Tom II*Nauki Ciemności*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Widziała jak Joseph jednego dnia przyprowadza trydziestke osób potrafiących obsługiwać utworzone ładunki, następnie dwudziestu, których przynosiło materiały, nim Jane sie obejrzała w podziemiach była na nowo cała setka ludzi Thomasa.

-Cała fabryka jest czysta, jedyne co ją wypełnia to wszelkiego rodzaju bomby, granaty, oślepiające, dymne,flary, mamy nawet samochód, w którym jest bomba ustawiona na czas, jej celem jest pierdolnięcie w bandę ludzi Kevina i jebnąć za pomocą czerwonego guzika w pilocie.

-A co z ludźmi prowadzącymi samochód?-Spytała z niepokojem Jane,

Joseph się szorstko zaśmiał.

-Wybuchną jeżeli nie zdążą wylecieć przez drzwi, lecz oni zbyt się nie przejmują możliwością śmierci, są tak zaślepieni cieniem i możliwością rewolucji, że z chęcią wypierdoliliby się w powietrze, jeżeli to by pomogło.

Jane pokręciła głową, Thomasa nie było trzy dni, o ile się nie myliła, wiedziała jedynie, że wyruszył realizować swój, niby plan którego sam nie był pewny, lecz chce spróbować, bo innego nie ma, a chce pomóc tym wszystkim ludziom nie zważając na nic.

Czuła, że jest to powtórka z rozrywki, tak jak wtedy wyruszył na walkę z białym bez słowa, nie wiedziała nic, a inni wiedzieli, bo przecież musiał im powiedzieć o ewentualnych planach gdyby umarł.

Jedyne co było innym, to fakt, że powiedział jej, iż wyrusza, oraz złożył przysięgę przeżycia.

Pieprzenie, jedyne co teraz zatruwało jej myśli to fakt, że gdzieś się wykrwawia, a ona nic nie robi, nie zatrzymała go, gdy to się stanie i okaże się to jej winą, nie zatrzymała go drugi raz, to sama sie zabije.

Usłyszała krzyk Sarah, a może przekleństwo Alice, mogły być to one obie.

Otworzyła drzwi, czując delikatne szarpnięcie Josepha, które było nietypowym na tak wielką osobę.

-Nie powinnaś tego oglądać Jane, zaufaj mi...

-Nie wiem o co wam chodzi, ale nie pozwolę, aby każdy z was znowu trzymał mnie w sekrecie dla mojego dobra, bo Thomas wam tak kazał.

Szarpnęła się do przodu wyrywając się z uścisku brodacza, wbiegł za nią jak poparzony, zamykając za sobą drzwi, rozglądając w obawie o człowieka cienia, który mógłby zaglądać przez uchylone drzwi z ciekawością.

Pierwszym co zauważyła to Alice, która już czuła się ewidentnie dobrze, zdjęła perukę, jej włosy miały bardziej czerwony odcień, musiała skądś wytrzasnąć farbę, ubrała się cała na czarno, nogi miała założone na siebie, całkowicie wyluzowana wpatrzona w telewizor.

Obok niej siedziała Sarah z niepokojem, odruchowo mając dłonie w pobliżu toporków, jakby był to jej odruch przy wydarzeniach powodujących strach.

John siedział całkowicie niepewnie wzrok miał rozbiegany, trzymał za swoją dziwaczną protezę z ostrzem na końcu, musiał się już do niej przyzwyczaić.

Chłopiec spał.

Wlepiła wzrok swoich złotych oczu w mrugający telewizor, pojawiały się czarne paski, lecz akurat w tym momencie się zatrzymał, idealnie pokazując widowisko, w które każdy był zapatrzony.

Poczuła jakby jej serce na chwile zapomniało o czynności które powinno wykonać, jakby po prostu stanęło, zakręciło jej się w głowie, a oczy zalśniły, wiedziała, że Joseph ją podtrzymuje, chce ją wyciągnąć, lecz opiera się i nie odrywa wzroku.

Wystarczyło jedno spojrzenie na mężczyznę plującego krwią, obsianego bliznami, i tym pieprzonym durnym spojrzeniem jakby to on i tak był wyżej od każdego w okolicy, o kilkanaście stopni możliwych stanowisk, nawet gdy rozjuszony mężczyzna wgryzał się w niego jak zwierze, a dwóch go trzymało.

Krew ją paraliżowała, czuła rosnące zimno, i nogi, które się pod nią ugięły, wiedziała, że Thomas umiera.

Zorientowała się, że krzyczy.

Sarah, która wreszcie się odwróciła wyłączyła pospiesznie telewizor, którego wyświetlający obraz masakry nie znikał, pilot się zaciął.

Alice go najzwyczajniej w świecie kopnęła, powodując jego upadek i spowodowanie brak możliwości zobaczenia obrazu.

-Uważaj! Nie możesz go zniszczyć, nie zobaczymy znaku Thomasa, że jego plan jest możliwy-Krzyknęła Sarah.

Alice wzruszyła ramionami.

-Mam w to wyjebane-Skineła głową w stronę Jane- Ona nie może tego widzieć.

Sarah coś powiedziała, prawdopodobnie przeklęła, uklękła przed Jane chwytając ją mocno za ramiona.

-Jane on żyje, to jest powtórka, nie na żywo, to już było! Rozumiesz? Thomas żyje!

Jane z trudem powstrzymała płacz, wbiła mocno paznokcie we wnętrze dłoni.

-Co to jest? Czemu jest tam Thomas? W jaki sposób my to widzimy, a ktoś poza miastem nie i nic z tym nie zrobi? Gdzie on jest? Musimy go stamtąd zabrać, oni go zabiją!

Sarah skinęła głową.

-Jest to rozrywka poświęcona ludziom z oddziału każdego członka elity i wszystkim, którzy mają telewizor, transmisja jest prowadzona tylko w obrębie miasta, dlatego nikt tego nie widzi i nie ruszy nam z pomocą. Kevin miał mało, złapał sto ludzi z byłych gangów, aby pokazać swoją wyższość nad każdym, i uwydatnić fakt, że nikt mu nie zagraża zmuszając ich do walki, aby ci się cieszyli. W dodatku oprócz stu tych ludzi jest jeszcze dwudziestu ochotników, jednym z nich jest właśnie Thomas, który bez płaszcza jest wcale nierozpoznawalny, gdy zostanie mała ilość ludzi a jego plan okaże się prawdopodny, pokaże w stronę kamery znak, który zrozumiemy, wtedy mamy wykonać rozkazy, które nam nakazał, narazie przetrwał, zostało stu ludzi, w tym nadal dwudziestu ochotników.

-Co będziecie mieli zrobić?

-Tego nie możemy ci powiedzieć Jane, mamy nie szerzyć paniki...Narazie musimy czekać aż Thomas przeżyje i udowodni prawdopodobieństwo swego planu... My musimy wybrać, kogoś, kto będzie udawać cienia, a w podziemiach nie zapanuje chaos.

Wszyscy utkwili spojrzenia w sronę Johna.

Oprócz Jane, ona próbowała zatrzymać złość, że nie chcą jej powiedzieć, Kevin po raz kolejny pokazał do czego jest zdolny, a Thomas w tym uczestniczył uważając to w niepojętny dla nikogo sposób na rozpoczęcie rewolucji.

-Jak? Przecież nie przypominam go w żadnym stopniu, mam jaśniejsze włosy, oczy, inną cerę, nie poruszam się tak gładko i cicho, nie potrafię nagle zniknąć, nie potrafię być tak chłodnym wypranym z litości i nawe...

Joseph przerwał mu zirytowany.

-Twoją całą twarz zakryje kaptur, poruszanie jak i wszystko inne spróbujesz wyćwiczyć, ale nie myśl sobie kurwa, że będziesz przypominał go całkowicie, nauczysz się tak, aby wyglądać choć trochę wiarygodnie, aby nie zapanowała panika do jego powrotu.

John wyglądał jakby ktoś go uderzył, jednocześnie zdziwiony, że nie został zapytany o swoje zdanie czy by tego chciał, skruszone dziecko, które nie dostało zabawki...

Jane zrobiło się go żal, stracił jedyną osobę, która rozumiała jego słabość do tego typu złych rzeczy, teraz był sam i nie zrozumie go nikt, a na pewno nie Joseph czy Sarah, którzy są tutaj od zawsze.

Jane i Alice zaś były przyzwyczajone, jeżeli można tak to nazwać, wina pałacyku.

Przeniósł błagalne spojrzenie w stronę Alice, ta zmrużyła oczy.

-To, że cie wspierałam w tych pierdolonych chwilach, nie znaczy, że zostanę za ciebie cieniem, przykro mi, ale moja postura kogoś, kto robi jako udawaczka "prostytutki", nie jest zbyt wspaniała do napakowanego, ale nie wielkiego jak góra pieprzonych kamieni szefa rewolucji.

-A-ale ja nie mogę, jestem zbyt chudy i...

-Weź się w garść, raz chcesz ćwiczyć z cieniem i zabić tego, co zamordował Rachel, a potem się mażesz jak dzieciak.

Sarah spojrzała na każdego ściągając dłoń z głowy, tak jakby wcześniej ją bolała.

-Uspokójcie się, John to nie będzie takie trudne, nauczysz się tak, aby było to podstawową wiarygodnością, musimy to zrobić, bo inaczej ci ludzie wszystko zniszczą, widzieliśmy co było jak cienia nie było tylko moment, za niedługo minie kilka dni od rozpoczęcia rozrywki, więc możemy spodziewać się zamieszania, musimy je powstrzymać, i czekać na znak cienia, że jego plan okazał się prawdopodobny, wtedy zrobimy to czego chciał.

Wszyscy zamilkli, trwając w momencie zgodnego stwierdzenia, że skoro są w podziemiu, muszą podlegać rozkazom Thomasa, a jeżeli nie, nie powinno ich tu w ogóle być.

Nawet Jane powinna się słuchać, lecz wydawało jej się to głupie, stała patrząc w telewizor.

-Zostać z tobą? Wiesz długo nie gadałyśmy, a i tak nie ma tu żadnego, na którym mogłabym zawiesić oko.

Alice się uśmiechnęła, lecz Jane nie potrafiła się nawet zmusić do okazania tego samego gestu.

-Dzięki, wejdę do ciebie potem, narazie wolałabym być sama...

-Niech ci będzie, tylko nie napieprzaj na skrzypcach, dla twojej informacji teraz jest noc.

Jane się zaśmiała.

Również chciała wyjść, a jej druga część chciała włączyć powtórkę rozrywek, zobaczyć, w jaki sposób przeżył, chciała w to wierzyć, że przeżyje, do momentu udowodnienia swojego durnego planu.

Pilot wypadł z jej dłoni, gdy usłyszała głos za sobą, potem tylko szum, źle odbierającego urządzenia.

Odwróciła się w stronę chłopca.

-Gdzie Sarah? Jestem głooodny-Jego oczy się rozszerzyły patrząc na Jane- Jesteś smutna? Czy go nie ma? Mówił, że jest sprytniejszy od niego...

Jane się uśmiechnęła słabo.

-Mam nadzieje, że okaże się sprytniejszy, lubi znikać i się pojawiać...

-Bawi się w chowanego?

Jane się zasmuciła jeszcze bardziej, pamiętając jak uciekał przed ojcem...

-Cały czas się chowie.

Młody wychylił szyje patrząc na futerał na jej plecach.

-Co to?

Zdjęła futerał otwierając go, wpatrując się w skrzypce.

Wspomnienie zaatakowało ją ze zdwojoną siłą, chłopiec, który ukradł książkę Thomasowi, napisał mu kartkę... Chyba dla mamy, Jane mu grała gdy spytał co to, Thomas odpowiedział mu, że to pudło grające.

Nawet się uśmiechnęła, lecz wtedy zobaczyła odcięte palce, drzewo z rymowanką, i Arthura, który sam w to nie wierzył, udawał...

Znał rymowankę, nie potrzebował tłumaczenia Thomasa.

Nocny krzyk odbijał się w jej głowie, zobaczyła na nowo wielkie drzewa i pełno mgły.

Odetchnęła skupiając się na chłopcu, musiała się uspokoić, miała to dawno za sobą, odcieła się od tego w psychiatryku, wiara, że spotka Thomasa na nowo w niej się zatliła jak wtedy.

Lecz nie mogła się powstrzymać od porównania go do małego Alexa.

-Grające pudło-Przybliżyła się rozbawiona-Potrafi usypiać starych ludzi, albo powodować smutek.

-Wow! A co jeszcze?

-Czasami sprawiam, że się cieszą.

-Czasami?-Spytał podejrzliwie.

-Może nie czasami, tylko przeważniej...Aj zepsułeś, chciałam być trochę groźna jak Thomas.

-Zagrasz mi?-Spytał podekscytowany.

-Jeżeli powiesz jakie chcesz mieć imie, Thomas wspominał, że chcesz mieć nowe, wybrałeś jakieś?

-Nie! Pomożesz mi? Chciałbym mieć inne, aby należeć do waszej rodziny.

Wiedziała, że oddaniem szacunku, było zakopanie ciała chłopca za sprawą Alice, której to jest największym lękiem, lecz dla niej na ten moment było to za mało.

-Myślę, że Alex to ładne imie.

-Podoba mi się, a nazwisko?

Jane się zaśmiała.

-To bardziej skomplikowane, pomyślimy nad tym potem-Spojrzał na nią zdziwiony-O nie mojego, nazwiska nie możesz! Jest okropne.

Uśmiechnął się.

Nie posiadała nut, ani zrzędzącej nauczycielki, widzącej błąd w miejscu gdzie go nie było, nikt nie bazgrał jej poprawek, nie wymawiał słów, że to czynność nie dla niej.

Nie potrzebowała ich jak i nut na ten moment, zmrużyła oczy w ciemnym pomieszczeniu, jedynemu czemu się na ten moment oddając to intuicji jak i emocjom, tym sprzecznym ze sobą, większą role z początku grały zmartwienie, potem strach mieszany z pokusą ucieczki, znowu biegła korytarzem uciekając przed współpracownikiem wysłannika, lecz płynnie wskoczyła z początku mała radość, gdy czuła się przy Thomasie bezpieczna, gdy mogła go uratować, tego dnia gdy zabrał ją do filharmoni i na górę tam gdzie kiedyś chcieli.

Wszystko się skrzyżowało, wybuchając w momencie gdy poczuła zimny dotyk pierścionka, gdy wyznała mu co czuje w szpitalu, gdy postanowiła, że zakceptuje jego zmianę i nie dopuści do zniknięcia jak i śmierci, gdy się jej oświadczył.

Na koniec został przebłysk obawy, i przelewająca się złość na złych ludzi jak Arthur, czy Kevin teraz, na okrucieństwo na zewnątrz, na słabość i kruchość tych bojących ludzi.

Spojrzała w oczy tego chłopca który będzie cieszył się imieniem roześmianego Alexa.

Widziała w tych oczach ten sam strach, i poczucie pokazania, że nie jest się nikim.

Widziała to samo w tych czarnych oczach jak był młodszy, widziała to nadal.

Po jej policzkach pociekły łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro