Tom I*Noże zakute na mnie*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ludzie byli słabi i silni jednocześnie, każdy przeszedł z nich podobną drogę, pełną miejsc na ucieczkę czy schowanie.

W końcu musieli uciekać, przed zostaniem wepchniętym w szeregi gangu jego ojca.

Pewnie aż do momentu gdy odkryli tunele podziemne, aż zagospodarowali wystarczającą ilość przedsionków.

Aż do momentu gdy pojawił się morderca koszmaru odzianego w biel i miecz w dłoni, krew niosący, kończyny odcięte na zlecenia zostawiający.

On zrodził w nich nadzieje, oszukując ich iż rade sobie dadzą z ludźmi wyszkolonymi w czerwieni kamizelek ubrani.

Zrodził w nich iskrę, która rozpalić się miała w istny pożar nadziei na zniszczenie zła największego, strachu zakączenie, ucieczki czasu zatrzymanie.

Czy oni wszyscy są cieniami? Skoro uciekali i chowali...

Zadał sobie pytanie, natychmiast zaprzeczając samemu sobie.

Ci ludzie uciekali, ale będąc grupą, byli zawsze razem na dobre i na złe, chronili siebie przed ludźmi w czerwieni.

Ale Thomas Mandez był sam, uciekł sam z elity, przyszedł tutaj sam...

Chłopiec będący synem największego wroga wszystkich ludzi w tym pomieszczeniu pokręcił głową, przez co kaptur spadł mu w dół.

Naciągnął go szybko, aby nikt nie zorientował się, że wyszedł bez pozwolenia Sarah.

Zapamiętał drogę wzrokowo...

Znał wszystkie tunele w zaledwie kilka dni.

Był bystrym dzieciakiem, tak jak powiedział mu cień.

Ale jego twarz nagle się zaczerwieniła, gdy dostrzegł wzrok czarnych oczu z podwyższenia przed wszystkimi ludźmi.

Cień go widział.

W tym wielkim tłumie, jego bystry wzrok dostrzegł małe ciało...

On jest bardziej sprytny.

Potem wpatrywał się w Thomasa tak jak inni, jak w obrazek, ale z strachem i zaciekawieniem, jak w obrazek...

***

-Wszyscy którzy się tutaj znajdują jak chcą mogą natychmiast to miejsce opuścić-Rozłożył lekko ręce-To, że mianowaliście mnie swoim szefem, jest tylko i wyłącznie podziękowanie za uratowanie mi życia, lecz jeżeli ktoś się boi bądź mi nie ufa niech stąd spierdala. Mi naprawdę nie zależy na tym czy po moich słowach zostanie teraz tylko wasza połowa, oświadczam wam, że jest to dla mnie mało istotne, ja nie mogę wam zagwarantować niczego, jedynie rozlew krwi, bądź spalenie każdego z tych tuneli gdy ktoś mnie zdradzi-Przejechał wzrokiem spod kaptura po każdym, przyglądając się wnikliwie, jak wbijające igły napierające na meteriał-Nikt z was nie wyszedł, czyli ufacie mi, że wykonam swoją obietnicę i zniszczę Kevina, osobę ktora latami wyławiała ludzi bezbronnych jak wy, niszcząc ich psychikę, zamieniając w bezmyślne roboty gotowe na rozkazy zabicia.

Nie wspomniał, że sam został złapany i był w elicie, o tym wiedzieli tylko jego zaufani ludzie, którzy przybyli tutaj niedawno.

-Złamał prawo wyboru, które miał każdy z was, prawo wybrania swojej ścieżki, przynależności do gangu, zmusił do posłuszeństwa jak zwykłego psa. Jego szeregi się zapełniają do dzisiaj, pomimo, że już jest najpotężniejszy. Lecz tacy ludzie jak ja czy wy są ludźmi stworzonymi do odnowienia dawnego porządku. To nas ten stary skurwiel nie złapał, to my mu uciekliśmy, to mu mu się postawimy... Stworzę dla was plan rewolucji, plan którym pierwszym punktem było zabicie legendy i mitu, płatnego zabójcy, teraz jestem nim ja. Lecz ja wam pomogę, odwdzięczę się za ratunek, do momentu aż ktoś okaże się mi nieposłuszny, będzie chciał mnie otruć przez sen, czy udusić. Jeżeli taki przypadek się zdarzy, ta osoba zobaczy twarz cienia o której każdy mówi, osoby która znika w ciemnościach zabijając. Jeżeli jest tutaj taka osoba która już planuje zamach na moją osobę, może wyjść, z chęcią stoczę mały pokaz siły.

Kłamał, że im się uda, dawał nadzieje wyjątkowości, popisywał się. Tylko po to aby wzbudzić w nich nadzieje zmiany tego wszystkiego, dlatego bo go uratowali. Lecz to było niemożliwe. Thomas był tego świadom.

Coś mu nie grało w tym wszystkim, i nie był to młody który stał w szeregu z naciągnietym kapturem, wymykając się z swojego pokoju.

Nie była to Jane z pochyloną głową za nim, nie chciała tego słuchać, wiedział o tym, ale jednoczenie chciała zaakceptować każdą jego stronę.

Zorientował się zbyt późno o co chodziło.

Kilku z pozoru jego ludzi wskoczyło na podwyższenie, przepychając się z tłumem.

Znał ten dziwny skok, używano go przy ucieczce, gdy strzelali do ludzi... Skok na ciężarówkę porywającą ludzi.

Poruszył nadgarstkiem, a w jego dłoni połyskiwał nóż.

Dwóch ludzi powaliło wielkiego Josepha, a potem równie zszokowaną Sarah.

Potem chcieli zakneblować Jane, która już szukała noża.

Zablokował im do niej drogę, wyprzedził jego dłoń trzymającą kajdanki gotowe zacisnąć się na drobnym nadgarstku Jane.

Chwycił go za szyję drugą dłonią, gotów wbić nóż w szyję, ale on zacisnął dłonie na jego ręce gotową zabić.

Wykręcił ją pod nienaturalnym kątem.

Thomas go puścił, rzucił nożem w drugiego, ale on zrobił krok w bok.

Rozejrzał się zszokowany. Jane się lekko trzęsła, spanikowana... Pewnie wcale by się do tego nie przyznała.

Uniósł dłonie zaciśnięte w pięści przed siebie, nadal gotów zasłonić Jane, przed zbliżającą się dwójką.

-Zwariowałeś? Cień bez noży?

Był gotów rzucić się na niego, i zniszczyć jego durny uśmiech.

Ale nie mógł.

Na kostkach miał dwie obręcze, na nadgarstkach również.

Na chwile stracił oddech, czuł zimno łańcuchów zwiazane w piwnicy, gdy tonął, czuł wodę której się bał.

Każdy człowiek trzymał za kraniec łańcucha, naciągając go z całej siły.

Tych dwóch równie szybko, jak ci co go obezwładnili poszli w stronę Jane, zaciskając na jej nadgarstkach kajdanki.

Pchneli ją pod ściane, do Josepha i Sarah. Thomas widział jak przewraca się i uderza twarzą o ścianę.

Jeden pilnował Jane Josepha i Sarah, czterech go trzymało... Czterech kolejnych stało przed jego ludźmi z karabinami, gotowi zabić ich wszystkich, opróżniając magazynki.

Elita Kevina była przebrana za jego ludzi, nie przyszło im to z trudem, byli dobrzy jak on.

Thomas potrafił tylko lepiej uciekać i rozmywać w ciemności, oraz kilka złodziejskich sztuczek.

Ale on również był w elicie.

Teraz stał przed nim, ten który groźił Alice i Johnowi, ich główny przedstawiciel, skurwieli Kevina.

Thomas uśmiechnął się krzywo.

-Trochę ci się kolego urosło i przytyło.

Ten odpowiedział mu kamienną twarzą, wyćwiczoną mimiką, bezlitosnością która była tak powszechna w szeregach Kevina.

Czy gdyby zabił tą rodzinę aby odzyskać Jane, również by taki był? Czy gdyby nie uciekł...

Teraz zabijał, ale tylko złych...

-Przyszliśmy cię tylko ostrzec, te łańcuchy są zabezpieczeniem, aby nie przyszło ci nic równie spierdolonego jak ta rewolucja, twoi ochroniarze będą mieć kajdanki do momentu aż nie wypowiem ostrzeżenia, a twoi ludzie mnie posłuchają.

Thomas się zaśmiał.

-Te łańcuchy są po to, abym cie nie zabił, wiesz że jeden na jednego pokonał bym z was każdego, jesteście tylko silni grupą, zabiłem białego...

-Był to moment nieuwagi, jesteś kłamliwym ścierwem, które uszukało tych ludzi, iż jego umiejętności są wystarczające do pokonania kogoś takiego jak on. Wplotłeś do ich głów większą ilość kłamstw niż ta którą zarzucasz naszemu szefowi. Dałeś im nadzieje tak jak podawanie dziecku dłoni, i przytulając, mówiąc, że będzie zawsze słodko i pięknie. Przyszliśmy tylko powiedzieć, że w momencie gdy zabijecie kogoś z nas, każdy z was zostanie poddany spaleniu żywcem, bądź innym torturom, kobiety złapane i zgwałcone-Spojrzał na Jane, i inne kobiety na dole-Będą rodzić dzieci, gotowe do zapełnienia szeregów gangu Kevina... Aby walczyły z takimi upartymi ścierwami jak ty cieniu.

Thomasa opanowała wściekłość w momencie gdy ten spojrzał na Jane.

-Radzę wam się posłuchać, inaczej poniesiecie wymienioną karę.

Ktoś krzyknął, a za nim inni.

Ludzie Thomasa zaczęli się przepychać, tworząc istną szamotanine. Thomas bał się o młodego, lecz zauważył, że ten wyszedł z tego pomieszczenia.

Mądry dzieciak.

A ludzie zaczęli wrzeszczeć.

„Chcemy Rewolucji"

Thomas tylko opuścił głowę, gdy krzyki ustały, a pomieszczenie wypełnił hałas wybuchu jakby.

Kilka ciał spadło na ziemie.

Mężczyzna stojący przed szeregiem opuścił karabin.

Ten przed Thomasem, jedynie przytaknął ruchem głowy, jakby sam sobie przytakiwał.

-Tak myślałem, zrodziłeś w nich zbyt wiele, mam nadzieje, że ten lekki rozlew krwi pokaże im prawdę, że ich szanse są zerowe. A gdy ruszycie z rewolucją dopiero stracicie wszystko co mieliście.

Drzwi się otworzyły.

Thomasa oblało jeszcze większe zimno.

Młody nie uciekł, on przyprowadził kogoś aby pomógł Thomowi.

Alice stała przy drzwiach nie bardzo wiedząc co zrobić, ale Rachel szła przed siebie, przepychając napotkanych ludzi.

Ci co trzymali karabiny, nie zwrócili na nią uwagi, jedynie się zaśmiali.

Rachel weszła na podwyższenie.

Thomas pierwszy raz widział u niej tak silną zawźiętość i odwagę, a jednocześnie głupotę będącą w jej stylu.

-Ty gnoju-Uderzyła otwartą dłonią mężczyznę przed Thomasem.

Thomas słyszał plasknięcie, i widział jego nieporuszoną twarz.

-To przez ciebie on nie ma dłoni, to ty dopusciłeś do zakażenia. Wy kurwa wy! Pobiliście bezbronną osobę, aby siedziała cicho-Po jej policzkach płyneły łzy-Ja... Ja... Może przybyłam tu przypadkiem, ale on przyszedł za mną, obiecałam, że nie dopuszczę aby ktoś z was go porwał, czy mu coś zrobił. On już nigdy nie zagra...

-Rachel odejdź, proszę zejdź na dół i idź.

Powiedział cicho Thomas.

Ona patrzyła na niego drżąc z przerażenia.

-Nie, zbyt długo się bałam wiesz? Nie obchodzi mnie co on mi teraz zrobi, ja i tak już dłużej nie wytrzymam.... Bardzo ci dziękuje, że nas uratowałeś, teraz rozumiem jak bardzo tu niebezpiecznie, a jak bardzo ja nie byłam przystosowana do tego miejsca. Ale John na to nie zasługiwał, tam jest tyle krwi... Ja... Ja... Go chyba bardziej lubie wiesz cieniu... I nie mogę dopuścił aby mu się coś stało, ale stało się... Z mojej winy, on przyjechał tu z mojej winy.

Thomas chciał się wyrwać, lecz oni trzymali z całej siły lańcuchy, napinał się, wrzeszcząc jak pies na łańcuchu gotowy rzucić się w pogoń.

Ale nie mógł, byli zbyt silni.

Rachel trzymała pistolet przy jego głowie, lecz jej palec drżał na spuście.

Thomas wiedział, że nie da rady tego zrobić, nie da rady się zemścić za Johna.

Pistolet upadł.

A on go podniósł niczym nowo widziany, pierwszy raz w swoim życiu przedmiot.

-Niech to będzie ostrzeżeniem, którego tacy nieposłuszni wysłuchają.

Był to najgłośniejszy wystrzał jaki Thomas słyszał, był to najbardziej delikatny upadek jaki widział.

***
Elita Kevina odeszła, zostawili ich zgodnie z tym co powiedzieli.

Rzeź zacznie sie dopiero wtedy gdy ktoś z nich zabije kogoś od Kevina.

To było tylko ostrzeżeniem.

Wszyscy jego ludzi odeszli do swych komnat, głosząc, że będą i tak podlegać Thomasowi.

W sali była tylko Alice, Jane, Sarah i Joseph.

Thomas słyszał płacz nad ciałem Rachel.

Czuł jak ktoś odpiął mu łańcuchy.

-Thomas... To nie, twoja wina... To nie...

Wstał nie słuchając Jane, podniósł swoje noże.

-Rozpierdole ich wszytskich. Rozumiecie kurwa?! Każdy z nich będzie mnie błagać skuty jak świnia, w tych pierdolonych łańcuchach-Jego czarne oczy płonęły-Sprawię, że oszukiwanie moich ludzi stanie się prawdą, dokonam rewolucji, patrząc jak ich ciała gniją.

Słyszał głosy Arthura w głowie.

Miałeś nie dopuścić do kolejnej śmierci... Ona również należała do twojej rodziny... Jesteś nikim.

Znikł, tak po prostu, gdy nikt nie patrzył.

***
W momencie gdy elita Kevina zdawała raport, że udało im się dokonać rygorystycznego ostrzeżenia, mordując jakąś zawźiętą kobietę jak i innych.

Cień przeskakiwał z dachu na dach, małe noże szybowały na wietrze, z świstem wbijając się w karki mężczyzn w czerwieni, strzegących granic miasta.

A potem znikał, biegł po dachu z łatwością przeskakując kominy i inne przeszkody, zeskakując po parapetach czy balkonach, atakując z ciemności swoimi długimi nożami, i znikając.

Złamał ostrzeżenie.

Zaczął rewolucje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro