Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W pewnym momencie Sam po prostu zrobiła zdjęcie Emily podczas zabawy z kotkiem. Jakoś tak... Nie mogła się powstrzymać. Wyglądała tak uroczo. Kot to inna sprawa. W każdym razie nie wyglądał jakby chciał uciec, a to już coś. Po prostu nie był do tego przyzwyczajony. Ani w mieszkaniu Roya, a tym bardziej u niej nie miał do czynienia z dziećmi. No chyba, że o czymś nie wiedziała. Szczerze mówiąc, nawet nie miała okazji poznać poprzedniego właściciela.

Nagle poczuła wibracje. Szybko sięgnęła po telefon, który znajdował się w tylnej kieszeni jeansów.

- Halo- mruknęła, nawet nie spoglądając na wyświetlacz.

- Próbuję się do ciebie dodzwonić od jakichś trzech godzin- zauważył Danny z pobrzmiewającą pretensją w głosie.

- Sporo się dzisiaj działo- odparła Sam, przewracając oczami. Najpierw zasmucona Maddie, potem Jack, który rzucił na sprawę zupełnie nowe światło, tajemnicza stronka internetowa, a na koniec córka McFarlena.- Zresztą, obecnie zajmuję się dzieckiem.

- Ty? Dzieckiem?- zdziwił się rozmówca.- Wszystko z nim lub nią w porządku?

Dziennikarka była oburzona. Jak on mógł w ogóle insynuować, że coś miałoby stać się dziecku pod jej opieką?! Przecież nie była potworem! Może jedynie brakowało jej doświadczenia.

- Oczywiście. Emily ma się świetnie i właśnie bawi się z kotkiem. Umiem zająć się dzieckiem, tak dla twojej wiadomości.

- Tylko żartowałem. Czyje to dziecko i co robi u ciebie w mieszkaniu? Nie chcę być wścibski, ale...

- Jesteś. Wiem, taka już twoja natura- dokończyła za niego, co było drobną zemstą za żart.- To córka mentora.

- Tego demona? Lodowego potwora w ludzkiej skórze?

Fox ponownie przewróciła oczami. Nienawidziła jak ktoś wykorzystywał jej słowa przeciwko niej, chociaż nie pamiętała, żeby kiedykolwiek nazwała go tak... Radykalnie.

- Nigdy go tak nie nazywałam, ale owszem, to jego córka. Nie mam czasu teraz na rozmowę o niczym. Masz coś nowego? Zrobiłeś własną sekcję nowej ofiary?

Całkiem urocza, dodała w myślach, zerkając na blondyneczkę, która machała patykiem ze sznurkiem. Kot podążał za nią, co chwilę skacząc do góry.

- Tak. Dobrze to ujęłaś. To kolejna ofiara tego samego zabójcy. Musimy się spotkać.

- Też tak uważam, ale dzisiaj nie dam rady. Mam plany.

Właściwie miała pomysł, który mógł znacząco posunąć ich śledztwo. Rzecz jasna, Danny nie podzielałby jej entuzjazmu. Dlatego zamierzała opowiedzieć mu o tym dopiero po fakcie. Wtedy nie będzie mógł nic z tym zrobić. Pozostanie mu w spokoju przyjąć informacje, choć przeczuwała, że bez afery się nie obejdzie. Jednak nie zamierzała się tym przejmować. To nie będzie pierwsza, ani ostatnia sprzeczka.

Umówili się na jutro na lunch w azjatyckiej knajpce, którą już raz odwiedzili w podobnych okolicznościach.

Sam przyłapała się na tym, że co chwilę zerkała na małą. Uznała, że to normalne. W telewizji aż roiło się od sytuacji, kiedy to rodzic lub opiekunka spuszczali dziecko z oczu, a ono magicznie znikało. Jak wspomniała, nie miała żadnego doświadczenia. Do tej pory dzieci były jedynie czymś, co raczej widziała jedynie z daleka. To logiczne, że bała się o Emily. Nie chciała, żeby cokolwiek sobie zrobiła. Nie była też pewna jak zachowa się kot, dlatego wolała kontrolować sytuację.

Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Fox aż podskoczyła z zaskoczenia. Zamyśliła się. Podeszła do drzwi i otworzyła je. Tak jak się spodziewała, ujrzała Anthony'ego w ciemnym, dopasowanym garniturze. U niej w mieszkaniu. Czy to dziwne, że uważała tę sytuację za niecodzienną? Po co w ogóle zwracała uwagę na takie szczegóły? Przecież on tylko przyjechał po swoją córkę!

- Jak się udał wywiad?- spytała Sam, przepuszczając go w drzwiach. Ze względu na niewielką przestrzeń, doszedł do niej zapach męskich perfum. Przeklęła w myślach, mimo że nadal starała się delikatnie uśmiechać.

- W porządku. Cześć, gwiazdko- te słowa McFarlen skierował do Emily, która przywitała go z szerokim, rozbrajającym uśmiechem. Ledwie oderwała wzrok od szarego kotka, który leżał na kanapie, podczas gdy ona go głaskała. Dziennikarka mimowolnie pomyślała, że przy niej nigdy nie był taki grzeczny.

- Cześć, tato!

Sam nagle wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Jej mentor uśmiechał się. Tak po prostu. Czy ktoś go tego dnia podmienił?! Najpierw poprosił ją o pomoc, co było do niego niepodobne, a teraz zwyczajnie się uśmiechał. Nie raz zastanawiała się czy on w ogóle był do tego zdolny. Zaczynała nawet podejrzewać, że niektóre mięśnie jego twarzy są upośledzone i faktycznie nie mogą się podnieść.

- Dobrze się bawiłaś, Emily?- zapytał mentor. Dziewczynka pokiwała ochoczo głową.

- Tak! Mogę go zabrać, Sam?- spytała dziewczynka, patrząc na nią błagalnie tymi swoimi ciemnymi tęczówkami.

- Nie możesz. To kotek Sam. Tutaj jest jego dom- odparł McFarlen, pokręciwszy przecząco głową. Emily wyraźnie posmutniała, robiąc minę jakby zaraz miała się rozpłakać. Dziennikarka wpadła na świetny pomysł, ale najpierw musiała przedyskutować go z mentorem. Zwierzę to jednak odpowiedzialność.

- Napijesz się czegoś? Może kawy?- zwróciła się Fox do mentora, przy czym dyskretnie skinęła głową w kierunku aneksu kuchennego. Na szczęście mentor szybko zrozumiał aluzję, przytaknął i poszedł za nią.

Sam zaczęła robić dwie kawy, bo sama też miała na nią ochotę. Nie musiała pytać się mentora jaką lubił. Przecież sam jej to powiedział, podczas pierwszej rozmowy. Uznała, że tym razem mu tego nie wypomni.

- Właściwie mogłaby go wziąć, o ile ty i twoja była nie macie nic przeciwko temu- powiedziała ściszonym tonem. Twarz Anthony'ego ponownie przypominała maskę, z której nie potrafiła nic odczytać. Postanowiła rozwinąć temat.- Nie chciałam tego mówić przy niej, żeby nie robić jej nadziei, ale ten kot nie jest mój. To znaczy opiekuję się nim od jakiegoś czasu, tylko dlatego, że nie znalazłam mu nowego domu. Ostatnio tyle działo się w redakcji.

- Mówisz poważnie?- spytał mentor, uważnie jej się przyglądając, przez co poczuła się trochę nieswojo.

- Jasne. Znalazłam go. Właściciel musiał go wyrzucić- mruknęła Sam, decydując się powtórzyć kłamstwo, które wcisnęła Maddie. Nie mogła powiedzieć prawdy. Jak by to brzmiało? Właściciel kota zmarł w wypadku samochodowym, a ona zaopiekowała się jego zwierzakiem, ponieważ chciała znaleźć informacje o jego byłej, którą zamordował seryjny zabójca.

- Najpierw porozmawiam z Alice, a potem dam ci znać. To miło z twojej strony. Jeśli Alice się zgodzi, Emily będzie przeszczęśliwa.

- Swoją drogą, on również ją polubił. Wiesz, że przy mnie ani razu nie był taki grzeczny? Zresztą ja mu się nie dziwię. Twoja córka jest naprawdę urocza i bardzo grzeczna. Tak jak mówiłeś, nie sprawiała żadnych problemów.

- Spędziłaś z nią niecałe dwie godziny. Jeszcze nie wiesz do czego jest zdolna- ostrzegł McFarlen, na co dziennikarka posłała mu pełne niedowierzania spojrzenie. Ona miałaby rozrabiać? Jakoś trudno było jej w to uwierzyć. Rzecz jasna, nie wykluczała opcji, że się myliła. Faktycznie spędziła z nią niewiele czasu.

- Sugerujesz, że to dobrze maskujący się diabełek? Nie wierzę.

- Kiedy chce, potrafi postawić na swoim. Za wszelką cenę.

- I bardzo dobrze- skomentowała Sam, podając jeden z kubków Anthony'emu.- Trzeba walczyć o swoje w tym pełnym niesprawiedliwości świecie.

McFarlen zaśmiał się. Fox pomyślała, że to całkiem przyjemny dźwięk. W ogóle McFarlen powinien częściowej się uśmiechać i śmiać. Wtedy jego towarzystwo było dużo mniej uciążliwe, nawet przyjemne. Nagle przypomniała sobie o rozmowie, którą miała odbyć. Uśmiech spełzł jej z twarzy. Nie chciała psuć atmosfery, ale policjant dopytywał się mailowo, o czym pisze. Nie mogła tego dłużej odwlekać, bo ten kontakt mógł się jej jeszcze przydać.

- Jest jedna sprawa. Może ci się to nie spodobać, ale powinieneś wiedzieć.

- Rozumiem, że nie przyszłaś do mojego biura bez powodu.

- Tak- potwierdziła niechętnie Fox.- Bo widzisz... Żeby zdobyć informacje do jednego z artykułów musiałam nakłonić pewnego funkcjonariusza policji do współpracy.

- To znaczy? Mogłabyś rozwinąć temat?

Sam ujęła to w najbardziej ogólny, najłagodniejszy sposób w jaki potrafiła. Oczywiście to nie wystarczyło mentorowi. Skrzywiła się nieznacznie.

- Obiecałam mu artykuł dotyczący jednej z jego spraw za informację, ale nie tą do tekstu. Nie zdobywam informacji w ten sposób, o to możesz być spokojny. Okazjonalnie zdarza mi się kogoś przekupić, ale to są pojedyncze przypadki. Po prostu... Mój brat pracuje w policji, ale kiedy przyszłam na komisariat, dowiedziałam się, że ma dzień wolny. Więc ustaliłam z policjantem dyżurującym, że on mi da jego numer telefonu, a ja napiszę o nim artykuł.

Sam z niepokojem czekała na reakcję rozmówcy. Obawiała się, że wysłucha moralizującego kazania na temat tego typu umów i łapówek.

- Musiałaś przekupić policjanta, żeby zdobyć numer telefonu brata?- spytał ze zdziwieniem.

Czemu wszystkich to tak dziwi? Przecież nie ma obowiązku utrzymywania kontaktów z rodziną.

- Przyrodniego brata- poprawiła niemal automatycznie.- Zasadniczo, tak. Nie utrzymujemy kontaktu. I co powiesz?

- W porządku.

Dziennikarka nie wiedziała, co on miał na myśli. To był sarkazm? Próbował jej powiedzieć, że jeśli dalej tak będzie robić to nigdy nie skończy programu mentorskiego? A może było odwrotnie, chciał jej powiedzieć, że podpisze ten głupi dokument, żeby mieć ją z głowy? Powinien wyrażać się jaśniej.

- W porządku? Ale co konkretnie? Nie chcesz prawić mi kazań przy Emily?

McFarlen pokręcił przecząco głową, a jego kąciki ust uniosły się w czymś na kształt rozbawienia. Może jednak powoli uczyła się jak odczytywać jego emocje?

- Po prostu się zgadzam. Napisz tekst o tym policjancie i mi go wyślij. Jeśli wszystko będzie w porządku, zostanie opublikowany na stronie internetowej- odpowiedział Anthony spokojnie, bez chłodu i pretensji. Tymczasem Sam zaczęła się zastanawiać czy tego dnia przypadkiem nie wylądowała w alternatywnej rzeczywistości. To by wyjaśniało zerwanie Maddie i Jacka oraz dziwne zachowanie mentora.

- Żartujesz? Jest jakiś haczyk? Nie zamierzasz grozić mi niepodpisaniem dokumentów?

- Nie. Rozumiem, że miałaś swoje powody, żeby tak postąpić i nie zamierzam ich kwestionować. Nie chcę również grozić ci niepodpisaniem dokumentów, jak to ujęłaś. Naprawdę ziterpretowałaś to jako groźbę?

Kariera była dla niej najważniejsza. To chyba oczywiste. Dlatego dla niej to była groźba, ale nie zamierzała mu tego tłumaczyć. Odcięcie jej od dziennikarstwa było równoważne z pozbawieniem jej tlenu.

- W pewien sposób. Czyli tak po prostu się zgadzasz?

- Tak. Nie wrócę już dzisiaj do redakcji. Ty też nie musisz, chyba że masz na to ochotę. Będziemy już iść. Chodź, Emily.

Pomimo jawnej niechęci ze strony dziewczynki, po chwili Sam została sama. Doszła do wniosku, że mentor był dużo bardziej znośny w towarzystwie Emily. Zachowywał się jakoś tak... Inaczej niż zwykle. Dodatkowo wyjątkowo dobrze zareagował na informację o umowie z Morrisonem i nawet nie pytał o szczegóły związane z jej bratem. Anthony był jedną z niewielu osób, które zaakceptowały fakt, że nie utrzymywała kontaktu z przyrodnim bratem bez żadnych pytań. Dziennikarka skarciła się w myślach. Może on po prostu się spieszył i chciał jak najszybciej zakończyć rozmowę? Nie powinna tego roztrząsać. Miała pilniejsze sprawy.

Najpierw zaczęła od artykułu o policjancie. Pobieżnie przejrzała wszystkie wysłane przez niego opisy. Nawiasem mówiąc, były nadzwyczaj szczegółowe. Zupełnie jakby wysłał jej całe raporty z akt. Dzięki temu nie musiała się z nim spotkać osobiście, żeby poznać interesujące szczegóły. Po krótkim namyśle zdecydowała się na sprawę narkotykową, kiedy to Morrison w brawurowy sposób schwytał jednego z głównych dilerów Nowego Jorku. Aż dziwne, że o tym nie słyszała. Pewnie to dlatego, że w tym czasie nie mieszkała na Manhattanie, uznała w myślach.

Po jakimś czasie z zadowoleniem spoglądała na efekt końcowy. Nie wiedziała jak długo go pisała. Kiedy wpadała w wir pisania, coś tak błahego jak godzina, kompletnie jej nie obchodziło. Zerkanie na godzinę tylko by ją niepotrzebnie rozproszyło.

Przed wyjściem zdążyła jeszcze wysłać artykuł McFarlenowi i odpisać funkcjonariuszowi policji. Temu drugiemu zdradziła tytuł artykułu, orientacyjną datę publikacji i zapewniła go, że wspominała o nim w samych superlatywach. Musiało mu to wystarczyć. Nie zamierzała pokazywać mu całego tekstu. W takiej formie zobaczy go na stronie Skylight.

Zanim zdążyła przekonać się, że to zły pomysł była już w drodze do domu dziecka wskazanego przez Meyer, żonę faceta, pod którego podszył się morderca w trakcie transportu ciała. Chociaż gość był martwy od kilku lat, Sam uważała, że zabójca nie wybrał go bez powodu. Najbardziej obiecującą teorią była ta o znajomości, jak bardzo bliskiej, tego nie potrafiła określić. Jednak to było całkiem logiczne. Zabójca wiedział, że on nie żył i pamiętał jak wyglądał, co znacznie ułatwiło mu stworzenie maski, więc uznał go za idealnego kandydata.

Wchodząc do środka, dziennikarka miała już gotową historyjkę. Nie wiedziała czy wszystko pójdzie zgodnie z planem, ale była gotowa improwizować. Dodatkowo, jeśli nigdy nie spróbuje, to nie przekona się czy instynkt dobrze jej podpowiada.

- Cześć, gdzie mogę zastać waszych opiekunów?- spytała Fox pierwszą napotkaną osobę, najwyżej dwunastoletniego chłopca. Ten zerknął na nią podejrzliwie, z odrobiną wrogości, po czym poprowadził ją wgłąb placówki. Sam budyń sprawiał dość posępne wrażenie. Wyglądał jakby ktoś zmienił szpital w dom dziecka w dużym pośpiechu. Jasne korytarze, gdzieniegdzie postawione rośliny, plastikowe krzesła... To wszystko odpychało, nasuwając jednoznaczne spojrzenia. To miejsce dla nikogo nie było prawdziwym domem.

- To tutaj- mruknął chłopiec, wskazując na jedne z drzwi, po czym odszedł. Sam nie zatrzymywała go. W głębi duszy bardzo mu współczuła. Pewnie miał za sobą ciężkie przeżycia, jak na przykład śmierć rodziców. Nie mogła mu w żaden sposób pomóc, a litości musiał mieć już dość. Wystarczy, że widuje personel, który nie zawsze potrafi ukryć swoje emocje.

Dziennikarka zapukała, a potem weszła do środka. Zastała dwie kobiety, które ze sobą rozmawiały, popijając kawę. Jedna z nich wyglądała na dużo młodszą, niewiele starszą od Sam. Natomiast druga mogła mieć nawet pięćdziesiątkę. Była koścista, lekko pomarszczona i miała bardzo surowe spojrzenie. Fox praktycznie od samego wejścia wiedziała, że wychowankowie nie pałają do niej miłością.

- Kim pani jest i co pani tutaj robi?- zapytała ostro ta druga, patrząc na nią jakby była niesfornym dzieckiem, które wyszło z pokoju po ciszy nocnej.

- Nazywam się Samantha Fox. Chciałam zamienić kilka słów z kimś, kto tutaj pracuje. Mam kilka pytań- odpowiedziała najmilszym tonem, na jaki było ją stać.

Kobieta obrzuciła ją pełnym pogardy spojrzeniem, po czym oznajmiła, że ma ważniejsze rzeczy do zrobienia. Dziennikarka odetchnęła z ulgą, gdy została z młodszą pracowniczką sierocińca. Czuła, że dogada się z nią znacznie lepiej.

- Ciesz się, że nie dostąpiłaś zaszczytu rozmowy z "jej wysokością". To prawdziwa jędza- odezwała się brunetka.

- Tak. Już od pierwszego spojrzenia miałam dość jej obecności. Potrafi zrażać do siebie ludzi.

- Jak nikt inny. Więc o co chciałaś zapytać? W przeciwieństwie do niej, chętnie odpowiem na wszelkie pytania.

- Jesteś bardzo sympatyczna, ale obawiam się, że potrzebuję porozmawiać z kimś, kto ma dłuższy staż. Mogłabyś zaprowadzić mnie do kogoś, kto nie jest taką jędzą jak tamta? Wiesz o czym mówię.

- Jasne. Masz szczęście, bo w placówce jest jeszcze jedna osoba o tak długim stażu jak Preston. Nie oszukujmy się, ta praca nie jest niczyim marzeniem. Zostają tu tylko prawdziwi weterani lub osoby z powołaniem. Oczywiście tych drugich jest przeraźliwie mało. Też już zastanawiam się nad zmianą. Ta atmosfera, przygnębienie lub złość dzieci... Nie da się tutaj wytrzymać zbyt długo- mówiła dziewczyna, prowadząc ją do zadbanego w wręcz pedantyczny sposób ogrodu. Na jednej z ławek siedziała starsza kobieta, której twarz była dość mocno naznaczona zmarszczkami.- Tam siedzi. Poradzisz sobie?

- Tak. Dziękuję.

Brunetka machnęła lekceważąco ręką. Dziennikarka pożegnała ją z uśmiechem, po czym podeszła do starszej kobiety. Zdziwiła się, że jeszcze nie była na emeryturze.

- Dzień dobry, słyszałam, że może się pani pochwalić najdłuższym stażem w tym sierocińcu- oznajmiła Fox z uprzejmym uśmiechem.

- Dzień dobry, dziecko. Od razu uprzedzam, że mówię tak do wszystkich. Taki już mam nawyk. Czego potrzebujesz?

Sam była zdziwiona. Głos kobiety był taki kojący i miły. Mówiła uprzejmie, ze zrozumieniem, chociaż nawet nie znała powodu jej przyjścia. Aż przykro było ją okłamać, ale nie miała wyboru. Dziennikarka opowiedziała jej o rzekomym zamiarze pracy w podobnej placówce. Barwnie mówiła o swoich wątpliwościach, konflikcie moralnym, współczuciu wobec dzieci. A jednak kobieta w pewnym momencie uciszyła ją gestem ręki.

- Wiem, że nie po to tutaj przyszłaś. Wiele osób przychodzi w podobnym celu. Szukasz kogoś, prawda?

Dziennikarka aż uchyliła usta z zaskoczenia. Została zdemaskowana i to w tak niezwykły, łagodny sposób. Pierwszy raz spotkała się z czymś takim. Zupełnie jakby miała do czynienia z jasnowidzem.

- Ma pani rację. Próbuję znaleźć brata mojego znajomego. Podejrzewam, że był w tej placówce. Ten znajomy... Choć o tym nie mówi bardzo mu na tym zależy. Chciałam mu pomóc.

- Wiem, że chcesz pomóc. Jednak nie mogę udzielić takich informacji, chyba że przyprowadzisz tego znajomego. Być może będę w stanie powiedzieć mu coś więcej- powiedziała kobieta, ku jej rozczarowaniu.

Sam nie zamierzała odpuścić tak szybko. Wybrała numer awaryjny. Może agentka FBI będzie jej w stanie pomóc.

*****

Rudowłosa z uwagą wysłuchała dziennikarki, która krótko, aczkolwiek szczegółowo, przedstawiła jej, czego potrzebowała. Nie mówiła wszystkiego. Pewne kwestie wręcz omijała szerokim łukiem, ale to jej nie przeszkadzało. Cross i tak dowie się o co chodzi.

- Z przyjemnością ci pomogę- oznajmiła agentka pod koniec monologu.- Które lata mam sprawdzić?

- No cóż...- zaczęła Sam, po czym umilkła na moment.- Konkretnie nie wiem, ale sprawdź lata tysiąc dziewięćset osiemdziesiąte, plus minus trzy lata. Najlepiej zdobądź listę wychowanków, którzy trafili w tym czasie do sierocińca.

Agentka skinęła głową. Jej rozmówczyni ewidentnie miała swoje powody, żeby podawać jej akurat tą datę, ale nie chciała o tym mówić. Interesujące, pomyślała.

- Zajmę się tym. Skontaktuję się jak będę coś miała- powiedziała Lara, po czym z premedytacją zignorowała wszelkie pytania dziennikarki typu "jak zamierza to zrobić?". Tak jak i ona miała własne sekrety, którymi nie zamierzała się dzielić.

Uznała, że spacer dobrze jej zrobi, a od sierocińca dzieliło ją zaledwie kilka minut. Zapadł już zmrok. Otaczała ją piękna, aksamitna i orzeźwiająca ciemność, którą tak bardzo lubiła. Agentka nie potrafiła zrozumieć jak można się jej bać. Czyżby chodziło o to, że w mroku, czysto teoretycznie, może być wszystko? A może o ludzką wyobraźnię, która potrafiła być nadzwyczaj kreatywna w najmniej potrzebnych momentach? Rudowłosa nie potrafiła odpowiedzieć na te pytania. Jak dla niej ciemność była tak samo przejrzysta jak dzień, tylko w trochę inny sposób. W dzień mogły zwodzić cię pozory i kłamstwa. Za to w nocy może i nie widzisz tak precyzyjnie, ale na przykład kryminaliści zachowują się dużo pewniej i swobodniej. Są święcie przekonani, że pod osłoną ciemności mogą wszystko, czyli są sobą i nikogo nie udają. Dla niej ta druga ewentualność wydawała się bardziej fascynująca, przyciągała ją jak magnes. Bo najbardziej zagadkowy na tym świecie jest ludzki umysł. Nigdy nie wiadomo, co można tam zastać, pod pozorami normalności.

- Witaj, Bart- przywitała się, gdy rozmówca odebrał. Niemal usłyszała jego zgrzytanie zębami. Facet był wściekły i to nie tylko dlatego, że do niego zadzwoniła. Nienawidził jak skracano jego nazwisko w ten sposób. Agentka miała wrodzony talent do denerwowania otaczających ją ludzi. Nic nie mogła na to poradzić.

- Cross. Czego ty znowu ode mnie chcesz? Nie wystarczy ci ilość przysług, które już ci wyświadczyłem?

- A czy tobie nie wystarcza legalna praca?- rzuciła prowokująco. Zwyczajnie nie mogła się od tego powstrzymać. Bart przemilczał pytanie, co uznała za bardzo wymowną odpowiedź.- Tak myślałam. Sprawdź mi Penelope Preston.

- Daj mi chwilę- rzekł Bart. Cross cierpliwie czekała. Miała dostęp do kartoteki policyjnej i FBI, ale w żadnej z nich nie znalazła brudów. Pozostała jej ta sądowa, a konkretnie wytoczone przeciwko niej sprawy, które później wyparowały. Zdążyła się przekonać, ze istnieje wielu ludzi, których brudy zostały ukryte za odpowiednią ilość gotówki. Tym właśnie zajmował się Bart. Facet miał wyjątkowego pecha, bo agentka dowiedziała się o jego nielegalnych działaniach. Teraz był na każde jej skinienie.- Mam coś. Wpłynęły co najmniej dwie sprawy dotyczące przyjmowania łapówek.

No tak. Świat zwariował na punkcie pieniędzy. Cóż by to mogło być innego?

- Rozwiń myśl. Najlepiej jeszcze podaj mi jakieś nazwisko z tym związane.

Rudowłosa uwielbiała rzucać poufnym nazwiskiem prosto w twarz rozmówcy, który momentalnie blednie, a jego źrenice rozszerzają się ze strachu.

- Za odpowiednią ilość gotówki Preston była gotowa przyśpieszyć proces adopcji, a nawet wyrazić zgodę na wyjazd za granicę. Czasami też przymykała oczy na niedopatrzenia, które mogłyby wydłużyć lub całkowicie uniemożliwić adopcję.

- Jeszcze nazwisko- przypomniała Lara zadowolona z efektów.

- Dawson. Dasz mi spokój? Proszę.

- Jesteś bardzo pomocny. Do usłyszenia, Bart- odparła agentka, tym samym dając mu przeczącą odpowiedź. Tak szybko się od niej nie uwolni.

Rudowłosa bezszelestnie weszła na teren placówki, przemykając koło przysypiających ochroniarzy bez większych trudności. Później równie łatwo przekroczyła ogród, który mimo mocnego oświetlenia, wcale nie był pilnowany. Zatrzymała się dopiero przy jednym z bocznych wejść. Przez pięć minut stała i nasłuchiwała, gotowa do ucieczki w każdej chwili. Kiedy nie usłyszała absolutnie niczego, zaczęła majstrować w zamku zestawem wytrychów. Miała wprawę, więc zajęło jej to kilka sekund. Weszła do środka, uważnie się rozglądając. Spodziewała się ujrzeć co najmniej jedno wymykające się nocą dziecko, ale tak się nie stało. Budynek w środku świecił upiorną pustką. Przypominał jej więzienie o zaostrzonym rygorze, do którego prawo nie sięgało i w każdej chwili można było oberwać za widzimisie ochrony.

Jedynym znakiem życia, były gdzieniegdzie zapalone światła. Dochodziły one głównie z pokoi personelu, który nie musiał stosować się do ciszy nocnej. Agentka FBI nie wiedziała, gdzie była Preston. Najpierw napotkała pokój, gdzie rozmawiały dwie, całkiem młode, gadatliwe dziewczyny. Żadna z nich nie mogła być Penelope. Kobieta cieszyła się złą sławą tyrana tego miejsca. Lara szła dalej aż napotkała jeden, oddalony od innych pokój, z którego nie dochodził nawet szmer. Na miejscu tej kobiety, która rzekomo nie znosiła dzieci, to właśnie tutaj miałaby swój pokój, oazę spokoju. Cross bez uprzedzenia wparowała do środka.

- Sugeruję zachowywać się normalnie i współpracować. Tak będzie dla pani najlepiej- poinformowała ją rudowłosa. Miała przed sobą wychudłą, zgorzkniałą kobietę około sześćdziesiątki w piżamie nocnej. Przywodziła na myśl średniowieczną wizję śmierci, ale obleczoną w skórę. No i brakowało jej kosy. - Nazywa się pani Penelope Preston, mam rację?

- Co pani robi w moim pokoju o takiej porze? Kim pani jest? Proszę natychmiast stąd wyjść albo wezwę ochronę.

Agentka zinterpretowała jej odpowiedź jako potakującą. Uśmiechnęła się serdecznie.

- Niech pani tak zrobi. Myślę, że ochronę zainteresują informacje, które posiadam. Czy mówi coś pani nazwisko Dawson?

Kobieta zacisnęła swoje chude palce w pięści. Jej skóra była tak cienka, że widać było przez nią wszystkie żyły. Pewnie nawet można byłoby policzyć kości. Była widocznie zdenerwowana.

- Nie wezwę ochrony. Przynajmniej na razie- skapitulowała Preston.- Kim pani jest i czego pani ode mnie chce?

- To nieistotne kim jestem. Może mi pani pomóc albo pewne informacje o nielegalnych adopcjach i niedopatrzeniach w dokumentacji skończą na najbliższym komisariacie. Byłoby wielką szkodą stracić tak wspaniałą wieloletnią pracownicę w tak skandalicznych okolicznościach, nie uważa pani?- kontynuowała Lara spokojnie, bez pośpiechu, napawając się strachem rozmówczyni.

- Pomogę pani. Zrobię co będzie konieczne, żeby nie doszło do skandalu. Co mam zrobić?

- Wiedziałam, że się dogadamy- skomentowała agentka.- Potrzebuję listę dzieci, które trafiły do tej placówki od lat tysiąc dziewięćset siedemdziesiątych piątych do osiemdziesiątych piątych.

Pozwoliła sobie nieznacznie wydłużyć margines błędu określony przez dziennikarkę ze Skylight.

Rozmówczyni pokiwała głową i zaczęła szukać stosownych dokumentów. Bała się, że jej reputacja legnie w gruzach. Szkoda, że ludzie jej pokroju myśleli o tym dopiero po fakcie. Wcześniej ochoczo przyjmowali forsę za "drobne" przysługi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro