Tom II*Ubrana w czerń*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wiedziała, że jej miejsce nie powinno w tej chwili być tym gdzie było.

Stała blisko, ludzie ją wyzywali, śmiali się, a następnie między sobą szarpali, była zdziwiona, że nie wszyscy są w szale, w sali treningowej stało tylko dwudziestu rewocjunolistów, a reszta w spokoju siedziała w swych komnatach.

Było to kwestią czasu, aż całą setką zawładnie strach, przejawiający się wściekłością do każdej żywej istoty.

Strach spowodowany brakiem kulawego mężczyzny.

Brakowało im cienia.

-Złaź stamtąd! Jesteś tylko po to, aby zadowolić jego potrzeby!

Wiedziała, że wcale tak nie myślą, lecz musieli podłapać opinie o niej od ludzi ze zewnątrz, ich słowa były strachem, możliwością jego odreagowania, wcześniej któregoś z nich najchętniej by zdzieliła, na ten moment czuła zrozumienie.

Nie wiedziała jakie uczucie może ją ogarnąć gdy cała setka zacznie się bać i używać większego doboru słów w jej stronę albo kogoś innego.

Słyszała słowa padające w stronę Alexa, nazywali go kimś kogo nie powinno się chronić, bo jest jak jego ojciec i jak dorośnie stworzy na nowo to co zrobił Kevin.

Powinno się go zabić.

Zrobiła krok w przód.

-Rozumiem wasz gniew, przejawiacie go w każdy możliwy sposób, poczekajcie na powrót cienia.

Odwróciła się na pięcie zanurzając się w odmęty czarnego korytarza, słysząc ich większy krzyk na jej słowa.

Ci ludzie byli wyprani z uczuć, a każde, nawet miłość potrafili okazywać jedynie wściekłością w stronę starca, przekazywana na wszelkie możliwe sposoby, w stronę jej, syna Kevina, czy każdego, kogo napotkają na drodze.

Póki co można to wytrzymać, na razie ich mniejsza część przestaje wytrzymywać.

Jane nie wiedziała co się stanie gdy całą setką zawładnie złość, nie wiedziała co mogą zrobić gdy do tego dojdzie, wątpiła w Johna, swojego kuzyna, w co nadal nie wierzyła, nie dopuszczała tego do siebie, że ktoś powiązany z jej nazwiskiem, będący jej rodziną przeżywa te wydarzenia.

Wiedziała, że to się nie uda, nie wykazywał żadnych postępów w udawaniu Thomasa, każdy próbował go nauczyć sposobu chodzenia, niewykazującego żadnego dźwięku, lecz on się wtedy przewracał, co drugie słowo przepraszając.

Gdy pytali Jane o rady, z powodu jej najdłuższego znania Thomasa, milczała wpatrzona w ledwo działający telewizor, czując rosnące dreszcze gdy widziała piasek zamieniający się w huragan.

Gdy zobaczyła Thomasa z włócznią, znowu prawie zemdlała, tym razem powstrzymując krzyk, mając w sobie tysiąc pytań, które zdusiła w sobie, nie pozwalając im wydostać się z ust.

Nie potrafiła zrozumieć jak można być tak podłym, umieszczając tych ludzi na dole i się cieszyć, w dodatku gwarantując im jeszcze większy trud, przez przeszkody jak ten ostatni wiatr.

Nie wiedziała co kierowało starcem, i gdzie jego wszelkie inne uczucia, które pewnie miał gdy się urodził.

Kimś takim się nie rodzi, kimś takim się staje tak jak Arthur przez swojego ojca.

Lecz Kevina czy Arthura nie da się naprawić, zmienić, przywrócić, trzeba to skończyć, zniszczyć.

Zrozumiała, że ona i Thomas nie będą mogli żyć w całkowitym spokoju, dopóki Kevin nie umrze, a ona osobiście nie zobaczy ciała Arthura.

Dopóki ludzie na zewnątrz nie zaznają spokoju, nie będą porywani, a kobiety wykorzystywane, dzieci głodne.

A Thomas nie będzie musiał wędrować pośrodku życia i śmierci, aby doprowadzić wszystko do końca.

Będzie czekać na jego powrót, wtedy oni wszyscy to skończą...

Chciała skręcić w korytarz prowadzący do ich komnat, do tych gdzie teraz męczyli Johna ciągłymi poleceniami.

Lecz odsunęła się, widząc o kilka centymetrów brudną dłoń chcącą ją złapać.

Jej dłoń przesunęła się do małego noża, a potem do pokrowca z pistoletem, lecz nie miała niczego, przeklinając samą siebie, nie posłuchała Thomasa, od momentu jej przybycia tutaj, kazał nosić jej broń.

Uniosła dłonie do góry, widząc pistolet wycelowany prosto w jej głowę.

-Jeżeli pociągniesz za spust, reszta ludzi cienia to usłyszy i cie zabiją...

Młody chłopak się tylko uśmiechnął.

-Pracowałem dla Kevina, nie boję się takich jak wy, lecz on mi zapłacił a cień nie.

Jane powstrzymała się od zaśmiania, była pewna, ze geniusz jest zbyt słaby, aby zażądać pieniędzy przemocą.

Ale przecież tutaj, w tym mieście każdy był niebezpieczny.

-Myślę, że samego cienia się bałeś-Skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej-Z tego co mi opowiadano jedyne co zrobiłeś to się pod siebie poszczałeś.

-Zamknij się i ręce do góry!

Jane tego nie zrobiła, poczuła rosnącą skruchę.

-Nie udawaj kogoś groźnego, jesteś jeszcze dzieciakiem, mądrym w dodatku, gdy to wszystko się skończy możesz wyjechać i zostać kimś bogatym, zaznać szczęścia...

-Gówno wiesz! Wiesz czego jedynie można tu zaznać to głodu, który zmusza do walki o jedzenie, a jedzeniem jest często coś surowego, zgniłego, to jest tym waszym szczęściem?! Chce pieniędzy!

Jane zrobiła kilka kroków w przód.

-Dostaniesz swoje pieniądze, gdy to wszystko się skończy, naprawdę chce dla ciebie dobrze, tak jak... cień-Zmusiła się od powstrzymania chęci powiedzenia "Thomas"-Chce to wszystko zakończyć, tak jak moi przyjaciele, wiem, że mogą być niemili, budzić grozę, a sam cień pewnie wielki strach prawda? Ale każdy z nas chce skończyć z głodem i wszystkimi okrucieństwami, jesteśmy dobrymi ludźmi, on przeszedł zmianę, nie bój się, że ci nie zapłaci, mogę go do tego namówić, wiesz?

Stała przed nim trzymając lufę pistoletu, lekko ciągnąc za nią w swoją stronę, ale dzieciak pociągnął go ku sobie, kładąc palec na spuście.

-Nie rozumiesz! Nie możesz zrozumieć!

Jane wpatrywała się w zaszklone oczy.

-Chce zrozumieć, możesz mi w tym pomóc? Proszę.

Widziała jak kręci głową, świst powrócił do jej uszu jak dźwięk, który słyszała wielokrotnie, gdy nauczyła się strzelać, a pistolet odskoczył, gdy strzeliła do Arthura.

Czuła jak upada i zakrywa uszy dłońmi, wiedząc, że i tak to nic nie da, pospiesznie przeszukała dziury po wystrzelonej kuli, lecz on celował w jej głowę, nie powinna szukać rany, powinna nie żyć.

Chude ciało leżało przed nią, mając dziurę w głowie z wbitym nożem, jego oczy nadal były zaszklone łzami, a jedna pociekła po jego policzku.

Strach objął ją całkowicie, w pierwszej chwili myślała, że to ona mu to zrobiła, przez nawrót swojej choroby.

Na myśl o tym sama zaczęła płakać.

Otworzyła usta w szoku, stając nagle, nie myślała co robi, wbiegła w kobietę przed nią, przyciskając do ściany.

-Coś ty zrobiła?! Mogłam to naprawić! On tego nie chciał! Ty... Ty idiotko!

Odpowiedziała jej brakiem żadnych emocji.

-Strzeliłby ci w głowę gdybym nie przyszła w porę, niczego byś nie zmieniła, zadaniem wyznaczonym mi przez mojego szefa cienia, było chronienie cie przed wszelkimi niebezpieczeństwami, tak jak on przewidział, że będzie zagrażał ci zamach na własne życie przez funkcje jego narzeczonej.

-Nie strzeliłby, strzelił, bo wbiłaś mu nóż, a jego palec odruchowo zacisnął się na spuście!

Zdjęła jej rękę ze swojej szyi, znudzonym ruchem.

-Przykro mi to przyznać, lecz jesteś ogarnięta wielką głupotą poprzez okazywania współczucia, jestem zdziwiona, że on wybrał cie jako swoją towarzyszkę.

-Nikt mnie na nic nie wybrał, nie pełnie żadnej pierdolonej funkcji, to ty ją pełnisz, pieprzonego posłańca dla dzikusów.

-Jesteś ogarnięta złością, ten chłopak wykonał wyznaczone mu zadanie, mógł zostać zabitym. Będę cię chronić gdy się uspokoisz, a wierze, że tego dokonasz, sama ja uspokoiłam resztę rewocjunolistów, tak jak kazał mi cień, od jutra zaczynamy treningi abyś nie była tak słaba dnia ostatecznego walki z Kevinem, myśląc, że strasząc cieniem do końca swojego życia zaznasz ochrony. Wątpię, aby chronił do końca swoją prywatną prostytutkę.

Odeszła wolnym krokiem.

Jane wpatrywała się w zabite ciało, mogła go zmienić, pokazać co jest prawdziwym szczęściem, mógł w prawdziwym życiu zdziałać cuda, mógł...

Mogła go uwolnić.

Jej dłonie opadły po długich kręconych włosach, zostając na chwile na jej twarzy zakrywając ją, wiedziała, że łączniczka słyszy jej skowyt.

Przypomniała sobie, jak ten dzieciak dyktował jej warunki, ale wtedy nie wytrzymała, zbuntowała się i go uderzyła, zmieniła szkołę...

Teraz znowu czuła się ofiarą, upokorzoną wiedząc, że mogła mu pomóc, lecz ona jej nie pozwoliła...

Nóż wysunął się z jego głowy pod naporem jej dłoni.

Krew ciekła po niego kroplami, szła za łączniczką.

-Nie wiem, dlaczego nazywasz mnie porstytutką sama nią będąc, jesteś zniszczona i o tym wiesz, jest mi ciebie żal, lecz nie powinnaś przekuwać swej radości z powodu nadania tytułu przez cienia, nie powinnaś zmieniać jej w dyktowanie mi warunków, i zabijania.

Odwróciła się.

-Może tego nie wiesz, lecz nikt nie nadał mi statusu jego narzeczonej, i nie obchodzi mi co kazał ci robić, lecz nie będziesz za mną chodzić i mnie chronić, może chciał dobrze, lecz nie wiedział, że będziesz zabijać osobę niczemu winną.

-Jego rozkaz, nie mogę go nie wykonać, dopóki sam nie będzie mi kazał, jestem dobrym żołnierzem i nie będę łamać nadanego mi zadania.

-Jesteś morderczynią, zabiłaś kogoś kogo można było zmienić, nie zabiłaś kogoś kto mi zagrażał, to ty mi w tym momencie zagrażasz.

Łączniczka uniosła zdziwiona brew.

-Nie będziesz kimś kto będzie mi zagrażał, nie będziesz sprawiać, że będę się ciebie bać, cień się pomylił nadając tobie taki tytuł, lecz ja się nie pomylę, sprawię, że zapłacisz za to co zrobiłaś z tym chłopakiem.

Nóż przebił wystający materiał jej stroju, przybijając ją tym samym do ściany.

Jane się odwróciła.

-Przeszłaś pewnie tyle samo co ja, lecz ja się nie zmieniłam, i nie zostanę nigdy kimś takim jak ty, zabijającą dla zabawy. Pożałujesz tego co zrobiłaś, nie obchodzi mnie co przeszłaś, to cie nie usprawiedliwia, już nie, on by mi nic nie zrobił...W przyszłości możesz stać się kimś jak Arthur, tłumacząc się, że zrobiłaś to z czyjegoś rozkazu, tak jak on z rozkazu ojca. Nie dopuszczę do tego.

***

-Wszystko w porządku? Niczego nie jadłaś, jesteś młoda i powinnaś... Wiem, że może nie zrobiłam najlepszego posiłku, ale tutaj w podziemu, nie mamy za wiele...

Jane zmusiła się na uśmiech.

-Nie w tym rzecz Sarah naprawdę, twoja kuchnia jest wspaniała...

-To o co? Możesz mi powiedzieć, wiem że jestem stara, ale Alice rozwala ściane swoim kijem...

Jane się zaśmiała.

-Czemu?

Sarah wzruszyła ramionami.

-Cytując ją "Wkurwia mnie ten pokój, jest zbyt mały, co ten Thomas sobie kurwa myśli,potrzebuję więcej przestrzeni". W ten sposób zrobiła dziurę do pokoju jakiś ludzi, a gdy zaczeli na nią krzyczeć to jednemu przywaliła, oczywiście swoim kijem.

-Pogadam z nią potem-Zaśmiała się-Może dla bezpieczeństwa otoczenia niech zostanie póki co w moim pokoju.

-Napewno nie chcesz pogadać Jane?

Pokręciła głową, nie chciała póki co mówić.

-Nie, ale dziękuję, że zauważyłaś i chcesz pomóc.

-Jak coś to będę u siebie w pokoju czekać jeżeli zmienisz zdanie, mam nadzieje, że zasnę, ciągle myślę, że John jutro nie da rady.

-Dlaczego już jutro?

Sarah spojrzała przed siebie lekko zła.

-Ta dziwna kobieta, co ma przekazywać wiadomości pomiędzy ludźmi Thomasa, utworzyła na jutro spotkanie dobrze wiedząc, że John nie jest przygotowany. No nic to ja już pójdę.

Jane wbiła paznokcie we wnętrze dłoni.

Głupia suka.

Czego ona chce?

Przypomniała sobie o tym mądrym chłopaku, nie znając nawet jego imienia...

Chciała komuś powiedzieć, lecz spowodowałoby to u nich złość, powinna sama jej pokazać, że istnieje kara za to co zrobiła.

A Alice mogłaby obabwiać się ducha tego zmarłego.

***

Przez chwilę myślała, że Johnowi się uda, uśmiech miał podobny, lecz zaraz po tym potknął się o czyjeś stopy.

Jego głowa opadła w dół.

-Przepraszam, że nie dam rady.

Joseph się skrzywił, ale Sarah go powstrzymała od wybuchu.

-Nic się nie stało, próbuj nie przepraszać John i mów do nich to co napisaliśmy ci na kartce okej?

Przytaknął głową.

-Staraj się trzymać swoją rękę z tyłu, mogą zauważyć pusty rękaw-Szepnęła.

Powędrowała wzrokiem ze współczuciem za Johnem, ludzie widząc płaszcz uspokoili się i skupili na nim swój wzrok.

John zaczął mówić, lecz jego głos zamiast się przeciągnąć się złamał.

Jane się skrzywiła, patrząc z niepokojem na Sarah.

-Witam was wszystkich, powiadomiono mnie o waszym niepokoju...J-jak widać jestem!

Jane cofnęła się krok w tył widząc ich zdziwienie na twarzach, Thomas rzuciłby czymś w stylu, "Jeżeli ktoś nie ma zamiaru mnie widzieć, niech odejdzie, nie potrzebuję kogoś takiego"

-Co on czyta?-Powiedziała do Sarah.

-Ja nie wiem...Napisaliśmy mu coś innego...

Joseph warknął głośno.

-Ktoś podmienił mu kartki.

-Ale czemu? Przecież każdy z nas chciał tego...

Jane spojrzała na łączniczke zła.

-Ona to zrobiła, poczuła się zbyt pewnie, po uciszeniu tych ludzi, myśli, że może nimi zawładnąć, dobrze zdając sobie sprawę z nieobecności Thomasa.

-To ma sens, co robimy?

-Nie wiem-Rzuciła Sarah, łapiąc za toporki-Mogę w nią rzucić...

-Nie! To nic nie da Sarah, musimy zrobić to inaczej...

-Masz jakiś pomysł?

Jane pokiwała głową.

-Chyba tak...Niech Alice włączy światła jedynie na scenę, gdy będzie ciemno złapiecie łączniczke, a ja się resztą zajmę.

-Jesteś pewna?

Chcicała mówić dalej, lecz Joseph pociągnął ją za sobą.

-Jest dłużej z cieniem od nas, wie co zrobiłby on, lecz to nie ma znaczenia, jestem pewny, że wie również sama co robić.

Jane uśmiechnęła się z wdzięcznością.

John kontynował, jąkając się coraz bardziej widząc zmianę w ludziach pod nim.

-Dlatego proszę was o rozpoczęcie rewolucji!

-To jebany oszust!

-Kłamcy!

-ZABILI CIENIA I TERAZ CHCĄ GO UDAWAĆ!!!

Kamienie poszybowały w stronę Johna, jeden z nich trafił w kaptur, odrzucając go w tył, w tym momencie ich krzyk stał się większy.

Jane widziała jak Łączniczka osobiście rzuca nożem, tworząc rozcięcie na jego nodze, a kamień rozwala jego łuk brwiowy.

Wbiegła na scene, nie czekając na zgaszenie światła.

-To ona! Ona go otruła! Zabiła go i teraz udają!!! TA DZIWKA!

-John daj mi płaszcz i noże-Skrzywiła się gdy kamień uderzył w jej plecy.

-Co ty robisz? Jane oni nas zabiją!

-Wiem co robię...Zrób to, muszę stworzyć spokój, wiem, że oni mają nadal inne uczucia...

-Powiec co robisz?!

Kamienie wystukiwały coraz szybszy rytm, przez uderzenia o drewno.

Wyszarpała mu płaszcz narzucając go na siebie, wiedząc, że jest o wiele za duży, noże zapieła na przedramionach biorąc pokrowce od Johna, wiedząc, że do niczego jej się one przydadzą, nie potrafiła nimi walczyć.

Poczuła ostry ból na twarzy, kolejny kamień...

Lecz uklękła, nie chcą pokazywać innych uczuć, nie mogła zacząć płakać, czy nawoływać ich do zmiany.

Czasami słowa nic nie znaczą, a emocje najbardziej ukryte ma każdy...Każdy, nawet oni-Powiedziała w swojej głowie.

-Pora na mój pierwszy koncert John, przykro mi, że nie możesz towarzyszyć ze swoją perkusją...

-Zwariowałaś!

Czuła coraz większy ból, ale nie upadła, nie mogła tego teraz zrobić, nie mogła również mówić, nikt by jej nie słyszał.

Zrobiła kilka kroków w przód, czuła dłoń na swojej nodze, mógł ją zrzucić...

-Kłamczyni! Ukradłaś jego płaszcz! Zabiłaś go!

Zamknęła oczy upusczając powietrze, skupiając się jedynie na instrumencie opartym na ramieniu i smyczku w dłoni, musiała stać się głuchą aby ich nie słyszeć, musia stać się niewidomą aby nie widzieć.

Słyszała to co ostatnio, grała to co temu chłopcu, był pierwszą osobą która to usłyszała, grała jak chciała, szybowała...

Uścisk znikł już dawniej, bólu nie czuła jakby zapomniała o uderzeniach na jej ciele.

Zamiast krzyków, słyszała co innego, otworzyła oczy widząc twarze zalane łzami a ludzi klaszczących, łączniczka szamotała się z tyłu trzymana przez Sarah, upadła gdy Alice uderzyła ją kijem.

Jane się zaśmiała.

Uwolniła w nich inne emocjie, dawno zapomniane, lecz nie zakopane.

Schowała skrzypce, i nałożyła futerał na swoje plecy.

Nałożyła kaptur, bardziej aby w ich oczach pojawiło się nikłe porównanie, zapewnienie bezpieczeństwa.

Poruszyła nadgarstkami, zdziwiona widząc w nich ostrza.

Ludzie krzykneli podekscytowani.

-Nie chcę abyście się mnie bali, przynajmniej do jego powrotu-Uśmiechnęła się-Zostanę póki co cieniem, zajmując przy tym mojego narzeczonego, zapewnimy wam bezpieczeństwo do jego powrotu, oraz możliwość zmiany, chce wam pokazać, jak dziś, że nadal jesteście dobrzy, a różnicie się dzięki temu od ludzi Kevina, nie jestem taka jaką myśleliście, to ona-Wskazała palcem na łączniczke-Chciała namieszać wam w głowach, lecz nie dopuszcze do tego, nikt nie namiesza wam w głowach, jesteście mądrzy, uchronimy was do jego powrotu, a jak wróci przywrócicie, przywrócimy to co było kiedyś na zewnątrz.

Wiwaty uniosły się głośniej od wcześniejszych krzyków.

Wiedziała, że Alice trzyma ją za ramie stojąc za nią, Sarah również, a za nimi Joseph i John.

-Jesteśmy z tobą.

Jane się uśmiechneła.

Została cieniem, ciekawe jak bardzo Thomas będzie zdziwiony albo zły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro