Tom IV*Podejrzani*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jego zimny wzrok podkreślały błyszczące odbicia palonych świec, wpatrywały się prosto w nią, nie zwyczajnie, tylko jak ten ogień, pożerający całym sobą, niemający przed sobą jakichkolwiek przeszkód, nikt, ani nic nie mogło mu zaszkodzić.

Alice przez cały czas tak się czuła, podlegała nawet temu uczuciowi, strachu, który zamieniał ją w przerażoną istotę, taką jaką on chciał, aby była, nie znał przecież nikogo kto byłby w stanie się mu przeciwstawić, albo może nawet nie miał okazji poznać w całym swoim życiu.

Alice powstrzymała wredny uśmiech skradający się nagle na jej twarz, całą sobą chciała pokazać, że się nie boi, a nawet jak w istocie strach ją pożerał, to po niej nie było tego widać, chciała odparować wzrok Kevina równym chłodem i wyższością nad nim, tak jak on patrzył wobec niej.

Ale nie mogła.

Nadal musiała udawać, tak jak wtedy durną prostytutkę, która tak naprawdę była morderczynią, udawała wtedy, aby w jakiś sposób zniszczyć jego ego.

Udało jej się to, wiedziała, że gromadząca się rewolucja na zewnątrz, jak i jej zniszczenie prowadzącego pałac plotek, w jakiś sposób zachwiało jego durną pewność siebie.

Udawała również wtedy po to, aby w jakiś sposób dostać się do wnętrza, do jego miejsca, zabić, zabrać Johna, uciec.

Póki co udało jej się jedynie dostać.

Nie była to nawet połowa tego co miałoby się stać, ale i tak była z siebie zadowolona, całą sobą wewnątrz wybuchała nagromadzoną wściekłością, poczuciem niższości, chęci zabicia.

Na zewnątrz była zalękniona, tak jak tego oczekiwał, nie musiała tego zresztą zbytnio udawać, wiedziała przecież, że to uczucie jest w jakimś stopniu prawdziwe, nie przywoływała swojego pewnego uśmiechu, zamiast tego pokazała mu gotowość, spokój, zrozumienie, że musi wykonywać jego rozkazy.

Tego również chciał, przecież każdy wykonywał jego rozkazy.

Zerknęła na durnych członków elity, stojących tak jak jedna istota, otaczająca po pięć w szeregu, jego boki.

W jaki sposób mam ich uniknąć? Ciągle za nim chodzą, pierdolona ochrona...

-Nie wiesz pewnie, po co tutaj jesteś, i czemu nagle zachcieliśmy sobie chętnej kobiety z grona moich szukających informacji, dziewczyn zbierających plotki o innych, tylko po to, abym wszystko wiedział.-Uśmiechnął się-Bardzo dobrze się sprawowały.

Alice zawahała się, kilka sekund, zdenerwowało ją to, normalnie się przecież nie wahała, ten człowiek ją stresował...

Myśl, że jest on tą samą osobą, która porwała tylu ludzi, skrzywdziła ich, cały czas tworząc z siebie wizerunek pana, boga, był bratem Ash, który zniszczył jej życie, zamknął na tak długo, oślepił...

Była to ta sama osoba, kilkanaście kroków przed nią, ta myśl zakłócała jej udawanie, jej rozsądek nie chciał zniżać się do udawania, jedyne czego chciał to go zniszczyć, sprawić, aby odpowiedział za to wszystko.

Jak po usłyszeniu tego wszystkiego mogę tutaj stać?!

Słuchać go, i być w taki sposób, aby on widział jedynie kolejną osobę, podatną na rozkazy.

Powinnam go zajebać!

Przestać być pierdolonym aktorem, tchórzem...

Zmusiła się do uspokojenia, przed jej oczami błysnęły brudne ulice, mężczyźni w czerwieni, samozwańczy panowie miasta, tworzący zasady dla innych, dla siebie niemający żadnych.

Uspokój się, chcesz temu zaprzestać, a nie spowodować jedynie swoją szybką śmierć, po co wtedy to wszystko? Weź się w garść durna idiotko!

Spojrzała po kątach, zalękniona, szukająca odpowiedzi dla swego pana, wszędzie, tylko nie w jego oczach.

-Nie wiem... Znaczy tak wiem, po co tutaj jestem!-Zadygotała po całym ciele-Zgłosiłam się na ochotniczkę, aby być czymś więcej, procentem tego co jest, tej właściwej rzeczy, i jego porządku, wierzę, że chociażby w sposób oddania członkom elity, zabiorę ich złość na zwykłych ludzi, tylko to potrafię robić dobrze.

Kevin spojrzał na elitę, którzy nie wykazywali żadnej reakcji, ten zaś się zaśmiał, rozwalając się jeszcze bardziej na swoim durnym tronie.

-Oni nie potrzebują oddania kogoś z twojej płci, nie są już mężczyznami takimi jakich ich wszystkich postrzegasz, stracili swoje potrzeby podczas zmiany którą im dałem. Tak samo ty nie musisz już spełniać nikogo oczekiwań, nie musisz oddawać się ciałem, za pieniądze, czy plotki dla mnie. W momencie gdy ogłosiłaś się chętną dla naszej sprawy, stałaś się jedną z nas, członkinią czegoś wielkiego, nie kimś brudnym i zwykłym. Tym byłaś za nim przekroczyłaś próg tego terenu, teraz jesteś nami, jesteś mną moja droga.

Jego przekonujący ton, kazał myśleć jej w ten sposób, wybranka czegoś wielkiego, niezwykła, oddana większej wartości, przyczyniająca się dla dobra sprawy, to co on mówi, powinno być...

Rozumiała już teraz, dlaczego tylu robiło to co chciał, nie tylko proces zmiany był ważny, tortury dla oddziałów, owszem były ważne.

Lecz przyczyniał się też do tego on sam, swoją rozmową, dawał im sens życia, cel, polecenia, rozkazy, mówił to co chcieli usłyszeć, dawał im poczucie bycia kimś ważnym, czyli coś, czego przez całe swoje życie nie zaznali.

Pierdolony manipulator.

Zamiast wyrzucenia z siebie realnej złości, rzucenia na głos jak bardzo gdzieś, ma jego rozkazy i polecenia, wszystkie te słowa.

To rzuciła się na kolana, uklękła z zarysem zachwytu, poczuciem spełnienia, radości z bycia kimś, pokazała, że w to wierzy, i jest mu za to wdzięczna, za nadanie celu.

Tak pewnie wyglądał każdy, kto usłyszał jego słowa.

Tylko oni naprawdę w to wierzyli.

Alice kłamała, udawała, nakładała na swoją twarz maskę, twarz kogoś innego, dziewczyny która by tak mogła zareagować, ale nie jej.

Ona sama nie słuchała się nigdy, nikogo.

-Co mam dla ciebie zrobić panie?

-Jesteś kobietą, nie powiem, że jesteś rzadkością w mojej wspólnocie, wiele kobiet jest w oddziałach, ale ty nie będziesz w oddziałach, będziesz jedyną w swoim rodzaju, należącą do osobnej kategorii. Mało kto będzie widział w tobie kogoś groźnego, z łatwością wejdziesz do oddziałów, będziesz ich kontrolować, i wszystko mi mówić, to co mówią oni.

-Nie rozumiem, nie mam być w oddziałach, ale z nimi być?

Uśmiechnął się.

-Czasami nawet król potrzebuje swojego szpiega, wiarygodnego powiernika, który będzie mu mówił co robią jego żołnierze, co jakiś czas może znaleźć się jeden inny. Żołnierz który przypomina sobie nagle o swojej przeszłości, pomimo swojej zmiany, przypomina innym żołnierzom, i oni wszyscy chcą zniszczyć swojego pana, dobrego króla, który dał im możliwość zmiany, podał pomocną dłoń, wyciągającą z szamba. Rozumiesz już, prawda?

Rozumiała, i prawie dzięki temu nie wybuchnęła okrzykiem radości.

Któryś z oddziałów, przypomniał sobie kim był przed zmianą, a przynajmniej takie były podejrzenia Kevina, a ona miałaby sprawdzić ich postawę, czy w istocie się ona nie zmieniła, nie wróciła do swej dawnej postaci.

W końcu dawna prostytutka nie będzie kimś ważnym, kimś, kto jest w stanie rozgryźć ich mini rewolucje.

Alice ukrywała swoje zadowolenie, tak bardzo chciała, aby jego przypuszczenia były prawdą, może jeden oddział nie stanowiłby zagrożenia, ale byłby przykładem, tego, że można przypomnieć sobie o swoim dawnym człowieczeństwie, pomimo zmiany, jak i bycia żołnierzem Kevina.

Miała obserwować, zdobyć zaufanie, aby dowiedzieć się, czy prawdą są jego przypuszczenia, jeżeli tak, to miała mu o tym powiedzieć.

Nie wiedział, że ona sama chce jego upadku, przecież należy do rewolucji cienia.

Znowu musiała ukryć swój uśmiech.

Wstała.

-Dobrze panie, zrobię jak chcesz, będę ich wszystkich podsłuchiwać, i sprawdzać, czy ich wierność wobec ciebie, nie jest zachwiana.

***

Jej entuzjazm wyparował równie szybko jak się pojawił.

Naprawdę liczyła, że to jego durne przypuszczenie okaże się prawdą, oddział który chce jego upadku.

Byłoby to przecież czymś niesamowitym, rewolucja od zewnątrz, jak i od wewnątrz.

Tylko nic takiego nie widziała, nic podejrzanego, i zakłamanego.

Jedynie puste wyrazy twarzy, trenujące ramię w ramię, zamknięte w wielkich halach, gotowe w każdym momencie na wyruszenie na zewnątrz, zniszczenia cienia, i pokazanie, że już się go nie boją, ale potrzebowali do tego rozkazu Kevina.

Alice próbowała nawet zagadać niektórych, jedyne co w zamian tego otrzymywała to brak jakiejkolwiek reakcji, jedynie parcie naprzód, szybki posiłek, i dalej starcie ostrzy, strzelanie do celów.

Chciała próbować, wierzyć, że któryś z nich należy do jednego z oddziałów, który otworzył swoje oczy, i chce zemsty.

Żaden z nich nie odezwał się do niej słowem, każdy nie wykazywał reakcji, wmawiała sobie, że po prostu boją się przyznać, bo może powiedzieć Kevinowi, i w końcu tak miała zrobić...

Chciała zacząć wrzeszczeć, krzyczeć, pokazać tej bandzie idiotów, że mogą jej powiedzieć, nie pracuje dla Kevina, to tylko tak wygląda, tak naprawdę jedyne dla kogo może działać, to dla cienia, a tak już całkowicie naprawdę to sama dla siebie.

Ale nie mogła tak zrobić, wtedy by ją przecież zabili.

Więc jedyne co mogła to udawać durną kretynkę, która chce zdobyć ich zaufanie, dowiedzieć się, który oddział chce zemsty, a potem powiedzieć to Kevinowi.

W pewnym momencie miała dość, stwierdziła, że nie ma żadnej rewolucji, nikt się nie obudził, nie zrozumiał kim był, i kim nadal być powinien.

Stwierdziła, że będzie szukać dalej następnego dnia, nie będzie już w to wierzyć, może tylko trochę, będzie jedynie spełniać zadanie które jej wyznaczył, ale jej wiara w istnienie tych ludzi nie będzie już taka silna.

Odeszła, porzucając jego durne zadanie, powinna skupić się na swoim prawdziwym celu, a nie wierzyć w przypuszczenia tego chuja, pokładać wiarę w istnienie rewolucji w danym oddziale.

Nic takiego nie było, i nie powinna ani na chwilę w to wierzyć, że ktoś pomoże jej zabić króla.

Jedyne co powinna robić, to zacząć zastanawiać się, w jaki sposób może zabić go sama, bo tylko na sobie mogła polegać, nikomu innemu.

Uwiedzenie nie wchodziło w grę, była w jego oczach osobą, która będzie wykonywać rozkazy, sprawdzać prawdomówność oddziałów.

Jedyne co mogła zrobić, to po prostu wbić ostrze, w najmniej oczekiwanym momencie, ale to było na równi niewykonalne, jak gaszenie ognia, ogniem.

Zawsze elita była przy nim, mur, chroniący przed wszystkim, z ich obecnością nie będzie mogła zrobić nic.

Więc pierw będzie musiała zniszczyć elitę, między czasie spełniać oczekiwania Kevina, i donosić na oddziały, nie wierząc już prawie wcale w to przypuszczenie, możliwość, że któryś z oddziałów chce dla niego źle.

Zasnęła, z lodowatym uśmiechem na swoich ustach, sama w wielkiej komnacie pogrążona w nienawiści, która jedyne czego chciała to śmierci brata Ashlin.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro