Tom I*Zapomnienie*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wiedział, że Jane już nie było, po prostu to czuł.

Tak samo jak można wyczuć, obecność innych ludzi w całkowicie innym pokoju, czyjeś spojrzenie na swych plecach...

Otworzył oczy widząc, że nie ma jej tak jak myślał.

Rany zadane wczorajszego dnia go paliły...

Wiedział, że on za nim jest, iluzja, złudzenie, może tylko wyobrażenie.

Thomas odwrócił się widząc, blondyna ubranego na biało.

-Oboje wiemy, że przegrasz tą walkę, swą złudną potyczkę, umrzesz spadając, wśród gwiazd swe miejsce znajdując... Przykro mi, że pierw sami się nie zobaczymy, a zabije cie ktoś inny, to ja miałem nić twego życia uciąć, aby dokonać zemsty ojca mego...

Thomas prychnął.

-Widzę, że twoje Alter ego wysłannika śmierci powróciło? Gorzej rymujesz niż wtedy krwią Alexa na drzewie, czy po zabiciu matki... Ale nie martw się Arthur tym razem twój przyjaciel Thomas, kolejny poeta nie pomoże napisać ci listu dla całego świata.

Wstał obojętny, na sylwetkę Arthura.

Lecz jego głos znajdował się tuż za jego plecami, kojące spokojnie brzmienie... Przyjacielskie.

-Ty również masz dwie twarze cieniu, czy Thomasie chcący się zabić za dzieciaka? JESTEŚ NIKIM!!!

Jego nagły krzyk, ta jego obecność która się wtedy uwalniała, gdy przestał udawać... Gdy zapominał jak się udaje, gdy zapominał jak ojciec Arthura zabijał swe ofiary, udając miłego, sympatycznego...

Thom złapał się ściany, przez nagłą falę wspomnień.

-Stałem się cieniem, aby cię dopaść, tego prawdziwego Arthura który pewnie teraz zgrywa miłego sympatycznego chuja! Potne cię jak zwykłe ścierwo, uderze go...

Ściany stawały się białe, tak jak wtedy, woda nalewała się drzwiami i oknami...

-Nie dasz rady, ale jeszcze trochę...

Cichy szept.

Ale Thomas wrzeszczał.

***
Spojrzał w jej jasne oczy teraz naprawdę, wiedział, że siedziała obok niego...

Tamto to był sen, ale wcale nim mógł nie być, takie zdarzenia stawały się jego codziennością, wtedy pojawiał się Arthur.

Jego najwikszy lęk, wśród najgorszych wspomnień.

Iluzja Arthura, i jego głos w głowie był przedstawicielem nagromadzonego bólu w głowie Thoma...

Wiedział, że kiedyś wybuchnie.

Jak przekłuty balon...

A nad Thomem, czy może cieniem zapanuje chęć zemsty...

Ale jeszcze nie teraz.

Pomyślał, tworząc wokół siebie złudny spokój.

-Thomas to boli.

Te słowa uderzyły w niego, jak woda która wtedy go zalewała...

Widział, że Jane się nie tyle co boi, ale obawia...

Puścił jej nadgarstek, który ściskał z całej siły, podczas snu, i do tej pory nie puścił.

-Przepraszam-Powiedział się odsuwając-Nie chciałem ci zrobić krzywdy, miałem koszmar i...

Czuł jak jego głos się urywa, jest jak ojciec zadaje ból, jako cień, jest jak Arthur chce zemsty... Tak jak Arthur przez swojego ojca...

-Wiem, słyszałam jak krzyczałeś... Thom może dziś odpoczniesz? Wiem, że gdzieś wczoraj byłeś widze nowe rany, to głębokie cięcie...

Przypomniał sobie, aby Joseph i Sarah nie mówili o płatnym zabójcy na zlecenie Kevina...

Jane by zbyt się martwiła, może poszłaby z nim gdy ten z mieczem by się nagle pojawił, chciała by go wtedy postrzelić jak Arthura.

Ale to nie ten świat, on jest gorszym przeciwnikiem...

Arthur będąc przyjacielem który ranił psychicznie zostawiając w ich głowach strach.

Kevin i płatny zabójca, mogli zadać mu tylko ból fizyczny, a ten cieniowi był już zbyt bliski, aby zrobił cokolwiek... Ten rodzaj bólu był mu obojętny, albo był tak bardzo uparty, że tak myślał...

W każdym bądź razie, nie mógł dopuścić, aby Jane była w pobliżu, gdy on się zjawi...

A zjawi się, odnajdzie Thomasa prędzej czy później, był tego pewien po wczorajszym pokazie możliwości...

Lecz to było obojętne, Thomas bał się tylko tego czy on mógłby zrobić jej krzywdę... To wywołałoby najgorszy ból.

Thomas nie mógł dopuścić do jej straty, poraz drugi, dlatego nie powiedział jej, że ten płatny zabójca z opowieści Josepha i Sarah, działa na usługi Kevina gotów zabić Thoma.

-Wczoraj byłem po ubrania... Na pewno nic ci nie zrobiłem?

Spojrzała na niego szklanymi oczami.

Na co u Thomasa, zrodziła się rosnąca panika.

-Krzyczałeś... Thomas on bardzo zrobił ci krzywdę prawda? Słyszysz go i...

Pokręcił głową.

-Jane to nic... Naprawdę nic.

Ścisneła go za dłoń, na co on opanował swój odruch cienia do ucieczki bądź ataku...

-Chce ci pomóc, tak jak mi pomogli w tym szpitalu po jakimś czasie... Ale nie potrafię, jestem beznadziejna co?

-Pomaga mi sam fakt, że ze mną jesteś... Gdy cię nie było, to... Było o wiele gorzej, pomagasz mi. Pomożemy sobie razem bardziej, gdy ochronie dzieciaka, i innych, powstrzymam Kevina i jego ludzi... Wtedy będzie dobrze całkowicie prawda?

Spojrzała mu w oczy, kiwając głową.

-Jesteśmy tu bezpieczni-Powiedział cicho.

Czuł wewnątrz siebie ten oddalony chłód, cienia chcącego unieszkodliwiać...

On był cieniem, on okłamał Jane patrząc prosto w oczy, jak wcześniej dziesiątki ludzi...

Powiedział, że będę bezpieczni, a wcale nie byli, przynajmniej Thomas nie był, czuł, że jego ostatnim starciem będzie to z tym który ma miecz... W niedalekiej przyszłości...

***

Rachel zrobiła unik przed cięciem Johna, odparowała jego ostrze swoim, ale nie zdołała podciąć jego nóg, czuła ten wielki lęk jak i panikę, że może go zabić.

Upuściła nóż, usiadła opróżniając butelkę wody.

-Czemy wszystko wypiłaś? Też chciałem może?

Rachel wybuchneła śmiechem, na nadąsanie w głosie Johna.

Przyzwyczaiła się już do tego nowego życia... Osoby którą chce zabić grono ludzi Kevina, ojca swojego dziecka.

Chcą ją zabić jak każdego...

Miała tego świadomość, ale nie zmieniało to faktu, że przemoc ją odrzucała, a strach paraliżował.

Nadal czuła lęk na widok cienia, tą dziwną zazdrość gdy widziała idelną Jane, o długich czarnych lokach, jasnych oczach, długich rzęsach, idealnej figurze...

Jak mogłaś niby wyobrażać sobie dziewczynę Thoma? Który sam wygląda jak model, tylko taki który ma bliznę na twarzy, ale ona niczego nie psuje...

Czy jeżeli miałby dziewczynę która wyglądałaby równie, źle jak ja sama, czułabym się lepiej?

Pomyślała.

Chciała odrzucić te myśli...

Ale Alice miała rację.

Rachel była zauroczona w mężczyźnie który ją uratował, którego się bała.

Nie mogła tego zmienić.

Skupiła się na Johnie.

-Nie trenujemy dziś okej?

John spojrzał unosząc brwi.

-Musimy, cień kazał nam codziennie... Musimy być gotowi, na możliwość, że Kevin i jego ludzie znaleźli naszą kryjówkę.

Rachel przewróciła oczami.

-Możesz przestać?

-Co?

-Traktować go jak jakiegoś Boga, słuchasz sie wszystkiego co mówi, powtarzając jak swoją mantre John.

-No i? Sama się go boisz.

Powiedział, jak zirytowane dziecko podczas gry w której oszukiwało...

Przeniosła wzrok na Alice, która kopała w worek, a jej czerwone włosy podskakiwały związane... Nawet stąd było widać blizny na jej ręce.

-Chcesz tutaj siedzieć i gapić się na Alice-Prychneła-Wszyscy jesteście tacy sami, tylko byście się gapili na każdą jak w obrazek i zapominali o innych rzeczach...

John się roześmiał.

-Masz gorsze dni? Idź lepiej Rachel się ogarnij, zachowujesz sie tak od momentu odkąd pojawiła się Jane coś nie tak?

Wstała, oddalając się w stronę drzwi, chcąc pobyć rzeczywiście sama... Potem może uda się do Sarah, która wcale się nie zmieniała, zawsze sympatyczna ale groźna kobieta... Joseph również.

Pociągnęła za klamkę drzwi, chcąc przez nie najlepiej wybiec... I wbiegła.

W Thomasa, który przewrócił się zszokowany pod jej naporem, w pierwszej chwili chcąc wyjąć odruchowo nóż.

Ale zrozumiał, że to Rachel.

Czuła piękący żar na policzkach, gdy zauważyła, że jej twarz jest tak blisko jego, że omal się nie stykali...

Wstała, pośpiesznie odchodząc korytarzem myśląc, że usłyszy jego chłodny głos który wiele razy słyszała będąc sama, za nim trafiła do Josepha i Sarah.

Lecz nic takiego się nie stało.

***
Thomas wstał otrzepując się, w pierwszej chwili zapomniał nawet naciągnąć opadający na plecy kaptur...

Patrzył na Jane mającą skrzyżowaną ręce, i patrzącą chłodno w stronę w którą odeszła Rachel...

-Nie moja wina, że się na mnie wyjebała, nie martw się nadal nie lubie czyjegoś dotyku, obecności i tak dalej.

Jane prychneła.

-Jej usta podejrzanie blisko też się do twoich by zbliżyły? Ktoś kto się przewraca nie wpada w ten sposób.

-Jej twarz, jak i usta były zbyt daleko aby...

-Dla mnie wystarczająco blisko-Powiedziała wchodząc do sali treningowej, idąc prosto do Alice.

Thomas wszedł za nią zirytowany.

Brakuje mi jeszcze obrażonej Jane.

Pomyślał.

John podbiegł do niego, udając że dopiero chowie nóż po skączonym treningu.

-Daj sobie spokój kretynie, wiem, że skończyłeś kilkanaście minut temu.

-Ile powtórzeń za kare? -Powiedział najbardziej posłusznie, próbując zakryć irytację.

-Zaskoczę cie, ale dzisiaj zero, możesz iść masz czas wolny.

John spojrzał na niego w szoku, lecz pośpiesznie odszedł.

-Drzwi idioto!

John zamknął drzwi.

Usiadł pod ścianą zamieniając irytację w złość, gdy widział jak Alice podaje Jane mały nóż i pokazuje jej to czego wcześniej nauczył ją John, albo Sarah...

Nadal widzisz w niej dziewczynę z skrzypcami, a nie ostrzem w dłoni co? To co innego niż pistolet, nóż kojarzy ci się ze mną... Dlatego są one bronią cienia?

Poczuł ciarki na plecach, aż po kark...

Arthur miał rację.

Może nie ten prawdziwy, ale ten który przedstawia jego lęki, strach, zemstę jako iluzję głosu w głowie, snach, czy prawdziwej postaci...

Zacisnął dłonie w pięści, pomału prostując palce.

Wstał idąc, w stronę Jane jak i Alice która podała jej nóż.

Wiedział, że trzyma go źle a jak nim rzuci to zrobi to źle...

Puści zbyt późno, i wbije w dłoń.

Przyśpieszył lada moment, znajdując się przed nią.

Złapał ją za dłoń którą miała za karkiem gotowa rzucić.

Wyrwał nóż, i rzucił w tarcze trafiając w środek.

-Alice nie ucz w sposób który nauczył cię John, ta łajza nadal do końca nie potrafi sama, a co dopiero ma kogoś nauczyć.

-Może masz racje, ja tam wole mój dojebany kij niż te wszystkie noże...

Zadziwił się widząc, że rzeczywiście ma kij bejsbolowy, pewnie podobny do tego którym rozbiła głowę współpracownika Arthura, który miał Jane...

Spojrzała na lodowatej spojrzenie Jane.

-To ja wam nie przeszkadzam, ide poznęcać się na Johnie i tak dalej, wiecie manipulacja słabszymi mentalnie i tak dalej, cała ja...

I wyszła trzymając ten durny kij na swoim ramieniu.

-Co robisz? Chce umieć się obronić, skoro jesteśmy gdzie jesteśmy!

Przewrócił oczami.

-Po pierwsze źle trzymałaś, po drugie nie potrzebujesz bo dobrze strzelasz-Przybliżył się-A po trzecie to ja mogę cię obronić, i nie uwierzysz ale to ja jedynie mogę cie nauczyć "obronić "

Zaśmiała się.

-To mnie naucz.

Spojrzał na nią zdziwiony.

Ale poruszył nadgarstkami, i pojawiły się dwa ostre noże.

-Pierw musisz mnie chociaż odepchnąć, wiesz gdybym chciał zatakować sprawdzimy twój refleks.

Jane skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej.

-To głupie, tak jak ty i ta Rachel zresztą...

Uśmiechnął się krzywo, jak polujący kot.

Odsuwał się w tył krok za krokiem, aż w końcu dotykał plecami drzwi.

Upuścił jeden nóż, przekręcił zamek w drzwiach.

-Co robisz?

Wzruszył ramionami.

-Myślałem, że jesteś zazdrosna teraz Rachel tu przypadkiem nie wejdzie...

Zrobił kilka kroków w przód, opuszczając drugi nóż.

Jane krzyknęła w szoku upadając na materace.

-To było nie fair!

Thomas się zaśmiał pochylając się nad nią.

Wiedział że zabójca może go zabić, i drugiej okazji być nie może...

Oddalił wołającego Arthura, odpuścił swojemu instynktowi cienia chcącego uciekać i walczyć.

Udał, że sie przewraca i jest nad Jane, tak jak przed chwilą Rachel na niego.

-Mało prawdopodobne jest aby tak się przewrócić... -Mruknął naśladując jej ton z przed chwili.

Zaśmiała się.

Złączył ich wargi, całując namiętnie... Odsunał się aby zapytać, potem czuł jej dłonie na karku, przesuwające się niżej.

Ubrania leżały tam gdzie chwile temu trenował John...

Teraz nie myślał o nadchodzącej walce...

Płaszcz również leżał rzucony...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro