Tom IV*Ślepa córka diabła 2/3*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiedziała jak iść, jakby dopiero co stawiała pierwsze kroki, z czarnym worem zakutym na jej głowie.

Upadała, czuła się jakby wtedy spadała w bezkresną otchłań, a ona się nigdy nie kończyła, spadała cały czas w dół.

Zamiast łez z jej wnętrza niegdyś oczy płynęła krew, była w stanie wydusić z siebie jedynie łkanie.

Odebrał jej możliwość płaczu, okazania smutku jak każda inna osoba, z jej oczu nie mogły popłynąć łzy.

Były czernią, otchłanią, widokiem zbyt przerażającym dla osób które mijała.

Kobieta bez oczu, chodząca jak pijana, w dodatku jedyne co z siebie wydawała to niekończące wycie bólu.

-Ślepa córka diabła!

Ashlin słyszała padające wyzwiska w swą stronę, pełne strachu przed jej osobą, tą którą on z niej zrobił.

Odebrał jej szacuek na który pracowała całe życie.

Zrobił z niej potwora, coś co nie potrafi iść, bo nie widzi, coś przez co ludzie oddalają się błyskawicznie.

Lecz określenie "ślepej córki diabła" zapadło jej w pamięć, na chwilę zajmując myśli pełne bólu i cierpienie.

To tak mnie postrzegają? Jako córkę szatana?

Upadła wściekła na ziemię, ból uderzył w nią całą swoją siłą, jakby zapomniała o nim.

O żarze ognia wbijanego w jej oczodoły, o szczypcach i precyzyjnym szybkim ruchu jej brata, o fontannie krwi z miejsca odciętej głowy ich ojca.

Wrzeszczała.

Tak długo aż przestać nie mogła, do momentu gardła zdarcia.

Lecz to w niczym nie pomogło, ból był i nie znikał, trwonił ją coraz bardziej, niszcząc całą jej głowę, zabierając wszelkie inne jej myśli.

Niszczył te odważne silne myśli kobiety którą była, zostawiał jedynie cierpienie i ból, bezużyteczność.

Gdy nie słyszała swego krzyku, oraz ludzi rzucających obelgi, zrozumiała, że pomimo tej ciszy nie jest sama.

-Kim jesteś droga pani?

Zadrżała na samą myśl otworzenia ust, był dla niej jedynie ciemnością, brakiem twarzy, mężczyzna był nikim tak jak ona sama dla siebie.

-Jesteś na terenie mojego gangu, nie jestem zły z tego powodu, trochę tylko postraszyłaś ludzi tutaj mieszkających.

Jego ludzie patrzyli na nią z strachem, obrzydzeniem, jak i czymś w rodzaju braku emocji, nie chcieli ich okazać, pokazać współczucia, woleli jej nie pomagać, zbyt duży problem.

Tylko ich szef który przemawiał nie patrzył na kobietę z strachem, czy obrzydzeniem.

Pomimo braku jej oczu, i krwi na twarzy.

Mężczyzna spoglądał na nią z poczuciem równego sobie, nachylił się aby delikatnym powolnym ruchem zetrzeć krew z jej policzków.

Ashlin trzęsła się cała, na tą dziwną odmianę, ktoś ją dotknął, ale nie widziała kto.

-Nazywam się William moja pani, ale mało kto używa mojego imienia, mówią na mnie szefie pierwszego gangu, ale jest to mało istotne na ten moment. Każdy kto wkroczy na nasz teren i potrzebuje pomocy, my mu ją udzielimy czy takiej potrzebujesz?

Ash skupiła się na słowach mężczyzny.

-Jaka jest tego cena?

Mężczyzna się uśmiechnął.

-Żadna, udzielamy pomocy rannym i wypuszczamy, większość ludzi nie otchodzi, tylko do nas się przyłącza zwiększając naszą liczebność i potęgę.

Ash pamiętała o przysiędze swego brata, wtedy w nią nie wierzyła, ale po zabiciu swego własnego ojca, zrozumiała, że jest w stanie zabić mężczyznę przed nią i stać się królem.

Wiedziała, że się go boi.

Kevina.

-Chcę waszej pomocy.

-Dobrze moja pani.

***
Miejsce w którym się znajdowała wydawało się duże, chodziła trzymają się ściany, dotykając jej opuszkami palców.

Słuchała różnorakich dźwięków napływających do niej, życzliwe uśmiechy czy zwroty, życzenia miłego dnia, dobrej nocy.

W niczym nie przypominało jej to historii wpajanych o pierwszych gangach, zajmujących pozycje w rankingu.

Wydawali się dobrzy, sam ich szef wyciągnął do niej dłoń, byli dobrzy, a nie źli.

Lecz zdawała sobie, że gdy wyjdzie zza drzwi oni pomimo swych przykazań pomocy, i niespotykanej kultury będą patrzeć na nią z obrzydzeniem i strachem.

Taka teraz była, jej wieczne starania poszły na marnę, słaby szacunek na który zapracowała znikł, zostało jedynie obrzydzenie.

Brak zdolności walki, której się wyszkoliła, jedynie ciemność, niemoc w zobaczeniu słabych punktów przeciwnika.

Kładła się wtedy i próbowała płakać, nie mogąc uczynić nawet tego, jedynie głośne łkanie kierowane do wnętrza poduszki.

Pogrążała się w bólu, śmierci jej ojca który po prostu nie nadawał się na to co zostało mu narzucone, nie zasługiwał na śmierć.

Cierpiała gdy przypominała swojego brata, którego nadal postrzegała jako swojego młodszego braciszka, ale wiedziała, że potwór który się w nim zrodził, nie powinien istnieć.

Pewnego dnia gdy znów jedynie leżała drzwi otworzyły się same z siebie.

-Moja pani.

Usiadł obok niej, czuła ugięcie przy naporze jego ciała.

-Czemu przychodzisz? Pośmiać się z ślepej idiotki która dała wyrwać sobie oczy? Nie zasługuję na waszą pomoc, jestem bezużyteczna, nie potrafię odwzajemnić twej dobroci.

Chciał odwrócić ją do siebie, zatrzymać potok jej nagromadzonego żalu i wściekłości który w sobie trzymała.

Przycisnęła jedynie poduszkę do swej twarzy.

-Nie patrz na mnie! Jestem potworem, odrażającym pierdolonym ściekiem!

-Nieprawda droga pani, to nie ty sobie to zrobiłaś, twój brat ci to zrobił prawda? Chwali się tym jako czynem godnym mężczyzny, ludzie z niewiadomych przyczyn lubią to, podoba im się gdy dokonuje swych obrzydliwych czynów. Nie przyszedłem z ciebie szydzić, ani krzywdzić, nadal jesteś urodziwa, ale to się nie liczy, istotna w naszych życiach jest tylko wola, której masz pod dostatkiem, zasłużyłaś przecież na szacunek pomimo narzuconej słabości. Jesteś równa mi, jak i moim ludziom, przerastasz nas swoją wolą, dlatego chciałem ci powiedzieć, że nie musisz stawać się naszym żołnierzem, w żaden sposób odpłacać. Chciałbym też tylko oprowadzić ciebie po moim terenie, bardzo długo spoczywasz tutaj moja pani. Zgodzisz się?

Udało jej się zerwać wstęgę z swojego ubioru, związała ją zakrywając swoje oczy, było jej wstyd przed szefem pierwszego gangu wyglądać w taki sposób, odrażający.

-Nie jest to konieczne moja pani, nie ujmuje ci to w niczym, jesteś równa nam, jak i innym kobietą, chciałbym abyś nigdy w to nie zwątpiła, ale to jest twoją wolą możesz nosić i prezentować się jak tylko zechcesz.

-Dlaczego jesteś taki miły i dobry szefie?

-Mów mi Will, takie tytuły są dość oficjalne w tym mieście, zachowuje się tak bo w moim gangu każdy jest sobie równy, niezależnie co z nim nie tak, z czego słynie, czego nie ma, jest równy mi a ja im, każdy zasługuje na troskę i miłość moja pani.

Uśmiechnęła się, zdziwiona sama na siebie z takiej reakcji.

-Jesteś bardzo wyjątkowym szefem gangu, mimo tego dziękuje za schronienie.

Ujął jej dłoń.

-Mogę cię prowadzić?

Odruchowo wyrwała się, ale tylko kilka sekund zajęło jej ponowne wsunięcie. swojej dłoni w jego.

Czuła cały czas obrzydzenie sobą, wstyd, ale mimo tego dała mu się prowadzić.

Mimo, że niczego nie widziała, potrafiła sobie wszystko wyobraźić, jak i zobrazować pod wpływem jego głosu.

Opowiadał jej o licznych domach, w którym mieszkali jego ludzie, walkach które musiał stoczyć, aby stworzyć ten azyl.

-Od zawsze chciałem aby każdy patrzył na siebie z równością, nie był popychadłem, gorszym od innych, każdy z nas jest człowiekiem, takim samym, niezależnie od statusu, czy wyglądu. Tylko nie mogłem tego dowieść, byłem nikim, dlatego stałem się najwyższym, szefem najwyższego gangu, aby mieć moc, pozycje, dowieść swego, niestety droga do zajęcia owego miejsca była brutalna...

Słyszała liczne kroki, wystukające ciężki rytm, oraz władczy silny głos, inny od Williama...

-To moja siostra-Odparł jej szeptem.

-Will co ty robisz? Na ulicach toczy się walka, wszystko płonie, a ty jako szef pierwszego gangu robisz sobie jebane spacerki?!

-Mianowałem ją dowódczynią ludzi walczących, jak widać pasuje do swojej roli prawda?

Ash przytaknęła.

Will w końcu wyszedł na przeciw swojej siostry.

Czuła pustkę przy braku jego dłoni, jakby jeszcze silniejszą ciemność...

-Ivy o co chodzi?

-Ten pierdolony kutas w jakiś sposób ma sojusz z pięcioma ostatnimi gangami, niszczy właśnie tereny piątego i czwartego gangu, chcąc zmusić ich do przyłączenia się do niego, ciągle powołuje się na to co potrafi zrobić, pokazuje im wyrwane oczy...

Ash ugięła się ze strachu, jej nogi drżały, zwinęła się w końcu na ziemi, niczym pod wpływem silnego ciosu.

Jej brat spełnia swoją obietnice, dąży do zabicia szefów na początku biorąc z nimi sojusz...

Trzęsła się z niewyobrażalnego strachu, ona kobieta ze stali, chciała zwymiotować, tak bardzo się bała...

Kevin pokazywał im jej oczy...

William posłał wrogie spojrzenie swojej siostrze.

-Mogłaś zachować to dla siebie, dobrze wiesz, że to ona jest jego siostrą Ivy.

***
Znowu leżała w łóżku bezwładnie, jedząc tylko to co dawał jej Will, nie czując już wstydu, niczego, było jej to całkowicie obojętne.

Wiedziała, że jest przy nim jego siostra.

-Nie powinna tak tylko leżeć, co z niej za pożytek?

-Ivy Ash dużo przeszła, mogłabyś dać jej spokój? To ja decyduje kto leży nic nie robiąc, a kto robi coś użytecznego, czy nie miałaś nic właśnie do roboty?

Ivy wyszła mrucząc coś do siebie.

-Przepraszam za siostrę, czasem rola dowódzcy obejmuje jej charakter za bardzo.

-Ona ma racje Will, powinnam coś robić...

-Wcale nie, możesz odpoczywać, wrócę jutro dobrze?

Pokiwała głową, zostając znowu w swojej ciemności, pogrążona strachem, bólem, wstydem, bezużytecznością.

Następnego dnia nie przyszedł, usłyszała jedynie ten władczy głos całkowicie inny od Williama.

-Musiałam przynieść ci żarcie, jakby nie rozumiał, że mam własne obowiązki, o wiele ważniejsze od karmienia ślepej, żyjesz ty tam w ogóle?

Ash jedynie się skrzywiła.

Ivy pokręciła głową.

-Oczywiście że żyjesz, gnijesz pogrążona w swej bezyżyteczności i smutku, ale wiesz co powinnaś zrobić? Wstać kurwa i walczyć z swoim pojebanym bratem, do jego sojuszu dołączył czwarty i piąty gang, zmusił ich swoją liczebnością, za niedługo tutaj po nas przyjdzie a ty tylko będziesz kurwa leżeć.

-Nic nie widzę, nie rozumiesz? W jaki sposób mam walczyć?

-Naucz się widzieć uszami.

Ivy wyszła zdenerwowana.

Ashlin pamiętała myśli małej dziewczynki z której się śmiali, nie chciała tego, więc nauczyła trzymać się miecze...

Teraz również się z niej śmiano.

Dziewczynka tego nie chciała.

-Zaczekaj.

-Czego?!

-Naucz mnie widzieć od nowa.

Uśmiechnęła się.

-To mi się podoba, to widzieli w tobie inni prawda? Niezłomną, która nauczyła się walczyć, aby dali jej spokój, ale on ci to odebrał. Jesteś gównem.

Ash wstała z trudem wszystko zwalając, czołgała się, albo trzymała się ściany, słysząc dokładnie jej kroki...

Tylko dlatego wiedziała jak iść.

W pewnym momencie poczuła coś innego w swoich dłoniach, drewno...

Kij?

Przejechała dłonią po jego wnętrzu.

-Tak to kij, nie twoje jebane miecze.

Próbowała uchronić się przed ciosem, ale go jakby nie było, przecież go nie widziała, jedynie świst przecinający powietrze.

Uderzenie w kolano.

-Jesteś naprawdę bezużyteczna, w jaki ty sposób zasłużyłaś na ich szacunek? Nic nie umiesz!

-Bo nic nie widze!

-To nie jest istotne, twój wróg, twój brat odbierający oczy by nie wźiął tego pod uwage, zabija i tyle.

Wtedy nastąpiło uderzenie w krtań, duszenie, kaszel.

-Zabił w ten sposób twojego ojca prawda? Nie patrzył na jego słabości, zajebał go jak psa, a ty?

Ból brzucha, głowy, kolan, zgięć łokci, wszystko otrzymywało spowieranie, uderzenia młota, agresję wkuwaną w jej ciało...

-Nie zrobiłaś nic! Wyrwał ci oczy, tobie? Najlepszej w walce mieczem? Wygrał oszustem, byłaś zbyt słaba wierząc w jego dobroć, a on wszystko to teraz każdemu mówi, chwali sie!

Ashlin spróbowała uderzyć, ale upadła tylko, nadziewając swoją klatke piersiową na własny kij.

-Masz teraz szanse, przestać leżeć jak pokraka, przekuć smutek i złość, zabić go, zemścić się, pokazać jakim błędem było zostawienie cie przy życiu! Całe życie byłaś uparta, bądź też teraz, za nim przyjdzie tutaj i nas zabije też, chcesz aby stał się pierwszym?! Zabijał dzieci jak twego ojca, wyrywał oczy, gwałcił i plądrował? Twój braciszek?!

Chwyciła ją za szyje nie wiedząc jak do tego doszło.

Ivy wzięła szeroki zamach kijem, uderzenie w szczęke wydało dźwięk, zrzucenia setki kamieni do wody.

-Masz szanse, zmienić swój los, ja naucze cię widzieć na nowo, chcesz tego?

Przez jej głowę przebrnęły jedynie wizje przeszłości, pokazujące jej brata, potwora który w nim był, zabił jej ojca...

Mógł zabić tylu niewinnych...

To ona powinna go zabić.

Krew za krew.

Jej krew jest jego, jego w jej.

Rodzina powinna kończyć sama swoje spory.

Chciała być żelazem.

Pokazać im na nowo kim może stać się dziewczynka z słabego gangu.

Zaprzestać ich obrzydliwych spojrzeń.

Zdobyć nowy szacunek.

-Chcę.

Ivy się uśmiechnęła.

-Długa droga przed nami ślepa córko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro