Tom I*Rewolucja*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mężczyzna drżał na myśl o spotkaniu z szefem, nie należał do jego elity, był zwykłym członkiem gangu, o tej samej czerwonej kamizelce.

Tą samą osobą, jak każda która poluje na cienia, byłego członka gangu Kevina, na ludzi będących z cieniem którzy przetrzymują syna Kevina...

Lecz teraz niewiadomym było czy sam cień żyje, co się z nim stało...

Mężczyzna miał powiedzieć to co musiał.

Zdać raport.

Porwanie dziewczyny cienia nie zadziałało...

Ale czy sam cień również umarł?

Zadał sobie pytanie przed wejściem.

Pomieszczenie było ciemne, jedyne skupisko światła to lampka stojąca na biurku przed nim samym, starym człowiekiem, szefem największego, najbardziej brutalnego gangu...

-Szefie m-mam raport.

Cisza, krótki przerywany oddech... Ugryzł się w język, nie mógł przemówić, czuł zbyt wielki strach jak i stres, zmieniający w panikę.

Rozmawiał z swoim szefem...

Jak bardzo jest wściekły? Czy mnie zabije? Ogłuszy? Każe zrobić to innym? Bo jestem za słaby?

Pot spływał po jego czole.

Kevin machnął dłonią, jakby chciał odgonić wkurwiającą go muchę.

-Wszystko wiem, jedno z pomieszczeń zostało zniszczone przez podłożoną bombę, ludzie którzy mieli stać się znakomitymi członkami umarli... Jeden z moich ludzi został zabity przez udawaną prostytutkę-Zacisnął dłonie w pięści -Jeden z moich ulubionych ludzi, zdobywał dobre nabytki do naszego ugrupowania-Jego głos stał się o ton wyższy-Kobiety zostały uwolnione, niby drobne uszczerbki, zatargi... Ale to oznacza bunt. Bunt rebeliantów, który stworzyli ludzie cienia, porywacze mojego syna, to oni to zrobili. Nawet płatny zabójca którego tutaj sprowadziłem, którego każdy wcześniej się bał, morderca bez zachamowań... Nie żyje. Zabił go cień prawda?

Mężczyzna pomału przytaknął.

-Cień również umarł... Miał zbyt silne obrażania, musiałby zostać szybko przetransportowany do...

Kevin przytaknął.

-Rozumiem. Mam dość tych szczurów, wyślij ludzi do miejsca w którym znajdują się oni wraz z moim synem.

-A-ale my nie jesteśmy pewni czy to...

-Wykonać kurwa mój rozkaz!

Mężczyzna wybiegł.

***
Jane siedziała na krześle mając pusty wzrok wypatrzony w ziemie.

Ile czasu minęło? Co z nim? Czemu nie mówił gdzie idzie?

-Ziemia do Jane.

Zacisneła dłonie w pięści, rozluźniając je po chwili, ale potem mocno wbiła w skórę paznokcie.

-Czego Alice? Znowu opowiesz nam jak bardzo nie mogłaś powiedzieć, że Thomas poszedł do płatnego zabójcy i pewnie nie żyje? Tak samo jak ten biały? Nie powiesz mi? Abym sie nie martwiła?

Alice przewróciła oczami.

-To nie tak... On, powiedział mi że mam nie szerzyć paniki, zresztą powiedział mi nawet co robić gdy Kevin odnajdzie nasze miejsce, on wszystko zapisał...

-Chuj mnie to kurwa obchodzi!

Cisza.

-Możemy porozmawiać o tym co robić? Skoro cień nam zapisał...

Jane spojrzała na Josepha wstając po chwili.

-Mogliscie go zatrzymać, widzieliście go... Ale uciekliście jak nic znaczący tchórze!

-Chciałem! Ale zaufałem mu, że przeżyje... Nie mogłem dopuścić do śmierci Sarah.

Jane się roześmiała.

-Dla mnie każdy z was może nie żyć, i wcale nie cieszy mnie fakt, że płatny zabójca nie żyje... Nie wiem ile minęło! Nie miałam sie z nim już rozstawać!

Alice położyła na jej ramieniu dłoń.

-Musimy chronić dzieciaka Kevina, tak jak Thom tego chciał Jane...

Alice upadła na krzesło, ale wstała od razu, gdy przed chwilą Jane ją pchnęła.

-Gdzie idziesz? Powiec nam chociaż gdzie idziesz Jane!

Ale Jane nie odpowiedziała, płakała i nie było czegoś co ją obchodziło, nienawidziła każdego...

Po prostu biegła, wiedząc, że Alice za nią idzie.

Ale ją zgubiła.

Teraz była sama, w czarnej uliczce, poszukiwana przez ludzi Kevina jak każdy z nich... Mogąca zostać ofiarą gwałtu, kradzieży, czy wciągnięcia do pojazdu...

Wiedziała, że nie powiedział jej tylko Josephowi i Sarah, potem Alice.

Nie chciał aby się martwiła, wiedział, że sam może umrzeć, chciał spędzić dobrze ten czas...

A oni muszą teraz iść według notatek Thomasa, aby przeżyć, przed gangiem Kevina i wszystkim innym co niebezpieczne...

Ale bez niego każdy się bał.

Nie wiedziała ile minęło od czasu, gdy dowiedziała się od Sarah, że płatny zabójca nie żyje, i jak wielu ludzi uważa Thomas również...

Gdy wydarła się wtedy na Josepha, że mógł go zatrzymać... Nie ufać Thomowi, że będzie dobrze, to jego największe kłamstwo.

Którego często używa.

Krzyczała również na Alice, która przez długi czas durnie kłamała jej, że nie wie gdzie mógł iść Thomas...

A-ale nie mogła obwiniać ich wszystkich... Zdawała sobie z tego sprawę, że wyładowuje swoją wściekłość, tą chłodną niezależną cząstkę siebie, którą zapoczątkowało gnębienie jej w szkole.

Nie po to została porwana przez Kevina, nie po to tutaj trafiły... To, że Thomas ją uratował, to wszystko nie zdarzyło się po to, aby teraz płakała w kącie.

Ale go nie było.

Więc czemu nadal chce walczyć dla niego, tak jak w psychiatryku... Czy w jego wcześniejszych poszukiwaniach?

Krzyk.

Wzdrygneła się.

Chciała odejść, to nie jej sprawa.

Ale Jane nie mogła, było żal jej każdej osoby w tym miasteczku, zniszczonych ludzi... Bała się.

Thomas też pewnie się boi jako cień, ale tego nie okazuje...

Ale ona wie.

Jane wszystko o nim wie.

Biegła słysząc coraz głośniejszy krzyk.

Widziała dziewczynkę która miała może piętnaście lat, napastnik przyciskał ją do ściany.

-To będzie twoja pierwsza opłata.

Głupi śmiech, szorstki... Do Jane dotarło czego chce, gdy jego dłoń przesunęła się w stronę paska od spodni.

Nie uciekała, za dużo nie rozmyślała...

Nie musiała udawać jak Alice, manipulować ludźmi.

Nie potrzebowała wiary w kogoś lepszego jak John.

Nie czuła obezwładniającego strachu jak Rachel.

Nie potrzebowała ataku z zaskoczenia jak cień.

Czy współpracy jak to małżeństwo.

Robiła to co uważa za słuszne.

Odgłos wystrzału minął całkiem szybko, ale wrzask odbijał się wielokrotnie...

Kula przebiła kolano, do którego Jane przyłożyła lufę, stojąc za nim.

Klęczał przed nią.

Uśmiechnęła się w stronę dziewczynki, ale jej już nie było.

Uciekła.

Zostawiła również tego mężczyznę, mówiąc tylko głośniej przed opuszczeniem uliczki.

-Te dzielnice są nasze... Ludzi cienia, więc radzę ci i innym odejść, co z twoją nogą będzie ciężkie.

Wróciła do kamienicy.

Ale nie słyszała ich rozmów, planowania co mają teraz zrobić, gdzie się udać, jak odnieść się do notatek Thomasa...

Była cisza.

-Ej! Przepraszam... Ja po prostu, chce aby tutaj był, powiedział, że ma plan... Będzie dobrze, wymyślił dla każdego z nas jakąś misje, sposób abyśmy byli bezpieczni...

Czuła, że szklą jej sie oczy, a głos łamie.

Czuje jak upada, u progu dużego pokoju.

Widzi kręcącą głowę czerwonowłosej.

Jakby chciała powiedzieć.

„Jane uciekaj "

Joseph i Sarah również się wiercili... John też.

Ale nie mogli, byli związani i zakneblowani.

A za nimi stało po dwóch ludzi, uzbrojonych, ubranych w czerwień.

Zszokowana się odwróciła.

W kącie Rachel przyciskała do siebie syna Kevina, ale mężczyzna chciał jej go wyrwać...

Uderzył ją z pięści, tak, że jej głowa się odbiła.

Mógł teraz wyrwać jej chłopca.

Jane sięgnęła po pistolet, ale on jej go wyrzucił.

Mężczyzna który podciął jej nogi.

Wstała i uderzyła go otwartą dłonią w twarz.

-Macie puścić dzieciaka i tych ludzi, albo...

Prychnął.

-Albo co?

Mały ostry przedmiot, błysnął w jej dłoniach, miała go przypiętego w pasie.

Zrobiła to jak uczyła ją Sarah.

Ale ona padła o ścianę, a nożyk odleciał w stronę drzwi.

Czuła siłe uderzenia, ból pleców.

Zaciskał palce na jej szyi.

Jednoczenie uderzając z pięści w brzuch.

Zaczęła kaszleć, dusiła łzy, jak i krzyk.

-Nikogo z was nie wypuścimy, za wasze ostatnie dokonania w postaci zniszczenia hali, czy otruwania, udało mu się nawet zabić płatnego, ale sam nie żyje. Szkoda, poturtorowalibyśmy cienia, tak jak was zamierzamy głownie za przetrzymywanie następcy gangu.

Mały chłopiec krzyczał, próbował gryźć, ale wtedy zrozumiał co to za ludzie.

To ludzie jego ojca, którzy zmuszali go siłą, do ćwiczeń...

Stał jak słup soli przerażony...

Uderzył ją jeszcze dwa razy, coraz mocniej.

Puścił.

Jane się zwijała z bólu na ziemi.

-Bierzemy dzieciaka, ich też pakujcie do samochodów, zabierzemy was na niespotykaną przygodę.

Jane udało złapać się go za kostkę.

Ten zamiast odejść, znowu oddał się swojej brutalności.

Chciał ją kopnąć w twarz.

Chciał.

Jane zauważyła, że ten przestał się ruszać, a z jego gardła wydowybał się chropowaty dźwięk.

Myślała, że to Rachel udało sie uwolnić albo komuś innemu...

Ale nikogo nie było.

Nóż wystawał mu z gardła.

Krew spływała z ust.

Padł na ziemie.

-Zamknąć okna i drzwi! -Wrzasnął jeden.

Lecz światła nie było, znikło.

Było słychać strzały, lecz nie karabinów, tylko pistoletu.

-Alice? Sarah? John? -Pytała cicho-To wy?

Światło się pojawiło.

Każdy był odwiązany.

Patrzyli na siebie w szoku, potem na trupy z dziurą od kuli na czole.

-Zamknij oczy młody.

Chłodny bezemocji głos.

Małego chłopca ściskał trzęsący mężczyzna.

-Zabije go! Pojaw sie!

Jego gardło zostało podcięte, długą szramą.

-Brakuje magicznego słowa... Może proszę?

Postać wyszła na środek, klękneła przed tym który uderzał Jane.

-Nie radze dotykać mojej dziewczyny, a co dopiero robić jej krzywdy.

Uderzył go z pięści w nos, zanim ten i tak umarł, połamał go.

Zdjął z głowy kaptur.

-Ty idioto żyjesz?! I ich zabiłeś?!

Thomas się zaśmiał, obrzucając każdego spojrzeniem czarnych oczu.

-W momencie zabicia płatnego zabójcy, sam prawie umierając złamałem swój zakaz zabijania... Ale to są źli ludzie -Pochylił się nad obolałą Jane-Przepraszam skrzypaczko.

Jane chciała go uderzyć i pocałować jednocześnie.

Ale zemdlała.

Thomas pokręcił głową.

-Jak zwykle mdleje na mój widok, myślałem, że jestem trochę brzydszy po spotkaniu z naszym białym kolegą.

Podniósł ją, lekko kulejąc.

-W drogę frajerzy, John nie bądź taki blady, Joseph o wydajesz się większy -Zaśmiał się-Mam nadzieje, że ucieszycie się z niespodzianki.

***

Stali w dzielnicy której nie znali.

-Cieniu co ty robisz?

Każdy z nich zadawał pytania, nawet mały chłopiec.

Thomas odsunął właz od ścieków, podał Jane Josephowi.

Który potem mu ją opuścił.

-Idziemy.

Nikt nie pytał już do kąd.

Każdy zamilkł gdy znaleźli się w wielkim podziemnym pomieszczeniu.

-Ścieki są jednym z przejści aby się tutaj dostać, wszystko wam wytłumaczę... -Przed nimi stało może nawet z sto ludzi, starych, młodych... -Ale teraz tak w skrócie, ci ludzie to złodzieje, prostytutki... Opatrzyli mnie tutaj, w tym podziemnym labiryncie, dzięki nim żyje. Josephie i Sarah mieliście racje, że jestem czymś w rodzaju autorytetu ludzi bez gangu... Ci ludzie ukrywali się tutaj przed porwaniem, aby nie trafić do gangu Kevina, czy innego. I chcąc nie chcą musiałem się zgodzić, w zamian za to, że mnie uratowali.

-Na co się zgodzić? -Spytała Alice.

Thomas się krzywo uśmiechnął spod kaptura.... Chciał aby jego tożsamość jak i historie znali tylko Alice, Jane, Sarah, Joseph, John, Rachel.

-Zostałem ich szefem, jesteśmy teraz dziesiątym gangiem, w tym pięknym mieście. Jesteście głodni?

Patrzyli na niego w szoku.

A cień się durnie śmiał, jakby to wszystko było jego planem.

-Chciałem tylko uciekać, ale doszedłem do wniosku, że ten rodzaj uciekania też będzie skuteczny...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro