Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sam oczywiście się spóźniła. McFarlen od razu zwrócił na to uwagę, bo osoba jego pokroju nie mogła niczego przemilczeć. Fox była coraz bardziej sceptycznie nastawiona do tego wyjazdu. Miała wątpliwości czy zdoła wytrzymać tak dużo czasu w towarzystwie żywej rzeźby lodowej. Ten wyjazd nie mógł się dobrze skończyć. Jednak nie miała wyboru. Musiała to przecierpieć.

Obecnie siedziała w sportowym aucie, które wyglądało na całkiem drogie. Po raz kolejny uderzyła ją jawna niesprawiedliwość Skylight. Jedni zarabiali tyle, że mogli sobie pozwolić na wypasione, sportowe auta lub dopasowane garnitury, a pozostali ledwie opłacali rachunki i bieżące wydatki. Różnica też była widoczna w wyposażeniu biur oraz małych boksów.

- Gdzie jedziemy?- spytała Sam, żeby przerwać niezręczną ciszę panującą w samochodzie. Na początku zamierzała uważnie obserwować trasę i sama wydedukować, gdzie mogli jechać. Przed chwilą się zgubiła. Kompletnie straciła orientację.

- Zobaczysz- odpowiedział enigmatycznie McFarlen.

Fox przewróciła oczami. Czego innego mogła się spodziewać po swoim mentorze? Właśnie straciła resztkę, która i tak była już mikroskopijnych rozmiarów, chęci, aby gdziekolwiek z nim jechać. McFarlen nawet nie chciał włączyć radia, tym samym skazując ich na nieznośną ciszę.

- W każdym razie to dotyczy pracy. Pokażę ci coś, co mam nadzieję, zmieni twoje spojrzenie na twój obecny styl pisania. Może wtedy zrozumiesz, o co mi chodzi- dodał Anthony, nie odrywając wzroku od jezdni.

- Na pewno- mruknęła cicho Sam głosem wręcz ociekającym sarkazmem.

Nie wiedziała, co McFarlen planował, ale była pewna, że w żaden sposób to nie wpłynie na jej światopogląd. Nie miała sobie nic do zarzucenia.

- Nie wierzysz mi?- rzucił Anthony, spoglądając na nią przelotnie.

A jednak usłyszał, pomyślała Sam.

- Szczerze mówiąc, to nie.

Fox postanowiła nie przejmować się uprzejmością. Może i nie powinna tak jawnie okazywać braku zainteresowania oraz negatywnego nastawienia, ale nie miała ochoty udawać. Nie w obecności kogoś, kogo szczerze nienawidziła. McFarlenowi udało się pokonać Snydera na jej niewidzialnej liście wrogów. Od razu wskoczył na pierwsze miejsce.

- Już ci to mówiłem, ale najwyraźniej dalej nie potrafisz tego pojąć, Samantho. Naprawdę nie chcę ci robić na złość. Chcę tylko, żebyś wyniosła jak najwięcej z programu mentorskiego.

- Dobrze wiesz, że nie prosiłam o udział w tym programie.

Sam starała się ograniczać do krótkich, jak najmniej złośliwych odpowiedzi. Słowa McFarlena całkowicie mijały się z tym co robił. Zdawał się być chłodny niczym lodowiec. Wstrzymywał jej publikacje bez powodu, bo to co usilnie starał się jej wytłumaczyć było głupotą. Do tej pory nikt się jej nie czepiał. W mniemaniu Sam oznaczało to, że nie miał ku temu powodów.

- Może faktycznie zacząłem naszą znajomość w niezbyt przyjazny sposób- zaczął Anthony, na co Sam uniosła jedną brew. Serio? Teraz będzie ją za to przepraszał? Niech nie liczy na łatwą współpracę. Wszystko co robił ją denerwowało począwszy od jego sposobu bycia, a kończąc na nieustannych pretensjach. Nie było mowy o zawarciu pokoju.- Ale nigdy nie miałem wobec ciebie złych zamiarów. Nie chcę cię pogrążyć, tylko żebyś stała się jeszcze lepszą dziennikarką niż jesteś obecnie.

Sam mu nie wierzyła, chociaż zaczęły kiełkować w niej wątpliwości. Brzmiał tak jakby mówił szczerze, ale jego twarz pozostała tak samo nieprzenikniona jak zazwyczaj.

- Jasne, a czepiania się mnie na każdym kroku jest całkowicie w porządku. Dzięki temu naprawdę rozwinę skrzydła- mruknęła kpiąco Sam. Nie mogła się powstrzymać. Zauważyła, że Anthony już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, pewnie na swoje usprawiedliwienie. Błyskawicznie go uprzedziła.- Na przykład pretensje o jeden dzień urlopu chorobowego i nie odpisywanie tego dnia na maile. Dwa dni później zachowałeś się dokładnie tak samo.

- Faktycznie masz rację, w tej jednej kwestii. Pojawiła się pewna... Sytuacja kryzysowa. Niepotrzebnie na ciebie naskoczyłem. Każdy może czasem zachorować lub mieć inne zobowiązania, które uniemożliwią mu przyjście do pracy. Wszystko już sobie wyjaśniliśmy, Samantho?

- Nie. Mówisz, że miałeś sytuację kryzysową?- spytała Sam. Zirytowało ją, że tak szybko chciał zakończyć rodzący się pomiędzy nimi konflikt. Odnosiła wrażenie, że robił to byle jak. Zupełnie jakby chciał mieć to jak najszybciej za sobą.

McFarlen kiwnął twierdząco głową.

- Picie w pubie z kolegą z pracy to doprawdy ważna sprawa- prychnęła Fox.

Anthony rzucił jej posępne spojrzenie, jednocześnie przekręcając lekko kierownicę w prawo.

- Wolałem unikać mówienia o moim życiu prywatnym, ale widzę, że nie nam innego wyjścia. Weź mój telefon- polecił McFarlen. Sam zerknęła nieufnie na przedmiot w czarnej, najzwyklejszej obudowie. Dziwnie się czuła z myślą, że miała mu grzebać w telefonie.

- Po co?

- Chcę ci coś pokazać, ale jak pewnie zauważyłaś, nie mam wolnej ręki. Po prostu to zrób.

Dziennikarka miała ochotę przypomnieć mu, że była człowiekiem, a nie niewolnikiem, któremu wydaje się rozkazy. Ugryzła się w język i posłusznie wzięła przedmiot.

- Odblokuj go. Kod to jeden jeden zero cztery. Spójrz na tapetę.

Fox wpisała kod i zmarszczyła brwi. Na tapecie widniało zdjęcie maksymalnie pięcioletniej dziewczynki. Wyglądała słodko. Miała jasne, blond włosy ułożone w dwa urocze koczki, a ubrana była w niebieską sukienkę. Uśmiechała się promiennie w stronę obiektywu, trzymając pluszowego kucyka.

- Kto to?

- Moja córka. Ma na imię Emily. Musiałem się nią zająć tamtego dnia i dlatego nie było mnie w pracy.

Sam zamrugała powiekami. Spojrzała na zdjęcie jeszcze raz, zwracając większą uwagę na szczegóły. Dziewczynka faktycznie była podobna do ojca w jakiś sposób. Miała takie same ciemne oczy, ale w przeciwieństwie do McFarlena one wręcz emanowały radością. Tą dziecięcą, naiwną, a jednak tak rozbrajającą.

- To ty masz córkę?!- wykrztusiła Fox nieco ostrzej niż zamierzała. Była po prostu mocno zaskoczona. Nie widziała kogoś takiego jak on w roli ojca.

- Tak, z niedoszłą narzeczoną. Na ogół to Alice zajmuje się naszą córką w tygodniu, ale tym razem coś jej wypadło.

Sam nie wiedziała, co powiedzieć. Zgasiła ekran i odłożyła telefon na miejsce. Znowu zapadła ta niezręczna cisza. Dziennikarka próbowała przetrawić nowe rewelacje. McFarlen miał córkę i to tak... Niepodobną do niego. Chociaż Sam widziała jedno zdjęcie, Emily wyglądała na wesołą. To tak strasznie kontrastowało z chłodem jej mentora, że zaczęła się zastanawiać czy to naprawdę było jego dziecko. Jednak te identyczne oczy... To nie mógł być zbieg okoliczności.

W końcu męka, inaczej zwana podróżą zakończyła się. McFarlen zaparkował przed dość niską kamienicą. Wyglądała na dość starą i zaniedbaną. Kiedy podeszło się bliżej, można było zobaczyć odpadający od ściany tynk. Okolica również nie sprawiała najlepszego wrażenia. Sam poszła za Anthonym do mieszkania na drugim piętrze. McFarlen oczywiście zbył jej pytania krótkimi i w żadnym stopniu niezadowalającymi ją odpowiedziami.

Mentor lekko zapukał. Drzwi uchyliły się nieznacznie, tak że widoczne było jedynie jedno, błękitne oko kobiety okolone długimi rzęsami. Ułamek sekundy później zostali wpuszczeni do środka.

- Jak miło cię widzieć, Anthony. Wejdź proszę- powiedziała kobieta o miedzianych włosach, uśmiechając się do niego serdecznie. Była dość mizerna. Na oko mogła mieć niecałe czterdzieści lat.- A my się chyba jeszcze nie znamy.

Ostatnie słowa skierowała do Sam, która uśmiechnęła się uprzejmie, wyciągając do niej rękę.

- Diano, poznaj Samanthę. Samantho to jest Diana- przedstawił je sobie krótko McFarlen. Uścisnęły sobie ręce.

- Możesz mi mówić Sam- wtrąciła Fox.

- Przepraszam, że wcześniej nie uprzedziłem cię o naszej wizycie, Diano- rzekł McFarlen, na co szatynka ostentacyjnie machnęła ręką.

- Nie musiałeś. Zawsze jesteś tutaj mile widziany. Bardzo nam pomogłeś i nigdy tego nie zapomnę. Napijecie się czegoś? Kawy? Herbaty?

Obydwoje poprosili o kawę. Diana uśmiechnęła się ciepło, zaprosiła ich do salonu, a sama udała się do kuchni. Fox zaczęła rozglądać się po mieszkaniu. Nie było ono duże. Miało jedynie salon, pokój, skąd dochodziły dziecięce głosy, kuchnię, niewielki korytarzyk i drzwi, które musiały prowadzić do łazienki. Meble były istną mieszanką. Nie tylko kolorystyczną, ale też w kwestii stylów. Widać było, że nie mieli zbyt wiele pieniędzy. Jednak mieszkanko było schludne i czyste.

Sam zdążyła też zaobserwować tę wzajemną życzliwość między McFarlenem, a właścicielką mieszkania. Niewątpliwie Diana była mu bardzo wdzięczna, tylko Fox jeszcze nie wiedziała dlaczego. Pewnie niebawem się dowie.

Kobieta wróciła, kładąc przed nimi dwa kubki parującego napoju. Potem ostatni raz poszła do kuchni i wróciła z kubkiem dla siebie oraz cukrem. Usiadła razem z nimi przy stole.

- Samantha jest moją... Można by powiedzieć podopieczną w Skylight- odezwał się Anthony.- Chciałem opowiedzieć jej twoją historię, ale doszedłem do wniosku, że będzie lepiej, jeśli ty ją opowiesz. Nie masz nic przeciwko, Diano?

Uśmiech kobiety stał się nieco bledszy. Mimo tego, pokręciło przecząco głową.

- Nie, możesz odpowiadać o tym komu zechcesz, Anthony. Naprawdę, gdyby nie ty... Nie wiem co bym zrobiła. Poza tym, jakiś czas temu było o tym dość głośno w mediach. To żaden sekret. Anthony już coś ci mówił, Sam?

- Nie. Szczerze mówiąc, nie miałam nawet pojęcia, gdzie jedziemy- odparła dziennikarka, na co kobieta zaśmiała się lekko.

- Chciałem, żeby miała niespodziankę- uściślił McFarlen, na co Fox posłała mu nienawistne spojrzenie. Czy istniała osoba o ich profesji lubiąca niespodzianki? Miała wątpliwości.

- Mój mąż był bardzo... Wpływowym człowiekiem- zaczęła Diana nerwowo, spuszczając wzrok.- Na początku był wspaniałym partnerem i mężem, ale tylko do czasu. Wzięliśmy ślub po dość krótkim czasie znajomości. Znaliśmy się zaledwie półtora roku. On mi się oświadczył, wręczył piękny pierścionek... Byłam w nim tak zakochana, że nie mogłam mu odmówić.

- Jeśli nie będziesz chciała mówić dalej, daj mi znać, Diano. Nie chcę cię dręczyć, a sam mogę dokończyć historię- odezwał się McFarlen. Kobieta kiwnęła głową. Chociaż kąciki jej ust nieznacznie uniosły się w górę, jej oczy pozostały... Sam nie wiedziała jak je opisać. Były takie puste, przepełnione bólem i obezwładniającą ciemnością. Zupełnie jakby Diana właśnie patrzyła w przepaść, a wszystkie towarzyszące jej emocje odbijały się w jej oczach.

- Muszę nauczyć się o tym mówić. Dla dzieci. Robią się coraz starsze. Kiedyś będę musiała im wszystko opowiedzieć- zauważyła Diana, ponownie spuszczając wzrok.- Jakiś czas po ślubie, kiedy urodziłam pierwsze dziecko zaczął się prawdziwy koszmar. Mąż znęcał się nade mną najpierw bardziej psychicznie, a gdy mu się to znudziło również fizycznie... Chciałam od niego odejść, a właściwie uciec, ale on groził, że zrobi coś naszemu dziecku... Tak bardzo się tego bałam, że stałam się bierna. Starałam się go zadowolić w każdy możliwy sposób... W głębi duszy miałam nadzieję, że się opamięta i wróci tamten człowiek sprzed ślubu. Niestety nigdy nie wrócił. Było tylko gorzej. Potem urodziłam drugie i trzecie dziecko. Wyjście z tej sytuacji stało się wręcz niemożliwe, a dzieci rosły i stawały się coraz bardziej świadome. Najstarszy synek zaczął zadawać niewygodne pytania, czasami też chciał mnie bronić- Diana nagle urwała, ocierając niechciane łzy z policzków.

- W tym momencie kończysz opowiadać, Diano. Widzę, że to jest dla ciebie zbyt trudne i rozumiem cię- wszedł jej w słowo Anthony. Miedzianowłosa pokręciło przecząco głową.

- Nie. Dziękuję ci za troskę, Anthony, ale dam radę- zapewniła Diana. McFarlen chciał zaprotestować, ale kobieta kontynuowała. Sam wpatrywała się w nią niczym zahipnotyzowana. Podświadomie czuła, że ta historia miała jakiś tragiczny finał. Cierpliwie na niego czekała, chociaż miała pewne obawy.- Pewnego dnia był wyjątkowo... Brutalny. Wobec mnie. Najstarszy syn zareagował. Krzyczał na własnego ojca, żeby mnie zostawił. Wtedy jego złość została skierowana na... Naszego synka. Ja... Nie mogłam się temu przyglądać. Wzięłam nóż kuchenny i... Uderzyłam go w głowę. Posypały się przekleństwa, trysnęła krew... A ja... Ja dalej... Atakowałam go nożem. Ja... Musiałam mieć pewność, że... Był martwy... Że nigdy więcej niczego nam już nie zrobi- w tym momencie po policzkach kobiety nie spływały już pojedyncze łzy, a cały strumień. Kubek wyleciał jej z rąk i z głośnym hukiem uderzył w podłogę, rozbijając się na kawałeczki.- Przepraszam... Już to pozbieram.

- Lepiej nie- powiedział Anthony, pomagając kobiecie odsunąć się od kałuży herbaty i resztek kubka. Dianie dalej trzęsły się dłonie. Sam poderwała się z miejsca.

- Przyniosę ręczniki i zmiotkę- oznajmiła Fox i poszła do kuchni. Przeszukała kilka szafek, ale w końcu udało jej się znaleźć zmiotkę. Wzięła też worek na śmieci i rolkę ręczników papierowych. Z tymi rzeczami wróciła do salonu. Zaczęła sprzątanie od zebrania większych odłamków. McFarlen kucnął koło niej.

- Ja się tym zajmę- rzekł Anthony.

- Pomogę. Tak pójdzie szybciej.

Sam dalej zbierała większe kawałki porcelany. Mentor westchnął ciężko z irytacji, ale więcej nie próbował jej odwieść od sprzątania. Przyłączył się do niej i dość sprawnie zebrali część odłamków, wytarli panele i odkurzyli pokój. Diana przez cały ten czas próbowała im wmówić, że to nie jest potrzebne i sama da radę. Zgodnie ją w tej kwestii zignorowali.

- Ja dokończę i nie przyjmuję żadnych sprzeciwów- zapowiedział McFarlen, kiedy pomieszczenie wyglądało dokładnie tak samo jak w chwili ich przyjścia. Diana tym razem nie oponowała.- Sąsiedzi usłyszeli krzyki i wezwali policję. Niestety funkcjonariusze przyjechali... Po wszystkim. Znaleźli zmasakrowane ciało i kobietę w zakrwawionym ubraniu. Zinterpretowali to w jeden sposób, uznając ją za winną morderstwa. Sąsiedzi nie byli świadomi tego, co się działo w sąsiednim domu. Właściwie nikt nie był. Diana nie miała żadnych świadków, bo dzieci były zbyt małe i wystraszone, a jej mąż miał dobrą opinią publiczną. Nikt nie chciał jej uwierzyć i omal nie skazali Diany za morderstwo.

- Uratował mnie od tego losu Anthony. Opowiedziałam mu swoją historię i postanowił mi pomóc. Odnalazł dowody świadczące na moją korzyść oraz dobrego prawnika- powiedziała Diana.- Gdyby nie on... Wolę nawet nie myśleć, co by się wtedy stało ze mną i z dziećmi.

- Nie przesadzaj, Diano. Gdyby nie ja, z pewnością znalazłby się ktoś inny, kto by wam pomógł. Dziękujemy ci oraz przepraszamy za kłopot. Będziemy już iść.

Sam została lekko pociągnięta w stronę drzwi. Po usłyszeniu tej opowieści, miała nogi jak z waty. Ta kobieta przeżyła prawdziwe piekło, a McFarlen zachował się wyjątkowo dobrze. Dokładnie tak jak każdy powinien zrobić w tego typu sytuacji, ale pewnie nie wszyscy by się na to odważyli.

- To żaden kłopot. Jeszcze raz ci dziękuję, Anthony. Mam nadzieję, że cię nie zanudziłam, Sam- dodała kobieta tonem, który miał być swobodny, ale wydawał się wymuszony.

- Oczywiście, że nie. To co przeżyłaś... Było straszne. Jesteś naprawdę silna i odważna oraz... Dobrze zrobiłaś- mruknęła dziennikarka, będąc prawie przy wyjściu. Diana uśmiechnęła się do niej szczerze i pomachała im na pożegnanie.

Przez całą drogę na dół panowała cisza. Sam nie wiedziała, co powiedzieć. Ciągle widziała przed oczami tę pustkę i ciemność emanującą ze spojrzenia Diany. Tak bardzo jej współczuła, chociaż znała zaledwie ułamek tego co przeżyła.

- I co myślisz?- odezwał się Anthony, gdy wyszli na świeże powietrze.

Fox zamiast odpowiedzieć zadała nurtujące ją pytanie.

- Ile to trwało?

- Siedem lat.

Sam otworzyła szerzej oczy, zerkając na rozmówcę. Szukała w jego twarzy fałszu, czegokolwiek co mogłoby świadczyć, że nie mówił poważnie. Nic takiego nie zauważyła.

- Ta kobieta przeżyła prawdziwe piekło. To okropne, że coś takiego dzieje się na świecie.

- Prawda. Chciałem ci pokazać, że sytuacja nie zawsze wygląda tak jak ci się wydaje. Czasami internet i opinia publiczna mówią coś, co całkowicie mija się z prawdą. Jako dziennikarka musisz mieć pewność absolutną albo pisać ostrożniej, trzymając się potwierdzonych faktów. W ten sposób nie przyczynisz się do rozpowszechniania fałszywych informacji. Właśnie to próbowałem ci powiedzieć. Nie chciałem zmieniać twojego stylu pisania na siłę, bo po skończeniu programu mentorskiego wrócisz do dawnych nawyków i nic z niego nie wyniesiesz. Czy teraz zmieniłaś zdanie?

- Tak... Postaram się- mruknęła Sam, nadal będąc w szoku. To czego się dowiedziała, mocno nią wstrząsnęło. Słyszała mnóstwo historii, podczas których prasa wydała wyrok na niewinną osobę. Jednak przeczytać, a usłyszeć od osoby dotkniętej taką sytuacją to dwie zupełnie różne rzeczy. Teraz już rozumiała, czemu McFarlen tak mocno na to naciskał. Miał jak najlepsze intencje, a ona posądzała go o najgorsze. Myliła się.

- Dobrze, że jej pomogłeś- odezwała się dziennikarka, gdy wsiadali do auta.

- Nie mógłbym postąpić inaczej, chociaż na początku chciałem tylko zdobyć materiał do kolejnego artykułu.

Sam poczuła wibracje w kieszeni. Sięgnęła po telefon i zobaczyła kilka nieodebranych połączeń od Danny'ego. Do tej pory nawet nie przyszło jej do głowy, żeby spojrzeć na telefon. Wysłała mu krótką wiadomość informującą, że nie może teraz rozmawiać.

- Gdzie teraz jedziemy?- odezwała się Sam.

- Właśnie miałem się o to pytać. Myślę, że już nie warto wracać do redakcji, a wrażeń ci z pewnością na dzisiaj wystarczy. Gdzie cię podwieźć?- spytał McFarlen.

- Tak się składa, że mieszkam niedaleko Skylight. Możesz mnie wysadzić przy Central Parku.

Anthony skinął głową. Tymczasem Fox zerknęła na telefon. Przyszła jej wiadomość od Danny'ego.

Mam informacje o wypadku. Musimy się spotkać. Możesz przyjechać do kostnicy?

Sam doszła do wniosku, że skoro nie miała obiekcji, żeby jechać do kostnicy w środku nocy, równie dobrze mogła to zrobić też w środku dnia. Ciekawiło ją jak zareaguje jej mentor na cel podróży.

- Nastąpiła zmiana planów. Mógłbyś mnie podwieźć do kostnicy na Morris Avenue?- zapytała bez owijania w bawełnę. Anthony rzucił jej nieodgadnione spojrzenie znad kierownicy. Fox spuściła wzrok i wysłała krótką, twierdzącą odpowiedź.

- Jeśli chcesz. Dlaczego akurat kostnica?

- Mój znajomy tam pracuje. Właśnie kończy pracę i umówiliśmy się przed wejściem- odpowiedziała dziennikarka, tylko nieznacznie zmieniając fakty.

Resztę drogi przebyli w ciszy. Jednak nie była ona już tak krępująca jak w pierwszą stronę. Przez głowę Sam przebijały się tysiące myśli i większość z nich to były pytania, na które nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Było jej strasznie przykro z powodu tego, co spotkało Dianę, chociaż nie miała z tym nic wspólnego. Może mogła jej w jakiś sposób pomóc? W każdej chwili mogła wyciągnąć od McFarlena numer, a następnie tam pojechać. To był dobry pomysł, uznała w myślach.

- Jesteśmy na miejscu- poinformował ją Anthony. Dopiero wtedy Sam zauważyła, że faktycznie zatrzymali się przy chodniku koło żywopłotu kostnicy.- W porządku?

- Tak. Po prostu się zamyśliłam- odparła Sam, spoglądając na rozmówcę. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Fox odniosła wrażenie, że te ciemne oczy były trochę mniej chłodne i beznamiętne niż zazwyczaj. Już chciała wysiąść, ale powstrzymał ją głos mentora.

- Wybacz, zapomniałem o jednej kwestii. Jak tylko będziesz miała poprawioną, aczkolwiek swoją wersję artykułu, to mi ją wyślij. Gwarantuję ci, że wyląduje na stronie.

Sam wprost nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Miała ochotę skakać ze szczęścia. Wyglądało na to, że McFarlen wcale się na nią nie uwziął. Nie zaprzepaści jej kariery. Jeszcze miała szansę zaistnieć w nowojorskiej prasie.

Z uśmiechem pożegnała McFarlena. Chyba po raz pierwszy szczerze się do niego uśmiechnęła. Wyszła z auta i skierowała się do kostnicy. Zobaczyła Danny'ego palącego papierosa przy wejściu. Zmarszczyła brwi.

- Nie wiedziałam, że palisz- oznajmiła na wstępie Sam.

- Tylko czasami mi się to zdarza- wzruszył ramionami Danny, jednocześnie przydeptując butem niedopałek.

- Powinnam bać się tego, co usłyszę? Jest aż tak źle?

- Nie, ciężki dzień w pracy- zaprzeczył Danny.- Ubłagałem koronera, żeby dał mi przerwę, tylko ostrzegam, że nie mamy zbyt wiele czasu. Dodatkowo nie mogę wyjść, więc musimy porozmawiać w środku.

- Może tym razem bez wątpliwej przyjemności w postaci zwłok?

Danny uśmiechnął się, otworzył drzwi i gestem ręki wskazał jej, żeby weszła pierwsza. Tak też zrobiła, rozglądając się ciekawie. Jeszcze nie miała okazji poznać tego miejsca od strony głównego wejścia. Ukazała się przed nią niewielka, dość pusta recepcja utrzymana w takich samych metalowo niebiesko zielonych barwach. W pomieszczeniu znajdowały się dwa duże okna, szczelnie zasłonięte roletami. Mebli też nie było zbyt wiele. Jedynie biurko recepcjonistki i kilka plastikowych krzeseł. Miejsce sprawiało dość posępne wrażenie, dokładnie tak samo jak w salach sekcyjnych, które z pewnością posiadały jakąś fachową nazwę. Sam tych nazw jeszcze nie znała.

- Zaraz wrócę. Zobaczę, co da się zrobić- poinformował ją Danny i zniknął w korytarzu.

Recepcjonistka w okularach o krzykliwych, różowych oprawkach wydawała się kompletnie nie zainteresowana nowo przybyłą osobą. Fox nawet nie wiedziała czy ją zauważyła. Wzruszyła na to ramionami i cierpliwie czekała aż wróci Danny.

Zjawił się po niespełna dwóch minutach, prowadząc ją do odpowiednich drzwi. Sam przygotowywała się psychicznie na widok kolejnych trupio bladych zwłok, może nawet mocno pokiereszowanych. Na szczęście sala sekcyjna była pusta i utrzymana w nienagannym porządku. W powietrzu nie unosił się też smród rozkładu. Czuć było jedynie jakieś chemiczne specyfiki, ale to było znacznie lepsze niż tamten słodkawy odór. Mimowolnie odetchnęła z ulgą, chociaż dalej miejsce spotkania było dość nietypowe.

- Czego się dowiedziałeś o śmierci Roya?- spytała Sam z nieukrywaną ciekawością. Trochę zgłębiła tę sprawę i przeczytała kilka artykułów, więc pewne informacje już posiadała.

- Żadnych podziękowań czy wdzięczności, że udało mi się załatwić pustą salę bez trupów?- rzucił Danny, udając głębokie rozczarowanie. Fox zaśmiała się.

- Wiesz, że to doceniam, ale wspomniałeś, że ci się śpieszy.

- Nie mi tylko Fisherowi. To zasadnicza różnica- wtrącił Danny, na co Sam teatralnie przewróciła oczami. Potem spoważniał.- Czytałaś o wypadku?

Dziennikarka miała ochotę głośno wyrazić swoje oburzenie. To było głupie pytanie. Jak mogłaby tego nie sprawdzić?

- Oczywiście.

- Mogłem się tego spodziewać. W każdym razie auto uderzyło w drzewo i zapaliło się. Roy zginął na miejscu, nie mogąc otworzyć zmiażdżonych drzwi. Jego ciało było w... Okropnym stanie. Spalone i poczerniałe. Nie będę się wdawał w szczegóły.

- Czyli na pewno doszło do wypadku?- upewniła się Sam. Mimowolnie wzdrygnęła się na myśl o takim sposobie śmierci. Spłonąć żywcem. To musiało być straszne.

- Koroner nie ma najmniejszych wątpliwości, chociaż okoliczności wypadku to inna kwestia.

Interesujące, pomyślała Sam.

- Zajmował się tym Flynn?

Danny pokręcił przecząco głową.

- Fisher. On też wydaje się być kompetentny, ale w przeciwieństwie do Flynna nie słyszałem, żeby przyjmował łapówki. Myślę, że można zaufać jego autopsji.

Sam zamilkła na moment, porządkując w głowie informacje. Po krótkiej chwili się odezwała.

- Nawet, jeśli to był wypadek... On musiał przed kimś uciekać. Może nawet ktoś za nim jechał.

- Możliwe tylko nie mamy żadnej sposobności, żeby się tego dowiedzieć.

Sam westchnęła. Znowu utkwili w ślepym punkcie. Zaczynała mieć wrażenie, że cała ta sprawa była jednym wielkim ślepym zaułkiem, z którego nie było wyjścia. Jeszcze przez chwilę porozmawiała z Dannym. Spekulowali na temat potencjalnych przyczyn wypadku. Najbardziej prawdopodobny wydawał się motyw narkotykowy. Może Roy był uzależniony, zapożyczył się u gangsterów i nie zwrócił pieniędzy w terminie, więc uznał, że ucieczka to dla niego jedyne wyjście? Niestety nie mogli go o to zapytać, bo zginął w wypadku.

Później Sam pożegnała się z Dannym i z ulgą opuściła kostnicę. Nie przepadała za tym miejscem. Zdecydowanie wolałaby spotkać się ze znajomym na mieście. Po powrocie do domu natychmiast zabrała się za korektę artykułów dla McFarlena. Trzymała go za słowo, a perspektywa publikacji podziałała na nią niczym najlepsza motywacja. Dziennikarka w końcu zobaczyła światełko w tunelu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro