Tom III*Zwątpienie*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Biegła wśród prawie że czarnych uliczek, wiedząc, że bałaby się ich jako kilkuletnie dziecko, widząc czające się tam błyszczące oczy, wyłaniające się pazury jak i macki.

Czy po prostu dłonie ludzi, wielkich mężczyzn w białych kapturach, czy kobiet, których włosy opadały do ziemi, a ubranie dziwnie stare, ziemią pachnące, odór zgnilizny niosące...

Uśmiech dziecka w jej duszy ziarno wzruszenia siejące, dłoń ku niej wyciągnęła, i tak już zostało.

Odwróciła głowę od ciemności, próbując zatrzymać wspomnienia duchów dzieci, a szczególnie tego jednego, które ją poraniło.

Blizny na ręce, jej ślady...

Czuła wyższość drzew wokół pałacyku, tę mgłę otaczającą zewsząd całkowicie zasłaniającą jego biel.

Lecz tego już nie było, etapem skończonym się stało.

Powinna zapomnieć, lecz nadal czuła strach przede wszystkim, co nieżywe, jak i przed samą śmiercią, to ziarno strachu będzie na zawsze...

Pomimo że pałacyku nie ma, jej ojciec nie żyje, a jego morderca nadal gdzieś biega...

Nawet jak to wszystko się skończy, jej aktualna przygoda w tym mieście, na którą sama się zgodziła, niczym ciekawym było siedzenie z ciotką i kuzynostwem w wielkim domu i sprawowaniu tymi wszystkimi hotelami...

Nawet wtedy ona nadal będzie się bała śmierci.

Zdała sobie sprawę z tego jak bardzo jest dziwna, któraś z innych dziewczyn w jej wieku siedziałaby w tym domu i zapatrzona w górę pieniędzy wydawała je na wszystko, co chce.

Tymczasem ona poszła z Jane, a potem prosto do tego pojebanego miasta gdzie dzieją się rzeczy nieludzkie, przynajmniej jeszcze bardziej niż w normalnych miastach i życiu.

Ale nie potrafiła narzekać.

Nawet, teraz gdy wykonywała sprzeczność swego poczucia bycia-Szukała osoby, która jej kompletnie nie obchodziła, jak zresztą każdy.

I tak była zadowolona z biegu wydarzeń, w aktualnej rzeczywistości niewiadomym było co może się zaraz stać, mógł włączyć się alarm a ona zostanie porwana z innymi przypadkowymi ludźmi tylko po to, aby zwiększyć szeregi Kevina, co pewnie nic już nie znaczyło, on chciał teraz tylko i wyłącznie uniemożliwić rozrost rewolucji Thomasa.

Wolała takie coś od siedzeniu w tym ogromnym domu i pić drogie wina.

Co prawda w każdym momencie widziała grupy wychudzonych dzieciaków czy kobiet, połamanych mężczyzn i tym podobnych, czuła wtedy większą złość niż chęć pomocy.

Była wkurwiona tym, że istnieje kolejny pojeb jak Arthur, ci wszyscy ludzie, których teraz widziała cierpieli przez niego, co prawda nie czuła aż tak mocnej chęci pomocy jak Jane, była zła, właśnie na to, iż los stworzył takiego kolejnego pojeba.

To dlatego praktycznie na początku jej przybycia tutaj, postanowiła, że im pomoże, dołoży cegiełkę, aby zajebać tego starca.

Może chęć odnalezienia Johna nie była czymś super, w stosunku do tego, że Thomas musiał udawać całe rozrywki, które były kolejnym powodem, aby zabić tego starca, Jane przejęła rolę cienia, a Joseph i Sarah zamienili się w jej asystentów.

Były to całkiem wywyższone pozycje, w stosunku do jej która polegała jedynie na znalezieniu jakiegoś zjeba.

Chociaż można by powiedzieć, że wieść, która obiegła całe miasto podbiła jej wskaźnik ego.

Pomimo tego, że cieniowi się udało zabrać ludzi czekających na rozstrzelanie, a oni sami przywołali do siebie wkurwionych pobratańców z byłych gangów, to Kevin stworzył z Johna członka elity.

Co pewnie było mu całkowicie niepotrzebne, po co komu John jako członek elity, zrobił to tylko i wyłącznie dla zabawy i aby zniżyć "zadowolenie Thomasa".

Jakby kiedykolwiek Alice widziała tego księcia ciemności-brutalnego dupka, zadowolonego...

Przynajmniej teraz można powiedzieć, że jej pozycja cokolwiek znaczy, nie szukała w końcu Johna-idioty, tylko członka elity.

Co prawda nadal idioty...

Wcale nie musiała go szukać, ale jeżeli w jakiś sposób sprowadzi Johna do podziemia, jej rola w zniszczeniu Kevina byłaby większa, może sam ten uczynek nic by mu nie zrobił, ale obniżyłby zadowolenie starca, tak jak ten zrobił to z Thomasem, zamieniając Johna w elitę, tak "o".

A zniżenie komukolwiek dojebanego ego wybijającego się ponad sufit, było jej ulubioną opcją na pokazanie komuś, kogo ego jest wyższe.

Oczywiście, że jej ego momentami mogło być wyższe, niż te, która wypierdala ponad sufit...

Wszystko byłoby całkiem fajne, znaleźć Johna-idiote, jakoś go stamtąd zabrać, wkurwić starca i znowu zamknąć się w swojej "przytulnej podziemnej norze".

Tylko w momencie jej wyruszenia, każdy myślał, że ma znaleźć samego Johna, teraz szukanie jego było gorsze, bo w końcu był elitą, znajdował się ze swoimi "elitarnymi dupkami", co stanowiło samo w sobie trudność.

Nie mówiąc o tym, że mógł przejść tę całą zmianę, którą zgotował Kevin wszystkim swoim ludziom, przecież nikt nie był w jego gangu ze swojej woli, dopiero po przemieleniu myślenia mózgu przemocą, i utworzenie w nim nowej wiary, że to starzec jest jedynym dobrem tego miasta.

Wolałaby mieć przy sobie krótkofalówkę, wcześniejszy plan od Thomasa co ma udawać, co robić i tak dalej...

Mogła się cofnąć do podziemi i tak zrobić.

Mogła...

Pomyślała, że faktycznie zrobi tak za kilka dni, jeżeli nadal nic nie wymyśli, a jej jedyne zajęcie to nadal będzie chodzenie po ulicach i barach oraz słuchanie ludzi.

Więc zrobiła to samo co od kilku dni, przekroczyła próg baru, tworząc wymuszoną maskę na twarzy przyzwyczajenia do odoru papierosów i alkoholu, wszystko to przy zamkniętych oknach łączące się z zapachem potu i tanich perfum.

Za każdym razem ten smród uderzał w nią tak samo, odrzucająco...

Mężczyzna za barem spojrzał automatycznie na jej dłonie, pewnie z przyzwyczajenia mógł spodziewać się ostrza noża czy lufy pistoletu wymierzonej w swoją pierś przez jakąś pijaczynę...

Lecz gdy zauważył paski blizn na przedramieniu odwrócił wzrok ze znudzeniem.

Alice w normalnej sytuacji spodziewałaby się obrzydzenia u drugiej osoby, a na jej prawdziwe wytłumaczenie ich powstania, czyli opętania, rzuciłaby "jesteś pojebana".

Ale tutaj przecież byli przyzwyczajeni do widoku braku kończyn, oczu, języków, a co dopiero czegoś takiego jak jej nic nieznaczących blizn.

Małych swą wartością do tych wszystkich, którzy mieli większe uszczerbki, czyli co druga spotykana tutaj osoba...

Wpatrywała się w mętną ciecz, oraz coś opadającego na dno, tak to się tutaj nazywało "drinkiem".

W jakiś niepojętny dla siebie samej sposób, znalazła czerwoną farbę, jedna ze starszych kobiet sprzedawała szczątki lekarstw, i różne mieszaniny, które można nazwać kosmetykami.

Nie chciała zagłębiać się w zastanawianie, z czego ta farba mogła powstać, tutaj nigdy nie wiadomo, czy właśnie kilka dni temu nie zalewała swych włosów czyjąś krwią...

Odrzuciła od siebie tę możliwość, wiedziała, że jest teraz jeszcze bardziej widoczna i rzuca się w oczy, ale to rzucanie w oczy nie przeszkadzało jej jakoś bardzo...

Ludzie chyba nie kojarzą jej jako kogoś od cienia, możliwe, że kilku starych ludzi Kevina z okresu gdy ten jeszcze nie wymordował wszystkich szefów gangów, oprócz cienia.

A jeżeli miałaby zostać porwana, to i tak by została, w czarnych włosach czy czerwonych.

Oczywiście mogła, nawet powinna robić wszystko, aby stać się najmniej zauważoną, ale nie chciało jej się.

Tak samo jak teraz powinna bardziej wsłuchać się w pogawędki ludzi, ale jedyne co słyszała to ciągle to samo...

"Wierzycie w rewolucje cienia? Ma ona w ogóle jakieś pierdolone szanse? Przecież Kevin zdobywał swoich ludzi latami, to wina innych gangów, że nie zajęła się tym kiedy jeszcze mogli, teraz jest nie do pokonania, i udowadnia to coraz bardziej, samo utworzenie rozrywek..."

Oraz ludzie typu:

"Cień? To ten, który pomagał żądając wcześniej przysługi? Mojej koleżanki, znajomy sam u niego kiedyś taką zawarł, on mu uratował życie, było to zanim to wszystko się stało, gdy jeszcze wszystkie pozostałe gangi istniały, a nikt tak bardzo nie zawracał sobie głowy porywaniami Kevina... On codziennie się boi powrotu cienia po swoją przysługę, nawet gdy wiadomo, że nie potrzebuje, żadnej przysługi od tak zwykłego człowieka, on i tak nie śpi po nocach..."

Lub:

"Wolałbym dołączyć do jego rewolucji, nawet jeżeli jest tym następcą płatnego zabójcy, niby jest dobry, lepszy od niego w każdym bądź razie, ale każdy z nas czuje przed nim strach... Lepiej być u jego boku i umrzeć w walce ze starcem, niż zostać porwanym i ulec w końcu torturom i stanięciu się takim jak oni wszyscy..."

Byli jeszcze ludzie, którzy przy spotkaniu, z jakąkolwiek formą z tych trzech typów osób, których podsłuchiwała Alice, reagowali jedynie ironicznym śmiechem, czy całkowitym brakiem reakcji, całkowicie pozbawieni jakichkolwiek oczekiwań.

John również musiał tak w pewnym momencie pomyśleć, w końcu umarła jedyna osoba, z którą był od początku, stracił jakiekolwiek oczekiwania czy ochotę do czegokolwiek, zwątpił, a oni go zmienili...

Było mu to już w pewnym momencie obojętne.

Wylała zawartość szklanki prosto przed siebie, nie reagując na pisk jakiejś dziewczyny...

-Oblałaś mi buty!

Uniosła brew.

-Ach tak, rzeczywiście-Pochyliła się jakby chciała je wytrzeć, a nie było już przecież czego, lecz ta dziewczyna była zadowolona, z takiego obrotu spraw-Faktycznie oblałam ci buty, swoją drogą są kurewsko brzydkie i nazwałabym je bardziej laczkami.

Szok zamalował się na jej twarzy, lecz Alice odeszła z lekkim uśmiechem na górę, chcąc zobaczyć czy tam nie podsłucha czegoś ciekawego...

W końcu były to pokoje "zabaw", co jedyne co mogło jej zagwarantować to pierdolone jęki zza drzwi, nie miała dzisiaj ochoty czekać jak zawsze, na moment, w którym jedna z tych kobiet okaże się bardziej życzliwa, i zacznie plotkować z tym swoim idiotą, który jej zapłacił.

Niestety w większości trafiała na te, które brały kasę i odchodziły, nie chciała sprawdzać co może napotkać dzisiaj...

Chciała wyjść, ale na dole rozpoczęły się salwy krzyków i wystrzałów, łamania krzeseł pewnie przez uderzenie o czyjeś ciało, upadki na stoły, rozbijanie szklanych butelek o kogoś...

Alice dotychczas nie spotkała się z porywaniem w barach czy innych miejscach, działo się to tylko na ulicach, których każdy unikał teraz najbardziej jak się dało...

Jak widać, ludzie Kevina zrozumieli, że wszyscy nie bez powodu ograniczają wyjścia na zewnątrz i wyszli na przeciw...

-Uciekać! TO ONI!!!

Wbiegła z powrotem na górę, widząc otwierające się drzwi i półnagich mężczyzn ubierających się w pośpiechu, jak i same kobiety skąpo ubrane...

Alice zirytowana coraz bardziej przepchnęła się pomiędzy tymi ludźmi.

Ciężkie buty wybijały rytm po schodach.

Piskliwy dźwięk syreny dawał o sobie znać, coś w rodzaju ostrzeżenia, że ktoś może uciekać...

Ona miała okazję właśnie teraz po raz drugi wypróbować tą super opcje "uciekania".

Przed oddziałami, czyli jeszcze lepszymi ludźmi Kevina od tych normalnych, każdy członek elity pełni nad danym oddziałem szefostwo, dlatego są one takie "lepsze".

Kiedyś było dziesięć gangów.

Teraz dziesięć oddziałów, każdy tak naprawdę i tak należący tylko i wyłącznie do Kevina.

Ciekawe czy John będzie miał swój jedenasty oddział?-Pomyślała.

Lecz teraz nie było czasu na myślenie, ludzie w czerwieni skuwali mężczyzn i razili paralizatorami...

Zostawili tylko w spokoju prostytutki, przez chwile patrzyli na nią zastanawiając się czy ona sama nią nie jest, ale przecież była ubrana inaczej...

Mogłam wepchnąć się do pokoju, zabrać jej ciuchy, a ją samą związać i przeczekać aż sobie pójdą z grupką porwanych ludzi...

Ale teraz za późno...

Przeszła przez rozsuniętą framugę okna, czując tuż na swoich plecach iskry...

Lecz zdążyła wylecieć.

Prosto w śmieci.

Przynajmniej wygodnie...

Do momentu aż jej głowa całkowicie nie dotknęła powierzchni, i nie uderzyła w kamienie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro