Tom IV *Niespodziewane*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Krzesła jak i cały długi stół zmieniał swoje położenie, stawał się dłuższy, to szerszy, Alice próbowała wstać, ale uczucie, które jej towarzyszyło przy tej próbie, tylko jeszcze bardziej się zwiększyło.

Nie wiedziała, czy jest to spowodowane szokiem, czy stresem, ktoś odkrył jej zamiary, pierwszy raz od dłuższego czasu, trzęsła się przy tym spanikowana leżąc pod stołem, mogło mieć na to wpływ uderzenie, czuła wbite szkło w swoją twarz.

-Pewnie chciałabyś zadać mi pytanie skąd wiem? Teraz nie jesteś taka wygadana prawda? Spokojnie ukrywaj się, tam, gdzie jesteś, odpowiem ci na twoje pytania Alice.

Zdołała jedynie podciągnąć nogi, aż po samą brodę, i objąć je rękoma, jak najbardziej cenną rzecz w swoim otoczeniu, jedyną cenną rzecz...

-Nie znałem twojego imienia gdy tutaj przybyłaś, tak naprawdę do tego momentu myślałem, że jesteś tylko ochotniczką spośród moich teraz uwolnionych kobiet. Znam twoje imie, bo powiedział nam o nim John, o waszych wszystkich imionach, ale nie chciał powiedzieć wyglądu, dopiero teraz przyznał, że jesteś jedną z nich, jedną spośród imion zgrai cienia o, której nam powiedział. Tłumaczył się, że dopiero teraz skojarzył fakty, przypomniał sobie-Zaśmiał się.

Dobrze wiem, że wiedział o twojej prawdziwej tożsamości, w momencie gdy tutaj przybyłaś, ale jego skażona cząstka rewolucjonisty dobrze to ukrywała, przyznał się teraz pod wpływem pierwszego członka elity, że cię zna, i to twoje prawdziwe imie, o którym powiedział nam gdy tutaj przybył.

Zaczęła szukać wzrokiem Johna, wiedziała, że go nie ma, on go zabrał...

Nie byli pod wpływem trucizny, byli, może delikatnie otumanieni, tylko nie było to w takim stężeniu jakim powinni, byli po prostu lekko ospali...

-Rozumiesz? Wystarczyła dawka tortur, aby przyznał nam, że to ty jesteś tą o, której mówił dawno temu, a nie opisał jej wyglądu, jak całej reszty, zresztą o reszcie nie musiał mówić pamiętam loki Jane, ładną twarz Sarah, i tego wielkiego, szkoda, że tego nie widziałem, tego, wielkiego trupa. Tak bardzo nie chciał drugi raz przeżyć swoich tortur, a jednak ukrywał twoją tożsamość od pierwszego ujrzenia ciebie tutaj, zabawne jest, jak stare przyzwyczajenia potrafią mieć na kogoś wpływ prawda? Co do tego jak sam doszedłem do rozpoznania, że niekoniecznie jesteś po naszej stronie, jest to całkiem proste, wszędzie tutaj są kamery, niby jesteś taka sprytna, i tak dobrze ci szło, a zapomniałaś o podstawowych rzeczach, poza tym nie jestem zbytnio głupi, kolejny ważny aspekt, którego nie wzięłaś pod uwagę.

Nie potrafiła tego pojąć, tyle ukrywania wściekłości, pod swoją maską, robienie czego chcieli, aby stanąć przed tym człowiekiem o wygórowanym poziomie ego, po nic?

Zostać odkrytą przez durne kamery? Siedzieć przerażona przed stołem?

Jedyne, z czego się trochę cieszyła, to fakt, że w Johnie jednak nie zaszła całkowita zmiana, podał im na początku tylko imiona, a nie aspekty charakterystyczne dla wyglądu, nawet gdy ją zobaczył, nie powiedział im, że to ona jest tą Alice, o której powiedział na samym początku.

Pamiętał ją! Ten jebany idiota wiedział kim jest!

Ale...

John, teraz przechodził przez nią tortury, to jej chronił, trzymał się tej jednej myśli która mu pozostała, aby nie mówić im o niej, nie opowiedzieć o fakcie, że jest jedną z ludzi cienia...

Gdyby powiedział im na samym początku, gdy tutaj trafiła, już by przecież nie żyła, a tak, przecież nadal miała szansę zabić Kevina, pieprzyć to, że już nie udaje, może go zabić nie udając...

Wyjście spod stołu okazało się dla niej większym wyzwaniem, niż sądziła, upadła z kilka razy, i jedyne w jaki sposób udało jej się wydostać to na czworaka.

Upodlenie.

Czuła jego wzrok, a uczucie bycia nikim rosło, wściekłość udowodnienia waliło w jej głowie, przecież cały czas to w sobie trzymała, pokazanie, że nie jest słabą...

Dlaczego nie mogła się ruszyć?!

-Elita nie przechodzi tylko testu fizycznego, taką truciznę, którą im podałaś muszą pić co wieczór, jest to złe dla ich zdrowia, ale i tak potrzebuje ich tylko do trzydziestego roku życia, potem stają się słabi fizycznie, nie przewidziałaś tego co? Jestem, aż tak zawzięty, że przyzwyczajam ich nawet do trucizny, właśnie na taki przypadek jak twojej osoby.

Zawzięty?

Jesteś słaby, robiąc wszystko, aby, elita była silniejsza od normalnych ludzi, mogła chronić cię przed każdym zagrożeniem, a sam jesteś nikim!

Jej myśli wrzeszczały, ale usta nie otwierały.

-Swoją truciznę wylałem, a ci wbiłem strzykawkę gdy nie patrzyłaś, tak naprawdę miałaś sama napić się zatrutego wina, ale nagle pomyślałem, że zabawne będzie uderzenie ciebie i zobaczyć tę minę! Szkoda, że jej nie widziałaś.

Sądziła, że to ona krzyczy, a wysunięty miecz Kevina zadał jej ranę, ale to nie była ona.

Krzyk dobiegał zza korytarza, i nie była w stanie zauważyć kto jest tego sprawcą, stało się to tak szybko...

Ostrze Kevina starło się z dwoma innymi, silnie pchającymi, jak ujadające psy spychały go do tyłu.

Kobieta prezentowała się inaczej, niż Alice wtedy ją zapamiętała, była wyprostowana, a opaska na oczach nie prezentowała się jako powód wstydu, tylko dumy, jakby to zew walki przywołał do jej ciała dawne emocje.

-Uciekaj stąd, a nie tak sterczysz, myślałaś, że ślepa baba nie dowie się, że ją okłamałaś?! Mówiłam ci, że go nie da się pokonać, a teraz co? Sterczysz właśnie pokonana!

Alice nie czuła chłodu, ani myśli, która kazałaby odciąć się ripostą.

Czuła spotęgowane poczucie winy, przez nią torturowali Johna, a teraz Ashlin, pomimo jej opryskliwości przyszła tutaj, chcąc ją uratować...

Czemu?

Nie była tego godna, nawet wtedy gdy miała powiedzieć więcej o sobie, chociażby porozmawiać, tego nie zrobiła, a ta kobieta chciała tylko rozmowy, od kogoś z zewnątrz, od Alice.

Ale tego nie dostała, otrzymała jedynie kłamstwo, aby się nie martwiła, i teraz przyszła, walcząc ze swoim bratem po raz kolejny.

Znowu ich miecze się stykały, z mordercą jej ukochanego, z tym, który odebrał jej wszystko, nie chciała nawet wiedzieć jaki ból musi czuć Ashlin, znowu go słyszeć...

To była jej wina.

Gdyby rzeczywiście wtedy uciekła, a nie próbowała, zgłosić się na ochotniczkę, staruchy by tutaj nie było...

Nie próbowałaby ratować...

Ostrza sprawnie wyprzedzały ciosy Kevina, był zszokowany, zbity z tropu, to czego Alice chciała, ale nie chciała widzieć tego w ten sposób, nie takim kosztem.

To ona powinna sprawić na jego twarzy to uczucie, a nie zniszczona przez niego siostra, musząca zmagać się z bólem na nowo, uświadczyć się w tym, że jej brat jest diabłem, który wszystko jej odebrał.

-Po raz kolejny spotykamy się w podobnej scenerii Ashlin, zaczynam wierzyć, że ty naprawdę chcesz tak umrzeć.

Nie odpowiedziała, nie dała wpędzić się w zagadywania swojego brata, chciała go zabić szybko, za nim jej ciało opuszczą zgromadzone siły.

Alice patrzyła na to, zdając sobie sprawę, z tego, że powinna coś zrobić, nie mogła dopuścić, aby Ashlin poświęciła się swoim kosztem, a ona sama stąd po prostu uciekła, to była jej wina, jej się nie udało, powinna, chociaż teraz spróbować...

Trucizna doszczętnie kierowała jej wzrokiem, i utrzymywała balans ciała, elita, widząc to nic nawet nie robiła, patrzyła na nią, jak na niewinne, nic mogące zwierzątko, zabawkę...

Przez cały czas stali, myśląc, że ich król da sobie sprawę, z tym kimś, starą nic znaczącą kukłą, a tak właściwie to on dał im rozkaz, gdy tutaj przybyła, żeby się nie wtrącali...

Kopnęła jego kolano, które ugięło się jak guma, nim jej brat odzyskał równowagę, zrobiła to samo z drugą nogą.

Szał ogarniał jej ciało na nowo, myśli wypełniały jej głowę, powinna być stalą, dla wszystkich zmarłych, i nawet dla tej dziewczyny, aby stąd uciekła i żyła, była zbyt młoda...

Jej życie mogło zostać poświęcone, i tak wszystko jej odebrał, zabrał lata poprzez zamknięcie w piwnicy, mogła teraz umrzeć wraz z nim, przestać się go bać, i chociaż poważnie zranić, tylko tyle, aby ułatwić walkę rewocjunolistą.

Musiała wierzyć, że im się uda, nie powtórzy się pasmo nieszczęść jak wtedy, wierzyć, że jej brat nie wyrwie dziecka z brzucha tej kobiety, każąc samemu cieniowi na to patrzeć, podobnie tak jak wtedy jej...

Wtedy gdy była gotowa wbić miecz w jego serce, czuła przecinające się powietrze biegu ciał, wiernych żołnierzyków jej brata, mogła się tego spodziewać, że to nastąpi, a elita nie będzie na to dłużej patrzeć.

-Znowu ci się nie udało Ash, jakie to jest uczucie?

-Przyszłam cię tylko zranić, nawet to mi wystarczy, byle, aby im było łatwiej.

-Komu?-Wybuchnął śmiechem-Pokładasz wiarę w nich?! Cieniu? Nie dały mi rady, trzy pierwsze gangi, teraz nawet ich cała dziesiątka, a ma pokonać mnie jedna osoba ze zgrają obdartusów?!

-Ty również byłeś jeden, z bandą obdartusów, a udało ci się ich zabić, mojego Williama, i dziecko, i ty mówisz, że komuś może się nie udać? Przecież tobie się wtedy udało, a miałeś tyle lat co cień.

Na jego twarzy zawitał grymas zdziwienia.

Elita była coraz bliżej, kilka sekund biegu, po podłodze wielkiego pokoju, z jednego krańca, na drugi...

-Nagle pochwalasz moje uczynki?

-Daję ci przykład co byłeś w stanie zrobić, więc dlaczego teraz cień nie może zrobić tego samego?

Jego dłoń wystrzeliła w jej stronę, chcąc zerwać opaskę, na nowo poczuć radość z tego co jej odebrał, jakie zło uczynił, jaki był wtedy ponad nią...

Proste cięcie ucięło jego dłoń na wysokości nadgarstka, co prawda nie była to ręka, którą władał mieczem...

Drugie cięcie, kierowane ostrzem przeciwnej ręki rozcięło jego klatkę piersiową, wyglądało to jak jedna połowa litery "x".

Naprawdę chciała wbić miecz w jego klatkę piersiową, ale wiedziała, że już nie zdąży, nie była taka szybka jak kiedyś, a oni byli już, tuż za nią...

Wielkie pająki w czerwieni o bezlistosnych twarzach.

Mimo tego się uśmiechnęła, zrobiła co chciała, zadała poważne rany swojemu bratu, osłabiła go, teraz, może któryś z ludzi spojrzy na niego jako, słabą istotę.

To jej wystarczy.

Reszta należy do cienia, i pokładania wiary, w to, że ci młodzi ludzie dadzą sobie radę, i wcale nie powtórzy się to wszystko po raz kolejny...

Nim nadeszło cięcie uniosła dłoń w stronę czerwonowłosej, tak naprawdę, nie miała pewności czy ona tam jest, ale chciała aby się nie obwiniała, wbrew pozorom była zadowolna z swojej śmierci, w pewnym sensie pokonała swojego brata, i się mu odpłaciła...

Jej głowa poturlała się w stronę Alice.

Dopiero teraz była w stanie zobaczyć jaka ta istota jest krucha i słaba, ale w pewnym sensie z siebie zadowolona...

Ludzie którzy wbiegli do sali błyskawicznie zaczęli opatrywanie swojego pana, ale jej to nie obchodziło, nic jej nie obchodziło.

Chęci walki opuściły jej ciało, nawet wtedy gdy trucizna przestawała działać, jedynie klęczała i wrzeszczała, od bardzo dawna tak nie płacząc.

Tak nie powinno być, ona nie miała tutaj przyjść, nikt nie miał umrzeć, jedynie on z moich rąk, ale nikt nie miał się o mnie martwić, chcieć abym przeżyła, uciekła, ratowała siebie...

Ból, pełen niesprawiedliwości wypełniał ją całkowicie, dopiero teraz zrozumiała, jak jej żal tej kobiety, nie znała jej długo, ale była wtedy dla niej jedyną osobą, przy której nie musiała udawać, lubiła ją...

Nic jej o sobie nie powiedziała, a Ash zaś opowiedziała o całej swojej historii życia, miało to być uświadczeniem przed Kevinem, pokazaniem jak bardzo jest zły, i powinno sobie odpuścić...

Alice nie słuchała, ruszyła jak skączona idiotka.

I co?

To ona, która chciała walki, jej mu nie dała, nikogo nie pomściła, nie pokazała swojej wyższości, jedyne co to siedziała i ryczała.

Kobieta, która ją uświadczała, bała się tak bardzo wewnątrz swojego brata, leżała martwa, ale walczyła, odcięła mu dłoń...

Tak nie powinno być!

MIAŁO BYĆ NA ODWRÓT!

-TO JA POWINNAM LEŻEĆ MARTWA! SŁYSZYSZ TY PIERDOLONY CHUJU! ZABIJ MNIE!

-Spokojnie, on ciebie zabije kochana.

Jego głos pełen jadu, pomimo braku dłoni i rany, siedział dumnie, nie zwracając uwagi na ludzi go opatrujących, siedział tak samo pewny siebie jak zawsze.

Alice nie zdążyła wydać z siebie ani słowa, wpatrywała się w drzwi, nie chcąc ujrzeć ciała i głowy Ash, ale to co zastała w drzwiach, tylko jeszcze bardziej poniosło ją ku dołowi, zniszczyło, pokazało wyższość Kevina.

To przecież on powinien być słabszy, nie miał dłoni!

Ale John wchodził do sali, zakuty w łańcuchy, jego palce były zmiażdzone i całe w krwi, ale pomimo tego poruszał się normalnie, a jego stopy wyglądały niczym napęczniałe gąbki.

Był nagi od pasa w górę, całe jego ciało pokrywała krew, jak i nowe poparzenia, spodnie w miejsach, które były obdarte ciekły alkoholem, nieustannie stykający się z ranami.

Kevin pokazał swoją wyższość, pomimo wszystkiego, udowodnił jej tożsamość, zabił swoją siostrę, a teraz sprawi, że to John ją zabije, a nie on sam osobiście...

Pierwszy członek elity, ewidentnie z siebie zadowolony, po wykonaniu kolejnych tortur na Johnie wykręcił jej dłonie za plecy, pozostali w tym czasie odpięli Johnowi łańcuchy, i przymocowali do jego łokcia protezę z ostrzem.

Alice nie miała ochoty unieść swojej głowy, i rzucić dumnego spojrzenia w oczy Johna, nie teraz gdy jej głowę wypełniał żal.

On i tak teraz nie miał w sobie pewnie, już żadnych pokładów dawnego Johna, zabili je drugimi torturami...

Więc jedynie wzięła głeboki wdech, oddała swoje dłonie w ręce członka pierwszego elity, nie posiadała nawet pokładów złości, mogących pozwolić jej się szarpać, w miażdzącym uścisku.

Jedyne co robiła to czekała, aż ostrze, które cień podarował Johnowi, wbije się w jej głowę, czy pierś.

NIe widziała, żadnych przelatujących wydarzeń, z jej życia przez zamknięte oczy, żadnej paniki chcącej się ratować.

Słyszała wrzask Kevina, który miał ponaglić Johna...

Ale czemu wtedy krzyczeli pozostali członkowie elity?

Otworzyła oczy marząc o pięknym miejscu, tak naprawdę lubiła takie ładne widoki, polanę słoneczników i drewniany dom, ale to nie było tym czego oczekiwała.

W sali nadal siedział Kevin, któremu opatrywano rany, ale jego mina była inna, znowu wyrażała ten sam szok, gdy wtargnęła tutaj jego siostra.

Ale przecież ona nie mogła zmartwychstać, co to mogło być...

Ręka Johna zawisła w powietrzu, tuż obok jej głowy, w tym samym momencie uścisk członka elity zelżał.

Ostrze protezy przebiło jego głowę.

-To za Rachel.

Głos Johna był jak grzmot w ciemną noc, rozbijający przestrzeń...

Pozostali, dziewiątka członków elity rzuciła się bez namysłu w stronę Johna, śmierć ich najlepszego, pierwszego, tego który, jako piewszy stał się elitarnym...

Wzmogła ich chęć mordu.

Tylko ich ostrza zablokowały inne, ludzi w czerwieni, była ich garstka, ale na pewno pokojowo nastawiona, w końcu walczyła z elitą...

Alice patrzyła na to z szokiem.

Rewolucja istniała.

-Nie chcesz mi powiedzieć, że przez ten cały czas udawałeś członka elity aby go zabić?

-Nie, nikogo nie udaję, po prostu gdy ciebie zobaczyłem, przypomniało mi się kim byłem, i powinienem spróbować być.

-Czyli wtedy gdy mnie dusiłeś...

-Nie udawałem, miałem napad, bałem się tortur, które dzisiaj nastąpiły.

-Ty, jesteś ich szefem, swojego oddziału, tego, który teraz z nimi walczy...TY GNOJU! DLACZEGO NIE KAZAŁEŚ IM WKROCZYĆ GDY ZABIJALI ASHLIN?!

Jej pięści uderzały w jego klatkę piersiową, wyła przy tym głośno, upadając przy jego stopach.

-Nie ja jestem szefem, tylko jeden z ludzi mojego oddziału, to on decydował kiedy mają wkroczyć, Ja... J-a... Nie mogłem być ich szefem, byłem zbyt nieobliczalny, przerażony możliwością tortur, jak i bycia ich przewodniczącym, gdyby odkryli, że jestem odpowiedzialny za rewolucje, zrobiliby mi jeszcze gorsze rzeczy, a tak odpowiedzialny by był za to członek z mojego oddziału.

-Pierdoli mnie twoje przerażenie John, i to czy zaraz znowu nie zapomnisz kim byłeś, i nie staniesz się elitą, i czy mnie przypadkiem nie zabijesz! CHCE ABY ONA ŻYŁA, TO MOJA WINA!

-Istnieje taka możliwość, ale teraz te myśli kim byłem dawniej są silne, gdy ciebie zobaczyłem przypomniałaś mi, co powinienem zrobić, teraz znowu to czuje, powinienem odpokutować zło które wyrządziłem bojąc się tortur, pierwszym tego było zabicie pierwszego członka elity, mordercy Rachel. Nawet nie wiesz jak to wyglądało w mojej głowie, strach paraliżował mnie przed zabiciem jego, ale zrobiłem to...

-Co chcesz zrobić dalej?

-Uratować Cienia, i Jane, pomożesz mi?

Nie odpowiedziała mu, a on widząc to ruszył przed siebie.

Alice sppojrzała na walczących ludzi z jego oddziału.

-A co z nimi?!

-Wiedzą, że umrą, nie mają szans z elitą.

-Ty podły gnoju! Oni robią to dla ciebie!

Ona sama im nie pomogła, wiedziała, że nie ma już komu pomagać, umierali zbyt szybko, przeciwko wściekłości elity nie mieli żadnych szans.

Chwyciła dwa ostrza mieczy, wcześniej wiążąc opaskę Ashlin na swoim nadgartsku.

Oczy jej wypełniły łzy.

Patrzyła w czarne otwory, chcąc zobaczyć w nich jej dawne oczy.

-Pomszczę cie.

Ruszyła za Johnem, nie wiedząc, czy zaraz znowu nie przypomni sobie o torturach, i nie będzie chciał wszystkich zabić, aby Kevin nie był niezadowolony.

Ważniejszym była pomoc Thomasowi, przed atakiem elity, jak i zabicie oddziałów, które zaatakują pierwsze.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro