśmy tak długo w nocy – odparowała Ślizgonka, ale natychmiast została uciszona piorunującym wzrokiem. Uniosła ręce w geście obronnym, nie zważając na to, że trzymała w dłoni widelec. Nico wydało się, że obie wiedzą coś, o czym on nie miał pojęcia, ale nie wnikał. Szczerze, nie obchodziło go to. – Okej, okej, już nic nie mówię.

Reyna zaczekała, aż on i Pansy dokończą swoje śniadania, po czym wyszli z Wielkiej Sali. Nico musiał jeszcze zajść po kurtkę, bo na dworze było zimno, a dziewczyny już wcześniej wzięły swoje. Oczywiście zwlekał najdłużej jak się dało, ale obie go pilnowały, więc nie miał szans się zmyć. Chcąc nie chcąc, ostatecznie powędrował z dziewczynami na stadion. Przez całą drogę nie odezwał się słowem, podczas gdy one trajkotały jak najęte. Dziwił się Reynie, że postanowiła dopuścić do siebie ciemnowłosą Ślizgonkę. W międzyczasie rozglądał się za jakimiś znajomymi twarzami, bo oprócz nich w stronę stadiony szły tabunu uczniów. Zakładał, że Jason i reszta już byli w szatni, bo wyszli znacznie wcześniej.

Kiedy dotarli na miejsce, na stadionie dużo miejsc było już zajętych. Pansy pociągnęła ich w stronę loży Slytherinu. Dopiero gdy przeciskali się przez tłum, dostrzegł ich znajomych. Brunetka musiała zauważyć ich wcześniej, albo się umówili. Percy wyszczerzył się na ich widok.

– Zajęliśmy wam miejsca – oznajmił. Pansy opadła z wdzięcznością obok syna Posejdona. Reyna zajęła miejsce po drugiej stronie. Siedząca piętro niżej Annabeth odwróciła się, by się przywitać. Gdy go dostrzegła, nic nie powiedziała, ale widział jej zdziwioną minę. No tak, do tej pory omijał mecze szerokim łukiem. Po lewej stronie córki Ateny siedziała Granger ubrana w szalik Slytherinu. Zawzięcie rozmawiała o czymś z młodszą Pevensie. Natomiast po prawej miała Rachel i Willa.

– Któż to nas zaszczycił swoją obecnością – przywitał go z uśmiechem syn Apolla. – Jestem dumny, zaczynasz robić postępy.

– No widzisz, a ja staram się go uspołeczniać jak tylko mogę – rzuciła Pansy, rozkładając ręce.

– Powodzenia, przyda ci się. Jako lekarz zatwierdzam – stwierdził Will. Nico jęknął żałośnie. Ta dwójka zmówiła się przeciwko niemu. Pansy zaśmiała się i wyciągnęła dłoń w stronę blondyna.

– Jesteś w porządku, Solace – powiedziała dziewczyna i zabrzmiało to szczerze. Chłopak złapał jej dłoń i oddał uścisk.

– I wzajemnie, Parkinson – odparł tym samym, poważnym tonem.

– Jaka zmowa – zaśmiał się Percy, najwidoczniej wszystkiemu się przysłuchując. – A wczoraj niemal skakaliście sobie do gardeł!

– Przymknij się, Jackson – poradziła mu brunetka.

Percy nie zdążył już nic więcej powiedzieć, bo oto po stadionie rozniósł się magicznie wzmocniony głos Leona (co zdziwiło Nica, bo się w ogóle go tam nie spodziewał). Wrzawa na trybunach powoli zaczynała cichnąć.

– Witam was na trzecim w tym sezonie meczu Quidditcha! – krzyknął syn Hefajstosa. Tuż obok niego siedziała profesor McGonagall. Zapewne po to, by go pilnować, żeby skupiał się tylko na meczu. – Przed nami rozgrywka pomiędzy Slytherinem a Hufflepuffem! Czy Slytherinowi uda się utrzymać dobrą passę po zwycięstwie z Gryfonami? A może to Puchoni zyskają przewagę? Przekonajmy się! Niech wygra najlepszy!

Po stadionie przetoczyła się burza oklasków i gwizdów. Nico obserwował to wszystko nieco oszołomiony. Tyle zachodu o durne latanie za piłkami? Nie rozumiał fenomenu Quidditcha. Zaczynał żałować, że zdecydował się tu przyjść. Poranek spędzony nad książkami w łóżku brzmiał o wiele atrakcyjniej. Przynajmniej miałby święty spokój, a tu było strasznie głośno.

Leo zapowiedział drużynę Hufflepuffu. Nie za bardzo słuchał, jak przedstawiał zawodników, nie interesowało go to. Patrzył obojętnie, jak uczniowie w żółtych szatach pojawili się na boisku i ustawili się na swoich pozycjach.

– A teraz przed państwem wspaniała drużyna Slytherinu w swojej pełnej okazałości! – darł się Leo. McGonagall upomniała go, bo to zdecydowanie nie było bezstronne. A komentator miał wręcz obowiązek, by nie opowiadać się po żadnej ze stron. Kobieta nie omieszkała przypomnieć o tym chłopakowi. – Przepraszam, szanowna pani profesor, tak mi się tylko powiedziało – od strony Gryfonów słychać było śmiech.

– Głupek – mruknęła niezadowolona Annabeth. Nie powiedziała jednak nic więcej.

– Wyluzuj, Ann. Publiczności się to podoba – zauważyła Granger, klepiąc ją po ramieniu.

Tymczasem Leo kończył już komentowanie zawodników Slytherinu, oczywiście nie mogąc się powstrzymać przed rzucaniem żartów na temat każdego z nich. Nico ze zdziwieniem zauważył, że Granger miała rację. Było bardzo wesoło. I chyba nikt nie miał nic przeciwko temu.

– Dobra, ludziska, teraz na poważnie – uznał Leo. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić syna Hefajstosa poważnego. Był wiecznym śmieszkiem. – Pani Hooch już wyszła na boisko i przygotowuje się do podania kafla! III... Ruszyli! – wrzasnął, a widownia razem z nim. Nico nie słyszał nawet własnych myśli. – Piękny start Edmunda Pevensie, praktycznie od razu przejął kafla, a teraz pędzi do pętli!

Chyba najgłośniej krzyczały Hermiona i Łucja. Aż musiał zasłonić sobie uszy. I tak nie do końca rozumiał, co się działo.

– TAK! PIERWSZY GOL DLA SLYTHERINU! Brawo, Ed! Tak trzymać!

Wydawałoby się, że Slytherin zdobył nad Hufflepuffem przewagę. Teraz Jason z Edmundem na zmianę zdobywali gole. Jednak nigdzie nie było widać złotego znicza. Percy wytłumaczył mu półgębkiem, o co chodziło z tym złotym zniczem. Ten szukający, który go złapie jako pierwszy, wygrywa. Minęło już dobre piętnaście minut meczu.

– Slytherin prowadzi siedemdziesiąt do trzydziestu! Puchonom udało się uzyskać kolejne punkty! Chyba czas na rozgrzewkę minął! – stwierdził Leo. – O proszę, Puchoni mają teraz czterdzieści punktów!

– Co jest? – spytał Percy, marszcząc brwi. – Chyba ich doganiają. Jak to możliwe?

– Nie wiem, przecież tak dobrze im szło – odparła wyraźnie zaniepokojona Pansy. Syn Hadesa zauważył, że ściskała mocno kciuki. – Niech ten cholerny Malfoy się pośpieszy i łapie znicza! Co on wyprawia? – spytała samą siebie. – Nie widzę go nigdzie.

– Żartujesz – odwróciła się do niej Hermiona. Teraz każdy zaczął wypatrywać szukającego Slytherinu.

Chwilę potem okazało się, że po prostu wisiał w powietrzu nieco dalej od widowni. Chyba chciał mieć na wszystko widok. Nico zmarszczył brwi. Liczył na to, że z tej odległości uda mu się zobaczyć znicza? Miał szczęście, że pogoda była słoneczna. Wtem chłopak rzucił się gwałtownie w bok i pędził za czymś jak szalony. Wleciał pomiędzy zawodników, powodując małe zamieszanie.

– Uwaga! Draco Malfoy rozpoczął pościg za zniczem! – oświadczył Leo. Wśród kibiców Slytherinu rozległy się oklaski i gwizdy. Tymczasem Pansy, Hermiona i Łucja odetchnęły wyraźnie z ulgą.

– Jeszcze mają szansę wygrać – stwierdziła brązowowłosa Gryfonka.

Nico nie miał pojęcia, co się działo na boisku, ale starał się podążać wzrokiem za blondynem. Ten drugi szukający prawie że go doganiał. Miał dziwne wrażenie, że czuł od Ślizgona potężną, mroczną moc. Moc jego ojca. Ktoś niespodziewanie położył mu dłoń na ramieniu. Odwrócił się i zobaczył Hazel. Miała poważną minę.

– Też to czujesz? – zapytała cicho, nachyliwszy się do niego. Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co jej chodziło. Zaraz potem zrozumiał. No tak. Przecież teoretycznie rzecz biorąc była przyrodnią siostrą Dracona. Kiwnął głową w milczeniu. – Nie podoba mi się to. Mam złe przeczucia.

Jeśli Hazel miała złe przeczucia, to musiało być naprawdę kiepsko. W powietrzu zawisła złowroga aura. Poza nimi nikt chyba nie zwrócił na to uwagi. Patrzył, jak Draco stanął na miotle, wychylając się do przodu, by złapać znicza. Ale wtedy wpadł na niego szukający Hufflepuffu. Chłopak stracił równowagę i runął w dół. Nie zdążył złapać się miotły. Wtedy Granger i Łucja zaczęły piszczeć.

– Nastąpiła kolizja! – wrzeszczał Leo. – Chyba nie obejdzie się bez skrzydła szpitalnego...

Szukającemu Hufflepuffu udało się złapać znicza, ale nikt się tym za bardzo nie przejmował. Leo ogłosił zwycięstwo Puchonów. Niezadowolona Pansy zaczęła przepychać się pomiędzy uczniami.

– Idziemy – stwierdziła Granger, ciągnąc Łucję za sobą.

Trochę zajęło im czasu, zanim dotarli na boisko. Przy leżącym na ziemi Malfoyu już zebrała się drużyna Slytherinu. Tuż przy nim kucali Edmund, Blaise i Jason. Jako pierwsze oczywiście dopadły do nich dziewczyny. On doszedł nieco później, pozwalając, by reszta herosów stanęła wokół nich.

– Co się stało? – spytała brązowowłosa Gryfonka, patrząc na swojego chłopaka.

– Ten kretyn Donovan na niego wpadł – pieklił się Blaise, nim Edmund zdążył cokolwiek powiedzieć. – Gdyby nie to, mielibyśmy znicza w kieszeni! A teraz wszystko poszło się...

– Bogowie, on naprawdę jest synem Hadesa – szepnęła Hazel, stając obok niego. Nico spojrzał na nią uważnie. Znał swoją siostrę na tyle, by wiedzieć, że się przejęła. Od blondyna biło mroczne widmo. Najwyraźniej nie panował nad nową mocą. A on czuł się w obowiązku pomóc mu to okiełznać. Tylko nie mógł wymyślić sposobu, żeby się do niego zbliżyć.

Po kilku minutach Malfoy ocknął się i usiadł na ziemi. Wyglądał na oszołomionego. Łucja rzuciła mu się na szyję, ściskając mocno. Chłopak skrzywił się lekko.

– Jak się czujesz? – zapytała Puchonka. Przez chwilę milczał. Chyba nie spodziewał się tylu ludzi wokół niego. Wyraźnie nie wiedział, jak ma się zachować. Nic dziwnego. W końcu odtrącał ich od siebie przez ostatni miesiąc.

– Chyba złamałem rękę – odparł w końcu niepewnie. Łucja pomogła mu wstać. Edmund dołączył do nich bez słowa. Zarzucił sobie przez ramię jego drugą, zdrową rękę i objął w pasie.

– Odprowadzę cię do skrzydła – zdecydował, choć blondyn próbował protestować. Edmund widocznie starał się, by jego głos brzmiał obojętnie. Nie za bardzo mu to wyszło.

Wtedy Nico uznał, że nie był tu potrzebny. Teraz nie miał szans porozmawiać z Draconem. Zaczął powoli kierować się w stronę wyjścia z boiska. Samotnie ruszył do szkoły.

*

Reyna zapukała do jego dormitorium dwie godziny później. Otworzył jej niechętnie, pamiętając o złożonej obietnicy. Dziewczyna kazała mu się ubierać. Wpadła na pomysł, żeby pójść razem na spacer. Nico jęknął, ale nie protestował. Zdecydowanie nie miał ochoty się już nigdzie dzisiaj ruszać.

W końcu wyszli na dwór. Zima w Hogwarcie panowała w najlepsze. Nadal było dość zimno, a i śniegu było całkiem sporo. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział śnieg. W Obozie Herosów trwało wieczne lato, wszelkie nieprzyjemne warunki pogodowe omijały Obóz szerokim łukiem. Podczas spaceru po błoniach rozmawiali na różne tematy. Nie zapadała pomiędzy nimi niekomfortowa cisza. Reyna oczywiście nie omieszkała wspomnieć o jego relacji z Pansy.

– Jak to właściwie z wami jest? – spytała. W jej głosie brzmiała prawdziwa ciekawość. – Słyszałam parę plotek na wasz temat, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć.

– Nawet nie chcę wiedzieć, jakie plotki i od kogo – jęknął syn Hadesa, choć mógł się domyślać. W Slytherinie była tylko jedna największa plotkara i była nią Astoria Greengrass. Ślizgonka mogła powymyślać o ich dwójce niestworzone historie i niekoniecznie przyzwoite. Reyna patrzyła na niego wyczekująco. Westchnął ciężko, widząc, że przyjaciółka raczej mu nie odpuści. – Po prostu przyczepiła się do mnie na początku roku. I od tamtej pory nie mogę się jej pozbyć – mruknął, wsadzając ręce do kieszeni.

Nie to, że nie lubił Pansy. Nie miał pojęcia, jak określić ich relację. Nigdy wcześniej żadna dziewczyna się nim nie interesowała tak bardzo. On też nigdy nie uganiał się za dziewczynami, wręcz przeciwnie, myślał, że w ogóle nie są w jego typie. Przez jakiś czas był zakochany w Percym, ale mu przeszło. Sądził, że nie był w stanie spojrzeć na dziewczynę w ten sposób. Ale teraz był całkowicie pogubiony w swoich emocjach. Nie był pewien, czy był w stanie w ogóle odczuwać miłość.

– Przeszkadza ci jej towarzystwo? – Reyna uniosła brwi. Jęknął w duchu. Wyglądało na to, że szykowało się na przesłuchanie. Mimo to wiedział, że mógł być z Reyną szczery. – Bo wiesz, zdążyłam ją trochę poznać i wydaje mi się, że jej na tobie zależy – dodała.

– To nie tak – Nico czuł, że zarumienił się po czubki uszu. Komuś na nim zależy? Niemożliwe. – Czasami mnie denerwuje tą swoją gadatliwością, ale to chyba u niej normalne. – Reyna zaśmiała się, ale zaraz spoważniała.

– Czujesz coś do niej? – zapytała. Wzruszył ramionami. Nigdy nie był dobry w tych sprawach.

– Nie wiem – przyznał. – Lubię ją, nawet bardziej niż bym chciał, ale... Ale nie potrafię – dokończył niepewnie.

– Porozmawiajcie o tym. Pansy na pewno zrozumie, to inteligentna dziewczyna. Mogę ci jedynie poradzić, żebyście nie mieli między sobą niedomówień. To wam na pewno ułatwi życie.

– Dlaczego wy mnie wszyscy zmuszacie do relacji międzyludzkich? To skomplikowane! Najpierw Pansy, Jason, a teraz ty i Will. Uwzięliście się na mnie czy co? – jęknął niezadowolony. O wiele bardziej wolał swoją samotność.

– No widzisz, może jednak coś w tym jest, skoro każdy cię do tego namawia – zauważyła. – Nico, my tylko chcemy, żebyś nie był taki odosobniony. Musisz spędzać czas z ludźmi, bo nie wiesz, co się wokół ciebie dzieje.

– Jakoś średnio mnie to obchodzi – wzruszył ramionami. Ostatnio miał zdecydowanie dość złych wieści. Jedyne, czego potrzebował, to namiastka spokoju. Dzięki Hogwartowi doświadczył przynajmniej odrobiny normalnego życia. Chciał, żeby tak było już zawsze, ale wiedział, że nie będzie mu to dane. Reyna otwierała usta, by coś powiedzieć, ale jej przerwał. – Serio, Reyna, nigdy nie myślałaś, jak to jest żyć normalnie? Bez ciągłego narażania życia dla cholernych Przepowiedni? Bez ciągłej walki o przetrwanie?

– Jesteśmy herosami. Dla nas to jest normalne życie – odparła po chwili milczenia, przygryzając wargę. – Nie wyobrażam sobie innego.

Dziewczyna zatrzymała się w miejscu, a Nico razem z nią. Odwróciła się i spojrzała na oświetlony zamek. Oczywiście, że miała rację, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ona też przeżyła swoje. Przez dłuższy czas po prostu stali i patrzyli na szkołę.

– Hogwart jest piękny – odezwała się Reyna, przerywając ciszę. Syn Hadesa przeniósł wzrok na nią. – Ale to nie jest moje miejsce. Mój dom jest w Obozie Jupiter. Tam mam obowiązki i ludzi, którzy na mnie liczą.

Nico kiwnął głową, ale nic nie powiedział, bo nie za bardzo wiedział, co. Dom. To słowo zabrzmiało tak melancholijnie. On nie miał takiego miejsca. Niby był Grekiem, ale nie czuł się dobrze w Obozie Herosów. Miał wrażenie, że był inny od reszty. Zresztą duża część obozowiczów patrzyła na niego krzywo przez sam fakt, że jego ojcem był sam Król Umarłych. Hades nie cieszył się dobrą opinią. Był wyrzutkiem społeczeństwa. Dlatego Nico zdecydowanie wolał unikać innych. Nie miał miejsca, do którego mógłby wrócić. Hades nie był najlepszym ojcem, zresztą jak każdy Olimpijczyk czy inny bóg. A teraz dowiedział się, że oprócz niego i Hazel miał jeszcze jedno dziecko. To było dla Nica nie do pomyślenia. To było zupełnie tak, jakby Hades starał się usilnie wynagrodzić mu stratę Bianki. I znów wrócił myślami do tego tematu. Przeklął w duchu, niezadowolony.

Tak, zdecydowanie o wiele bardziej wolał samotność. Przynajmniej ona nie przysparzała mu tyle problemów. Reyna jako pierwsza otrząsnęła się z zadumy.

– Wracajmy. Już późno – stwierdziła, na co on zmarszczył brwi. Nie przypominał sobie, by miał coś jeszcze dzisiaj zrobić.

– Późno na co? – zapytał, ale nie uzyskał odpowiedzi. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się tajemniczo. Nie spodobało mu się to. Bardzo.

Poprowadziła go w stronę zamku. Kazała mu się pójść przebrać i przyjść za dziesięć minut na czwarte piętro, do pokoju prefektów. Nie miał pojęcia, po co miałby tam pójść, ale postanowił nie zadawać pytań, bo czuł, że i tak nie uzyskałby odpowiedzi. Wolał sam się przekonać. Rozstali się dopiero w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Szybko przemknął przez salon, gdzie panowała dość ponura atmosfera. Ślizgoni pewnie nie mogli pozbierać się po przegranym meczu. Na stoliku stało kilka butelek alkoholu. Najwidoczniej zapowiadało się zapijanie smutków. Nico nie lubił takich imprez. Nie lubił imprez w ogóle, jeśli już o tym mowa.

W jego dormitorium nikogo nie było. Nie miał pojęcia, gdzie podziewał się Jason. Powinien już dawno wrócić z meczu. Nie przypominał sobie, czy syn Zeusa mówił mu o jakiś swoich planach. Wzruszył ramionami, postanowił się tym nie przejmować. Szybko przebrał się w luźne dresy i swoją ulubioną koszulkę z zespołu AC/DC. Rozejrzał się po pokoju, w którym panował lekki nieład, po czym wyszedł. Wiedział, że Reyna nie lubiła, jak ktoś się spóźniał. Dlatego szybko przeszedł przez Pokój Wspólny, ignorując pijackie śmiechy kolegów z domu i wyszedł na korytarz. Skierował się w stronę czwartego piętra.

Gdy dotarł na miejsce, okazało się, że nie znał hasła. Zaklął pod nosem. Trochę głupio się z tym czując, zapukał do drzwi. Spodziewał się, że Reyna będzie tu na niego czekała, ale nigdzie jej nie było. Zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie, czy mówiła coś konkretnego. Ale ona kazała mu tylko przyjść pod dormitorium prefektów. Przez dłuższą chwilę nikt nie odpowiadał, przez co zaczął rozważać przedostanie się do środka cieniem. Skupił się. Ku jego zdumieniu w całym pokoju panowały ciemności. Ale właśnie wtedy, gdy szykował się do skoku, drzwi otworzyły się przed nim same. Nic z tego nie rozumiał. Czując się coraz bardziej dziwnie, syn Hadesa wszedł do środka.

Rozejrzał się wokół. Nikogo nie mógł dostrzec. Co jest grane? – przeszło mu przez myśl. Niby po co Reyna kazała mu tu przyjść. Jeśli to miał być dowcip, to wyjątkowo nieudany. Niemalże godny Travisa i Connora, dwóch synów Hermesa, a przy okazji naczelnych obozowych śmieszków, zaraz po Valdezie. Oni mieli takie poczucie humoru. Nico nie bał się ciemności. Ba, był z nią wręcz za pan brat. Nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić, stanął obok kanapy, wsadzając ręce do kieszeni.

– Jest tu kto?! – zawołał. Odpowiedziała mu cisza. Zaklął pod nosem i już miał zamiar wyjść, obiecując sobie, że zamorduje tego, kto to wymyślił.

Nie zdążył jednak dojść do drzwi. Wtedy zapaliło się światło, zatrzymując go w połowie drogi. Z różnych dziwnych miejsc, których nawet nie chciało mu się wymieniać, powyskakiwali jego znajomi.

– NIESPODZIANKA!

Odruchowo zakrył uszy od tego zbiorowego wrzasku. Odwrócił się w ich stronę. Gapił się na nich, oszołomiony, niezdolny wykrztusić słowa. Wszyscy mieli na głowie zielone, urodzinowe czapeczki. Dopiero teraz zauważył powieszony na suficie przez całą długość pomieszczenia transparent z wielkim, ozdobnym napisem: „Wszystkiego najlepszego, Nico!". Dosłownie zabrakło mu słów. Po podłodze walały się balony w zielonych i srebrnych kolorach. Na stoliku stały tace z jedzeniem i przekąskami. Sam stolik ozdobiony był czaszkami wyciętymi z papieru.

Jako pierwszy podszedł do niego Percy, odchrząkując. Syn Posejdona stanął naprzeciwko niego.

– Jako główny dowodzący powinienem złożyć ci życzenia w imieniu herosów – zaczął dość oficjalnie, nawet jak na niego. Nico kątem oka dostrzegł, jak Annabeth przewróciła oczami. – Więc życzę ci zdrowia, szczęścia, pomyślności i tak dalej, ale przede wszystkim mniej niebezpiecznych zadań, żebyś się trochę wyluzował i przestał odstraszać od siebie ludzi – Teraz to była jego kolej na przewrócenie oczami. Co oni z tym... Percy uśmiechnął się półgębkiem. – No i żebyś jak najlepiej przeżył to swoje dorosłe życie i znalazł coś, w czym będziesz się spełniał. I nie, nie mam tu na myśli herosowania.

– Um, dzięki – wybąkał, czując się niesamowicie niezręcznie. Percy zdecydowanie nie był mistrzem składania życzeń. Brunet wyciągnął do niego dłoń, którą uścisnął, a potem klepnął po przyjacielsku w plecy.

Zaczęło się składanie życzeń. Nienawidził tego, ale musiał to jakoś znieść. Ustawiła się do niego kolejka. Następny zbliżył się do niego Jason. Długo rozmawiali. Nico pozwolił mu nawet na krótki uścisk. Niektórzy poświęcali mu więcej czasu, a inni mniej. W końcu dotarła do niego Pansy. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.

– Zaskoczony? – spytała. Kiwnął głową. Oj tak, bardzo był zaskoczony. W ogóle się nie spodziewał, że postanowią zorganizować dla niego przyjęcie niespodziankę. Sam fakt, że ktoś o nim pomyślał, był dla niego nowy. Nigdy by nie pomyślał, że będzie miał taką grupkę przyjaciół, którzy będą w stanie wymyślić coś tak szalonego.

– Bardzo – przyznał. – Kto w ogóle na to wpadł? Czyj to pomysł?

– Nie myśl, że ci powiem tak łatwo – brunetka wycelowała w niego palcem. Jakby to była jakaś wielka tajemnica. Wywrócił oczami. – Spróbuj sam się tego dowiedzieć.

– Jasne – westchnął, zrezygnowany. Skoro nie chciała mu powiedzieć, nie było sensu dociekać. Pansy położyła mu dłonie na ramionach.

– Nico – zaczęła. – Nie będę ci życzyć tego samego, co wszyscy, bo to już słyszałeś wiele razy. Ale chcę ci tylko powiedzieć, że cię lubię. Naprawdę. Takiego, jakim jesteś.

To wyznanie go zaskoczyło. Trochę się zmieszał. Problem był taki, że on też ją lubił. Tylko nie wiedział, jak to okazać.

– Mnie się nie da lubić – mruknął pod nosem. – Jestem synem samego Pana Umarłych, to już samo w sobie odrzuca ludzi. Ludzie się mnie boją.

– Tak? – Pansy rozejrzała się wymownie dookoła siebie. – Bo ja jakoś nie widzę, żeby ktokolwiek się ciebie bał. Popatrz, ilu masz przyjaciół wokół, którzy w ciebie wierzą. Kiedy ty zaczniesz wierzyć w siebie?

Przerwała, patrząc na niego. Nico milczał, nie wiedząc, co powiedzieć. Reyna miała rację, twierdząc, że Pansy to inteligentna dziewczyna.

– Ja cię lubię. – powtórzyła, uśmiechając się szeroko. – Dobra, dość tych smętów – Zaśmiała się. – Życzę ci spełnienia marzeń, Nico.

– Dziękuję – bąknął, nadal zmieszany. Przynajmniej wiedział, że jej życzenia były szczere.

Potem Ślizgonka zrobiła coś, czego się kompletnie nie spodziewał. Nachyliła się do niego i cmoknęła w policzek, cała zarumieniona. Odsunęła się jednak szybko od niego, nim zdążył zarejestrować, co się dzieje. Zanim jednak zdążył jakoś zareagować, rozległ się krzyk Blaise'a Zabiniego.

– Ej, gołąbeczki, później sobie poromansujecie, rozkręcamy tą imprezę! – wydarł się mulat.

– Kiedyś go zabiję, przysięgam – jęknęła załamana Pansy, chowając twarz w dłoniach.

– Mogę ci pomóc, jak chcesz – rzucił niby od niechcenia, z trudem powstrzymując cisnący mu się na twarz uśmiech.

– Okej, pomożesz mi ukryć ciało, w końcu jesteś od tego specem – dźgnęła go żartobliwie w bok. Cała niezręczna atmosfera, jaka się między nimi pojawiła, wyparowała.

Nico coś przeczuwał, że to będzie bardzo długa noc. 

No witam 😁

Udało mi się wstawić drugi rozdział w ciągu miesiąca, wow, robię postępy XD

Rozdział wyjątkowo długi, ale to chyba dobrze. Jak wam się podobało? 😏😏

Enjoy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro