Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rano, tuż po tym jak Sam zjawiła się w Skylight, do jej boksu wparował Jack. Uśmiechał się, a w jego oczach tańczyły iskierki ekscytacji.

- Widziałaś to?- spytał kolega z pracy. Nawet nie musiał precyzować, o co mu chodziło. Dzisiaj mówiono tylko o jednym temacie i to nie tylko w redakcji. Właściwie żył tą historią cały Manhattan.

- Oczywiście- przytaknęła dziennikarka. Poprzedniego wieczoru stało się coś, czego kompletnie się nie spodziewała. Mianowicie zdarzyło jej się po raz kolejny skontaktować z Cameronem. Drugi raz w ciągu jednego dnia, choć od czasu skończenia liceum, ich kontakt całkowicie zanikł. Oczywiście tylko w czysto profesjonalnym celu. W ich przypadku to był jedyny akceptowalny sposób komunikacji.

W każdym razie po dłuższej, pełnej złośliwości dyskusji dziennikarka podała Cameronowi swojego maila. Dostała filmik, który niemal dosłownie zmroził ją od środka. Obejrzała go kilka razy, żeby się upewnić, że było na nim to, co zobaczyła. Na nagraniu był starszy mężczyzna z mocno poznaczoną zmarszczkami, okrągłą twarzą. Z początku sprawiał dość zwyczajne wrażenie. Starszy, wyraźnie zmęczony facet, który pomimo późnej pory, dalej jest w pracy. Jego usta poruszały się, ale Sam nie mogła dowiedzieć się co mówił. Filmik nie miał dźwięku. Mężczyzna rozmawiał z parkingowym, który cudem powstrzymywał lecącą na dół głowę. Parkingowy praktycznie spał na siedząco. W pewnym momencie starszy mężczyzna zerknął w górę. Zupełnie jakby patrzył centralnie w kamerę, wiedząc że ona tam była. Jego wyraz twarzy ani odrobinę się nie zmienił, ale jego jasne oczy zdawały się świecić w ciemności. Złowrogo i nienaturalnie. Ale najbardziej szokujący szczegół, pokazał się później. Na pace auta leżało bliżej nieokreślone coś przykryte plandeką. W jednym rogu materiał był przesiąknięty szkarłatną cieczą, krwią. Wtedy Sam uświadomiła sobie, co miała przed oczami. Widziała nagranie z przewozu ciała Josephine Brown do Central Parku, a konkretnie malutki fragment.

- Szok, co nie?

- I to jeszcze jak- zgodziła się z nim Sam, pokiwawszy głową. Szkoda, że Jack nie wiedział o reszcie. Ten morderca prawdopodobnie miał na sumieniu co najmniej jedną ofiarę, Amy Wine. Dwie ofiary nasuwały jeden, mocno niepokojący wniosek. Może dojść do następnej zbrodni, ale dziennikarka nie chciała o tym teraz myśleć.- Zabójca celowo patrzył w kamerę. I to jego spojrzenie...

- Właśnie. Odnosiłem wrażenie, że patrzył wprost na mnie, a tylko oglądałem nagranie- dodał Jack.

Fox ucieszyła się, że nie tylko ona tak miała. Zastanawiała się czy przez posiadane informacje nie dostała przypadkiem paranoi. Najwidoczniej nie.

- Jeszcze ta informacja o charakteryzacji... To brzmi jak scenariusz filmu, a nie rzeczywistość- kontynuował Jack. Sam skinęła głową. Całkowicie się z nim zgadzała.- Myślisz, że to było jego pierwsze zabójstwo?

- Być może. Ciężko powiedzieć- odpowiedziała Sam po krótkim namyśle. To pytanie mocno ją zaskoczyło i jednocześnie sprawiło, że Jack zbliżał się do dość grząskiego gruntu. Musiała jakoś zmienić temat rozmowy, a przynajmniej przenieść na inne tory.- Kto właściwie pierwszy opublikował artykuł na ten temat?

Tutaj właśnie entuzjazm Jacka zniknął i zastąpił go lekki grymas.

- Times, oczywiście. Dzisiaj Snyder będzie tak wściekły, że nie zdziwię się, jeśli polecą zwolnienia. Mamy duży problem.

- Oby tylko nam się nie oberwało- mruknęła Fox, w duchu ciesząc się ze swojego małego sukcesu.- Już współczuję temu, kto oberwie rykoszetem.

- Żeby to był tylko rykoszet- westchnął Jack, kręcąc głową.- Gdyby Snyder był żywą bombą, z pewnością by wybuchł.

- Wysadzając całe Skylight przy okazji.

Dziennikarka musiała przyznać, że to porównanie było niezwykle trafne.

- A jak się ma Maddie? Przecież to ona zajmowała się pisaniem o tym morderstwie- odezwała się Sam.

- Jest załamana, że taka sensacja przeszła jej koło nosa. Ciekawe skąd dziennikarze z Timesa się o tym dowiedzieli. Muszą mieć jakieś źródła w policji.

Fox mimowolnie poczuła się trochę lepiej. Nie to, że życzyła Maddie jak najgorzej. Po prostu sprawa tego morderstwa była ich wspólna, przynajmniej przez chwilę. Żałowałaby, gdyby to akurat koleżanka z pracy odkryła najnowsze wieści. Wtedy Maddie zgarnęła by całe zasługi za pracę, które, poniekąd, wykonały wspólnie.

Dziennikarka żałowała też, że uczestniczyła w tym cholernym programie mentorskim. Gdyby nie on, mogłaby opublikować te informacje poprzedniego wieczoru. Wyprzedziłaby nawet New York Timesa! Byłaby odpowiedzialna za sprawę, o której będą mówić przez co najmniej kilka tygodni. Jednak powtarzała sobie, że nie mogła jeszcze wszystkiego ujawnić. Potrzebowała dowodów i tożsamości mordercy. Dopiero wtedy będzie mogła zaprezentować newsy Snyderowi. Mogła się założyć, że kiedy ją wysłucha, opadnie mu szczęka. Wtedy na pewno da jej pełną swobodę.

- Skylight do Sam- powiedział Jack, machając jej dłonią przed oczami. Gwałtownie zamrugała powiekami.

- Wybacz, zamyśliłam się. Co mówiłeś?

- Że moglibyśmy jakoś pocieszyć Maddie. Może wyjdziemy gdzieś razem? Mogłabyś zaprosić tego znajomego z liceum... Jak mu było?

- Danny- podpowiedziała dziennikarka, na co Jack pokiwał głową.

- I może jeszcze tą jego znajomą...- Jack urwał na moment, a jego mina zdradzała głębokie zamyślenie.- Nie pamiętam jak się nazywała, ale była z nami wtedy w barze.

- Shira.

- Właśnie. Co powiesz na wspólne wyjście?

Sam przygryzła wargę. Wyjście pod tytułem "pocieszanie Maddie" jakoś niespecjalnie jej odpowiadało. Lubiła koleżankę z pracy i życzyła jej i Jackowi jak najlepiej, naprawdę. Jednak utrata szansy na jeden świetny temat to nie powód do żałoby. Przecież jej przeleciało przed oczami znacznie więcej. Mogła jedynie patrzeć jak Maddie zgarnia pochwały za kolejne teksy i chociaż widziała filmik z mordercą jako jedna z pierwszych osób, nawet nie marzyła, że będzie mogła napisać o tym artykuł. Mimo całej sympatii do znajomych z pracy, musiała jakoś delikatnie odmówić.

- Nie obraź się- poprosiła Fox na wstępie. Jack zmarszczył brwi, ale nie odezwał się ani słowem.- Lubię Maddie, ale... Utrata dobrego artykułu to nie koniec świata. Chętnie z wami gdzieś wyjdę tylko nie z takiego powodu. Okej?

- Jesteś zazdrosna?- Jack zamiast odpowiedzieć zadał pytanie. Sam aż uchyliła usta z oburzenia. Jak on mógł jej coś takiego insynuować?- Rozumiem, że nie masz w redakcji łatwo, ale...

- Nie jestem zazdrosna- przerwała mu dziennikarka z dość nieumiejętnie ukrywaną złością. Założyła ramiona na piersi.- Po prostu mam inne zdanie na ten temat i kropka.

- Chodzi o to, że Maddie jest rodziną szefa?- kontynuował Jack, co coraz bardziej ją denerwowało.

- Powtórzę to jeszcze raz. Nie jestem zazdrosna.

- To normalne, Sam. Na serio. Mi też nie raz zdarzyło się zazdrościć takim dupkom jak na przykład McFarlen czy temu blondynowi z baru. Musisz...

W tym momencie Fox naprawdę się wkurzyła. Ile razy ma powtarzać jedno i to samo, żeby przyjął to do wiadomości?

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! Zwyczajnie nie widzę sensu w pocieszaniu gwiazdy redakcji! Ona jest dorosła, jeśli chcesz wiedzieć!

Dopiero po fakcie Sam zdała sobie sprawę z tego, co i w jaki sposób powiedziała. Zdecydowanie zabrzmiała zbyt ostro i agresywnie. W dodatku wyszła na okropną, zazdrosną przyjaciółkę. Nie chciała, żeby tak się stało.

- W porządku. Rozumiem- rzucił chłodno Jack, a następnie wyszedł z jej boksu. Dziennikarka osunęła się na obrotowe krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Spieprzyła sprawę. Po raz pierwszy widziała w oczach Jacka złość skierowaną na nią. Zauważyła też coś jeszcze... Jakby zawód i smutek. Zawiodła go. Zamiast cieszyć się, że miał dziewczynę, z którą mu się układało ciągle utrudniała różne sytuacje. Najpierw wykazała kompletny brak zaufania wobec Maddie, a teraz zachowała się jakby była zazdrosna o jej sukcesy i pozycję w Skylight.

Ułamek sekundy później zerwała się z miejsca i opuściła swój boks. Musiała znaleźć Jacka i z nim pogadać. Przede wszystkim wyjaśnić, że wcale tak nie uważa. Po prostu w przypływie złości i irytacji powiedziała o kilka słów za dużo.

Nagle uderzyła w coś twardego. Kiedy zdała sobie sprawę, że na kogoś wpadła, uniosła wzrok. Przeklęła w duchu. Miała przed sobą mentora, który przyglądał jej się badawczo tymi swoimi ciemnymi oczami. Do jej nozdrzy dotarł zapach męskich perfum. Zdała sobie sprawę, że stali zdecydowanie zbyt blisko, więc gwałtownie cofnęła się o kilka kroków. Przynajmniej to nie Snyder, pomyślała.

- Przepraszam. Śpieszyłam się i w ogóle nie patrzyłam dokąd idę- wyjaśniła Sam. To zdarzenie nieco ją otrzeźwiło. Może w insynuacjach Jacka było trochę prawdy, a nawet jeśli nie, powinna dać ochłonąć sobie i jemu.

- Nic się nie stało. Możemy porozmawiać u mnie w biurze, Samantho?

Fox przytaknęła i razem z mentorem udała się do windy. Przez całą drogę do jego biura panowała niezręczna cisza, tak przynajmniej ona to odbierała. A jednak nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć, żeby ją przerwać. Myślami była przy Jacku, powoli układając w głowie scenariusz rozmowy, która musiała zakończyć się happy endem. Innej opcji nie brała pod uwagę.

- Więc o co chodzi?- spytała dziennikarka, gdy już zajęła miejsce na krześle tuż przed jego biurkiem. Jej spojrzenie powędrowało automatycznie w bok, w stronę pięknego widoku.

- Przemyślałem sprawę. Uznałem, że nie ma sensu przetrzymywać cię w programie na siłę...- zaczął McFarlen, sprawiając że w głowie Sam pojawiła się wizja pracy w terenie. Tak bardzo tego chciała. I w końcu mogłaby przestać widzieć się z mentorem. Po prostu byłaby wolna.

- Czyli to pożegnanie? Mogę już pracować w terenie i sama wybierać tematy artykułów?- przerwała mu dziennikarka, nie mogąc się powstrzymać. Mentor spojrzał na nią chłodno spod nieznacznie uniesionych brwi. Jej entuzjazm i radość momentalnie wyparowały. Jego mina wyraźnie sugerowała przeczącą odpowiedź.

- Nie. Gdybyś dała mi dokończyć, wiedziałabyś, że to dopiero koniec pierwszego etapu. Myślę, że już wystarczająco dużo umiesz w kwestii pisania. Zresztą od początku wiele umiałaś, tylko potrzebowałaś drobnych sugestii- kontynuował Anthony.

Sam starała się ukryć narastającą złość i rozczarowanie. Wstęp zrodził w niej nadzieję. Jednak musiała pogodzić się z gorzkim rozczarowaniem. Zresztą, co to za tekst o pisaniu? Przecież nie była początkującą świeżo po studiach! Miała ochotę mu to przypomnieć, ale się powstrzymała. Tym razem nie da się wyprowadzić z równowagi.

- Dlatego koniec z redagowaniem artykułów stworzonych z gotowych materiałów. Jutro dostaniesz ode mnie temat, do którego będziesz musiała sama zebrać materiały, a potem napiszesz tekst. W porządku?

Sam uśmiechnęła się oszczędnie, chociaż w środku miała ochotę skakać ze szczęścia. Udało się. W końcu doczekała chwili, gdy będzie mogła wyjść z tego przeklętego wieżowca w godzinach pracy i robić to, do czego została stworzona. Strasznie się cieszyła.

- Jasne- przytaknęła szybko, jakby się obawiała, że McFarlen może za chwilę zmienić zdanie.- A nie mogłabym dostać tematu już dzisiaj? Z przyjemnością się tym zajmę od razu.

- Cieszę się z powodu twojego entuzjazmu, ale jutro dam ci temat. Ostatnio miałem sporo pracy i nie zdążyłem jeszcze znaleźć czegoś odpowiedniego.

Fox pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Dobrze. Przyjdę tutaj jutro z samego rana. Mogę wrócić do siebie?

- Jeszcze jedno. Może to nie moja sprawa i w ogóle nie powiniem pytać, ale czy wszystko w porządku? Kiedy na mnie wpadłaś, wyglądałaś na dość nieobecną- odparł McFarlen.

- Jak wspomniałam, bardzo mi się śpieszyło. W każdym razie to nic takiego.

Sam opuściła biuro mentora z szerokim uśmiechem. Przede wszystkim była podekscytowana. W końcu widziała światełko w tunelu. Może jej kariera dziennikarska nie była w tak opłakanym stanie, jak myślała? Jeszcze miała szansę i zamierzała ją wykorzystać. Pokaże McFarlenowi, że warto dać jej swego rodzaju dowolność. Póki co pewnie nie miała co liczyć na wybieranie tematów, ale to i tak był progres.

Kiedy wróciła na swoje piętro, zobaczyła coś bardzo dziwnego. Przy jej boksie stał policjant w pełnym umundurowaniu. Zauważyła mniej lub bardziej dyskretne rozmowy pracowników Skylight, którzy z ciekawością wychylali się ze swoich boksów, żeby zobaczyć co się stało. Gdy podeszła bliżej, rozpoznała nieproszonego gościa. Cameron.

- Co ty tutaj robisz?- zapytała ostro, bez grama uprzejmości. Cameron uśmiechnął się cierpko w jej kierunku. Ukrywał złość w bardzo nieumiejętny sposób.

- Nareszcie. A już się zastanawiałem czy w ogóle jesteś w pracy. Porozmawiamy na zewnątrz.

- Nie zamierzam nigdzie iść- zaoponowała Sam, zakładając ramiona na piersi.- Jestem w pracy i nie mogę sobie tak po prostu wychodzić. Ustaliliśmy, że jeśli będziesz chciał zrealizować przysługę, to zadzwonisz.

- Nie o to chodzi- zauważył z pretensją, brzmiącą w głosie.- Wiesz dlaczego tutaj jestem. Lepiej będzie jak porozmawiamy na zewnątrz, uwierz mi.

- Ale...

- Chyba nie chcesz awantury w biurze?

Ten ostateczny argument przekonał ją do wyjścia. Nie chciała kłócić się z Cameronem w otoczeniu mnóstwa ciekawskich par uszu, które tylko czekały aż powiedzą coś interesującego. Niestety w Skylight jedna plotka potrafiła obiec cały wieżowiec z prędkością światła.

Sam skierowała się do windy, którą następnie zjechała na sam dół. Podejrzewała, że i tak stanie się obiektem plotek. W końcu przyszedł do niej policjant. Nie ważne, że to była sprawa prywatna. Zapewne inni pracownicy będą podejrzewać, że ma jakieś problemy z prawem. Świetnie, pomyślała z ironią.

- Jak już musiałeś tutaj przyjść, to mogłeś chociaż ubrać się zwyczajnie- syknęła dziennikarka z nieukrywaną wrogością. Policjant prychnął pod nosem.- Teraz cała redakcja uzna mnie za kryminalistykę.

- Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej. Wszystkie informacje, które ci przekazałem były poufne, a ty podzieliłaś się nimi z prasą.

Sam zmarszczyła brwi. Zaczynała rozumieć, dlaczego jej przyrodni brat tak się wkurzył. Myślał, że to ona udostępniła filmik z mordercą.

- Niczym z nikim się nie podzieliłam. To nie ja- mruknęła Fox.

- Ta jasne- prychnął Cameron. Nie wierzył jej.- Przestań kłamać.

- Mówię prawdę. Widziałeś, chociaż z jakiej redakcji wyciekł film? Z New York Timesa, a nie z Manhattan's Skylight. Nie miałabym interesu pomagać konkurencji. Rozumiesz?

- Nigdy więcej nie licz na moją pomoc- zapowiedział na koniec Cameron. Potem obrócił się na pięcie i poszedł przed siebie.

Sam spoglądała za nim aż zniknął z pola widzenia. Zaskoczyła ją ta wizyta. Nie spodziewała się, że oskarży ją o pomoc konkurencji albo nawet o wyciek informacji. Nigdy w życiu by czegoś takiego nie zrobiła. Ale skoro jej nie wierzył, to jego problem. Nie zamierzała się tym przejmować.

*****

- Zatrzymaj się- poleciła szoferowi Elizabeth, przeglądając się kontrolnie w lustrze. Wyglądała pięknie, a makijaż w ogóle się nie rozmazał.- Poczekaj na parkingu z drugiej strony Dworu.

- Dobrze, panienko Manson. Życzę miłego wieczoru- rzekł szofer. Mężczyzna wysiadł z samochodu, żeby otworzyć jej drzwi i zaoferować pomocną dłoń. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Zawsze był dla niej taki miły. Po prostu nie wiedziała, co by bez niego zrobiła.

Elizabeth od początku była pod ogromnym wrażeniem tego miejsca. Ogromna, utrzymana w stylu lat dwudziestych rezydencja przy Riverside Drive niemal narzucała zbędną w dzisiejszych czasach kurtuazję. Co kilka tygodni, czasami miesięcy odbywały się tu nie do końca legalne licytacje kolekcjonerskie, tylko dla ściśle zamkniętego grona, do którego od lat zaliczał się jej ojciec, szanowany i nadzwyczaj bogaty kolekcjoner. Oczywiście Dwór rządził się własnymi zasadami, których każdy bezwarunkowo przestrzegał. Nikt nie chciał, żeby informacje o tym miejscu doszły do niewłaściwych osób albo co gorsza organów i instytucji. To byłby koniec.

Jedną z najważniejszych panujących w Dworze zasad była dyskrecja. Istnienie spotkań w rezydencji musiało pozostać w kompletnej tajemnicy. Tylko wybrani mogli uczestniczyć w tych ekskluzywnych licytacjach. Poza tym, nie mniej istotną rzeczą był specjalny dress code. Motywem przewodnim były lata dwudzieste. Choć mogło się to wydawać idiotyczne, nadawało tym spotkaniom magiczny, oryginalny klimat. Natomiast ostatnia zasada dotyczyła samych kolekcjonerów. Płatność tylko gotówką.

Manson w końcu weszła do rezydencji, wymieniając po drodze uśmiechy i uprzejmości. Nie chciała się chwalić, ale znała niemal wszystkich. Ojciec nie po raz pierwszy poprosił ją, żeby uczestniczyła w licytacjach zamiast niego. Chociaż nie powiedział jej tego wprost, powoli wprowadzał ją w interesy. Z pewnością chciał, żeby kiedyś przejęła jego dom i majątek oraz dobrze nim zarządzała. A ona zamierzała zrobić wszystko, co było w jej mocy, aby go nie zawieść. Na każdym kroku starała się udowodnić swoją odpowiedzialność i pomysłowość. Będzie godnie reprezentować znaną i powszechnie szanowaną rodzinę Mansonów, miliarderów, nawiasem mówiąc.

Tego wieczoru zdecydowała się na pewną zmianę, jeśli chodzi o ubiór. Pozbyła się starej, obecnej już na kilku spotkaniach czarno- złotej sukienki w stylu charleston z frędzlami. Zastąpiła ją czarną sukienką flapper z paskiem, co nadawało jej trochę ekstrawagancji. W latach dwudziestych nie ubierano jej z paskiem. To było nie do pomyślenia. Jednak po krótkim namyśle uznała, że ten malutki szczegół doda jej wiarygodności i podkreśli talię. Do tego dobrała opaskę ze złotym piórem zwisającym z boku, czarne szpilki oraz złotą biżuterię. W czerni i złocie zdecydowanie było jej do twarzy.

- Wyglądasz olśniewająco, Elle. Jak zawsze- powiedział Rex tuż za jej plecami. Ciepły oddech musnął jej policzek i płatek ucha.

Ciemnowłosy wyglądał obłędnie w czarnym, z pewnością drogim, skrojonym na miarę garniturze. Po raz kolejny uderzyło ją jak bardzo ten mężczyzna był przystojny. Swego czasu ojciec próbował zaaranżować jej małżeństwo właśnie z nim. Bogaty, przystojny i szarmancki, marzenie każdej kobiety. Ale Elizabeth wcale nie była tak potulna, jak życzyłby sobie jej ojciec. Nie zamierzała żenić się z kimś, kogo wtedy jeszcze nie znała i rzecz jasna, nie kochała. Powiedziała, a właściwie bardziej wykrzyczała mu to prosto w twarz. Ojciec przyjął to ze stoickim spokojem i temat odszedł w zapomnienie. Dla wszystkich z wyjątkiem Rexa.

- Dziękuję. Ty też wyglądasz niczego sobie- odparła uprzejmie, aczkolwiek szczerze Manson. Rex posłał jej swój wystudiowany uśmiech. Elizabeth zauważyła to pełne pożądanie spojrzenie, kiedy taksował ją wzrokiem. Podobała mu się i to od dawna.

- Mam nadzieję, że twój ojciec częściej będzie się tobą wysługiwał w kwestii interesów. Od razu Dwór staje się przyjemniejszy, kiedy możesz spotkać kogoś tak wyjątkowego.

Elizabeth ledwie dostrzegalnie uniosła kąciki ust, spoglądając na Rexa. Przy każdej możliwej okazji obsypywał ją komplementami, jakby liczył, że to skłoni ją do zmiany zdania. Nie wykluczała tej opcji. Być może kiedyś, kiedy go lepiej pozna, a on ciągle będzie jej udowadniał, że mu zależy, zgodzi się na małżeństwo. Póki co wolała skupić się na interesach.

- On się mną nie wysługuje. Po prostu wprowadza mnie w interesy. Zresztą przyjście tutaj to dla mnie czysta przyjemność.

- Nie chciałaś przypadkiem być niezależna? Jeśli tak, obrałaś zły kierunek- rzucił Rex, celowo nawiązując do nieudanej transakcji.

- Sugerujesz, że związując się z jakimś mężczyzną byłabym bardziej niezależna? Jak dla mnie, jedno kłóci się z drugim- odparowała Elizabeth. Była przyzwyczajona do tego typu aluzji.

- Jak to jest zawsze mieć ostatnie słowo, Elle? Za każdym razem potrafisz mnie przekonać do swoich racji.

Wzruszyła niewinnie ramionami, uznając ten skromny gest za wystarczającą odpowiedź. Tak naprawdę wiedziała, że Rex poddawał jej się bez oporów. Niby udawał, że chce się z nią sprzeczać, w kulturalny sposób, ale nie robił tego zbyt przekonująco. Jedno musiała przyznać, robił to z wyczuciem, dzięki czemu lubiła spędzać z nim czas.

- Chciałabyś się czegoś napić?

- Podziękuję. Najpierw interesy. Potem możemy to uczcić.

Elizabeth miała kilka zasad, których bezwzględnie się trzymała. Jedną z nich właśnie powiedziała na głos. Nie chciała, żeby kiedykolwiek alkohol przyćmił jej umysł w trakcie licytacji. Była na to zbyt rozsądna.

- Jesteś niepowtarzalna, Elle i bardzo pewna siebie. Polujesz dzisiaj na coś specjalnego?

- Być może. Dostałam dokładne wytyczne od ojca. W każdym razie mam wystarczająco dużo gotówki i doświadczenia, żeby kupić odpowiednie okazy. A ty masz jakiś eksponat na oku?

- Tylko jeden, ale on niestety nie występuje na licytacji. Obawiam się też, że nie można go zaliczyć do kategorii eksponatów- odpowiedział Rex, na co Elizabeth przewróciła oczami i uśmiechnęła się słodko.

- Masz rację. Nie wszystko da się kupić- powiedziała, rzucając okiem w kierunku pierwszej, interesującej ją aukcji.- Z chęcią porozmawiałabym dłużej, ale licytacja się rozpoczyna.

- Tak się składa, że też tam idę. Pozwól, że cię odprowadzę.

Manson nie zaprotestowała. Skierowała się do sekcji z biżuterią. Podczas spotkań w Dworze można było kupić praktycznie wszystko. Począwszy od rzadkich dzieł sztuki, a kończąc na nieruchomościach lub różnego rodzaju usługach. Jedynym warunkiem było bogactwo.

Rex położył jej dłoń nisko na plecach. Właściwie zawsze tak robił. Nieustannie szukał okazji, żeby mniej lub bardziej przypadkowo ją dotknąć. Dodatkowo nie ukrywał swojej opinii o niedoszłym zamążpójściu.

- Nie musisz mnie pilnować, Rex. Jestem już dużą dziewczynką i to nie jest mój pierwszy raz- zauważyła Elizabeth.

- Nie widzę wokół ciebie ani jednego ochroniarza. Nie raz powtarzałem twojemu ojcu, że powinien kogoś wynająć. Dwór wcale nie jest taki bezpieczny jak mogłoby się wydawać.

To miłe, że się o nią troszczył. Jednak czasami, a nawet częściej przesadzał.

- Masz paranoję na tym punkcie. Uwierz mi, dam sobie radę.

Elizabeth nie była bezmyślna. Kiedyś uczęszczała na zajęcia z samoobrony, a w torebce miała gaz pieprzowy. Gdyby faktycznie coś się stało, w co nie wierzyła, umiałaby się obronić.

- Po prostu się o ciebie martwię- zaprotestował Rex, pochylając się nieznacznie w jej kierunku i ściskając ton niemal do szeptu.- W tym budynku są ludzie nie tylko kolekcjonujący biżuterię czy obrazy. A na ciebie, moja droga, nie da się nie zwrócić uwagi.

Chociaż dalej się uśmiechała, nie było to tak swobodne jak wcześniej. Te słowa zaintrygowały ją, a jednocześnie przeraziły. Wiedziała, że w Dworze dochodziło do nielegalnych transakcji. To oczywiste. Niektórzy woleli sprzedać jakiś rzadki przedmiot na potocznie zwanym czarnym rynku, żeby uniknąć sterty dokumentów i podatku. Ale żeby insynuować handel ludźmi?! To wprost nie mieściło jej się w głowie. Przecież mieli dwudziesty pierwszy wiek!

Rex przez chwilę usilnie się jej przypatrywał, oczykując jakiejś reakcji na jego słowa. Nie doczekał się. Elizabeth wdała się w krótką, bardzo powierzchowną pogawędkę z osobą, siedzącą po jej drugiej stronie.

Po kilku minutach rozpoczęła się licytacja. Mężczyzna w garniturze wszedł na podwyższenie i zaprezentował pierwszy przedmiot, czyli kolczyki z niezwykle rzadkim, fioletowym kamieniem o tak egzotycznej nazwie, że Manson jej nie zapamiętała. Kolczyki były piękne, wykonane z białego złota i do tego ręcznie zrobione. Absolutnie unikalne, ale jej ojciec tego nie chciał. Cena osiągnęła trochę ponad półtorej miliona, kiedy mężczyzna siedzący koło niej uniósł swoją tabliczkę.

- Dwa miliony- oznajmił Rex bez najmniejszego wahania.

Nikt z obecnych nie zaoferował więcej. Elizabeth zastanawiała się po co kupił parę tak drogich, damskich kolczyków. Uznała, że to pewnie dla nowej kandydatki na żonę.

- To dla ciebie, Elle- powiedział w pewnym momencie Rex.- Żebyś wiedziała, jak bardzo jesteś dla mnie ważna. Wiesz, że za tobą szaleję. Jeśli zgodzisz się za mnie wyjść, kupię ci wszystko czego tylko zapragniesz.

Manson spuściła wzrok. Wzruszyły ją jego słowa, bardziej niż chciałaby przyznać. Choć mogły się wydawać proste i materialistyczne, były szczere albo tak dobrze zagrane. Tak właściwie Elizabeth w towarzystwie Rexa nigdy nie miała pewności czy to co mówił nie było tylko grą. Nie wykluczała możliwości, że zależało mu jedynie na koneksjach jej ojca. Fakt faktem, naprawdę mu się podobała. Niestety to mogło być jedynie czysto fizyczne zainteresowanie, a nie chciała utkwić w nieszczęśliwym małżeństwie.

- Pamiętasz co ci wcześniej powiedziałam? Nie lecę na błyskotki.

- Wiem o tym, ale nie mogłem się powstrzymać, gdy zobaczyłem tamte kolczyki. Pięknie byś w nich wyglądała- rzucił Rex.- Proszę, rozważ jeszcze moją propozycję.

Elizabeth skinęła głową, przyjmując pudełeczko. Podziękowała z najbardziej uroczym uśmiechem, na jaki było ją stać.

- Nie zmieniłam zdanie. Wybacz.

Rex pokręcił głową ze skutkiem.

- Po raz kolejny dałaś mi kosza. Nie myśl, że mnie to zniechęci. Kiedy na kimś mi zależy, nie odpuszczę tak łatwo.

Manson przewróciła oczami. Rex był niesamowicie uparty. Oświadczył jej się już trzy razy, a wspominał o tym jeszcze częściej. Za każdym razem uprzejmie mu odmówiła, ale nie odpuszczał.

Elizabeth skupiła całą swoją uwagę na licytacji. Udało jej się zyskać przedmioty, o które prosił ojciec w całkiem rozsądnych cenach. Była szybka i skuteczna. Potrafiła trafić w odpowiedzi momencie i błyskawicznie unieść tabliczkę. Pod koniec udała się do potocznie zwanej kasy, żeby zapłacić za wylicytowane przedmioty. Tuż za nią wszedł człowiek jej ojca. To jasne, że nie puszcza się samej atrakcyjnej kobiety z walizkami wypełnionymi po brzegi pieniędzmi. Jej ojciec nie był na tyle głupi, ale Rex nie musiał tego wiedzieć. Szofer skinął głową i wyciągnął z walizki podaną przez nią sumę.

- Miło mi cię widzieć, panienko Manson- odparł, palący cygaro, łysiejący milarder. Był on pachołkiem właścicieli Dworu. Zajmował się liczeniem pieniędzy i informowaniem właścicieli o zarobionych pieniądzach.

- I wzajemnie. Kwota się zgadza. Mansonowie nie oszukują- wtrąciła Elizabeth.

Mężczyzna skiwitował to skinieniem głowy.

- Wierzę, ale mój mocodawca urwałby mi głowę, gdyby cokolwiek się nie zgadzało. To czysta formalność, której muszę dopełnić.

Elizabeth przytaknęła i cierpliwie czekała aż wszystko przeliczy. Później ponownie wróciła na licytacje, tym razem cennych obrazów. Wylicytowała dla ojca wszystko o co prosił: trzy obrazy, naszyjnik oraz kolekcję starych monet. Potem trawiona ciekawością udała się wgłąb rezydencji. Postanowiła zrobić sobie krótki spacer. To niemożliwe, żeby Rex miał rację. Owszem, handlowano tu różnymi rzeczami, ale nie ludźmi.

Spacerując, podziwiała wystrój wnętrz rodem z lat dwudziestych. Korytarze lśniły czystością i elegancją. Uwielbiała ten klimat. W pewnym momencie drogę zastąpili jej dwaj napakowani do granic możliwości faceci. Elizabeth odruchowo cofnęła się o kilka kroków, czując narastający niepokój.

- To nie jest licytacja dla ciebie, panienko Manson- powiedział jeden z nich. Miał głęboki, szorstki głos, który sprawił, że miała ochotę puścić się biegiem w przeciwnym kierunku.

- Przepraszam, ja tylko podziwiałam wnętrza- bąknęła Elizabeth.

Szybko umknęła w kierunku, z którego przyszła. Zacieniony koniec korytarza napawał ją swego rodzaju strachem. Nie wiedziała czy to były jedynie omamy słuchowe, ale mogłaby przysiąc, że usłyszała jęk. Żałosne zawodzenie gdzieś w trzewiach rezydencji. Poczuła odrazę do ludzi pokroju tych goryli i jeszcze bardziej do osób zainteresowanych tym "specjalnym" towarem. W każdym razie obiecała sobie, że nigdy więcej nie będzie węszyć w głębi Dworu. Świat nowojorskich kolekcjonerów miał więcej tajemnic, niż mogłaby się spodziewać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro