Tom III*Walcząc ze zwariowaniem*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wiedziała, że próbuje za wszelką cenę nie pokazać jej swego cierpienia, wystarczył jeden zastrzyk, aby złagodzić ból fizyczny, lecz zniszczyłoby to jeszcze bardziej jego stan psychiczny i tylko zwiększyło chęć narkotyku.

I tak nawet teraz jego organizm jedyne czego chciał to właśnie tą strzykawkę, postrzegał to za ratunek narkotyk podawany podczas walk.

Mogła podać mu zwykłe leki przeciwbólowe, ale nie chciał nawet tego, a ona mu przecież obiecała.

Kusiło ją, aby wrzucić do szklanki wody gdy nie patrzył, chciała go oszukać.

Ale tego nie robiła, siedziała i czekała.

Patrzyła w miejsca odkryte na jego ciele pokrywających się zimnym potem, cały się napinał zaciskając dłonie w pięści, chciał się zerwać, lecz nie mógł.

Bała się, że może zerwać bandaże z pleców, albo jeszcze bardziej uszkodzić połamane żebra, ale sam powiedział jej co ma zrobić, aby tego nie zrobił.

Leżał na łóżku obwiązany pasami krępującymi ruchy.

Myślała, że to wytrzyma, lecz zaczęła wątpić gdy z jego ust jedyne co słyszała to krzyk.

Wtedy w pierwszej chwili jedyne czego chciała to zdjąć te piepszone pasy, i podać leki, lecz zmusiła się do siedzenia i patrzenia, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni.

W Pewnym momencie przestał, poczuła ciarki biegnące po ciele widząc opadające włosy na czoło ociekające potem.

Pomimo tego, że ściany sali wypełniał chłód.

Spojrzał na nią tym wzrokiem jak na każdego, chłodnym i bez żadnych emocji, zmuszającym do zmienienia punktu patrzenia.

Nie odwróciła wzroku powtarzając sobie w myślach to, co jej powiedział, że wszystko, co powie w jej stronę będzie nieprawdą, bo jedyne czego będzie chciał to narkotyku, to z nim zrobił Kevin, kosztem zdobycia ludzi do rewolucji...

Znowu się poświęcił.

-Jane jak mogłaś mi to zrobić?

Powstrzymała napływające poczucie winy.

-Sam tego chciałeś.

-Ale nie musiałaś mnie słuchać, dobrze wiesz, że mogłem kłamać a ty powinnaś mi nie wierzyć, nie zgodzić się na wszystko, co ci kazałem.

Brak odpowiedzi.

-Związałaś mnie, nie dając żadnego leku, co z ciebie za przyjaciółka? Dziewczyna? Narzeczona? Osoba, która zawsze była?- Prychnął.

Rzeczywiście powinnam dać mu leki, pomimo że tego nie chciał, przecież nie jest to narkotyk, a szczególnie nie ten od Kevina, po którym jedyną zostającą emocją jest wściekłość...

Skrzywiła się nadal nie ruszając z miejsca, nałożyła jedynie nogę na nogę.

-Ja bym ci tego nie zrobił, robiłbym wszystko, abyś miała najlepiej, nie jak ty Jane.

-Nie zrobiłbyś tego, jeżeli wiedziałbyś, że mogłoby być ze mną jeszcze gorzej po padaniu narkotyku, co z tego, że nie czułabym bólu?

Uśmiechnął się krzywo.

-Uciekłbym stąd, porwał najlepszych ludzi, którzy mogliby ci pomóc, zmusiłbym, torturował, wszystko, aby stało się to, czego byś chciała-Zaczął się dusić, nie odzywając na długie chwile kaszlu.

Zauważyła odpinający się guzik uprzęży przy dłoni, odwróciła od tego wzrok czując narastającą panikę.

Spojrzał w tą stronę nim odwróciła wzrok, jednym pociągnięciem do siebie zrywając wszystkie paski z całej ręki.

Zrozumiała, że przypięła je za słabo, i to o wiele za słabo, chciała, aby nie ściskały tak bardzo posiniaczonych rąk.

Skarciła się za głupotę wstając.

Zanim podeszła, wolną dłonią odpiął drugą rękę, jego palce poruszały się błyskawicznie szybko tak jak wtedy gdy rzucał nożami...

Gdy stała przy łóżku widziała jego wzrok wbity przed siebie, wstał ściągając bandaże.

-Thomas przestań do cholery, co ty odpiepszasz?!

Spojrzał na bandaże, leżące przy jego stopach.

-One mi nie pomogą, dobrze o tym wiesz, ale i tak nie sprawiłaś, żebym nie czuł bólu prawda? Nie wiesz jak to jest, ciągle szczypie i pali i będzie całe życie, a to mi pomaga, nie będę musiał korzystać z woli lekarza.

Cofnęła się kilka kroków w tył.

-Daj mi klucz od drzwi skarbie.

Podszedł w jej stronę pochylony wyciągając dłoń przed siebie, widziała jak drugą trzyma się za żebra, a jego noga kuleje do takiego stopnia, że prawie ją za sobą ciągnie.

Lecz panika i tak w niej narastała widząc ten lodowaty wzrok czarnych oczu, tak samo jak poczucie winy, ciągle w jej głowie powtarzało się, że nie powinna go słuchać i podać mu te leki.

Stała nieruchomo gdy jego dłoń przesunęła się w dół i wyciągnęła klucz, patrzyła jak podąża w stronę drzwi.

Jak mogłam myśleć, że mnie uderzy-Pomyślała.

-Zaczekaj, Thomas nadal mogę ci pomóc.

Uśmiechnęła się widząc zdziwienie w jego spojrzeniu.

-Jak niby? Pierw mi jej odmawiasz, a teraz myślisz, że...

Złączyła ich usta, wplatając dłonie w jego włosy, gdy się odsunęła czuła jego oddech na karku, lecz pomimo tego wszystkiego nie opuścił klucza.

Wrzasnął gdy kopnęła go prosto w miejsce, gdzie złamał nogę, a on sam nie mógł jej ponownie wyprostować, leżał na ziemi zwijając się z bólu.

-Mówiłeś, że nie mam cię słuchać w tej chwili, a ja ci obiecałam, następny raz się nie zgodzę, prędzej zatłukę cię za taki pomysł.

***

W ten sposób minęły dwa tygodnie, siedziała na krześle cały czas patrząc z tym samym smutkiem i żalem, cały czas chcąc dać mu leki, ale tego nie robiła, jedynie słuchała jego ciągłych oskarżeń.

Wiedząc, że są nieprawdziwe a on sam wyrzuca z siebie wściekłość spowodowaną chęcią narkotyku, i tak był w lepszym stanie niż ostatnio Michael, który się na nich rzucił.

Lecz każde jego słowo było rzucane jak sztylet, jakby zapominała o tym wszystkim i myślała, że mówi prawdę.

Lecz próbowała myśleć w sposób, jaki jej kazał, wierząc, że to wszystko jest nieprawdą, zmuszając się do ciągłego siedzenia i jedynie patrzenia.

Plecy jak i ręce codziennie pokrywała tę samą grubą warstwą maści, zawiązując bandażami, widziała, że oparzenie zaczyna się goić i pomału znikać, a siniaki na brzuchu i rękach zmieniają swój kolor.

Nie wiedziała, w jakim stanie są jego połamane żebra, teraz nie chciał jej powiedzieć, a normalnie kłamałby, że i tak go nie bolą.

Odsunął głowę gdy chciała podać mu jedzenie.

-Nadal uważasz, że to jedzenie, które jest otrute? Nie ma tu nikogo kto chciałby cię otruć, nikt nie zabije cię, aby usunąć przeciwnika z rozrywek, nie zabiją cię, to już się skończyło.

Teraz był w stanie, w którym mówił do niej normalnie, tak samo się zachowywał, lecz postrzegał wszystko jako możliwość do usunięcia go z rozrywek, a jego plan może się nie udać, nie uwolni ludzi, nie zbierze ludzi do rewolucji...

Zachowywał się jakby nadal tam był, ogarnięty rolą ochotnika, który zabije każdego, aby stać się zwycięzcą, a tak naprawdę chcącym sprawdzić, czy jego plan może okazać się prawdopodobny, ogarnięty stresem i ciągłym gdybaniem.

-Nie kłamiesz?

-Nie, udało ci się dobrze myślałeś, że zostawi ludzi do rozstrzelania, a oni pomogą nam zebrać wściekłych ludzi należących kiedyś do gangów, ja byłam cieniem pod twoją nieobecność. Wszystko się udało, tylko teraz chcesz tego, czego oni ci podawali i nie myślisz racjonalnie.

Wiedział, że John odszedł i Kevin zamienił go w członka elity, a za nim przypałętał się Michael, cały czas pamiętał co się stało, co kazał jej obiecać, to, że powiedział Josephowi i Sarah, iż opracuje plan.

Tylko momentami zapominał.

-Dobrze, już pamiętam.

-Jak się czujesz?

-Spokojnie, wszystko pamiętam, tylko zimno mi i jestem...

Jego głowa osunęła się na bok, wydawał się jeszcze bardziej blady niż normalnie.

-A to drugie?-Powstrzymała się od zadania fali pytań.

-Dzisiaj, tylko trochę myślę, abyś mi go podała, chęć narkotyku jest słabsza, tak jak w momencie gdy kazałem ci obiecać i krótko po wtargnięciu tego przyjeba Michaela.

Uśmiechnęła się.

-Oby tak już zostało.

-Ile minęło?

-Tydzień, albo więcej, nie jestem pewna, chyba do dwóch tygodni maksymalnie... Musisz coś zjeść, a jak nie to wepchnę ci to do gardła! Do tego kolejna zmiana bandaży i... Musisz się umyć.

Uśmiechnął się.

-Ściągnij to cholerstwo.

Zawahała się, lecz po chwili zrozumiała, że jego wściekłość zmalała na nowo do tamtego poziomu, a żądza chęci narkotyku również opadła wraz z nią.

Co nie znaczyło, że nie będzie miał takiego napadu...

Wstał chwiejnie, podtrzymała go czekając aż jak zazwyczaj złapie równowagę.

Wpatrywał się długo w lustro.

-Sarah i Joseph nie przychodzili? Mówiłem, że wymyślę plan na te wszystkie problemy...

Pokręciła głową.

-Schudłeś kilka kilogramów, nie chciałeś jeść tyle ile ci dawałam, nawet jakbym cię zmuszała...

-Spokojnie-Złapał ją za dłoń-Dziękuję i przepraszam za wszystko, co mówiłem, to cholerstwo, wszystko mnie denerwowało, kurwa myślałem, że nadal tam jestem, mam nadzieję, że póki co będzie z tym spokój i nie będę chciał tego ich narkotyku, wytrzymam ból, i to wszystko raz na zawsze skończymy.

Położyła głowę na jego ramieniu, powstrzymując cisnący się płacz.

-Zacznę treningi, zaraz pójdziemy do Josepha i Sarah, spróbuję wszystko, chociaż na trochę naprawić.

-Pierw masz zacząć jeść kretynie.

***

Pod warstwą czarnego płaszcza był grubo ubrany, lecz pomimo tego i tak czuł chłód i dziwne kłucie na całym ciele, naciągnął kaptur wchodząc do sali, w której czekali na niego Sarah i Joseph oraz ludzie, których z byłych gangów wybrali na trenerów.

-Ludzie, których wybraliście mają stworzyć grupy wielkości stu osób, każda grupa będzie miała przeznaczoną własną dużą salę, osoba, która będzie ich ćwiczyć na podstawie tego co umiała w gangu, będzie stała na podwyższeniu, ma być tyle grup ile ludzi, jeżeli zabraknie osoby trenującej, wyznaczcie treningi w parach, niech uczą się nowych rzeczy od samych siebie. Możecie wyjść-Powiedział do wyznaczonych osób.

-Co dalej do kurwy,tak długo ci to zaj...

-Zamknij się Joseph, daj mi dokończyć ze swojej pierdolonej łaski.

Joseph się uspokoił pod naporem spojrzenia swojej żony i chłodu w głosie cienia.

-Wszystkie główne wejścia mają zostać zawalone za pomocą użycia ładunków wybuchowych które wam zostały, oczywiście przy ich samym początku w kanałach, nie chcemy aby zawaliło nam podziemie.

-Co chcesz powiedzieć przez "główne wejścia?"

-Wszystkie te które znacie wy, John, oraz ludzie z elity, każdy z nas dostał się głównym wejściem, tylko ja i setka ludzi którzy byli przed nami znamy kilkanaście bardziej ukrytych przejść, powiedzieli mi o nich, gdy to wszystko się skończy odkopiemy wszystkie główne wejścia.

-Jeżeli Alice się odnajdzie to jak się do nas dostanie skoro zawalimy główne wejścia?-Spytała Sarah.

-Poradzi sobie, poza tym za niedługo wypuszczę kilkanaście ludzi na zewnątrz mających udawać złodziei i prostytutki, a tak naprawdę będą werbować nowych ludzi i za pomocą opaski przepuszczając ich jednym z sekretnych przejść, napewno zauważom Alice i ją tutaj przyprowadzą.

-Okej a John i fakt, że nadal jest nas za mało aby walczyć z Kevinem, zresztą nawet jakby było nas za dużo byłoby ciężko, a to, że nadal porywa ludzi aby nas od nich odciąć, uniemożliwiając nabór?

Thomas uśmiechnął się krzywo.

-Porywaniem ludzi przez oddziały zajmę się ja i kilka osób wyznaczonych przeze mnie, namówię ich aby zamiast być porwanym mogą trafić do nas.

-Twój stan jest na to odpowiedni?

-Moim stanem się nie przejmuj Sarah.

-John, będziemy musieli go porwać.

Joseph wypluł piwo które popijał.

-Chcesz porwać Johna z siedziby Kevina i elity o której położeniu nie mamy pojęcia?

-Dla chcącego nic trudnego Josephie.

Thomas nie wiedział gdzie jest ta baza Kevina, tak samo zdawał sobie sprawę, że odnalezienie sekretnych przejść do podziemia przez elitę jest tylko kwestią czasu, lecz zawalenie głównych przejść ich spowolni, opracowany plan treningów wzmocni jego rewolucje, a on sam i kilka osób spróbuje chociaż na chwilę wykraść porywanych ludzi przez oddziały bez uruchamiania alarmu...

Piskliwy głos spowodował jego nagłe odwrócenie, poruszenie nadgarstków i pojawienie się ostrzy w dłoniach.

-Ja wiem gdzie znajduje się ta baza, znam każde jego położenie, teraz pamiętam, wtedy gdy do was trafiłem nie, ale mogę wam pomóc w uratowaniu Johna-Alex przechodził z nogi na nogę.

A Thomas stworzył już plan.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro