Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sam zamknęła za Maddie drzwi swojego niewielkiego mieszkanka.

- Czuj się jak u siebie w domu- powiedziała, zamaszystym gestem wskazując na salon pełniący również funkcję sypialni.- Z góry przepraszam za bałagan. Daj mi dosłownie minutkę, a to ogarnę.

- Nic nie szkodzi- zapewniła ciemnowłosa, siadając na złożonej kanapie. Fox cieszyła się, że rano przynajmniej złożyła łóżko. Nie zawsze jej się to zdarzało. Pośpiesznie zaczęła zbierać rzeczy. Miała trochę porozrzucanych ubrań na wezgłowiu kanapy.- Zostaw rzeczy tak jak są. Myślisz, że ja utrzymuję u siebie porządek?

- Nie wiem tego, ale to do mnie przyszedł gość- zauważyła Sam, powstrzymując pełne oburzenia prychnięcie. Kot leżał na jej wyjściowej bluzce i jeszcze na niej spał! Tego to ona mu nie wybaczy.- Sio. Spadaj stąd.

Kot jak zwykle zlekceważył jej polecenie. Wyciągnął łapki przed siebie i przeciągnął się, dalej będąc na jej bluzce. Następnie poprawił posłanie i ponownie zwinął się w kłębek. Sam westchnęła. Jej biedna bluzka.

- Jeśli to problem...

- Skąd. Przecież sama zaproponowałam, że możesz do mnie przyjść. Przecież mamy uczcić twoje małe zwycięstwo.

Udało im się zdobyć materiały z pierwszej ręki, co było dość niespotykane. Ciemnowłosa zagadała pewnego policjanta i wyciągnęła z niego kilka ważnych informacji. Sam cieszyła się ze szczęścia Maddie, która pewnie znowu zgarnie pochwały oraz największą ilość wyświetleń na stronie internetowej. Niestety nic nie mogła poradzić na drobne ukłucie zazdrości, więc starała się to maskować.

- Nasze- poprawiła ją Maddie.- Już ci mówiłam, że możemy napisać ten artykuł wspólnie, a podpis na dole też będzie zawierał dwa nazwiska.

- Myślisz, że Snyder pójdzie na coś takiego?- spytała z powątpieniem Fox, po czym zaczęła próbować odzyskać swoją własność. Kot nie był z tego powodu zadowolony. Nastroszył się, syknął, a potem poszedł w kierunku łazienki.

- Jasne. Jesteśmy rodziną. Jim mi nie odmówi- mruknęła Maddie, marszcząc lekko brwi na widok szarej kulki futra przemykającej przez pokój.- To ty masz kota?

- Chwilowo. Zamierzam się go pozbyć, tylko niespecjalnie wiem jak. Nie chcę go oddawać do schroniska.

Sam postanowiła nie wdawać się w szczegóły. Przecież nie mogła powiedzieć Maddie kim był właściciel tego zwierzaka. Wtedy siostrzenica Snydera mogłaby połączyć fakty, bo jeśli chodzi o newsy, była z nimi na bieżąco. Z pewnością słyszała o wypadku chłopaka słynnej samobójczyni z Central Parku.

- Mogę popytać znajomych czy ktoś nie chciałby adoptować kota.

- Będę wdzięczna. Bo widzisz...- Sam urwała, szukając w głowie wiarygodnej historyjki.- Ja go znalazłam na ulicy, koło śmietników. Nie mogłam go tam zostawić, chociaż nigdy nie chciałam mieć kota.

Z każdym kolejnym drobnym kłamstwem wyrzuty sumienia Sam stawały się coraz mniejsze. Nie wiedziała czy to był dobry znak. Jednak nie miała innego wyjścia.

- Dobrze zrobiłaś- rzuciła Maddie. W tym samym czasie kot wskoczył na oparcie kanapy i podszedł z początku nieufnie do ciemnowłosej.- Kici kici kici. Chodź tutaj. Nic ci nie zrobię.

Kotek zbliżył się do niej, a wtedy zaczęła go głaskać. Zwierzak zaczął rozkosznie mruczeć w odpowiedzi na pieszczotę.

- Jaki słodziak. Wygląda na dość zadbanego. To on, tak?- upewniła się Maddie. Sam kiwnęła twierdząco głową.- Może komuś uciekł? Wrzuciłaś do internetu ogłoszenie?

- Tak- skłamała dziennikarka.- Nikt się nie zgłosił. Właśnie. Zapomniałam zapytać czy chcesz coś do picia.

- Wcześniej wspominałaś o martini. Z przyjemnością napiłabym się drinka. Tak w ramach uczczenia naszego sukcesu.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. Jeszcze nie mamy czego świętować. Najpierw musimy napisać ten artykuł. Dopiero potem możemy się napić.

- Oj no weź. Tylko jednego. Tak na rozluźnienie- poprosiła ciemnowłosa. Sam przewróciła oczami, kiedy jej koleżanka spróbowała zrobić minę szczeniaczka.

- Niech ci będzie. Ale tylko jeden. Potem bierzemy się za artykuł i póki nie skończymy, nie robimy sobie przerwy- powiedziała Fox.

- Tak jest. Pomóc ci?

- Nie, dzięki. Jesteś gościem, więc siedź tutaj i poczekaj.

Sam skierowała się do kuchni. Wyciągnęła martini, sprite'a, cytrynę, kostki lodu oraz papierowe rurki. Przygotowanie dwóch drinków nie zajęło jej wiele czasu. Miała w tym wprawę. Kiedyś dorabiała sobie w barze. Zresztą sama lubiła różnego rodzaju drinki, więc piła je dość często. Kiedy wróciła do salonu, Maddie dalej głaskała kota, który leżał na jej nogach. Fox pokręciło głową z dezaprobatą. Ten to potrafił znaleźć sobie miejsce. Siostrzenica Snydera z wdzięcznością wzięła od niej wysoką szklankę. Pociągnęła kilka łyków.

- Niezłe.

- Polecam się na przyszłość. Pójdę po laptopa.

Sam odłożyła szklankę na nieduży stolik i poszła szukać torebki. Chociaż jej mieszkanko nie było olbrzymie, jak na przykład to należące do Anette, i tak potrafiła w nim zgubić różne rzeczy. Po chwili znalazła laptopa i rozłożyła go w salonie. Zaczęły pisać.

Po bliżej nieokreślonym czasie artykuł był gotowy. Sam odchyliła się do tyłu, opierając się o tył kanapy. Wypiła kolejny łyk swojego drinka, zaledwie czwartego. Czuła się może odrobinę bardziej rozluźniona niż zazwyczaj, co było dobrym znakiem. W końcu następnego dnia miała iść do pracy. Gdyby nie nadzwyczajna sytuacja, w ogóle nie pozwoliłaby sobie na picie w tygodniu.

- Skończone- oznajmiła Fox z uśmiechem. Ciemnowłosa odwzajemniła gest i dolała sobie martini.

- Tworzymy zgraną drużynę- odparła Maddie, wychylając całego drinka na jeden raz.- Jutro pójdę do Jima i... Będziemy miały pierwszą stronę.

Kilka drinków później głos ciemnowłosej zmienił się w bełkot. Wyrzucała z siebie słowa niekoniecznie posiadające sens albo ten sam kontekst. Kiedy spróbowała wstać, zachwiała się i ponownie opadła na kanapę. Sam po fakcie zdała sobie sprawę z tego, że jej koleżanka z pracy się upiła. W tym momencie ucieszyła się, że sama poprzestała na pięciu szklankach. Zresztą to samo doradziła Maddie, która machnęła na to ręką.

Fox westchnęła. I co teraz z nią zrobi? Potem przyszło jej do głowy jeszcze bardziej adekwatne do sytuacji pytanie. Co z ich wspólnym artykułem? Przecież Maddie nie pójdzie do Snydera pijana ani na kacu. W takim przypadku Sam będzie zmuszona przekazać ten tekst. Wzdrygnęła się na myśl spotkania i rozmowy z szefem. Niestety nie miała innego wyjścia. Następnego dnia temat już nie będzie taką nowością.

Po krótkim namyśle wybrała numer Jacka. Znajomy odezwał się po kilku sygnałach.

- Cześć Sam. Chyba po raz pierwszy do mnie zadzwoniłaś. Co się stało?

- Wypiłyśmy z Maddie kilka drinków i... Upiła się. Muszę wyjść z domu, a nie zostawię jej samej- wyjaśniła krótko Sam. Usłyszała śmiech po drugiej stronie. Przewróciła oczami tylko że rozmówca nie mógł tego zobaczyć.- Możesz po nią przyjechać?

- Jasne. Zaraz będę.

Fox rozłączyła się, nie czekając na pełne ironii komentarze. Każdemu mogło się zdarzyć wypicie trochę większej ilości alkoholu niż powinien.

Jack przyjechał zaskakująco szybko, bo niespełna dziesięć minut po rozmowie. Sam dokładnie to sprawdziła, uprzednio otworzywszy znajomemu drzwi. Zdziwiła się na jego widok.

- Ty i nadgodziny?- spytała, udając zaskoczenie.- Niemożliwe.

- Musiałem skończyć tekst. Kto by się spodziewał, że ty, pracoholiczka roku, będziesz piła w środku tygodnia.

Sam zmrużyła oczy z oburzenia, krzyżując ramiona na piersi.

- Dobrze wiesz, że stanowisko pracoholika roku jest już zajęte. Nie mam szans rywalizować ze Snyderem.

- Faktycznie to prawda- mruknął Jack, unosząc ręce w obronnym geście.- Co to za okazja?

- Jeśli dobrze pójdzie, to jutro zobaczysz. Na stronie Skylight- odpowiedziała Sam tajemniczo. Jack uniósł jedną brew.

- Twój artykuł czy Maddie?- zapytał, na co dziennikarka wzruszyła ramionami. Nie zamierzała powiedzieć mu nic więcej. Jack chyba to zauważył, bo przestał drążyć temat.- Gdzie ona jest?

Sam poprowadziła Jacka do wielofunkcyjnego pomieszczenia pełniącego zarówno funkcje salonu jak i sypialni. Maddie smacznie spała, leżąc bokiem tak, że jedna z jej rąk dotykała podłogi. Spojrzenie Jacka automatycznie złagodniało i przybrało inny wyraz na widok ciemnowłosej. Kolega z pracy schylił się, wziął Maddie w ramiona i poszedł w kierunku wyjścia. Ciemnowłosa wtuliła się w niego, nie otwierając oczu.

- Dziękuję- mruknęła Sam.

- Nie ma sprawy. Do zobaczenia jutro.

Fox odpowiedziała mu tym samym. Odetchnęła częściowo z ulgą. Wiedziała, że Maddie jest w dobrych rękach. Teraz musiała dostarczyć artykuł Snyderowi, co wcale nie było takie proste. Maddie jako członek rodziny miała pewną ulgę. Mogła sobie pozwolić na więcej niż przeciętny pracownik. Sam musiała zdać się na szczęście. Może akurat miał dobry nastrój? Zaśmiała się z własnej naiwności. Jej szef od czasu rozwodu miały okropny nastrój. Tego dnia z pewnością się to nie zmieniło.

Idąc do redakcji, była potwornie zdenerwowana. Przynajmniej jednej rzeczy mogła być pewna. Pomimo pory, która znacznie wykraczała poza zakres godzin jakiegokolwiek pracownika Skylight, Snyder zapewne dalej siedział w swoim biurze.

Po chwili dotarła pod odpowiednie drzwi. Gabinet Snydera to było miejsce, do którego nikt nie wchodził z własnej woli. Sam też została do tego zmuszona przez sytuację. Wzięła głęboki wdech i ostrożnie zapukała. Pozwoliła sobie wejść do środka, kiedy usłyszała opryskliwe "proszę".

- Dzień dobry, panie Snyder. Przepraszam za porę, ale mam tekst, który nie może czekać- powiedziała dziennikarka. Szef spojrzał na nią swoimi surowymi, stalowymi tęczówkami. Dostrzegła w nich zainteresowanie. Wskazał jej krzesło.

- Proszę usiąść, panno Fox.

Zrobiła tak jak mówił. Kiedy podeszła bliżej, zauważyła kilka nieodłącznych elementów Jima Snydera. Miał brodę, której ciągle nie zgolił. Pod oczami można było zauważyć oznaki wielkiego zmęczenia w postaci worów. Ubrania też nie były zbyt szczególne: pomięte i byle jakie. Zupełnie jakby miał gdzieś, co ubierał i rano wyciągnął pierwsze lepsze rzeczy leżące na wierzchu.

- Chodzi o to dzisiejsze morderstwo w Central Parku. Razem z Maddie od razu pobiegłyśmy na miejsce. Udało nam się zdobyć kilka informacji.

- To dobrze- stwierdził z kamienną miną. Gdyby Sam nie znała Snydera, mogłaby pomyśleć, że w ogóle się nie ucieszył. Oczywiście było inaczej. Na swój sposób był zadowolony.- Jak rozumiem, przyniosłaś artykuł Maddie?

- Niezupełnie. Ten tekst jest wspólny, mój i Maddie, tyle że ona nie mogła przyjść. Miała coś ważnego do załatwienia.

Snyder potarł obficie zarośniętą brodę, a następnie splótł palce przed sobą na blacie. Fox zaczęła się denerwować. Starała się to ukryć na wszelkie możliwe sposoby. Nie potrafiła określić efektu.

- Pracujesz tutaj od niedawna, mam rację panno Fox? W dodatku uczestniczysz w programie mentorskim.

- To prawda- przytaknęła Sam z pewną dozą niepewności. A co jeśli szef uzna, że przyjmie artykuł tylko z podpisem Maddie z powodów, o których wspomniał? To było całkiem możliwe.

- Tym razem zrobię wyjątek. Opublikuję artykuł, jeśli tylko będzie nadawał się do tego. Jako autorów wpiszę was obie- oznajmił Snyder, czym kompletnie zaskoczył dziennikarkę.- Ale ostrzegam, że to jednorazowa sytuacja, panno Fox. Zanim będziesz mogła sama decydować o temacie oraz zbierać do niego materiały, musisz skończyć program. Rozumiemy się, panno Fox?

- Oczywiście- przytaknęła Sam, kładąc na biurku pendrive. Następnie rzuciła krótkie "do widzenia" i opuściła gabinet Snydera.

Rozpierała ją duma i szczęście. Udało się! Na stronie Skylight pojawi się jej artykuł. Oczywiście nie w całości jej, ale zawsze to coś. Zrobiła kolejny krok w stronę całkowitej niezależności w redakcji. Mimowolnie pomyślała o czasach, gdy nikt nie będzie narzucał jej tematu ani podsyłał gotowych materiałów. Tak bardzo tego chciała.

Po powrocie do domu nawet nie złościła się na kota, który ponownie przywłaszczył sobie jej ubranie i zrobił z niego posłanie. W tym momencie nie chciała, żeby cokolwiek zmąciło jej dobry nastrój. Napisała krótką wiadomość do Maddie informującą, że osiągnęły sukces. Morderstwo zawsze było głośną sprawą. Ludzie naprawdę się tym interesowali.

Po fakcie uświadomiła sobie, że nie pokazała tekstu McFarlenowi. Chyba jedną z zasad, które jej na wstępie wygłosił, był zakaz publikowania czegokolwiek bez konsultacji. No cóż, było na to trochę za późno. Snyder pewnie właśnie czytał artykuł. Po krótkim namyśle uznała, że napisze mail do swojego mentora. Krótko i zwięźle opisała mu sytuację. Nic więcej nie mogła zrobić. Jak to mówią, mleko już się rozlało.

Potem zadzwoniła do Danny'ego. Chciała pochwalić się sukcesem i przede wszystkim ustalić miejsce spotkania. Przecież musieli zdecydować co dalej. Nie mieli żadnych dowodów na to, że Amy Wine faktycznie została zamordowana, a czas leciał. Wybrała odpowiedni numer i czekała z niecierpliwością krążąc po pokoju. W końcu znajomy odebrał.

- Musimy się spotkać. Masz teraz czas?- zapytała Sam od razu przechodząc do sedna. Na pogaduszki będą mieli czas później.

- Niestety nie. Jestem w pracy i nie mogę nawet zrobić sobie przerwy. Przywieziono nowe zwłoki. Słyszałaś o morderstwie w Central Parku?

Fox przewróciła oczami. Szkoda, że jej rozmówca nie mógł tego zobaczyć.

- Jasne. Jestem współautorką artykułu na ten temat. Dzisiaj...

- To pewnie bardzo porywająca historia, ale nie mam czasu. Wybacz, Sam. Odezwę się jutro. W porządku?

- No dobrze- mruknęła dziennikarka z niezadowoleniem. Nie dość, że jej odmówił, to jeszcze jej przerwał w trakcie wypowiedzi. Mimo wszystko, rozumiała go i nie zamierzała się na niego gniewać.- Ale liczę na rekompensatę w postaci informacji.

Danny przytaknął, a potem się rozłączył. Sam przez chwilę nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Kolejne drinki to nie był dobry pomysł, ponieważ następnego dnia miała iść do pracy. Pewnie czekała na nią sprzeczka z McFarlenem. Wzruszyła na to ramionami i usiadła na kanapie. Po chwili zerwała się z miejsca. Przyszedł jej do głowy genialny pomysł.

Sam kręciła się po mieszkaniu, szukając różnych rzeczy. Odpaliła laptopa. Najdłużej zajęło jej szukanie włóczki i tablicy korkowej. Na koniec wzięła garść pisaków, pinesek oraz kartki, rzucając je na stolik. Starała się oczyścić umysł i spojrzeć na sytuację całkowicie obiektywnie.

Najpierw napisała na kartce duży napis Amy Wine. Powiesiła go mniej więcej na środku tablicy korkowej. Potem dokleiła małą karteczkę samoprzylepną z przyczyną śmierci i starannie podkreślonym brakiem palca. Następnie wypisała wszystkie, nawet z pozoru nieistotne informacje i połączyła je kawałkami włóczki.

Fox spoglądała na swoje dzieło i absolutnie nie wiedziała co z nim zrobić dalej.

*****

Shira przeraźliwie się denerwowała. Serce waliło jej piersi tak mocno i szybko jakby chciało z niej niezwłocznie uciec. Jej skórę zrosił lekki pot. Jej żołądek był ściśnięty boleśnie, dlatego że tego dnia zrezygnowała ze śniadania. Celowo. Czuła też nieznaczny ból głowy. Miała nadzieję, że wszystkie te niepożądane objawy miną, gdy wejdzie do prosektorium.

Kenneth z pewną dozą niepewności weszła do kostnicy na Morris Avenue. Nie wiedziała czego oczekiwała. Jakiegoś przywitania? W każdym razie nic takiego nie zastała. Zobaczyła tylko chłodne, zielonkawo-niebieskie korytarze oświetlone przez sztuczne światło wydobywające się z lamp porozwieszanych w równych odstępach. Mimowolnie się wzdrygnęła. Objęła ramiona dłońmi, czując przechodzący przez jej ciało dreszcz.

- Godziny odwiedzin są później, proszę pani. Wszystko jest napisane na stronie internetowej oraz na kartce na drzwiach wejściowych- powiedziała recepcjonistka w krzykliwych, różowych oprawkach. Mówiąc to, nawet nie podniosła wzroku znad ekranu komputera. Pomimo tego, Shira odnosiła wręcz niepokojące wrażenie, że kobieta obserwowała każdy jej ruch. Przełknęła gulę w gardle i podeszła bliżej biurka, które do kompletu z komputerem tworzyło całe stanowisko recepcji.

- Eee... Godziny odwiedzin?- spytała ze zdziwieniem. To miejsce raczej nie nadawało się do tego typu wizyt.

- No wie pani, odwiedziny trupów... To znaczy ciał. Niektórzy chcą zobaczyć po raz ostatni swoich bliskich zanim zostaną pochowani- wyjaśniła szybko recepcjonistka, a następnie uniosła spojrzenie znad ekranu komputera. Kenneth skuliła się w sobie. Te surowe oczy wręcz przewiercały ją na wylot.- W czym mogę pomóc?

- Ja... Eee... Nazywam się Shira Kenneth. Przyszłam...- zaczęła nieśmiało, ale recepcjonistka szybko przejęła pałeczkę.

- Ach, tak. Kojarzę to nazwisko, a właściwie imię. Jest takie nietypowe. Czyżby pochodziło z greckiego?

- Hebrajskiego- poprawiła ją Shira. Ludzie często pytali się o jej imię. Była do tego przyzwyczajona. Tylko nigdy nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, co napadło jej rodziców, że wybrali akurat to imię. Niestety nigdy nie miała okazji ich poznać. Wychowała się w domu dziecka.

- Masz rację. Zawsze mylą mi się te języki. Och, więc to ty jesteś tą nową pracownicą?- zapytała recepcjonistka, przyglądając się jej oceniająco z czymś na kształt powątpienia. Kenneth pokiwała głową. Kobieta pochyliła się do przodu i nakazała jej gestem, żeby się zbliżyła. Shira zamrugała powiekami, ale zbliżyła się do recepcjonistki.- Ostatnio dzieją się tu dziwne rzeczy. Życzę ci powodzenia.

Kobieta poprawiła krzykliwe oprawki i ponownie zatopiła spojrzenie w ekranie. Kenneth odsunęła się na krok. Czuła bliżej nieokreślony niepokój.

- Co pani... Eee... powiedziała?- mruknęła cicho Shira.

- Korytarz na prawo. Pytaj o Fishera albo Flynna. Oni powiedzą ci co i jak- odparła recepcjonistka. Sprawiała wrażenie jakby celowo ją ignorowała, nie chcąc wracać do tematu, który sama zaczęła.

Shira przełknęła nerwowo ślinę. Słowa kobiety nie napawały ją optymizmem. O jakich dziwnych rzeczach mogła mówić? Kenneth po raz ostatni zerknęła w kierunku drzwi. Mogła wyjść z prosektorium i nigdy tutaj nie wracać. Skarciła się w myślach, uniosła wyżej podbródek i poszła we wskazany jej korytarz. Nie po to kończyła studia z najlepszym wynikiem na roku, nawiasem mówiąc, żeby teraz uciec stąd z podkulonym ogonem.

Korytarz wydawał się dziwnie pusty, oświetlony białym, wręcz chłodnym światłem. Shira zapukała do pierwszych z brzegu drzwi. Po drugiej stronie coś zaskrzypiało, ale nikt jej nie otworzył. Podeszła do następnych drzwi. Tym razem otworzył jej podstarzały facet z włosami poprzetykanymi pasmami siwizny. Miał zacięty wyraz twarzy.

- Tutaj jest zakaz wstępu dla osób nieupoważnionych. Obowiązuje również policjantów i agentów FBI. Bez nakazu...

- Ja... Nie po to- przerwała mu nieśmiało.- Nazywam się Shira Kenneth. Przyszłam do pracy. Jestem nowa. A pan nazywa się...?

- Douglas Flynn, tutejszy koroner. Dobrze się składa, że przyszła pani akurat teraz. Przywieziono świeże zwłoki. Słyszała pani o morderstwie w Central Parku?- zapytał koroner. Shira aż uchyliła usta z zaskoczenia. Pokręciło przecząco głową. Nieznacznie pobladła. Pierwszy dzień i już trafia na morderstwo? Nie wiedziała czy to był dobry znak.- To może i lepiej. Przynajmniej nie słyszała pani plotek.

- Gdzie jest... Denat?- spytała Kenneth. Koroner wskazał jej odpowiednie drzwi. Przełknęła nerwowo ślinę, kiedy zauważyła, że to były te drzwi, do których chwilę wcześniej pukała. Nikt jej nie otworzył, ale usłyszała coś dziwnego. Pokręciło głową, próbując odegnać od siebie podobne myśli. Z pewnością istniało racjonalne wytłumaczenie.

- Pójdę z tobą i pokażę ci gdzie co jest. Możemy przejść na ty?

- Eee... Dobrze, dok... Douglasie- zreflektowała się szybko Shira. Ten skinął głową, otworzył jej drzwi i pokazał gestem, żeby poszła przodem. Kenneth posłusznie wyszła na korytarz. Po raz kolejny okazał się on pusty. Dodatkowo panowała wręcz nienaturalna cisza, niezmącona żadnym, nawet najmniejszym odgłosem.- Mogę o coś zapytać?

- Naturalnie- odpowiedział Flynn, wsuwając do zamka klucz. Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem, co przyprawiło ją o szybsze bicie serca. Wzięła kilka głębokich, uspokajających oddechów. Musiała wziąć się w garść, jeśli chciała zostać w tej pracy.

- Zawsze jest tutaj tak cicho?

- Czasami- odpowiedział wymijająco Flynn. Dość obszernie opowiedział jej, gdzie znajdują się poszczególne przyrządy, co robić z próbkami i różne tego typu rzeczy. Shira chłonęła informacje. Z każdym wiemienionym przez koronera przyrządem przypominała sobie, do czego on służył. To ją trochę uspokoiło. Znała się na tej pracy i w końcu miała szansę tego dowieść w praktyce.- Zrozumiałaś wszystko?

- Oczywiście- przytaknęła Kenneth, a następnie mimo pewnych oporów dodała: - Byłam najlepsza na roku.

Nie zamierzała się chwalić, ale chciała pokazać, że jest kompetentną osobą, której nie trzeba tłumaczyć wszystkiego dziesięć razy.

- Niektórych rzeczy... Nie da się wytłumaczyć. Dobre stopnie to nie wszystko. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, wiesz gdzie mnie szukać. Witaj w trupiarni.

Shira uśmiechnęła się blado. Koroner wyszedł z pomieszczenia. Wzięła głęboki wdech, a potem założyła rękawiczki. Zmusiła się, żeby podejść do stołu sekcyjnego. Otworzyła szerzej oczy z zaskoczenia. Miała przed sobą niewiele młodszą od niej samej dziewczynę. Od razu uderzyło ją jak ofiara morderstwa, bo niewątpliwie do tego doszło, była atrakcyjna. Ciemna, złocistobrązowa skóra świetnie współgrała z kręconymi, niemal czarnymi włosami. Dziewczyna nie miała też ani grama tłuszczu, ale nie była wychudzona.

Kenneth odpaliła komputer. Zerknęła do bazy danych. Miała przed sobą Josephine Brown. Poczuła wobec niej żal. Była taka piękna i miała zaledwie dwadzieścia lat. Nie zasługiwała na zapewne okrutną śmierć. Nikt nie zasługiwał. Shira pokręciło głową, chcąc otrząsnąć się z podobnych myśli. Musiała skupić się na pracy i tyle. Koniec z sentymentem.

Zawahała się, ale potem podeszła do ciała. Wykonywanie tego, czego uczyła się podczas studiów, okazało się zaskakująco łatwe. Z uwzględnieniem wszelkich możliwych środków ostrożności zebrała potrzebne próbki. Jeden szczegół zwrócił jej uwagę. Szarozielone oczy. Zmarszczyła brwi i podeszła do ekranu komputera. W systemie pisało, że miała brązowe oczy. Najwidoczniej komuś musiał wkraść się błąd. Poprawiła go. Niestety nie mogła nic poradzić na to fakt, że ten kolor oczu bynajmniej nie pasował do karnacji Josephine. Shira chyba nigdy w życiu nie spotkała ciemnoskórej osoby z jasnymi tęczówkami. Wzruszyła ramionami i ponownie wróciła do ciała. Uważnie obejrzała ranę w szyi. Nie ulegało wątpliwości, że ofiara zginęła właśnie przez nią. Rana była głęboka, a jej krawędzie były nieznacznie poszarpane.

Shira sporządziła szczegółowy raport. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalały jej obecne informacje. Na niektóre musiała jeszcze poczekać. Przejrzała wstępny raport jeszcze kilka razy i wprowadziła poprawki, zanim uznała, że jest zadowalający. Kenneth wyszła na korytarz i zapukała do pomieszczenia, gdzie wcześniej zastała Flynna. Odpowiedziała jej złowieszcza cisza. Przełknęła nerwowo ślinę. To stawało się coraz bardziej uciążliwe. Zapukała mocniej i bardziej zdecydowanie. Nikt jej nie otworzył. Delikatnie nacisnęła klamkę. Niemal podskoczyła z zaskoczenia, gdy zauważyła, że były otwarte. Niepewnie zajrzała do środka. Pusto. Westchnęła, a następnie zaczęła pukać do wszystkich drzwi po kolei. Były zamknięte albo puste. Z niedowierzaniem i narastającym niepokojem wróciła do recepcji. Tu też nikogo nie zastała.

Jakim cudem ten budynek mógł w tak krótkim czasie w połowie dnia opustoszeć? Westchnęła ciężko. Po chwili usłyszała odgłos kroków dochodzący z korytarza, którym przyszła. Udała się w tamtym kierunku. Nie zobaczyła nikogo. Zamrugała powiekami, chcąc się obudzić z tego... Koszmaru? To co się działo zdawało się być tak surrealistyczne, że nie potrafiła w to uwierzyć.

W końcu wróciła do denatki. Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia i konsternacji. Josephine leżała w innej pozycji niż ją zostawiła. Była tego absolutnie pewna. Obecnie zwłoki miały przekręconą w stronę drzwi głowę i otwarte, martwe oczy. Kenneth mimowolnie przeszedł dreszcz. Wydawało jej się, że zmarła patrzyła się wprost na nią. Spoglądała na nią z wyższością i czymś na kształt wyrzutu, jakby obwiniała ją o własną śmierć. To bez sensu, pomyślała Shira z mocno bijącym sercem i urywającym się oddechem. Przecież nie miała nic wspólnego z tym morderstwem.

Shira wzięła kilka głębszych wdechów i wydechów, aby się uspokoić. To nerwy i nadzwyczaj kreatywna wyobraźnia płatały jej figle. Ponownie usłyszała na korytarzu odgłos kroków. Tym razem błyskawicznie wybiegła na korytarz.

- Kto tam jest?- spytała Kenneth niemal rozpaczliwie.

Nikt jej nie odpowiedział, ale ponownie usłyszała stukot butów o posadzkę. Pobiegła w tamtym kierunku. Nikogo nie zobaczyła. Ponownie zapadła złowroga cisza. Przełknęła nerwowo ślinę i zacisnęła drobne dłonie w pięści. To nie mogło się dziać naprawdę. Próbowała sobie wmówić, że ktoś z nią pogrywał. Bezskutecznie. Wyobraźnia zalewała ją różnymi czarnymi scenariuszami.

Kiedy wróciła do korytarza, gdzie mieściły się drzwi do pomieszczenia z obiektem jej pierwszej sekcji, przeżyła stan bliski zawałowi. Zobaczyła smukłe brązowe palce wczepione we framugę i głowę okoloną burzą ciemnych loków. Z rany na szyi Josephine spływała posoka. Shira krzyknęła, nawet nie zdając sobie z tego sprawy i pobiegła w przeciwnym kierunku. Chciała znaleźć się jak najdalej od chodzącego trupa. Wpadła na czyjś nawet umięśniony tors. Silne ramiona przytrzymały ją w miejscu. Miotała się dopóki nie dobiegły do niej uspokajające słowa mężczyzny, który ją zatrzymał.

- Spokojnie. To był tylko żart- wyjaśnił całkiem przystojny brunet.

Shira w pierwszej chwili nie zrozumiała sensu słów, które do niej powiedział. Odwróciła się do tyłu i zobaczyła jedynego poznanego tego dnia koronera, który trzymał bezwładne ciało Josephine Brown. Mimowolnie odetchnęła. Jej oczy napełniły się łzami ulgi. Była taka przerażona. Naprawdę uwierzyła, że denatka ożyła. Teraz kiedy o tym myślała, uznała, że to było strasznie naiwne z jej strony.

- Żart?- powtórzyła niemrawo z niedowierzaniem i narastającą w jej wnętrzu złością.

- To pewnego rodzaju inicjacja w tym prosektorium. Każdemu na początku robimy inny, testujący ich wytrzymałość na stres żart- oznajmił Flynn.

Kenneth z zaskoczeniem obserwowała coraz to nowych pracowników, wychodzących zza zamkniętych drzwi.

- Wybacz, nie chcieliśmy cię aż tak przestraszyć- dodał brunet, uśmiechając się do niej pokrzepiająco.- Jestem Daniel, dla znajomych Danny.

Shira przedstawiła się nieśmiało. Brunet uścisnął jej dłoń, wyjątkowo delikatnie. Nic nie mogła poradzić na to, że kiedy tylko dotknął jej skóry, przeszedł ją przyjemny dreszcz. Starała się patrzeć w każdym możliwym kierunku tylko nie na niego. Ten widok jej się podobał. Aż za bardzo. Nagle coś ją tknęło, pewna myśl nie dająca jej spokoju.

- A co ze stopą?- zapytała Kenneth, wskazując zwłoki. Danny zmarszczył brwi, podążając wzrokiem za jej palcem. Douglas potarł brodę jakby dopiero zauważył ten brakujący element.

- Jak brałem ciało, z pewnością jej nie było. Nie przywieziono jej osobno, Shiro?- spytał Flynn.

- Nie było jej w sali sekcyjnej- odparła Kenneth.

- Pomogę ci. Znam ludzi z transportu. Razem to wyjaśnimy- zaproponował Danny, na co Shira skinęła głową.

Razem udali się przed kostnicę, tam, gdzie parkowały pojazdy ze świeżymi zwłokami. Brunet kiwnął głową na powitanie do dwóch mężczyzn.

- Jak się masz, Danny?- rzucił jeden z nich, paląc niespiesznie papierosa.

- W porządku, tylko mam pewną sprawę. To jest Shira Kenneth, nowa koroner- odpowiedział brunet. Shira uniosła nieśmiało dłoń. Mężczyźni przywitali ją uśmiechami.- Przy najświeższym ciele brakuje stopy.

- Co takiego?- spytał jeden z nich. Drugi wybuchnął śmiechem.

- Świetny żart, ale nieudany. Co odpierdalasz, Danny?

- Mówię poważnie- zaznaczył brunet, krzyżując ramiona na piersi.

- Brakuje kawałka nogi, od łydki w dół- dodała Shira. Pierwszy z mężczyzn przeklął.

- Myślisz, że moglibyśmy ją zgubić? No kurwa, Danny. Ja tutaj pracuję od dwóch lat. Niczego nigdy nie zgubiłem. Jestem pewny, że żadnej stopy nie było- powiedział drugi.

Zapadła cisza. Żadna z czterech obecnych osób nie wiedziała, co powiedzieć. Mężczyźni od transportu brzmieli szczerze. Shira nerwowo przełknęła ślinę. Co teraz? Czy będą mieli problemy z powodu braku kończyny? Czy istniała możliwość, że policja jej nie znalazła? Kenneth po raz pierwszy tego dnia poczuła realnie uzasadniony niepokój. Nie miała bladego pojęcia co zrobić. Na szczęście miała wsparcie Danny'ego. Wydawał się naprawdę w porządku. Od razu go polubiła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro