11.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy zaczął przysypiać na stole Strażnicy kazali mu wrócić do pokoju, żeby jeszcze trochę się przespał. Piasek nawet zaoferował się, że przeniesie chłopaka. Ale Jack miał inny plan. Wstał od stołu i z na wpół przymkniętymi powiekami zaczął maszerować w stronę kanapy stojącej w rogu pokoju. Zanim zdążył się na niej położyć, usłyszał sprzeciw przyjaciół.

-Jack nie możesz tam spać, będzie ci niewygodnie.

-Koleś nie po to jeździłem taczkami śniegu, żebyś teraz tam nie spał.

-Jack, lepiej żebyś się położył u siebie.

Zanim jednak zdążyli dojść do kanapy chłopak odwrócił się twarzą w drugą stronę, wykrzyczał głośne "Dobranoc" i zamknął oczy. Nie zamierzał się od nich oddalać kiedy złe przeczucia atakowały jego myśli. Ale przespać się musi. Nie może walczyć z ciemnością na wpół przytomny. Jego oddech powoli się uspokajał, a cicha krzątanina Strażników koiła jego roztrzęsione serce. Wreszcie zapadł w spokojny sen.

***

Obudziły go szybkie kroki i przerażone głosy Strażników. Momentalnie usiadł, a rana w boku znowu przypomniała o swoim istnieniu. Jednak ledwo zarejestrował ból. W jego głowie panował chaos, a złe myśli zaczęły szaleńczą pogoń. Uszy wypełniło szybkie dudnienie jego serca, a oddech stawał się coraz cięższy. Przed oczami znowu stawały mu obrazy dręczące go podczas pełnej koszmarów śpiączki. Spojrzał na swoje dłonie, trzęsące się od nadmiaru emocji. Czuł jak sączy się przez nie moc, a powietrze wokół staje się coraz chłodniejsze. Szybko schował je w fałdach bluzy, która powoli zaczynała zamarzać. Nigdy by nie przypuszczał, że dozna ataku paniki.
Mimo uczucia, że każdy oddech przychodzi mu z większym trudem, chwiejnie wstał z kanapy. To co widział, co chwilę traciło ostrość, ale bał się zamknąć oczy. Mozolna wędrówka trwała całe wieki, ale w końcu doszedł do uchylonych drzwi, przez które sączyła się czerwona poświata. Czerwona jak krew. Krew, którą tyle razy widział. Bał się spojrzeć na ręce, nie chciał jej znów zobaczyć ściekającej między palcami. Coraz bardziej brakowało mu powietrza. Mimo ciasnych pętli przerażenia, zrobił krok, potem kolejny. Wiedział, że musi zobaczyć na własne oczy, przekonać się, że zawiódł. Wszedł wprost w poświatę, dłonie coraz mocniej zaciskał na materiale bluzy. Wziął głęboki, niespokojny wdech.

Zobaczył ich. Gorączkowo krzątali się przy wielkim globusie. Wypuścił wstrzymywane powietrze opierając się o ścianę. Czuł jak powoli opuszcza go całe napięcie i nim nogi zdążyły odmówić mu posłuszeństwa osunął się po ścianie.  Miał ogromną ochotę roześmiać się w głos. Był bezpieczny, tak jak Strażnicy. Gdyby ktoś kazał mu opisać uczucie jakie teraz czuł, próbowałby nakreślić obraz ogromnej ulgi połączonej ze szczęściem. Rozluźnił ręce, które nadal się trzęsły. Miał wrażenie, że jego moc po prostu z nich iskrzy. Schował je do kieszeni bluzy. Zdecydowanie bardziej wolał zniszczyć swoje ulubione ubranie, niż niechcący kogoś uszkodzić.

- Co się dzieje?- krzyknął Jack nadal siedząc przy ścianie. Zwrócił na siebie wzrok 4 par oczu.

-Jack, dobrze się czujesz?- zapytała zaniepokojona Zębuszka, lecąc w stronę chłopaka.

- Bywało gorzej, ale po waszych minach widzę, że coś nie gra.

Spojrzał na globus. Jego mocny blask, dzięki któremu mógł z powodzeniem służyć za nietuzinkowe oświetlenie lub kule disco, teraz był przyblakły. Tylko nieliczne kropki świeciły tak jasno jak zwykle. Zakręciło mu się w głowie.

-Zgadnij czyja to robota.- rzucił Uszaty.

- Dlaczego on nie może w końcu odpuścić?- zapytał cicho chłopak, nie oczekując odpowiedzi. Miał serdecznie dosyć Pana Ciemności i jego niegodziwych sztuczek. Nie chciał kolejny raz oglądać tych przebrzydłych macek.

- Koleś poprzysiągł nas zniszczyć. A patrząc na to od jak dawna to się ciągnie muszę przyznać, że facet ma niezłą silną wolę.- odpowiedział mu Zając.

- Co my teraz zrobimy?- zapytała wróżka.

- Na początek proponowałabym umocnić wiarę dzieci. Kiedy te wszystkie punkciki zgasną, będziemy mieli powtórkę z poprzedniej akcji. Nie możemy zrzucić wszystkiego na Jacka i Piaska. Zresztą bardzo dobrze przekonaliśmy się o tym, że Mrok jest tym razem silniejszy.  I chyba wszyscy się zgodzimy, że Jack nie powinien się nadwyrężać.- zasugerował Święty.

Chłopak przymknął oczy. Umocnić wiarę dzieci. Brzmi jak łatwizna, ale wiedział że nawet Strażnikom tym razem nie będzie tak łatwo. Prawdopodobnie mieli swoje sprawdzone sposoby i metody wyrobione na przestrzeni kilkuset lat, ale i one mogły okazać się nieskuteczne. Pomyślał o tych wszystkich dzieciach, które były w stanie go dojrzeć. Pamiętał uśmiech każdego z nich, do większości był nawet w stanie dopasować imię. Uwielbiał ich śmiech, które razem psocili i wygłupiali się w białym puchu. Bezcenne chwile, do których uwielbiał wracać. Nie pozwoli by im również stało się coś złego. Muszą pokonać Mroka. Nie dla siebie, ale dla nich. Dla tych roześmianych twarzy i błyszczących oczu.

-A co dalej?- zapytał Strażnik Nadziei.

Jack otworzył oczy.

- Zrobimy co tylko się da.- powiedział niepewnie wstając- A teraz niech ktoś przyniesie to co zostało z mojej laski.

***

Taa Daam

Kolejny rozdzialik, który powstał praktycznie przed chwilą.

W ogóle to nie mogę uwierzyć, że ten fanfik ma ponad 900 wyświetleń! Jak to się stało?

Co sądzicie o tej części?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro