Tom I*Dwoje z kilkorga*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie zadzwoniła do Alice.

Napisała krótkiego sms „Mieszkasz tam gdzie mieszkałaś? "

Chciała ją zirytować, napisaniem po roku takiej wiadomości spowodować w jej głowie myśli co działo się z skrzypczką.

To, że wielbiła irytowanie Alice, było oczywistym.

Tylko ona nie wiedziała, że Jane nie dawała znaku życia z powodu pobytu w psychiatryku, a nie swojego głupiego postanowienia.

Odpisała.

„Tak 300km od was(Wcale nie tak najdalej jakbyś mogła myśleć i niespecjalnie) "

Podała nazwę miasta aby Jane się upewniła, że dobrze pamięta. Oraz ulicę na której będzie czekać.

Wychodząc z autobusu czuła rosnącą ekscytacje.

Błyski latarni, mieniły się w odbijających je szybach sklepów.

Jane sprawdziła jeszcze raz nazwę ulicy w telefonie.

To tutaj pomyślała.

Ciasna uliczka pełna śniegu.

Super miejsce na spotkanie...

Pomyślała.

Gdy się odwróciła krzyknęła zaskoczona cofając się w tył.

Czuła kogoś uścisk.

Odsunęła się.

-Zabiję cie Alice, mogłaś jakoś zalarmować, że będziesz mnie obściskiwać!

Spojrzała na jej czerwone włosy spięte w koński ogon.

Ostry makijaż... Bladą cerę, osobę która rozbiła czaszkę jego wspólnika, spaliła to przeklęte miejsce.

-Jak to sobie wyobrażasz?! Miałam ubrać koszulkę z napisem „Witam cie Jane uwaga bo się zbliżam! "

Roześmiała się.

-Myślę, że byłaby to twoja najlepsza koszulka...

Jane objęła ją jeszcze raz.

-Dobrze cię widzieć.

Zauważyła na ustach Alice uśmiech, który pewnie widziała przez wszelkie spotkania z nią kilka razy...

-Ciebie też Skrzypczko...-Rozejrzała się-Może zacznę od tego gdzie Thomas? Twoje skrzypce... A i dlaczego przez dość krótki okres, między innymi rok cię i go nie było?!

Skrzyżowała ręce.

-A od kiedy interesuje cie tak bardzo obecność Thomasa?

-No wiesz... -Powiedziała patrząc na nią wymownie.

-Zapomniałam już jaka jesteś irytująca Alice-Powiedziała wzdychając.

-Może trochę, co nie zmienia faktu, że z wszystkiego mi sie wygadasz przy lampce wina.

Uśmiechnęła się.

-Masz dużo tego wina?

Odwróciła się.

-Całą piwnicę.

Myślała, że mówi ironicznie więc się tylko roześmiała, idąc za nią w krótkim milczeniu.

Chciała się odezwać, nie wytrzymując ciszy.

Ale wtedy zobaczyła lśniący czerwono-czarny motor.

Widząc jak Alice ubiera kask, wypaliła pierwsze co przyszło jej na myśl.

-Chyba nie zamierzasz tego kraść?

-Zgłupiałaś przez ten rok?

Sama nie była tego do końca pewna, spojrzała na nią zdziwiona.

-O co ci chodzi?

Pokręciła głową, dając kask Jane.

-To moje, w sensie może nie do końca za moje pieniądze... Zresztą zobaczysz.

Wydawało się, że jest smutna.

Lecz Jane usiadła na motor, lada chwila ściskając dziewczynę przed nią.

Wyrwał się z jej ust krzyk, ale potem zachwycona widziała przemykające światła ulic.

Przyzwyczając się do tej dużej szybkości.

Równie szybko przyzwyczajając się do zawrotów głowy gdy z niego zsiadła.

Jane nie zdążyła nawet zobaczyć gdzie są, co je otacza, czego można się spodziewać.

Pomknęła za szybko idącą Alice, która z impetem pchnęła furtkę.

I przekroczyła próg.

Jane stała osłupiała.

Pod jej nogami znajdowała się kamienista ścieżka, zaś po bokach równo przycięte krzewy.

Pełniące rolę drogi, która kończyła się fontanną, i człowiekiem z kamienia, "wypluwającym wodę ".

Od fontanny można było zauważyć dwie ścieżki, jedną w prawą stronę, drugą w przeciwną, obie kończyły się jedną długą.

Jane nie mogła w to uwierzyć.

Wielki biały dom, z zdobieniami na ścianach, a po jego prawej i lewej stronie, jak ręce przylegały "dwa mniejsze domki"

-Również nie przepadam za bielą tego miejsca, kojarzy się tylko z jednym...

Widziała blizny wystające spod podwiniętego rękawa.

Spowodowane rzekomym opętaniem.

-Gdzie my jesteśmy?

-To wszystko formalnie nazywa się moim domem... Ale nie podoba mi się, jest zjebany... -Zauważyła oburzone spojrzenie Jane.

-Gdyby nie ta biel, byłoby pięknie... Ale jak tu mieszkasz?

Alice wzruszyła ramionami.

-Normalnie, dostaje jeść i śpie tu od jakiegoś roku... Wodę też mam, więc teoretycznie tu mieszkam.

Jane przewróciła oczami, na co Alice się roześmiała.

-Wytłumaczę ci w środku, tak jak ty mi.

Ogromne pomieszczenie, było jedynie przedpokojem...

Błyszczący stojak na buty, obramowanie framugi lustra.

Czerwony dywan, ciągnący się po każdym pomieszczeniu.

Białe ściany, obrazy...

Jane rozglądała się czując niczym w mieszkaniu prezydenta.

Poczuła jak ktoś obiera od niej kurtkę, wieszając ją zaraz obok...

Alice spojrzała na osobę za Jane zirytowana.

Był nią starszy, chudy mężczyzna w garniturze...

-Nikolay mówiłam ci, że ja jak i ludzie którzy przychodzą ze mną nie potrzebują osoby która wyręcza ich w każdej możliwej czynności.

Jej głos był znudzony.

Ale widziała te wyzywające iskierki płonące w jej oczach...

Mężczyzna skinął uprzejmie głową.

-Dobrze pani...

Odszedł mając dłonie skrzyżowane, za plecami.

-Kto to? Twój służący? -Powiedziała rozbawiona, ale jej ton znikł gdy zauważyła brak reakcji u Alice.

-Tak.

Jane szła za nią po czerwonym dywanie, napotykając ozdobne wazony...

Duże obrazy.

W miejscu w którym stał wielki srebrny stół, a Alice przy nim usiadła, stały trzy szklane regały, chowiące za sobą talerze i sztućce.

Których cena pewnie jest wartością wszystkiego co Jane kupiła przez całe swoje, dwudziestojednoletnie życie.

-Która z nas zaczyna pogawędkę? -Powiedziała wstając i przychodząc zaraz potem z butelką wina i lampkami.

-Myślę, że ty. Jestem ciekawa jak wytłumaczysz to-Odpowiedziała Jane kreśląc łuk dłonią po wszystkim co ją otaczało.

Alice wzięła głęboki wdech.

-Niech będzie.

Jane przyjrzała się jej obojętności na twarzy, słuchając w ciszy.

-Więc zaraz po tym jak załatwiliśmy naszą kochaną dziennikarkę, i sprostowaliśmy te jej kłamstwa głównie na temat Thomasa, ogólnymi odpowiedziami. Pochowałam ojca który spłonął w pałacyku, ale zgon nastąpił wcześniej... -Przełknęła ślinę-Przez wysłannika śmierci, Arthura, gdy chciałam odejść, pójść samotną ścieżką, zaczynając od pracy jako kelnerka a potem może jakieś studia... To wychodząc z cmentarza zaczępił mnie mężczyzna, nie zwracałam na niego wcześniej uwagi, niczym się nie wyróżniał i swoją drogą jego wygląd jakoś nie zachęcał. Pokazał mi spadek który zapisał mi ojciec, okazało się, że zrobił to wcześniej, jakby wiedział, że za niedługo będzie jego koniec. To mieszkanie to wszystko było jego, okazało się, że nie zaprzestał na tworzeniu hoteli, po skończeniu przeróbki pałacyku w którym umarły te dzieci i ich ojciec, właśnie na hotel.
Miał ich o wiele więcej, utworzył z nich całą siatkę, był obrzydliwie bogaty dlatego mógł sobie na ten dom pozwolić. O niczym nie wiedziałam, mieszkaliśmy w normalnym domku jednorodzinnym, sądziłam, że jedyną pracą w której mój ojciec uczestniczy to pałacyk. Ale okazało się, że tych Hoteli jest więcej... No i przejęłam je w spadku, tak samo jak ten dom, nie miałam przecież innego wyjścia. Do samych hoteli nie jeżdżę, mam od tego zastępców, ludzi którzy to załatwiają, ja podpisuje tylko papierki... Obawiałbym, się, że te miejsca mogą być również opętanie.

Jane wzięła kolejny łyk, na równi z czasem gdy zrobiła to Alice.

-A twoja mama? Jego żona jej nic nie przepisał?

Alice przyjęła skwaszoną minę.

-Nie pamiętam jej... Zdradziła ojca.

-Nie myślałaś aby sprzedać ten dom?

Kolejny łyk wina.

-Nie mogę, skoro mój ojciec mi to przepisał, pewnie chciał abym tu była, i miała te jego hotele. Pozatym wierze, że patrzy z góry, nie mogłabym tego zrobić.

Jane przypomniała sobie o jej pobożności, i strachu związanego z duchami... Nadal ją dziwiło, że ta pyskata dziewczyna...

Te dziwnie sprzeczne cechy, ale widziała w niej wystraszoną dziewczynkę, chcącą wyróżniać się wyglądem, bojącą się ducha który ją zranił, a potem opętał w dalszej przyszłości.

Zdziwiło Jane, że teraz wierzy całkowicie w to opętanie, o którym im powiedziała pewnego razu gdy Thomas był w szpitalu...

Wtedy w trzech opowiedzieli sobie z swoich perspektyw wszystko.

Thomas o Torturach, Alice o Duchach każących ratować Jane... Jane o osobie która współpracowała z Arthurem zastraszana przez niego.

Czuła przez chwile zapach palącego drewna, popiołu gdy strzeliła w Arthura, moment gdy upadli... A on rozpłynął się i nadal żyje będąc gdzieś.

Pokręciła głową czując, że przywołuje ten swój odwieczny przed nim strach.

To przeszłość pomyślała.

Jestem silniejsza.

Opróżniła lampkę z czerwoną cieczą.

-No to tyle z mojego życia obrzydliwie bogatej suki.

Jane zauważyła, że alkohol trochę zaczyna jej działać.

-No to teraz ty Jane. Obiecuje, że nie będę współczującą koleżaneczką.

Uśmiechnęła się i opowiedziała.

O Swoich myślach, strachu tak dużym, że bała się wyjść z domu myśląc, że Arthur się gdzieś kryje. Ale przy Thomasie zachowywała się inaczej, nie chciała aby się martwił, chciała go wyleczyć z większego bólu. Ale jej rodzice nie powiedzieli mu... On jej szukał, wiedziała to od mamy... Powiedziała jej o tym jak drastycznie schudła, jak mocno zżerał ją strach i tęsknota przez pół roku, nic jej nie pomagało, ale myśl, że Thomas gdzieś jest ją napędzała. Do tego dnia.

O tym wszystkim jej powiedziała.

-Ohh naprawdę ci współczuje Jane.

Jane myślała, że to ironia... Ale tak nie było, jej spojrzenie było szczere.

Widziała, że Alice więcej wypiła od niej.

Ale była wdzięczna, że słuchała tego co mówiła, czuła się lżej z świadomością, że wyrzuciła te kotłujące myśli przeszłości.

-Twoi rodzice są spierdoleni, jak mogli mu nie powiedzieć! Musimy tam jechać!

Roześmiała się.

-Chciałam abyś mi pomogła go znaleźć Alice.

Na jej twarzy pojawiła się powaga zmieszana z obojętnością.

Efekty podpicia znikły.

-Jest mały problem.

Spojrzała na nią zdziwiona.

-Jaki?

-Mój ojciec oddał kilka hoteli i częśc tego domu ciotce i jej dzieciom... Ja mam i tak całe osiemdziesiąt procent... Ale oni chcą mi odebrać moją część domu jak i resztę hoteli, kłócą i namawiają do przepisania na nich... Gdy wyjadę, nie wiem czego nie są w stanie zrobić, co jeśli sprzedają ten dom bez mojej zgody?

Jane usłyszała rozmowy.

Widziała jak służący Nikolay biega z futrami, dwóch kobiet, garniutrem jednego chłopaka...

-Czyli nie możesz mi pomoc Alice?

-Nie Jane to nie tak, zrobię wszystko aby ci pomóc muszę tylko coś wymyśleć z tymi śmieciami-Powiedziała ostrym tonem.

Ale Jane widziała spojrzenia o poczuciu wyższości ciotki Alice, jej córki i syna.

Nie będzie łatwo Alice.

Pomyślała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro